Naprawdę nie wiem, dlaczego wyszłam za niego za mąż. Do tej pory zastanawiam się, co mną wtedy kierowało. Śmierć mojego męża traktowałam jak wybawienie.
Małżeństwo z głupoty
Kiedy o tym teraz myślę, kompletnie nie wiem, czemu wyszłam za Tomka. Podobał mi się, to na pewno. Oglądały się za nim wszystkie kobiety na siłowni. To właśnie tam się poznaliśmy. On z jakiegoś powodu upatrzył sobie mnie i uparł się, że pomoże mi z treningiem. Był po AWF-ie, sporo umiał, a poza tym miał tak świetnie wyrzeźbione ciało, że nie mogłam oderwać od niego wzroku.
Właściwie, kiedy zaczął ze mną spędzać czas i poświęcać mi mnóstwo uwagi, czułam się dumna, bo to ja zostałam wybrana spośród wszystkich chętnych panienek. Bawiły mnie te ich zazdrosne spojrzenia, szepty, uwagi wymieniane za moimi plecami. Nie przejmowałam się zupełnie tym, co mówią, bo jakie to miało znaczenie w obliczu rozkwitającej relacji z największym ciachem, jakie kiedykolwiek spotkałam.
Tomek od razu myślał o naszym związku bardzo poważnie. Jakoś tak błyskawicznie mi się oświadczył, a chwilę później planowaliśmy już ślub. Wtedy, niesiona euforią, myślałam po prostu, że zakochał się na zabój i stąd ten pośpiech. Nawet nie przyszło mi do głowy, że powodem może być moja doskonała sytuacja finansowa. W końcu pracowałam w branży IT i już wtedy nieźle zarabiałam. On natomiast był na utrzymaniu mamy, choć nie miałam wtedy pojęcia, że nawet nie rozgląda się za pracą.
Od początku się nie dogadywaliśmy
Tuż po ślubie jasne stało się, że Tomek nic nie robi, nie szuka żadnego zajęcia i szukać w ogóle nie zamierza. Ścinaliśmy się o to przynajmniej po kilka razy w tygodniu, ale on nie widział problemu. Mówił, że marudzę, a on ma jeszcze czas, żeby się rozwinąć. No, jeśli on w wieku dwudziestu ośmiu lat uważał, że jeszcze wszystko przed nim, to ja nie miałam dla niego żadnej rady.
Ulubionym zajęciem mojego męża było natomiast granie w strzelanki na konsoli. Oczywiście, konsolę kupił za pieniądze, które ja zarobiłam, a kolejne gry znosił do domu bez opamiętania. Kiedy pewnego wieczoru zjawił się z kolegami i naręczem gier świeżo przywiezionych ze sklepu, zrobiłam mu awanturę. W nosie miałam, w jakim świetle stawiam go przy kolegach. Tomek jednak nie wyniósł z tej kłótni nic pożytecznego, tylko się obraził. Wyszedł ze znajomymi, wrócił nad ranem i nie odzywał się do mnie przez kolejny tydzień.
Wciąż ścieraliśmy się też o domowe obowiązki. On uważał, że to kobieta jest od sprzątania, gotowania i takich tam, a nie facet. Bo facet był przecież ponadto.
– Nie moja wina, że sobie jakąś durną karierę wymyśliłaś – rzucił mi kiedyś. – Stanęłabyś przy garach, posprzątała jak trzeba, to i czysto by w domu było.
Najważniejsze było życie towarzyskie
Najgorsze, że nie miałam się nawet komu pożalić. Tomek zawsze był chętny do wszystkich wyjść – domówek u znajomych, urodzin, świąt rodzinnych czy imprez organizowanych przez moją firmę. Tam momentalnie stawał się miły i czarujący, a przy okazji sprawiał wrażenie takiego, który bardzo się o mnie troszczy. Zawsze otaczał mnie czule ramieniem, prawił komplementy i traktował jak księżniczkę.
Regularnie też skarżył się na obecny rynek pracy. Utyskiwał, że niczego nie może znaleźć, a jak na złość nie ma też żadnych kursów doszkalających, których mógłby się podjąć. Wszyscy mu oczywiście współczuli. On z kolei w odpowiednim momencie zmieniał ton rozmowy, żeby przyznać, jak to świetnie, że ja mam taką dobrą pracę i co on by beze mnie zrobił.
Jak po czymś takim mogłabym powiedzieć którejś z moich przyjaciółek – Marcie albo Agacie, że to totalna świnia? Nie podejrzewałabym, żeby mi uwierzyły. W dodatku pewnie wyszłabym na jakąś świruskę. Dlatego milczałam, udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo mam przecież cudownego męża i niezwykle udane małżeństwo.
Z czasem stał się agresywny
Kilka kolejnych lat upłynęło w niezbyt przyjemnej, ale znośnej atmosferze. Tomek regularnie wyciągał ode mnie kasę, dalej nic nie robił i traktował mnie jak zło konieczne. W końcu jednak zaczęło się robić niebezpiecznie. Mój mąż, z jakiegoś powodu sfrustrowany, zaczął regularnie wyżywać się na mnie.
