„Moja przyjaciółka ze studiów miała romans z wykładowcą. Okazało się, że był jej zaginionym przed laty ojcem”

Kazirodczy romans fot. Adobe Stock
„Kilka godzin później obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Gdy je otworzyłam, zobaczyłam przed sobą zapłakaną panią Wójcik. – Co się stało? – spytałam przerażona jej wyglądem. – Jasiek jest ojcem Malwiny – powiedziała cicho”.
/ 20.12.2021 16:12
Kazirodczy romans fot. Adobe Stock

Dobrze pamiętam dzień i miejsce pierwszego spotkania z Janem. Koleżanka z akademika zaciągnęła mnie na wykład o twórczości Goethego. W dużej sali panował tłok, ponieważ na koniec prowadzący miał wstawiać do indeksów podpisy – znak, że studenci uczęszczali przez cały semestr na wykłady z literatury romantycznej. Ot, takie wielkie uczelniane kłamstwo.

Bez entuzjazmu zajęłam miejsce w ostatnim rzędzie. Chwilę później żałowałam, że nie usiadłam w pierwszym. Prelegent, na oko 45-letni mężczyzna, przykuł moją uwagę, choć z tego, co mówił, nie rozumiałam nawet słowa, bo wykład wygłaszał po niemiecku. Nie język jednak był ważny, tylko głos. Piękny, głęboki męski głos.

Po wykładzie stanęłyśmy na końcu ogonka. Elka po podpis, ja dla towarzystwa, ale już nie tyle koleżanki, co przystojnego germanisty o dźwięcznym głosie. Chciałam sobie jeszcze trochę na niego popatrzeć. Posłuchać, jak rozmawia.
– Proszę mi teraz opowiedzieć dowcip, który wszystkich tak rozbawił – powiedział Jan, gdy zobaczył nas przed sobą.
– Wzięto mnie za pana studentkę, która nie wie, kim pan właściwie jest – wyjaśniłam, czerwieniejąc na twarzy.
– Dobre! – przyznał ze śmiechem. – Szkoda tylko, że nie jest pani moją studentką. Podczas dzisiejszego wykładu miałem wrażenie, że tylko pani tak naprawdę słucha.
Po raz drugi się zaczerwieniłam.
– Spodobałaś mu się!-– w drodze do akademika przyznała Elka.

Niczego nie podejrzewałam

Kilka dni później w czytelni uniwersyteckiej poznałam Malwinę. Miała oczy zielone jak agrest, bladą cerę i włosy w kolorze bursztynu. Rozmawiałyśmy podczas przerwy w lekturze. Z zazdrością, ale i podziwem słuchałam opowiadań o dalekim świecie, który znała jak własną kieszeń. Przez kilka lat mieszkała w Anglii, zwiedziła Stany, Meksyk, Francję, Włochy i Hiszpanię.

Malwina zrobiła na mnie wrażenie i gdy kilka dni później znowu ją spotkałam w czytelni, poczułam się tak, jakbym odnalazła kogoś bliskiego. Zaprzyjaźniłyśmy się. W domu studenckim wystarałyśmy się o wspólny pokój. Chodziłyśmy razem do kina, teatru. Lubiłyśmy długie spacery i rozmowy o mężczyznach.

W połowie drugiego roku studiów przyjaciółka wyjechała nagle do babki do Chicago. Jej babka, jak twierdziła Malwina, była w Stanach cenionym lekarzem, zarabiała kupę pieniędzy i to właśnie ona utrzymywała wnuczkę, co rusz zabierając ją ze sobą w egzotyczne podróże. Poza nią Malwina nie miała nikogo bliskiego, bo matka umarła przed paru laty, a ojciec odszedł, kiedy była jeszcze malutka.
Pół roku szybko zleciało. Zajęta przygotowaniami do sesji, omal nie zapomniałam wyjść po przyjaciółkę na dworzec.

Następnego dnia, była akurat niedziela, wybrałyśmy się razem do kościoła akademickiego. Mszę miał odprawiać ksiądz, znakomity kaznodzieja, o którym chodziły słuchy, że zna się na egzorcyzmach. Malwina chciała go zobaczyć. Zresztą nie ona jedna, bo do kościoła waliły tłumy. O dwunastej dzwony zaczęły bić na Anioł Pański, rozpoczęła się msza.

