„Gdy straciłem pracę, żona wpędziła nas w długi. Nie mamy na rachunki, a ona kupuje buty za 1000 zł, żeby grać >>bogaczkę<<”

Bałam się mojego narzeczonego fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„– Mam wrócić do blokowiska? Posłać nasze dzieci do państwowej szkoły? Przestać chodzić do fryzjera i kosmetyczki? Chyba zwariowałeś! Tylko broń Boże nikomu nie mów na osiedlu, że straciłeś firmę i jesteś podrzędnym inżynierem! Przestaną się z nami przyjaźnić! – wrzeszczała żona”.
/ 18.06.2022 10:15
Bałam się mojego narzeczonego fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Bądź lepszy, miej więcej pieniędzy, lepszy samochód, lepsze życie, wszystko lepsze, byle ktoś ci zazdrościł i cię podziwiał. Tak właśnie żyłem. Ale to, co dobre, może się skończyć w każdej chwili. I co teraz?

Poczułem się jak najgorsza wersja samego siebie

Mieszkam z żoną i dziećmi na na ekskluzywnym, strzeżonym osiedlu domów jednorodzinnych. Naszymi sąsiadami są ludzie, którym powiodło się w życiu. Właściciele firm, prezesi, dyrektorzy w korporacjach… Słowem tacy, którzy zarabiają krocie i nie muszą się martwić o to, czy wystarczy im do końca miesiąca. My wprowadziliśmy się tu 10 lat temu, gdy miałem dużą, świetnie prosperującą firmę budowlaną.

Nie byłem tym zachwycony, bo wolałem zamieszkać w jakimś spokojniejszym, bardziej odludnym miejscu, ale Aldona nie chciała o tym słyszeć. Uważała, że po latach życia w blokowisku czas zabłyszczeć wśród finansowej elity i pokazać wszem i wobec, że mamy pieniądze. W przeciwieństwie do niej, nigdy nie byłem chwalipiętą, ale się zgodziłem. Kochałem ją ponad wszystko i chciałem, żeby była szczęśliwa.

W nowym miejscu żona od razu poczuła się jak ryba w wodzie. Okazało się bowiem, że nasi sąsiedzi prowadzą bardzo bogate życie towarzyskie. Tu nikt nie zamykał się w domu. Wszyscy świetnie się znali. Spotykali się przy grillu, na imprezach z okazji imienin czy urodzin. Niepracujące sąsiadki wyprawiały rano swoich mężów do pracy i spotykały się w którymś z domów na kawę i ploteczki.

Chwaliły się pozycją finansową, markowymi ciuchami…

Wymieniały adresami kosmetyczek, wizażystek, dekoratorów wnętrz… Doradzały sobie nawzajem, do jakich przedszkoli i szkół posłać dzieci, żeby zapewnić im bezpieczeństwo i świetlaną przyszłość. Moja Aldona chłonęła tę wiedzę jak gąbka i co i rusz zaskakiwała mnie nowymi żądaniami. Non stop słyszałem, że musimy kupić to, zmienić tamto, wyjechać gdzieś tam… Bo nie możemy być gorsi od innych.

Początkowo mnie to śmieszyło, ale z czasem sam dałem wciągnąć się w tę grę. Bo między mężczyznami też panowała swego rodzaju cicha rywalizacja. Kto kupi lepszy samochód, szybszy motor, droższy zegarek… Tu nikt nie narzekał, nie mówił o problemach. Na pytanie: „Co u ciebie? Co słychać?”, każdy odpowiadał z szerokim uśmiechem: „Wszystko OK, doskonale! Lepiej być nie może!”.

Miałem wrażenie, że mieszkam na amerykańskim przedmieściu, a nie w Polsce. Żyliśmy spokojnie i wygodnie w tej krainie szczęśliwości i luksusu przez prawie 6 lat. Nie powiem, miło było. A potem… Potem moja świetnie prosperująca firma zaczęła podupadać. Najpierw oszukał mnie wspólnik, potem trafiłem na nieuczciwych inwestorów. Wybudowałem im apartamentowiec, a oni zapłacili mi tylko niewielką część tego, na co się umówiliśmy. Podałem ich do sądu, ale niewiele to dało. Tamci zwodzili, kluczyli. Wykorzystywali wszystkie kruczki prawne, byle tylko nie stawić się na rozprawy. A potem wybuchła pandemia i sądy bardzo ograniczyły działalność.

Dotarło do mnie, że na korzystny wyrok mogę czekać jeszcze długie lata. A i to nie dawało gwarancji, że odzyskam swoje pieniądze.

Długo nie mówiłem Aldonie o tym, że mam kłopoty

Nie chciałem jej martwić. Widziałem, jak kochała nasze luksusowe życie. Poza tym, jak każdemu facetowi, trudno było mi przyznać się do porażki. Łudziłem się, że złapię jakieś ekstra zlecenie na budowę i uratuję firmę. Ale los mi nie sprzyjał. Przegrywałem przetarg za przetargiem, prywatni inwestorzy też omijali mnie szerokim łukiem. Trafiała mi się tylko jakaś drobnica. Wiata na działce albo garaż… A koszty nie zniknęły.

Aby się ratować i utrzymać dotychczasowy poziom życia brałem kolejne kredyty i „zapominałem” o daninach dla państwa. Księgowa ostrzegała mnie, że to prosta droga na dno, ale nie słuchałem. Pojawiły się wezwania do zapłaty, kontrole, wreszcie komornik. No i stało się to, co w takiej sytuacji stać się musiało: zbankrutowałem. 8 miesięcy temu cały majątek firmy poszedł pod młotek na spłatę wierzycieli i banków. Został mi dom i trochę oszczędności na koncie osobistym. Byłem załamany. Wszystkiego się spodziewałem, tylko nie tego!

