Dwudziesta rocznica naszego ślubu, a on się zachowuje tak, jakby to był zwykły dzień. Ja, zanim wrócił z pracy, postarałam się, żeby wszystko wyglądało odświętnie. Świeży obrus, porządek na błysk, ja w nowej sukience w róże i w złotych kolczykach, które zakładałam tylko na specjalne okazje. Staszek wpadł trochę później niż zwykle, rzucił teczkę w kąt i uwalił się na kanapę. Wcześniej tylko zdjął sweter i został w białym podkoszulku.
Zero romantyzmu
– Uff, ależ się dziś nabiegałem… Na trójce padły przenośniki i trzeba było robić przegląd na cito, i jeszcze przezbrajać nadprogramowo dwójkę, bo inaczej byśmy dostali po premii.
– Znowu pneumatyka siadła? – domyśliłam się, bo nie pierwszy raz wysłuchiwałam o zepsutych przenośnikach.
– Mhm…
– Ale już naprawione? – upewniłam się dla porządku.
– Jasne, przecież inaczej nie wróciłbym do domu. Robota musi być zrobiona. Obiad dziś jakiś wydają? – pan mąż przeciągnął się na otomanie, aż mu stawy zatrzeszczały. – Z tego wszystkiego nawet kanapek nie zjadłem.
– No, pewnie wydają – wydukałam przykro zaskoczona.
Jakoś nie zanosiło się na żadne życzenia czy choćby kilka miłych słów.
– To poproszę, zanim umrę na tej kanapie z głodu i wyczerpania – pogonił mnie, czego nijak nie mogłam zaliczyć do romantycznych chwil.
– Zupa stoi w garze, kotlety i reszta są na patelni. Weź sobie – warknęłam.
Staszek spojrzał na mnie wzrokiem skarconego niesłusznie psiaka i dalej niczego nie łapał. Tylko brakowało, żeby rzucił jakimś seksistowskim tekstem o humorkach w „tych dniach”.
Podczas gdy on jadł w kuchni, ja usiadłam w małym pokoju i smętnie zapatrzyłam się w okno. A więc to już… Koniec tej pierwszej części małżeństwa opartego na miłości i namiętności. Zaczyna się druga, pełna szacunku i miłych wspomnień, ale skrzętnie omijająca jakiekolwiek wzniosłe i wzruszające sytuacje. Jakby nagle stały się żenujące. A przecież jeszcze niedawno byliśmy tacy zakochani!
Pamiętam grecką knajpkę, świece, wino i grajka, którego Staszek wynajął, żeby śpiewał tylko dla nas. Udawany Grek nieco fałszował, wino nie pochodziło z omszałej butelki za tysiąc dolarów, ale i tak było super. Jednak to było dawno, w pierwszą, drugą, może trzecią rocznicę. Potem świętowaliśmy bez grajków, ale jednak… Zawsze świętowaliśmy, ciesząc się swoją obecnością i kolejnym wspólnym rokiem.
A teraz co?
Zapomniał, bo pneumatyka podajnika na trzeciej linii produkcyjnej się zepsuła? To nie jest żaden sensowny powód! To tylko praca, w której podobne problemy pojawiają się i znikają. Rocznica jest tylko raz do roku, a dwudziesta raz w życiu!
– Mmm… pycha! Super ci wszystko wyszło, jesteś doskonałą kucharką – doszła mnie zza ściany pochwała.
Kiedy indziej poczułabym się mile połechtana, ale w obecnej sytuacji uwaga Staszka tylko bardziej mnie rozdrażniła. Zwłaszcza że kontynuował w protekcjonalnym tonie:
– Takie małżeństwo i taką żonę to ja lubię. Po robocie obiadek, potem na kanapę albo z kumplem na piwko.
Mało krew mnie nie zalała. Z drugiej strony lepsze buzowanie gniewem niż ronienie łez przed tym nieczułym wielbicielem kotletów i leżenia na kanapie.
– Słuchaj no – wycedziłam, wchodząc do kuchni – a ty przypadkiem o czymś nie zapomniałeś, co? Dzisiaj nie jest taki sobie zwykły dzień, wiesz?
Odpowiedziało mi stukanie widelcem o talerz i mlaskanie. Boże, czułam się tak, jakbym rozmawiała z jakimś lokalnym Ferdkiem Kiepskim. Czy on naprawdę aż tak się zmienił w ostatnim czasie? Mlaskanie ustało.
Oho, czyżby go wreszcie oświeciło?
– No rzeczywiście. Byłbym zapomniał na śmierć! Obiecałem Halince z drugiego piętra, że przesunę jej szafę. Mieszka sama bez żadnego faceta, który by jej pomógł w męskich pracach. Skoczę na chwilę, przestawię mebel i zaraz wrócę.
– Ale… – zaczęłam, jednak było już za późno; wyszedł.
Zaszkliły mi się oczy i zapiekło mnie w gardle… Jezu, jak on mógł mi zrobić coś takiego? Nie dość, że zapomniał o tym, co powinno być dla niego ważne i oczywiste, to na dokładkę zamiast spędzić swój wolny czas ze mną, pognał do atrakcyjnej rozwódki piętro wyżej, by zgrywać macho. Bo przecież nie ulegało wątpliwości, że przesuwanie szafy to tylko pretekst do odwiedzin i flirtowania. Może jeszcze przy wódeczce! Zła i rozżalona ściągnęłam złote kolczyki, a sukienkę zamieniłam na domowy dres. Wyjęłam z barku butelkę wina i nalałam sobie kieliszek.
Nie będę gorsza. Może nawet pójdę do tego miłego sąsiada z bramy obok. Nieraz zapraszał mnie na kawę. Przestanę odmawiać, skoro Staszek… Znowu łzy stanęły mi w oczach, a gdzieś w środku zapiekło uczucie żalu, zazdrości i straty. Co robić? I nagle doznałam olśnienia. Poszukałam adresu w internecie, chwyciłam za telefon, zadzwoniłam i złożyłam zamówienie. Jeszcze zobaczymy, kto komu lepszy numer wytnie!
Chwilę później Staszek wrócił
Trzeba przyznać, że nie siedział tam zbyt długo. Ale na szybki numerek aż nadto – przypałętała mi się skądś zazdrosna myśl. Ucięta natychmiast przez zdumienie, bo… usłyszałam dźwięki skrzypiec. A potem ktoś zapukał do drzwi pokoiku. Po chwili klamka się poruszyła i do środka wszedł mój mąż ubrany w garnitur, z kwiatkiem w butonierce. W jednej ręce trzymał bukiet, a w drugiej zapakowane w złoty papier pudełko. Za nim kroczył skrzypek we fraku i przygrywał.
– Moja najukochańsza żono – zaczął Staszek – w dniu naszego święta…
No nie, tego było za wiele.
– Jak mogłeś?! – krzyknęłam, wybiegając i chowając się w pokoju obok.
Zawodzenie skrzypiec ucichło. Słyszałam, jak Staszek rozlicza się z grajkiem. Potem przyszedł do mnie.
– Kochanie, co jest? Chciałem ci zrobić niespodziankę. Nie spodobała ci się?
– Podobałaby mi się bardziej, gdybyś tak długo z nią nie zwlekał. Szkoda, że nie pomyślałeś, jak ja się poczuję. Byłam przekonana, że zapomniałeś! „Jesteś cudowną kucharką, lecę na randkę do Halinki” – sparodiowałam go. – Tak to wyglądało. Czekałam i czułam się okropnie. O-kro-pnie! A potem, gdy już się poddałam, ty zjawiasz się w garniturze, z bukietem, prezentem, skrzypkiem u boku, a ja w wyciągniętym dresie i z kieliszkiem w ręce. Gotów sobie pomyśleć, że masz żonę alkoholiczkę!
– On nie myśli, on po prostu wykonuje zlecenie – uspokajał mnie mąż. – Przepraszam cię, skarbie. Gdyby nie ten kamuflaż, nie byłoby niespodzianki. Nie zdążyłem wszystkiego przygotować zaraz po pracy, więc trochę poudawałem zapominalskiego. Chyba przesadziłem…
– No raczej – burknęłam.
– Jeszcze raz przepraszam, kochanie, i wszystkiego najlepszego. Swoją drogą bardzo mi pochlebia, że wciąż jesteś o mnie taka zazdrosna. Wystarczy coś bąknąć o innej kobiecie, a ty już pokazujesz pazury – uśmiechnął się triumfalnie, wyraźnie zadowolony i dumny z tego faktu, głupek.
Podał mi prezent
Rozpakowałam go trochę drżącymi dłońmi. W pudełku leżała śliczna koszulka nocna, a na niej złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie serca. Przyłożyłam go do szyi.
– Ładnie? – zapytałam, uśmiechając się nieśmiało i kokieteryjnie zarazem.
– Ślicznie, moja zazdrośnico – odparł Staszek; widać było, że wciąż ma niezłą uciechę z powodu zamieszania.
Stałam w dresie, przykładając do siebie jedwabną koszulkę i… czekałam. W końcu rozległ się dzwonek u drzwi.
– Otworzę! – poderwał się mój mąż.
Po chwili wrócił z koszem kwiatów i zmarszczonym czołem.
– Dla ciebie – mruknął.
Już nie było mu do śmiechu: przy ogromnym koszu czerwonych róż jego dość okazały bukiet wydawał się maleńki. I jeszcze bilecik.
– „W dwudziestą rocznicę utraconej szansy na szczęście. Na zawsze Twój” – przeczytałam na głos.
– Co za „Twój”? – Staszek niemal wypluł słowa.
– Pewnie zawiedziony wielbiciel – odparłam z udawaną obojętnością. – Wielu płakało na naszym ślubie, bo żałowali, że nie są na twoim miejscu.
Znowu byliśmy tylko my
Zapadła cisza, a ja już wiedziałam, że mamy remis. Nie zamierzałam ciągnąć dłużej tej rozgrywki.
– Pamiętaj, że kocham tylko ciebie! – zapewniłam i pocałowałam Staszka.
– Ja ciebie też – odpowiedział; jego wściekłość i podejrzliwość powoli gasły.
Ten wieczór był najlepszą rocznicą od dziewiętnastu lat, bo mimo wszystko nic nie przebije fałszującego Greka z tawerny. Znowu byliśmy tylko my, zakochani, czuli, spragnieni… Po tylu latach trudno wyjść z rutyny długotrwałego związku, ale czasem warto sprawdzić, czy potrafimy jeszcze w naszym swojskim, udomowionym misiu obudzić niedźwiedzia, bestię zazdrości.
Nawet jeżeli trzeba wydać trochę pieniędzy z karty, by… w poczcie kwiatowej zamówić kosz róż plus bilecik od wyimaginowanego wielbiciela, który nawet po dwudziestu latach nadal rozpacza nad ślubem swojej wybranki z innym.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”