Jakież było moje zdziwienie, gdy w asyście księdza dostrzegłam Jana. Kilka chwil później kolejne zdziwienie – do niego należało pierwsze czytanie. Piękny głos wypełnił świątynię, opowiadając starotestamentową historię Jakuba. Gdy ucichł, Malwina dotknęła mojego ramienia i spytała:
– Co to za facet? Znasz go?
– To doktor Borowiecki, germanista z naszej uczelni.
– Stary jak na ministranta – zauważyła uszczypliwie. – Znasz go osobiście?
– Coś ty! Przecież on jest profesorem, a ja zwykłą studentką.
– No to co! Profesorowie to zwyczajni ludzie. Zobaczysz, on będzie mój.

Poczułam w sercu ukłucie zazdrości. Znałam Malwinę. Wiedziałam, że to, do czego zabrakło mi odwagi, uczyni ona. W duchu pocieszałam się jednak, że Jan jest od nas dwa razy starszy i z pewnością nie jest sam. Musi mieć żonę, dzieci. Służy do mszy, więc na pewno w życiu osobistym trzyma się dziesięciu przykazań. Nie tak łatwo zdobyć żonatego mężczyznę. Szlachetnego mężczyznę z zasadami – jak go oceniałam.

W poniedziałek zdałam ostatni egzamin. Wreszcie byłam wolna, mogłam wracać do domu. W akademiku zabrałam się do pakowania rzeczy. Właśnie upychałam w plecaku ostatnią parę spodni, gdy do pokoju wpadła Malwina. Rzuciła się na mnie. Uściskała, wycałowała.
– A ty co? – spytałam zdziwiona. – Wygrałaś milion w totka?
– Nie... – spojrzała na mnie triumfująco, po czym uroczystym tonem obwieściła: – Jedziemy z Jaśkiem do Weimaru.
– Z jakim Jaśkiem? Do jakiego Weimaru?
– Boże, jak ja się cieszę! – znów mnie uściskała, a potem wyjaśniła.

Co ona najlepszego zrobiła...

Jasiek okazał się TYM Janem, doktorem, opiekunem koła studenckiego. Młodzi germaniści organizowali wyjazd do Weimaru. Jakimś cudem Malwinie udało się wciągnąć nas na listę wycieczkowiczów. Co więcej, wyprawa do Niemiec nic nie kosztowała, ponieważ uczelnia pokrywała koszt przejazdu, a strona niemiecka zapewniała darmowe noclegi i wyżywienie.
– Rewelacja! – przyznałam z zachwytem, lecz zaraz oprzytomniałam:
– Przecież nie znam ani słowa po niemiecku!
– Nie martw się, ja też! – Malwinie najwyraźniej to nie przeszkadzało.

Nadszedł dzień wyjazdu do Weimaru. W pociągu zajęłyśmy miejsca naprzeciwko Jana. On wciąż mnie pamiętał.
– Ale się cieszę! – powiedział na powitanie. – Właścicielka mądrych, błękitnych oczu została wreszcie moją studentką!
– Czasowo – uśmiechnęłam się.
Tak zaczęła się rozmowa, która trwała aż do Drezna, gdzie mieliśmy przesiadkę. W ciągu kilku godzin przeczucie zamieniło się w pewność: podobałam się Janowi. Wyjaśniła się także sprawa najważniejsza: Jan nie miał żony.

Na peronie w Dreźnie Malwina odciągnęła mnie od grupy.
Co ty sobie Kacha wyobrażasz?! – powiedziała nieswoim głosem. – Przestań kokietować Jaśka, on jest mój! Kocham go do szaleństwa! Jeśli go dalej będziesz podrywać, podetnę sobie żyły.
Zamurowało mnie. Po pierwsze, nikogo nie kokietowałam. Po drugie, nikogo nie podrywałam. Po trzecie, bałam się widoku krwi.