– Jesteś beznadziejna – rzucił kiedyś, gdy zrobiłam kolację, która wyraźnie mu nie smakowała. – Co z ciebie za kobieta, jak gotować nie potrafisz?
– A co z ciebie za facet, jak nie potrafisz pieniędzy do domu przynieść? – odcięłam się wtedy.
To sprawiło, że wpadł w szał. Zaczął krzyczeć, wyzywać mnie od najgorszych, rzucać przedmiotami, które tylko znalazły się w zasięgu jego ręki. Nie uderzył mnie, ale i tak się wystraszyłam. Nie miałam pewności, do czego jest zdolny, więc uciekłam do mniejszego pokoju i zamknęłam się tam na klucz.
Takie sytuacje zaczęły się regularnie powtarzać, a ja zawsze chowałam się w pokoju, by przeczekać furię męża. Przywykłam do tego o tyle, o ile da się przywyknąć do czegoś takiego, skupiłam się na pracy, by nie myśleć o sytuacji w domu i brałam na siebie jeszcze więcej, by wracać jak najpóźniej.
To było jak wybawienie
Któregoś piątkowego popołudnia wróciłam z pracy koło osiemnastej, a jego nie było. Uznałam, że pewnie wyszedł gdzieś z kolegami, co zdarzało mu się dość często. Nie martwiłam się, że go nie ma, a nawet się ucieszyłam, że nie czeka mnie żadna awantura. O dwudziestej drugiej miałam telefon ze szpitala. Tomek rozbił się samochodem w centrum miasta. Robili co w ich mocy, żeby go uratować, ale zmarł w wyniku odniesionych obrażeń. Jak się okazało, oczywiście był pod wpływem alkoholu.
Siedziałam potem przez dłuższą chwilą i trawiłam te informacje bez żadnej większej refleksji. Kiedy w końcu dotarło do mnie, co oznacza to, co właśnie usłyszałam, spłynęła na mnie ulga. Bo miałam już nigdy więcej nie zobaczyć tego drania. Miałam być wolna.
Pogrzeb kosztował mnie znacznie więcej nerwów, niż mogłam się spodziewać. Przyszły całe tłumy, a połowy nigdy nawet nie widziałam na oczy. Podchodzili do mnie zupełnie obcy ludzie i składali mi kondolencje. Wyrażali też nadzieję, że jakoś sobie jeszcze poukładam życie – w końcu jestem taka młoda. Stypa wymęczyła mnie jeszcze potworniej, bo wszyscy ciągle tylko opowiadali o Tomku, jaki to był wspaniały i nieskazitelny. Kiedy słuchałam tych wszystkich kłamstw na jego temat, robiło mi się niedobrze, a przy okazji coraz bardziej bolała mnie głowa.
W końcu w moim domu zostały już tylko Marta i Agata. Bardzo chciały mnie wesprzeć, ale ja tylko myślałam o tym, jak się ich sprawnie i szybko pozbyć. Po pierwszą z nich na szczęście po kwadransie wpadł mąż. Druga z przyjaciółek jeszcze trochę posiedziała, ale w końcu też udało mi się ją spławić.
Zamknęłam drzwi za Agatą, usiadłam ciężko na kanapie i upiłam duży łyk wody. Uznałam, że jeśli jeszcze ktoś zapyta, jak się trzymam, a potem zacznie wspominać „kochanego Tomka”, zwyczajnie wybuchnę. Jakże wszyscy go kochali. Tyle tylko, że to ja za niego wyszłam i musiałam go znosić przez ostatnie siedem lat. Jak na mój gust, to było zdecydowanie o siedem lat za dużo.
Wreszcie odetchnęłam
Od śmierci Tomka minął rok. Ja w końcu odzyskałam radość z życia i z ochotą wracam do domu z pracy. Dzięki temu, że nikt niczego ode mnie nie wymaga, mam też więcej czasu dla siebie. Zapisałam się nawet na zajęcia z tańca, na co przy moim mężu nie byłoby zwyczajnie szans.
W lokalnej cukierni poznałam też miłego faceta, Pawła. Spotykam się z nim od kilku tygodni, ale nie zamierzam się śpieszyć. To, że mi się podoba, nie ma żadnego znaczenia. Nim podejmę jakiekolwiek poważniejsze kroki, chcę go najpierw dobrze poznać. Fajnie nam się rozmawia, mamy też podobne zainteresowania. I co ważne, on pracuje – jest wziętym grafikiem komputerowym.
Mimo wszystko, minie jeszcze sporo czasu, zanim uznam, że coś z tego będzie. Więcej razy nie zamierzam już popełnić tego samego błędu i związać się na stałe z kimś, kto na to zupełnie nie zasługuje.
Czytaj także:
„Mąż zrobił ze mnie utrzymankę. Myślał, że w zamian za jego karty kredytowe, będę ślepa na kolejne kurtyzany”
„Gdy ja pracowałam w polu, mąż chwalił się we wsi swoim sportowym samochodem. Teraz mamy przez niego masę problemów”
„Przez jej jędrne ciało i zmysłowe usta całkiem zgłupiałem. Omotała mnie jak rasowa manipulantka i żądała dowodu miłości”