„Mąż zdradził mnie i porzucił jak stary mebel. Zrobił to, gdy dowiedział się o mojej chorobie”

Kobieta, którą porzucił mąż fot. Adobe Stock, AntonioDiaz
„Wspierałam w każdym celu, pomyśle, przedsięwzięciu. Byłam żoną idealną: oddaną i poddaną, wierną jak cień, zawsze w stu procentach lojalną. W >>nagrodę<< zostałam zdradzona i porzucona. Z choroby się wylizałam, z ran zadanych przez byłego męża – nie”.
/ 16.12.2021 05:23
Kobieta, którą porzucił mąż fot. Adobe Stock, AntonioDiaz

Przez długie lata nie pamiętałam nawet o istnieniu Jurka, a tu nagle zapragnęłam nawiązać z nim jakiś kontakt. Wszystko jedno jaki, choćby tylko przez internet. Właściwie to nieprawda, nie zapomniałam o Jurku tak zupełnie, po prostu w pewnym momencie samo życie skierowało całą moją uwagę na innego człowieka. Aleksander, którego zwykłam nazywać Olusiem, choć dziś tak już o nim nigdy nie myślę, chyba że z przyzwyczajenia, był moim mężem, przyjacielem, ojcem, bratem, synem, słowem: najważniejszym mężczyzną w życiu. Jedynym, wspaniałym, ukochanym.

Akceptowałam w nim bez wyjątku wszystko. Wspierałam w każdym celu, pomyśle, przedsięwzięciu. Byłam żoną idealną: oddaną i poddaną, wierną jak cień, zawsze w stu procentach lojalną. W „nagrodę” zostałam zdradzona i porzucona jak niepotrzebny mebel. Aleksander postąpił ze mną podwójnie niegodziwie: zostawił mnie w chwili, gdy zapadłam na raka, gdy ziemia usunęła mi się spod nóg, gdy sama wreszcie, po latach, potrzebowałam wsparcia kochanej osoby. Z choroby się wylizałam, z ran zadanych przez byłego męża – nie.

Rany mają oczywiście to do siebie, że wiecznie nie krwawią. Przysychają, zabliźniają się, i nawet jeśli wciąż bolą – pozwalają żyć, oddychać, a nawet od czasu do czasu uśmiechnąć się, poczuć na nowo radość. Więc moje życie toczyło się dalej, choć przyznaję, że trochę kulawo, jak wózek pozbawiony koła czy raczej trzech kół. Ledwo, ledwo, ale jednak jechałam do przodu. Po szoku, jakim stała się dla mnie nagła samotność, przyszła pora na smutne pogodzenie się z losem. Jeśli opatrzność, czy jakkolwiek to nazwać, utrzymała mnie przy życiu, należało się jej podporządkować. Czekać. Nasłuchiwać. Mieć nadzieję. Po coś przecież przetrwałam.

Byłam bystra, a przy tym ładna

Z punktu widzenia kobiety dojrzałej Jurek był jedynie młodzieńczą fascynacją, zadurzeniem naiwnej dziewczyny o niezwykle idealistycznym podejściu do życia. Pracował w tym samym niewielkim biurze, do którego trafiłam po tym, jak nie dostałam się na studia. Byłam inteligentna i bystra, a przy tym bardzo ładna, gdy patrzę na zdjęcia z tego okresu. Jednak klęska, jaką poniosłam przed komisją egzaminacyjną na wydziale prawa (dwudziestu dwóch kandydatów na miejsce), obcięła mi skrzydła.

Dziś szukałabym pomocy u psychologa, niewątpliwie cierpiałam na klasyczną depresję, ale któż w tamtych czasach przejmował się depresją. Na pewno nie moi rozgoryczeni rodzice, których tak strasznie zawiodłam, że dawali mi to odczuć na każdym kroku. Na pewno nie szefowa, która traktowała mnie jak popychadło, uwalniając się z własnych frustracji. Czułam się jak jedno wielkie totalne zero. Ponurym korytarzem biura, z wytartym dywanem i zakurzonymi szafami, przemykałam niczym walcząca o życie mała myszka. Byle prędzej do nory.

Zupełnie tak samo jak Jurek, chociaż wdzięczyły się do niego wszystkie panie i z tej choćby racji powinien był kroczyć po królewsku. Ale nie, on jakby nie dostrzegał wrażenia, które na kobietach czynił. Nie mam pojęcia, co za robaki podgryzały to ego, ale Jurek wydawał się nieśmiały, zatrzaśnięty we własnym wnętrzu. Jego przystojną twarz, która podobała mi się jak może żadna inna później, przykrywała gęsta brązowa grzywa i mocne druciane okulary, sylwetkę miał szczupłą i lekko przygarbioną, schowaną w obszernych czarnych bluzach i wyświechtanych dżinsach. Ile razy się mijaliśmy, zawsze uciekał wzrokiem, jego „dzień dobry” brzmiało tak słabo, że ledwie się dało słyszeć. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia.

