Mój mąż Jarek zawsze lubił wielkie gesty. Nieważne, czy chodziło o zakup nowego telewizora, czy przefarbowanie włosów – wszystko robił na sto procent. Gdy więc w połowie grudnia oznajmił, że w tym roku na Wigilię sam przygotuje karpia, nie wiedziałam, czy bardziej się śmiać, czy martwić.
Byłam zaskoczona
Od lat nasza tradycyjna ryba pochodziła z najbliższego supermarketu – mrożona, bez żadnych emocji. A tu nagle Jarek, człowiek, który uważa przyprawienie jajecznicy za wykwintne gotowanie, planował stworzyć coś „jak u babci”.
– Kochanie, ja wiem, że masz dobre intencje, ale kiedy ostatnio robiłeś coś w kuchni, co wymagało więcej niż dwóch składników? – próbowałam jakoś delikatnie załagodzić sprawę, patrząc na jego entuzjazm.
– Nie rozumiesz, Sylwia. To nie tylko ryba – odpowiedział z błyskiem w oku. – To tradycja. Ola i Kuba muszą poznać smak prawdziwego karpia.
No i co miałam zrobić? Pokiwałam głową, w duchu przewidując katastrofę.
Mąż kupił karpia
Jarek wrócił do domu z triumfalnym uśmiechem, niosąc wielką torbę z logo pobliskiego targu. Ledwie zamknął drzwi, dzieci wybiegły z pokoju, zaciekawione, co tata przyniósł.
– Tato, co masz? – Ola, siedmiolatka, podskakiwała z ekscytacją.
Kuba, starszy o dwa lata, spojrzał bardziej podejrzliwie, ale również nie mógł się powstrzymać.
– Prawdziwy karp na Wigilię! – oznajmił Jarek, wyciągając plastikową torebkę, w której coś się poruszyło.
– Żywy? – pisnęła Ola, podchodząc bliżej.
– Żywy! – potwierdził Jarek z dumą.
Dzieci pisnęły z zachwytu. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Jarek dumnie maszerował z torbą do łazienki.
– Gdzie ty chcesz go trzymać? – spytałam zaniepokojona.
– W wannie, oczywiście. To tradycja, Sylwia!
Karol, jak natychmiast ochrzciły go dzieci, wylądował w zimnej wodzie. Kuba i Ola z miejsca uznali go za domowego pupila. Siedzieli przy wannie przez pół wieczoru, rzucając mu chleb i śpiewając kolędy.
– Tato, nie zjemy Karolka, prawda? – spytała w końcu Ola z troską.
– To jest przecież ryba na kolację – zaczął Jarek, lecz widząc ich spojrzenia, westchnął. – Zobaczymy.
Karp stał się pupilem dzieci
Od rana w naszym domu panowała dziwna cisza. Ola i Kuba wstały wcześniej niż zwykle, zniknęły w łazience i ani myślały o śniadaniu. Wchodząc do kuchni, zajrzałam przez uchylone drzwi. Dzieci siedziały na podłodze, wpatrzone w wannę, gdzie Karol majestatycznie pływał w kółko.
– Spójrz, jak się rusza! Myślisz, że lubi tę wodę? – spytała Ola, nachylając się nisko.
– Na pewno! Chleb mu smakował, więc chyba nas polubił – odpowiedział Kuba z przekonaniem.
Jarek, który właśnie zajadał kanapkę w kuchni, zerknął na mnie ukradkiem.
– Może powinniśmy pogadać z nimi o tym, co się stanie z Karolem? – zaczęłam ostrożnie.
– Nie przesadzaj, Sylwia. To tylko ryba. Zrozumieją.
Tyle że sam nie wyglądał na przekonanego. Kilka godzin później, gdy próbował obrać warzywa na próbę przed wigilijną kolacją, Karol wciąż pojawiał się w rozmowach.
– Tato, jak Karol wytrzymuje zimę, skoro na dworze jest tak zimno? – zapytał Kuba, siadając przy stole z książką o rybach.
– Może lubi zimno? – bąknął Jarek, wyraźnie się miotając.
Do wieczora dzieci zdołały nadać Karolowi osobowość, ulubione kolędy i wymyślone historie o jego rybim życiu. A ja, patrząc na Jarka, widziałam, jak jego pewność siebie topnieje.