W pociągu do Weimaru to Jan zajął miejsce naprzeciwko. Wyczuł mój smutek, dlatego nie powrócił do przerwanej rozmowy, tylko wyjął z podręcznej torby książkę i pogrążył się w lekturze.
Patrzyłam na niego spod lekko przymkniętych powiek. Że też wcześniej nie zauważyłam. Malwina i Jan byli do siebie podobni.Takie samo wysokie czoło, kształt nosa, kości policzkowe, włosy o bursztynowych refleksach, kształt dłoni... Pasowali do siebie.

Czy ona naprawdę go kocha, zastanowiłam się. Nigdy bym nie pomyślała, że będziemy konkurować o mężczyznę. Konkurować? Żeby konkurować, trzeba też kochać. Czy kochałam Jana? Nie ukrywam, podobał mi się. Był atrakcyjnym mężczyzną. Poza tym podziwiałam jego wiedzę, oczytanie, sposób wysławiania. Ilu takich mężczyzn mogło być na świecie? Tysiące. Ilu takich mężczyzn znałam? Kilku. Ilu z nich zwróciło na mnie uwagę? Tylko Jan. Jakie uczucia we mnie wzbudzał? Wdzięczność za dostrzeżenie w tłumie. Sympatię za ojcowskie spojrzenie. Miłość do pięknej barwy głosu. Czy między nami coś mogło się wydarzyć? Coś na kształt kilkutygodniowego romansu z pewnością, poważny związek raczej nie wchodził w grę. „Nie o takim panu młodym marzę”, pomyślałam.

Spojrzałam w kierunku Malwiny. Płakała. Żal mi się jej zrobiło. Odtąd przez cztery tygodnie omijałam Jana szerokim łukiem, pozwalając przyjaciółce spokojnie polować.

Kiedy na początku października wróciłam na uczelnię, Malwina mieszkała już u Jana. Odwiedziłam ich tylko raz. Nieprzytomnie zakochani nie słuchali tego, co mówiłam. Poczułam się jak intruz. W drodze powrotnej do akademika postanowiłam dać im święty spokój.

Odtąd widywałam ich jedynie przelotnie. Gdzieś na uniwersytecie w przerwach między zajęciami. Z okien biblioteki, gdy przytuleni spacerowali alejkami parku po drugiej stronie ulicy. Czasem w teatrze albo kinie.

Nadszedł listopad. Pewnego razu, kiedy po wieczornym wykładzie wpadłam do akademika, gruba portierka zawołała na powitanie:
Pani Kasiu, ma pani gościa, czeka na górze.
Jadąc windą, zastanawiałam się, kto to może być? Na pewno nikt z bliskich bo dopiero co wróciłam z domu. W korytarzu minęłam kobietę w średnim wieku. Ładną, skromnie, lecz z gustem ubraną. Stanęłam przed drzwiami pokoju, z torby wyjęłam klucze.
– Mieszka pani w sześćset osiem? – spytała nieznajoma. – Pani Kasia? Zna pani Malwinę Wójcik?
– Owszem, znam.
– Jesteście przyjaciółkami, prawda? Dopóki Malwina przyjeżdżała do domu, dużo mi o pani opowiadała, ale teraz już nie przyjeżdża.
– To jakaś pomyłka – stwierdziłam. – Kiedy z nią mieszkałam, nigdy nie jeździła do domu. Ona tutaj w Polsce nikogo nie ma, a raczej nie miała. Czasami wyjeżdżała na kilka dni do Zakopanego, ale tam zatrzymywała się w jakimś pensjonacie.
– Tak mówiła? – kobieta ze smutkiem pokiwała głową. – Zawsze lubiła fantazjować.
– Dlaczego szuka pani Malwiny?– spytałam.
Dlaczego szukam? Jestem jej matką! Niepokoję się o córkę, bo od dwóch miesięcy nie daje znaku życia. Nie przyjechała na Wszystkich Świętych, przestała pisać, przestała dzwonić, komórkę ma wyłączoną. Wiem, że ma jakiegoś narzeczonego...
– Bardzo fajnego – weszłam kobiecie w słowo, po czym zaprosiłam ją do środka, bo zanosiło się na dłuższą rozmowę.