Bzdura, rzecz jasna. Cóż to mogła być za „miłość”, skoro przez trzy lata, jakie spędziłam w tym smętnym miejscu, nie zamieniłam z człowiekiem jednego słowa? O tym, co naprawdę znaczy to uczucie, dowiedziałam się później. Ale wtedy głęboko wierzyłam, że jestem zakochana. Im głębiej w to wierzyłam, tym trudniej było mi się zdobyć na próbę jakiegokolwiek otwarcia wobec obiektu moich westchnień. Na jego widok uciekałam, a jeśli już musiałam go minąć, wzrok kierowałam w podłogę. Tak że jedyna rozmowa, do której doszło między nami, odbyła się ostatniego dnia mojej pracy.

Okazało się wtedy, że nie wszyscy w biurze mieli mnie za „wielkie zero”, może nawet w ogóle nikt. Koleżanki żegnały mnie ze łzami w oczach. Dostałam srebrny wisior, na który złożyli się pracownicy i który wciąż jeszcze często i z sentymentem noszę, kwiaty, słodycze, kartki z podziękowaniami, serduszkami, słoneczkami na dalszą drogę. Jurek podszedł do mnie, gdy skromna pożegnalna uroczystość dobiegała końca. Dosłownie wbiło mnie w podłogę. Jakimś cudem nie zemdlałam z wrażenia.

– Pomóc ci zanieść te wszystkie kwiaty? Trochę ważą.

„Ci”! To było takie nagłe i niespodziewane, a jednocześnie naturalne. Jakby nigdy nic, jakbyśmy byli najlepszymi kumplami. W końcu mogliśmy być, gdyby… Dwoje młodych ludzi w podobnym wieku, on może pięć, sześć lat starszy ode mnie.

– Tak, poproszę – wydukałam ku własnemu zdumieniu.

Odczuwałam głęboką tremę, gdy tak szliśmy obok siebie chodnikiem. A także straszliwy ból (tylko cóż ja wtedy wiedziałam o bólu?). Zdążyłam się już ze sto razy dowiedzieć, że ma żonę i synka. Że jest nietykalny, nieosiągalny. Że za chwilę rozstaniemy się na zawsze.

Wreszcie postanowiłam, że muszę go odnaleźć

Ten pierwszy i jedyny wspólny spacer, kiedy razem targaliśmy róże i goździki w celofanie, rozmawiając właściwie o niczym, przetrwał w mojej pamięci. Dał się zepchnąć na obrzeża, ale nie dał się z niej całkiem wypchnąć. Dlatego gdy zostałam już sama i pozbawiona wspomnień, bo niemal wszystkie nasuwały obraz męża-zdrajcy, zaczęłam coraz częściej wracać do tamtego majowego popołudnia. Jurek. Co się z nim dzieje? Może i jego opuściła zdradziecka żona? Czyż nie tak kończą się dzisiaj małżeństwa, te pożal się Boże miłości „do grobowej deski”?

Obraz Jurka umościł się w mojej głowie. Zaczęłam uświadamiać sobie, że jako idealistka nie zwróciłam uwagi na sygnały, które wysyłał. Doszły do mnie dopiero po tylu latach, prawie trzydziestu. Na pewno nie byłam mu całkiem obojętna, na pewno coś kryło się za tą nieśmiałością, z jaką przez tak długi czas mnie traktował. W stosunku do innych kobiet zachowywał się tak samo, ale przecież ja byłam mu najbliższa wiekiem. Różniłam się od tych wszystkich urzędniczek w garsonkach, z trwałą na głowach i rozgoryczonych uśmiechach na postarzałych, zbyt mocno  upudrowanych twarzach.

Jasne, lody puściły, gdy uświadomił sobie, że mnie więcej nie zobaczy. Mógł się we mnie podkochiwać. Co z tego, że miał żonę? Aleksandrowi to nie przeszkadzało w zakochaniu się w tej lali. Wszyscy oni tacy sami. Tylko ja pierwsza naiwna. Muszę go koniecznie odnaleźć – postanowiłam wreszcie. Muszę się dowiedzieć. Nie mogę pozostawić tej historii bez zakończenia, bez przytupu. Czasem warto rozwiać dymy, mgłę spowijające przeszłość. Czegoś się dowiedzieć i może coś jeszcze raz przeżyć.