Na szczęście szybko się otrząsnąłem. Mój ojciec zawsze powtarzał, że prawdziwy facet nie użala się nad sobą, tylko stawia czoło trudnościom. Dobrze, że zapamiętałem tę lekcję. Wziąłem się więc w garść i zacząłem analizować sytuację, w której się znalazłem. I doszedłem do wniosku, że nie jest aż tak tragicznie, jak mi się wydawało. Komornik nie zabrał mi przecież wszystkiego. Dom wart był mnóstwo pieniędzy. Wystarczyło go sprzedać, przeprowadzić się z powrotem do blokowiska i zacząć od początku.

Poszukać pracy, a gdy ta cała pandemia się skończy, założyć nowa firmę. A do tego czasu żyć skromnie z oszczędności, które zostały na koncie. Nie uśmiechało mi się to, bo tak jak moja żona polubiłem życie w luksusie, ale innego rozsądnego rozwiązania nie było. Teraz tylko musiałem powiedzieć o tym żonie. Czułem, że nie będzie zachwycona i to delikatnie mówiąc, ale myślałem, że pogodzi się z rzeczywistością.

Aldona była zszokowana

Chyba nie mogła uwierzyć w to, co mówię, bo przez długie minuty patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Gdy już jednak dotarło do niej, że to, co ode mnie usłyszała, to nie koszmarny sen, wpadła w histerię i szał. Zaczęła mnie wyzywać od najgorszych, krzyczeć, że się na mnie zwiodła, nie spodziewała się, że zgotuję jej taki horror.

– Mam wrócić do blokowiska? Posłać nasze dzieci do państwowej szkoły? A na razie ograniczyć wydatki do minimum? Chyba zwariowałeś! – wrzeszczała.

– Wiem, że to trudne, ale naprawdę nie ma innego wyjścia – przerwałem.

To je znajdź! I to szybko! Nigdy się stąd nie wyprowadzę! Rozumiesz? Nigdy! Prędzej z mostu skoczę!– ucięła, a potem odwróciła się na pięcie i zamknęła się w sypialni.

Nie wpuściła mnie tam nawet na noc. Położyłem się grzecznie w pokoju gościnnym. Miałem nadzieję, że jak się już nieco uspokoi, poduma, to zacznie rozsądnie myśleć. Niestety… Co prawda, następnego poranka w końcu wyszła z sypialni, ale zdania nie zmieniła. Jak katarynka powtarzała, że prędzej się zabije, niż wróci do blokowiska i zrezygnuje z dotychczasowego poziomu życia. Byłem w kropce. Nie wiedziałem, co zrobić. Gdyby dom należał tylko do mnie to po prostu wystawiłbym go na sprzedaż i byłoby po kłopocie. Ale mieliśmy przecież z żoną wspólnotę majątkową. Bez jej zgody nic nie mogłem zdziałać.

Na początek postanowiłem poszukać pracy

O dziwo, nie miałem z tym żadnego kłopotu. Mimo że przez lata byłem wielkim szefem, nie odwykłem od ciężkiej roboty. No i miałem inżynierskie papiery. Dostałem etat w wielkiej zagranicznej firmie budowlanej i całkiem niezłą pensję. Gdy powiedziałem o tym Aldonie, rzuciła mi się na szyję.

– A widzisz? Jednak znalazłeś wyjście! – zaszczebiotała.

– Częściowe. Z mojej pensji nie utrzymamy tego domu – zacząłem tłumaczyć.

– Aj tam, nie utrzymamy… Na pewno damy radę… Tylko broń Boże nikomu nie mów na osiedlu, że straciłeś firmę i jesteś podrzędnym inżynierem. Bo nas sąsiedzi śmiechem zabiją i wykluczą z towarzystwa! Tu nikt nie lubi takich.

– Nie powiem, ale i tak się zorientują, bo naprawdę musimy ograniczyć wydatki… Koniec z prześciganiem się w zakupach, koniec z…

Nie chcę o tym nawet słyszeć! – przerwała mi. – Chcesz, żebym się ze wstydu pod ziemię zapadła? Żeby z nas się śmiali? Wytykali palcami?

– No nie… – przyznałem.

– No właśnie! Wszystko więc ma zostać tak, jak było – ucięła.

Próbowałem jej tłumaczyć, że to niemożliwe

Dlatego zamiast zgrywać bogaczy, powinniśmy sprzedać dom, ale zakryła uszy i uciekła do sypialni. No i od tamtego czasu udajemy z Aldoną że świetnie nam się powodzi. Ja gram szefa znakomicie prosperującej firmy, ona zadowoloną z życia, rozrzutną żonę. Gdy widzę, jak kupuje buty za 1000 złotych i chwali się sąsiadkom, to mnie aż w środku skręca, bo wiem, że nie będę miał na rachunki. Od miesięcy wydajemy więcej, niż zarabiam, więc po oszczędnościach nie został nawet ślad! Aby nadal żyć na poziomie, będziemy musieli się zadłużyć.

Jeden kredycik, drugi, trzeci. A potem… Potem to już równia pochyła prowadząca na samo dno. Jutro więc jeszcze raz porozmawiam z Aldoną. Tym razem bardzo stanowczo. Kocham ją i chcę jej szczęścia, ale nie za wszelką cenę. Powiem jej, że jak się nie zgodzi na sprzedaż domu, to wkrótce odwiedzi nas komornik z ekipą silnych facetów do wynoszenia dobytku. I dopiero będzie wstyd na całe osiedle! Może to przemówi jej do rozumu…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA