Zaledwie dwa lata po ślubie snuję się po pustym mieszkaniu z kąta w kąt, ziewam przed telewizorem, czekając, aż ukochany wróci ze swojej jaskini, opatulam się kocem i czytam kolejny „wciągający” kryminał albo krzątam się po kuchni, pichcąc nasze ulubione dania na wypadek, gdyby mój luby zgłodniał.
Oczywiście, ja także mogę co wieczór znikać z domu. Umawiać się z koleżankami, o ile nie są zajęte dziećmi i swoimi problemami, mogę spalać się do utraty tchu na siłowni, biegać, kupić sobie psa dla zabicia czasu, mogę też wykręcić numer mężusiowi i zajść w ciążę, na myśl o której jest bliski zawału. Wiem, że mogę zabijać czas i samotność na wiele sposobów, tyle że nie po to wychodziłam za mąż, żeby cztery na siedem wieczorów w tygodniu spędzać sama, a weekendy z facetem wpatrzonym w telewizor albo w butelkę piwa.
Wcisnął mi bajkę o partnerskim związku
Mój zdobywca musi się kiedyś zregenerować, odpocząć po wyczerpującym tygodniu, więc nie powinnam wymagać od niego adoracji. Po co nam wspólne kolacje na mieście? Nie lepiej zjeść w domu? Spacery? Trzymanie żony za rękę? Może jeszcze ma mnie publicznie przytulać? Przecież to obciach dla samca alfa! Zresztą po co chodzić, skoro mamy samochód? Fajny, nowy, jakiego zazdroszczą mu wszyscy kumple na dzielni.
Tak w ogóle, to stałam się strasznie marudna i czepialska. Czy nie wystarcza mi, że w przeciwieństwie do swojego ojca, on dokłada się do domowego budżetu i łaskawie wozi mnie na zakupy. Właśnie wozi, ponieważ cała reszta spada już na mnie. Mój zdobywca znosi równie źle wizyty w supermarketach, jak widok odkurzacza czy pralki, którą trzeba załadować albo co gorsza opróżnić. Brzydzi go sterta niepozmywanych naczyń i zapach z kosza na śmieci.
Drażni proza życia, bo stworzony jest do wyższych celów. Jakich? Jeszcze nie potrafi powiedzieć. Na razie pracuje nad pozą à la twardziel z polskiego kina akcji, bo sylwetki tych zagranicznych jakoś nie przypominają szaf trzydrzwiowych. Mój ukochany musi obowiązkowo pachnieć, nosić świeżutkie ciuchy i trenować na siłowni, o ile nie zapija browara browarem z kumplami.
Jesteście w błędzie, jeśli sądzicie, że mój mąż to żul spod budki z piwem. Przeciwnie, sprzedaje ubezpieczenia na wszystko. Jest podobno dobry w swoim fachu, potrafi wcisnąć klientowi każdy kit i pewnie tak samo wcisnął mi bajeczkę o partnerskim związku. Przy okazji obiecywał złote góry – jakąś działkę, dom, wakacje dwa razy do roku, ale akurat to nie miało dla mnie znaczenia.
Może gdybym bardziej skupiała się na pieniądzach, nie byłabym teraz tak rozczarowana? Tyle że zarówno wtedy, jak i teraz liczyło się głównie to, czy będzie mnie szanował i dzielił ze mną dobre i trudne chwile. Przysięgał przed Bogiem, że tak. Wzruszony recytował słowa przysięgi, których znaczenia zapomniał niespełna dwa miesiące po ceremonii.
Może to kara za to, jak postąpiłam z Adrianem?
Czuję się oszukana. Nie uważam się za głupią ani roszczeniową lalę, ale gdybym wiedziała, na co się piszę, nigdy nie wyszłabym za Błażeja, a tym bardziej nie zostawiałabym dla niego poprzedniego chłopaka.
Z Adrianem chodziłam ponad dwa lata, przyjęłam nawet jego oświadczyny, kiedy w moim życiu znowu pojawił się Błażej. Nie od razu uwierzyłam w jego przemianę. Te wszystkie kwiaty, kolacje, wystawania pod moimi oknami, bycie na każde moje zawołanie nie robiły na mnie najmniejszego wrażenia, bo zbyt dobrze pamiętałam niesłownego, skupionego wyłącznie na sobie egoistę.
Zmieniłam zdanie dopiero po wypadku na stoku we włoskich Dolomitach. Na narty pojechałam z Adrianem, ale kiedy przewieziono mnie do szpitala oddalonego od naszego pensjonatu o dwieście kilometrów, mój narzeczony nie mógł odwiedzać mnie tak często, jakby tego chciał. Nie miał też tyle pieniędzy, żeby zrezygnować z pokoju w pensjonacie i przenieść się bliżej szpitala, zresztą nie oczekiwałam tego od niego. Byłam pod dobrą opieką, a że czułam się trochę samotna…
Pewnie dlatego zareagowałam tak entuzjastycznie na widok Błażeja w drzwiach mojej sali. Przyleciał pierwszym samolotem i czuwał przy mnie całe dnie, znalazł tłumacza, walczył z ubezpieczycielem o zwrot kosztów leczenia, transportu i dalszej rehabilitacji. I tym sprawił, że do Polski wracaliśmy już jako para. Na miejscu zadbał o najlepszych ortopedów i fizjoterapeutów, woził mnie na zabiegi, pomagał w najprostszych czynnościach, choć wcale tego od niego nie oczekiwałam. Gotował i sprzątał bez słowa sprzeciwu, więc wierzyłam, że tak już będzie zawsze.
Pół roku później przyjęłam jego oświadczyny, po kolejnych sześciu miesiącach stałam już na ślubnym kobiercu, słuchając jego wzruszających słów przysięgi, a teraz, po dwóch latach, zastanawiam się nad rozwodem, bo już nie wiem, kim jest mój mąż. Piszę te słowa z goryczą. Nie tak wyobrażałam sobie małżeństwo i dorosłość. Dałam się zwieść podstępnemu drapieżnikowi, a może to kara za to, jak postąpiłam z Adrianem?
Czytaj także:
„Biegałam od pracy do pracy, żeby przeżyć do pierwszego, a mąż leżał na kanapie i narzekał. Musiałam przerwać tę farsę”
„Mój mąż po ślubie zmienił się w gbura i chama. Mam dość tego, że woli leżeć na kanapie niż spędzać czas ze mną”
„Bartek traktował mnie jak panią na telefon i nie poświęcał mi czasu. Okazało się, że jest wdowcem i ma małą córeczkę”