„Mąż wolał oglądać mecze niż żonę. Miałam dość traktowania mnie jak robot kuchenny. Dziad będzie zbierał szczękę z podłogi”

wściekła kobieta fot. Adobe Stock, JackF
„Ile ona przeszła! A przecież ja jeszcze mam przed sobą lata życia i w sumie nie jest mi tak źle! A że mąż się mną nie interesuje? Chrzanić to. Mam pięknego, mądrego syna i za dwa miesiące zostanę babcią. To kiedy, jak nie teraz?”.
/ 10.03.2023 13:15
wściekła kobieta fot. Adobe Stock, JackF

Jeździłam do tego domu opieki tylko dlatego, że nalegał na to mój mąż. Mieszkała tam jego ciotka. Starał się ją odwiedzać, kiedy mógł, i uparł się, żeby mnie tam zabierać. Ciotka jednak jakoś nie miała dla mnie ciepłych uczuć i kiedy kolejny raz dostałam w głowę ciastem, które sama upiekłam, postanowiłam się wycofać. Usiadłam w holu, wyjęłam z torebki pierniczki własnej roboty i w tym momencie podeszła do mnie starsza pani.

– Dzień dobry – zawołała radośnie.

– Pani w odwiedziny?

– Tak. Do ciotki męża, ale ona nie chce mnie widzieć.

– No cóż, niektórzy tak mają, proszę się nie przejmować, tylko sobie posiedzieć.

– Jeśli to pani nie przeszkadza…

– Ależ skąd! Miło zobaczyć kogoś nowego i pogadać. Wie pani, my tu dużo rozrywek nie mamy – zaśmiała się.

– Może pani się poczęstuje? – zaproponowałam pierniczka.

Przyjrzałam się tej kobiecie Pomarszczona, malutka, ale taka pełna energii i życia! Pomyślałam, że mogłabym jej wręcz pozazdrościć. Bo ja czułam się tak, jakbym już była na ostatnim zakręcie. Do tego mąż, którego bardziej interesowały mecze w telewizji niż ja. Proza życia? Pewnie tak. Ale ta kobieta była tak ciepła, tak miła, że mimo woli zaczęłam się jej zwierzać.

Samotna, bez żadnej rodziny…

– Oj, kochana – pogłaskała mnie po ręku, kiedy łzy zaczęły mi płynąć z oczu. – To naprawdę jeszcze nic. Zobacz, co tu jest dookoła. Same nieszczęścia. Ja jestem tutaj chwilowo, bo przyjechała tu moja sąsiadka, właściwie przyjaciółka, która koniecznie chciała, żebym była z nią. Na szczęście miałam za co, bo mi zostały pieniądze z oszczędności i z emerytury po mężu. Ale mam nadzieję, że już niedługo stąd wyjdziemy obie, bo to już prawie dwa lata – uśmiechnęła się.

W tym momencie w drzwiach prowadzących na werandę pojawił się mój mąż.

– Koniec odwiedzin, musimy zmykać – zakomunikował.

– Już idę – zaczęłam się zbierać. – A tak przy okazji, to jest pani… – nawet nie wiedziałam, jak jej na imię.

– Janina – podała mu rękę. – A panią mam nadzieję jeszcze zobaczyć. I może zrobi pani te pyszne pierniczki, co? – puściła do mnie oko.

Pojechaliśmy do domu, a ja jakoś nie mogłam o niej zapomnieć. Samotna, zostawiona na pastwę losu, bez rodziny. Więc kiedy Edek znów wybierał się do ciotki, pojechałam z nim.

– O, jest pani! – usłyszałam.

– Dzień dobry, pani Janino, jestem i jak pani widzi, znów to samo.

– Niech się pani nie przejmuje, chociaż my sobie pogadamy.

I pogadałyśmy. Tym razem to ona zaczęła opowiadać. Jak się okazało, pochodziła z niewielkiej miejscowości nieopodal naszego miasta i domu opieki. Razem z sąsiadką prowadziły sklep, potem malutką restauracyjkę, w której można było napić się kawy i zjeść ciasto. Dobrze im się wiodło, bo zjeżdżali się do nich ludzie z całej okolicy. Potem nie było już tak pięknie. Na zawał zmarł jej mąż, a ona została sama z niepełnosprawnym dzieckiem.

– Wiesz, kochana, kiedy się urodził, lekarz powiedział, że lepiej dla mnie, żebym go nawet nie oglądała – zamyśliła się. – Ale jak ja miałam się wyrzec własnego dziecka? Co z tego, że prawie się nie rozwijał. Wreszcie którejś nocy zasnął i już się nie obudził, a ja zostałam całkiem sama…

Pokiwała głową z rezygnacją, a ja ocierałam łzy.

– Nie płacz, skarbie – poklepała mnie po ręku. – Tak było dla niego lepiej, a ja i tak jestem szczęśliwa, że miałam ten kochany promyczek obok siebie. A ty jak się czujesz?

– Jakbym była całkiem sama – wyrzuciłam z siebie. – Mąż ma mnie gdzieś, nie pracuję, objadam się, czuję się kompletnie bezwartościowa.

– No to może czas się wziąć za siebie? – zaśmiała się. – To jeszcze nie koniec świata, kochana. Dieta, ćwiczenia, może jakaś dorywcza praca. A męża to lepiej zignoruj, jak jest taki głupi, że cię nie docenia – mrugnęła.

