Miałam terenowe auto, przestronne luksusowe mieszkanie, markowe ciuchy. I kredyty. Dużo, dużo kredytów. Dzisiaj mieszkam w starym domu na wsi, jeżdżę piętnastoletnim samochodem, posiadam niewiele gotówki. A przy tym wszystkim cieszę się świętym spokojem, który wreszcie dał mi szczęście.
– Ależ masz wspaniałe auto, Alu! Dobrze się zarabia, co? Zazdroszczę ci – mawiała moja przyjaciółka z dzieciństwa, ilekroć widywałyśmy się w moim rodzinnym miasteczku.
W Józefowie spędziłam najwspanialsze lata mojego życia. Kiedy tylko wspominam dzieciństwo, wzruszam się. Każdej zimy szalałam z dziadkami na sankach, moja ciocia gotowała najsmaczniejsze gołąbki pod słońcem, a mamę miałam najcudowniejszą na całym świecie.
Taty nie pamiętam. Zostawił nas, kiedy miałam dwa latka. Nie zapłacił nigdy ani grosza alimentów, przez co bywało nam naprawdę ciężko. To jedyna rysa na moich wspomnieniach. Mama przez niego płakała. Dzisiaj wiem, że takich żon jak ona miał jeszcze przynajmniej trzy. Każdą porzucił po kilku latach – dla kolejnej młodej, pięknej i naiwnej…
Jego miejsce u boku mamy zajął Zbyszek. Kiedy miałam 12 lat, przeprowadziliśmy się we trójkę do Tarnobrzega. Pokochałam duże miasto całym sercem.
– Tyle tu kin, sklepów i innych atrakcji! – zachwycałam się.
Nie chcę żyć tak jak mama i Zbyszek
Marzyłam, żeby kiedyś było mnie stać na te wszystkie piękne ciuchy, które oglądałam na wystawach, i na te cudne auta stojące na tutejszych parkingach… Robiłam więc wszystko, aby to swoje pragnienie zrealizować. Po liceum, do którego zdałam śpiewająco, zrobiłam technikum handlowe. Jednocześnie intensywnie uczyłam się angielskiego i francuskiego. Wiedziałam, że nauka to klucz do sukcesu. Po studiach chciałam otworzyć butik z ciuchami sprowadzanymi z Wielkiej Brytanii i Francji.
W rezultacie mając 27 lat, stałam się jedyną właścicielką sklepu pod dumną nazwą „Miraż”. To tylko zachęciło mnie do działania. Prawie natychmiast chciałam otwierać filie i rozszerzać obszar działania. Byłam pełna entuzjazmu i zapału do pracy.
– Alu, uważaj. Do wszystkiego trzeba dochodzić systematycznie – powtarzali mi rodzice.
Nie bardzo miałam ochotę ich słuchać. „Co oni wiedzą o życiu? Całymi latami ciułali, żeby kupić dwa pokoiki w tarnobrzeskim bloku, a potem poloneza. Nie chcę tak żyć!” – myślałam sobie.
Butik otworzyłam na kredyt. Kolega bankowiec pomógł mi zdobyć aż 100 tys. zł pożyczki, choć wydawało się, że nikt nie da początkującej firmie tylu pieniędzy. Jakimś cudem dali. Starczyło na wynajęcie lokum, kupno pierwszej partii ciuchów, zatrudnienie dwóch ekspedientek. No i zaliczkę na piękne auto terenowe z wyższej półki. Strasznie się z tego cieszyłam.
Początki nie były jednak łatwe. Ledwie udawało mi się przetrwać z miesiąca na miesiąc.
– Skąd ja mam brać na pensje dla personelu, raty i rachunki? Jeszcze nie mam wystarczających przychodów! – martwiłam się, ilekroć nadchodził termin jakiejś płatności.
– Spróbuj rozszerzyć sprzedaż o sklep internetowy. Nikogo więcej nie musisz zatrudniać, a zobaczy cię cała Polska – podpowiedział mi kolega bankowiec, który stał się już wtedy bliskim memu sercu Kaziem.
Już miesiąc później mój sklep internetowy działał. Co prawda ukradł mi prawie wszystkie wolne chwile i romantyczne wieczory z ukochanym Kazikiem, a także weekendy, lecz za to sprzedaż ruszyła z kopyta. Wkrótce nie musiałam już martwić się o pensje, rachunki, kredyty…
To on namawiał mnie na kolejne kredyty
Niebawem Kazik został moim mężem i wspólnikiem. Za jego namową podjęłam decyzję, żeby otworzyć sieć sklepów. I to był błąd, o czym, niestety, przekonałam się dopiero po latach. Harowałam jak wół, by rozwijać firmę. Ponieważ nigdy nie byłam szczególnie biegła w prawie czy bankowości, to mój mąż zajmował się takimi sprawami. I wciąż tylko podsuwał mi kolejne umowy kredytowe do podpisania. Twierdził, że tak trzeba.