– No i co teraz? – spytał mnie szeptem, gdy dzieci już spały.
– Sama jestem ciekawa – odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
Dzieci zaczęły płakać
Rankiem Jarek stanął przed lustrem, wciągnął głęboko powietrze i z marsową miną chwycił za tasak.
– Dziś będzie dzień, w którym pokażę dzieciom, co to znaczy prawdziwa tradycja – oznajmił, choć bardziej do siebie niż do mnie.
– Jesteś pewien, że dasz radę? – spytałam, próbując nie brzmieć zbyt sceptycznie.
– Jasne. To tylko… ryba.
Wszedł do łazienki z tasakiem, ale ledwie zdążył otworzyć drzwi, a za nim wpadły dzieci. Widok Jarka z narzędziem w ręku sprawił, że Ola wybuchła płaczem, a Kuba rzucił się na ojca, chwytając go za nogę.
– Tato, nie rób tego! Karol nic ci nie zrobił! – krzyczał.
Jarek, wyraźnie zaskoczony, odłożył tasak na parapet.
– Spokojnie, dzieciaki… Ja tylko… – zaczął, ale nie zdążył dokończyć, bo Ola zanosiła się szlochem.
– Karol jest nasz, tato! Nie możemy go zabić! – błagała, a Kuba tylko kiwał głową.
Zrobiło mi się żal Jarka, który w tym momencie wyglądał na człowieka gotowego poddać się losowi.
– No dobra, ale co zjemy na Wigilię? – rzucił z rezygnacją, podnosząc ręce w geście kapitulacji.
– Możemy zamówić pizzę! – podsunął Kuba.
Patrzyłam, jak Jarek patrzy na dzieci i Karola w wannie. Z każdą chwilą jego pewność malała, aż w końcu westchnął.
– Dobra, Karol, wygrałeś.
To nasza nowa tradycja
Na Wigilię stół nakryty był świątecznym obrusem, a świece delikatnie migotały w półmroku. Jednak zamiast zapachu smażonego karpia, w powietrzu unosił się aromat… pizzy. Kuba z dumą prezentował dwie wielkie kartony od lokalnej pizzerii, jakby były to królewskie dania.
– Nie martw się, tato. To będzie najlepsza Wigilia – powiedziała Ola, układając serwetki obok talerzy.
Jarek wyglądał na zrezygnowanego, ale poddał się nastrojowi wieczoru.
– No cóż, skoro wszyscy tak chcą, to… Smacznego – powiedział, starając się brzmieć pogodnie.
Dzieci wprost promieniały. Zamiast klasycznych toastów, opowiadaliśmy sobie anegdoty o „przygodach Karola” w wannie. Kuba wymyślił, że ryba musiała być tajnym agentem, który uciekł przed złowrogim kucharzem, a Ola dodała, że Karol na pewno znał język ludzi, tylko udawał, że nie rozumie.
Gdy nadeszła pora pasterki, Jarek spojrzał na mnie wymownie.
– Sylwia, wiesz, co musimy zrobić, prawda? – zapytał.
Pokiwałam głową. Dzieci już wiedziały, że coś się dzieje, ale nikt nie śmiał zapytać.
Tuż po północy wsiedliśmy do auta. Karol, zapakowany w plastikowe wiadro z wodą, towarzyszył nam w drodze do pobliskiego stawu. Gdy dotarliśmy na miejsce, Ola i Kuba trzymali się za ręce, patrząc, jak Jarek ostrożnie uwalnia rybę.
– Karolku, pamiętaj nas! – krzyknęła Ola, gdy Karol odpłynął w ciemność.
– Może kiedyś wróci – dodał Kuba z uśmiechem.
Sylwia, 40 lat
Czytaj także: „Płacząc nad karpiem ze zmęczenia, przysięgłam sobie spokojne święta. Mam gdzieś rodzinne tradycje”
„Szwagier grzał mnie jak piec w grudniu, nie mogłam mu się oprzeć. Zgrzeszyłam, ale dla takich wrażeń było warto”
„Przed firmową Wigilią, zamiast prezentu, dostałam tajemniczą kartkę. Te kilka słów na zawsze zmieniło moje życie”