Następnego dnia, kiedy mąż poszedł do pracy, obejrzałam się z każdej strony w lustrze i zadałam sobie pytanie: gdzie się podziała ta kobieta, którą byłam? Zadowolona z życia, szczuplejsza, mająca ambicje? Ale za chwilę przypomniałam sobie tamtą staruszkę. Ile ona przeszła! A przecież ja jeszcze mam przed sobą lata życia i w sumie nie jest mi tak źle! A że mąż się mną nie interesuje?

Chrzanić to. Mam pięknego, mądrego syna i za dwa miesiące zostanę babcią. To kiedy, jak nie teraz? Poszłam do kuchni i opróżniłam wszystkie szafki z kalorycznych słodkości. Pojechałam na zakupy i zamiast tłustego mięsa kupiłam warzywa. Ba, zapisałam się nawet do fryzjera. Potem zrobiłam sałatkę z chudym kurczakiem.

Kiedy Edek wrócił, podałam obiad

– Co to jest? – skrzywił się.

– Nowość. Jak ci się nie podoba, to nie jedz.

Dostrzegła zmiany Po tygodniu zjawiłam się w domu opieki, tym razem sama. Pani Janina już na mnie czekała.

– Proszę, pierniczki – podałam jej pudełeczko i mocno ją uściskałam.

– Czy mi się wydaje, czy ty inaczej wyglądasz? Nowe włosy, nowa sukienka?

– Dobrze pani widzi! Bo ja już zaczęłam od nowa.

– To opowiadaj!

No i opowiedziałam. O nowej diecie, ćwiczeniach, dorywczej pracy jako pomocnik w cukierni nieopodal.

– Nawet ten przepis na pierniczki im dałam – zaśmiałam się. – Wie pani, pieniądze z tego niewielkie, ale przynajmniej wychodzę do ludzi, robię te swoje wypieki. Naprawdę jest dobrze.

– A co na to Edek?

– Przyzwyczaja się do sałaty. Burczy, fuka i patrzy na mnie podejrzliwie, ale powiem pani, chrzanić to. Grunt, że ja się lepiej czuję, tak jakbym wracała do siebie.

I faktycznie tak się czułam. Z tygodnia na tydzień było mi coraz lżej, lepiej. Patrzyłam w lustro z uśmiechem, a nie z grymasem. Co tydzień też jeździłam do pani Janiny. Śmiałyśmy się, gadałyśmy. Ona podziwiała moje nowe ciuchy i utratę wagi, ja cieszyłam się z jej opowieści o dawnych czasach. Aż nastąpił ten dzień.

– Dzień dobry! Gdzie pani Janina? U siebie? – zagadałam pielęgniarkę.

– U siebie, tak, ale w domu.

– Jak to? – zapowietrzyłam się.

– Wczoraj zmarła jej przyjaciółka i pani Janina uparła się, że dłużej nie chce tu być. Taksówka odjechała dosłownie przed chwilą, minęłyście się.

– Niech mi pani da adres, ona nie może być teraz sama. Wiem, że pani nie powinna, ale bardzo proszę…

– No nie powinnam… – zawahała się. – Ale wiem, że byłyście blisko.

Pognałam autem tak szybko, jak to było możliwe, i dzięki nawigacji faktycznie trafiłam do celu. Ona wysiadała z taksówki.

– Pani Janino! – zawołałam.

– O, jesteś – ucieszyła się. – Przekazałam pielęgniarkom, żeby ci powiedziały, że wychodzę, ale widocznie jeszcze nie zdążyły. Chodź, pokażę ci dom.

Z drżącym sercem weszłam do środka

Spodziewałam się ruiny, ale było całkiem przyjemnie.

– Pan Henio, taki sąsiad, przychodził tu od czasu do czasu, żeby dojrzeć, czy coś nie przecieka albo nie zamarzło. Więc chociaż mnie tu długo nie było, jest w porządku. Wystarczy przetrzeć tu i tam i będzie dobrze. A wiosną zabrać się za ogródek. Podoba ci się?

– Taaak – wyjąkałam. – Ale co z jedzeniem? Pościelą?

– O kurczę – pani Janina zasępiła się. – O tym nie pomyślałam… Może są tu jeszcze jakieś konserwy, ale nawet chleba nie mam. A dziś niedziela, sklep tu obok nieczynny.

– Dobra – wzięłam się w garść. – To ja w takim razie dzwonię po Edka, żeby przywiózł jakieś jedzenie i czystą pościel. My w tym czasie coś przetrzemy, a jutro z samego rana bierzemy się do gruntownych porządków, może być?

– Naprawdę chcesz mi pomóc?

– Pewnie, że tak. Gdyby nie pani, do tej pory byłabym wiecznie skwaszona.

– No to skoro tak, to jedziemy! – zaśmiała się, chwytając za ścierkę.

Po godzinie zjawił się Edek z prowiantem i innymi rzeczami. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę z panią Janiną i się pożegnaliśmy.

– Dobrze być w domu – powiedziała jeszcze, ściskając mnie.

– Pewnie, że tak. Jutro wpadam, a potem w weekend zapraszam do siebie na pierniczki – mrugnęłam.

I tak oto powstało coś pięknego. Po prostu przyjaźń. I tak już trwa dwa lata. Mam nadzieję, że przetrwa i te trudne czasy, i jeszcze dużo przed nami.

Czytaj także:
„Moja przyjaciółka wydawała fortunę na remonty, żeby bratowa jej nie krytykowała. Ciągle wytykała jej biedę i brak gustu”
„Nie wierzyłem mamie, że opiekunka ją bije i okrada. Przecież to moja przyjaciółka, a mama ma Alzheimera, na pewno bredzi”
„Moja przyjaciółka ze studiów miała romans z wykładowcą. Okazało się, że był jej zaginionym przed laty ojcem”

Redakcja poleca

REKLAMA