Jednym kredytem spłacaliśmy inny, nadwyżkę wydawaliśmy na firmę i przyjemności. Z tego, co urosło na koncie, kupiliśmy mieszkanie na obrzeżach miasta. Wreszcie mogłam naprawdę spełnić swoje marzenia. Stać mnie było na przyjemności. Ubierałam się w drogich markowych sklepach i uwielbiałam to!
Pewnego dnia dostałam zawiadomienie z urzędu skarbowego o planowanej w mojej firmie kontroli. „Proszę bardzo, żyję przecież uczciwie, nie mam czego się bać” – pomyślałam. Nie przejrzałam nawet dokumentów firmy, by utwierdzić się w tym przekonaniu. Księgowość prowadziłam sama, więc wydawało mi się, że wszystko wiem.
– Jest źle. Bardzo źle. Pani i mąż jesteście podejrzani o wyłudzanie pieniędzy z kredytów branych na firmę – usłyszałam.
Co takiego?! To nieporozumienie. Nic złego nie zrobiłam.
– Te kredyty to mąż załatwiał... – wyjąkałam zbita z tropu.
– Nie wydali ich państwo na cele związane z prowadzeniem spółki, tylko na prywatne przyjemności – powiedział urzędnik. – Za to wciągnęliście wszystko w rozliczenia firmy, powodując straty dla fiskusa. Po prostu oszukują państwo na podatkach, odliczając to, czego nie wolno. Za to grozi nawet więzienie.
Po kilku dniach dostałam stosowne pismo z urzędu skarbowego. Domagano się zapłaty, bagatela, 78 tys. zł podatków, wraz z odsetkami za kilka lat!
– Pewnie się pomylili, nie przejmuj się – bagatelizował mąż.
– To wszystko twoja wina! – naskoczyłam na niego. – To ty mnie do tego namawiałeś, ty dysponowałeś kasą, ty wynajdowałeś te kredyty! Skąd ja mam teraz wziąć takie pieniądze?!
– Jakoś dasz radę – Kazik wzruszył tylko ramionami.
Wszystko zaplanował. Co za podły drań!
Jak on śmie! Nie dość, że mnie zrujnował, to jeszcze zachowuje się jak gdyby nigdy nic! Miałam ochotę uderzyć go w twarz.
– Wynoś się! – wrzasnęłam wściekle. – Jasne, że dam radę, ale na pewno nie z tobą!
I tak zakończył się mój związek z Kazikiem bankowcem.
Nazajutrz zaczęłam przeglądać papiery firmowe. Okazało się, że mój mąż brał od każdego kredytu pokaźny procent jako pośrednik. Płacił mu bank, a mnie doliczano to do kredytu. Dlatego tak bardzo Kazio mnie nakłaniał na kolejne pożyczki, choć nie były nam potrzebne. Dzięki nim miał kasę, o której nie musiał mnie informować.
Oczywiście rozwiodłam się z Kazikiem, bo nie byłam w stanie na niego patrzeć, mimo przeprosin i bukietów róż. Musiałam zamknąć firmę. Sprzedałam auto, dzięki czemu spłaciłam ciążący na nim kredyt. Za mieszkanie dostałam tylko połowę jego wartości.
Jakoś wyszłam na prostą. Za to, co mi zostało, kupiłam stare siedlisko pod moim rodzinnym Józefowem i starego opla. Wreszcie czuję, że jestem we właściwym miejscu. Żałuję, tylko, że nie znalazłam go wcześniej... Nie chcę już pracować na swoim, muszę odpocząć. Zatrudniłam się w miejscowym sklepie jako ekspedientka, dzisiaj jestem już jego kierowniczką. Zarabiam tyle, by starczyło na życie. Teraz jest mi dobrze, ale przyznam, że kilka lat musiałam walczyć z poczuciem wstydu, że bezgranicznie uwierzyłam facetowi. Jak kiedyś moja mama...
– Historia lubi się powtarzać. – powiedziała mi ostatnio. – Ale zawsze nadchodzi dzień, kiedy zza chmur wychodzi słońce. I dla tego dnia warto dalej żyć.
Czytaj także:
„Żałuję, że pomogłam Marcie. Dałam jej dach nad głową, a ona żyła na mój koszt i jeszcze wpędziła mnie w długi”
„Gdy straciłem pracę, żona wpędziła nas w długi. Nie mamy na rachunki, a ona kupuje buty za 1000 zł, żeby grać >>bogaczkę<<”
„Teściowa uważała mnie za żmiję, która chce wydoić kasę z jej syna. Tak długo kopała pode mną dół, że aż sama w niego wpadła”