Tak jak się spodziewałam, matka Malwiny uraczyła mnie porcją rewelacji. Przede wszystkim żyła. Nie istniała natomiast żadna bogata i wykształcona babcia w Stanach, a ta prawdziwa była prostą kobietą ze wsi. Egzotyczne wojaże, kilkuletni pobyt w Anglii – to kolejne bajki tak chętnie opowiadane przez przyjaciółkę każdemu, kto tylko zechciał ją słuchać.

W połowie drugiego roku studiów nie wyjechała wcale do żadnego Chicago, tylko do Konstancina pod Warszawą, gdzie znajomy matki załatwił jej dobrze płatną pracę u bogatych ludzi. Przez pół roku opiekowała się staruszką chorą na Alzheimera.
– Dlaczego ona to robiła? Dlaczego kłamała? – spytałam poruszona.
– Nie wiem. Ona zawsze się mnie wstydziła. Pracowałam jako zwyczajna urzędniczka, a córka rozpowiadała, że jestem aktorką. Nie mogła mi wybaczyć, że wychowuję ją bez ojca. Nie mogła wybaczyć, że milczę, gdy o niego pyta.

Podałam kobiecie adres Malwiny, wyjaśniłam, jak ma dojechać. Nic mnie już nie zaskoczy, pomyślałam w duchu, patrząc za odchodzącą. Gdybym wiedziała, jak bardzo się mylę.

Kilka godzin później obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Gdy je otworzyłam, zobaczyłam przed sobą zapłakaną panią Wójcik.
– Co się stało? – spytałam przerażona jej wyglądem.
– Jasiek jest ojcem Malwiny – powiedziała cicho.
Chwilę później z pojedynczych, urywanych zdań, wypowiadanych przez matkę Malwiny w przerwach na głęboki oddech, mogłam ułożyć obraz wydarzeń minionego wieczoru. Po wyjściu z akademika pani Wójcik pojechała pod wskazany adres. Ze ściśniętym gardłem zapukała do drzwi. Otworzył je obcy mężczyzna w średnim wieku.

Czy rzeczywiście obcy? Ona i Jan stali przez dłuższą chwilę i ze zdumieniem wpatrywali się w swoje twarze. Rozpoznawali się powoli. Oczy, usta, czoło, włosy...
– Przyjechałam do córki – wyjaśniła po chwili.
Jan bez słowa wpuścił ją do środka. Usiedli naprzeciwko siebie w fotelach. Milczeli dłuższą chwilę, każde zajęte własnym rachunkiem sumienia.
– Malwina jest twoją... – zaczął niepewnie. – Byłaś w ciąży? Dlaczego nie powiedziałaś? Ona jest przecież...
– Kim jestem? – z łazienki wypadła pachnąca lawendową kąpielą Malwina.
Naszą córką – powiedziała matka, ponieważ kobiety w trudnych sytuacjach okazują się odważniejsze od mężczyzn.
Malwina zbladła. Jan ukrył twarz dłoniach.
– Wójcik... Twoje nazwisko... Mogłem się domyślić... – mówił niewyraźnie. – Tyle przecież Wójcików na świecie! Nie przypuszczałem...

Od tamtej pory dręczy mnie pytanie – czy mogłam zapobiec nieszczęśliwemu splotowi zdarzeń? Ustąpiłam przecież Malwinie miejsce u boku Jana. Widząc jej rozpacz, zrezygnowałam z uczucia, które mogło się narodzić. Nie powinnam była tego robić. Okazana litość przyniosła fatalne skutki. A może nie? Może przeceniam rolę, jaką moja osoba odegrała w tej historii? Nie wiem.

Przeczytaj więcej listów do redakcji:„Czekaliśmy na dziecko 12 lat. Syn urodził się 10 tygodni wcześniej z poważną wadą serca. Dlaczego los tak mnie pokarał?”„Moja żona zmarła przy porodzie. Ja nie byłem gotowy zostać samotnym ojcem i po prostu oddałem córkę do adopcji”„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat i bardzo długo to ukrywałam. Bałam się reakcji rodziców”

Redakcja poleca

REKLAMA