Jego popularne imię i równie popularne nazwisko dało w sieci zaskakujący wynik. Siedziałam wpatrzona w komputer i nie mogłam uwierzyć, że to możliwe. Gdybym miała wnuki, jak moje koleżanki. Gdybym chociaż miała syna albo córkę, to by mi może pomogli (Aleksander nie chciał mieć dzieci). Sama czułam się bezsilna.

Spróbujmy inaczej – przyszło mi do głowy. Po sznureczku. Poszukajmy wspólnych znajomych. W tamtym biurze, które dawno przestało już istnieć, była jeszcze jedna osoba z mojego pokolenia. Rafał kolegował się z Jurkiem i do tego miał dużo bardziej oryginalne nazwisko. Odnalazłam go bez trudu i wysłałam zaproszenie do grona znajomych na fejsbuku.

W moim mysim biurowym żywocie Rafał właściwie nie istniał. Bardzo mętne wspomnienie stawiało mi przed oczy brodatego młodzieńca o bardzo białych zębach, które szczerzył w serdecznym uśmiechu. Nie zamieniłam z nim chyba nigdy ani jednego słowa – anteny miałam nastawione wyłącznie na Jurka, tylko jego wychwytywały. Tym bardziej ze zdziwieniem patrzyłam na zdjęcia przystojnego mężczyzny w sile wieku (według moich kryteriów), a to na rowerze, a to z plecakiem w górach. Wygląda na całkiem miłego, pomyślałam. Na pewno można go o Jurka zapytać.

Nie owijałam w bawełnę. „Drogi Rafale, czy mnie jeszcze pamiętasz? Od pewnego czasu usiłuję odszukać Jurka, naszego kolegę z biura. Możesz mi pomóc? Masz z nim kontakt?” – napisałam.

„Witaj, Elu. Oczywiście, że cię pamiętam, doskonale. Niestety, od lat już nie mam pojęcia, co się z Jurkiem dzieje. Kontakt urwał się wkrótce po tym, jak zamknęli nasze biuro. Wiesz, jak to jest. Dowiadywałem się nawet niedawno o niego u różnych ludzi, ale nikt niczego nie wie. Najwyraźniej wsiąkł gdzieś i nie chce być odnaleziony. Wolę nie myśleć o gorszych scenariuszach, po co? Niektórzy po prostu nie istnieją w sieci. Albo nie lubią powrotów do przeszłości. To bardzo w stylu Jurka. A co u ciebie? Napisz proszę, bardzo jestem ciekaw. Nawet ostatnio myślałem o tobie, jakbym cię przyciągnął tymi myślami”.

Starałam się jeszcze zachować ironię, dystans, pełen luz, ale przepadłam… Odpisałam z grzeczności, w końcu wypadało. Ale się rozpisałam i z rozpędu napomknęłam, że jestem rozwiedziona. „Ja też. Była żona w Ameryce”. Kurczę, chyba naprawdę wszyscy jedziemy na tym samym wózku, myślałam ze złośliwą satysfakcją. Tylko pewnie jeden Jurek wciąż żyje ze swą ślubną – szczęśliwie, otoczony wianuszkiem potomstwa. I nie życzy sobie, by go zaczepiały jakieś stare baby, sfrustrowane i nieszczęśliwe.

„Może się spotkamy? Byłoby o czym pogadać” – napisał kilka dni później.

Zgodziłam się niechętnie. I było to podszyte niezupełnie czystymi intencjami. Doszłam do wniosku, że zawsze czegoś się o Jurku dowiem, skoro już nie o teraźniejszości, to chociaż o tamtych czasach. Czy Jurek mówił mu coś na mój temat? Może rozmawiali o mnie? Kto wie, mężczyźni bywają pleciuchami. Na pewno wymieniali jakieś uwago o otaczających ich kobietach.

„Dobrze. Bardzo chętnie.” – odpisałam fałszywie, tak na wszelki wypadek, żeby się Rafał czasem nie rozmyślił. On też musiał przestudiować moje zdjęcia. Czas gorzej się obchodzi z kobietami, szczególnie tymi po przejściach. Ja nie paraduję z plecakiem po górach, najwyżej robię sobie selfie na ławeczce w parku. W nowym kapeluszu, żeby chociaż siwe włosy zakryć.

Umówiliśmy się, i chociaż im bliżej spotkania, tym większą czułam niechęć, rozmowa między nami potoczyła się cudownie. Ciepło, lekko, skrząc się od dowcipów jak rwąca rzeka. Bardzo dawno nie było mi tak miło w towarzystwie drugiego człowieka. I to wcale nie była rozmowa o Jurku. Przypomniałam sobie o nim na sam koniec, aż mi się głupio przed sobą samą zrobiło. Przecież to z jego powodu
w ogóle spotkałam się z Rafałem.

– Wiesz, zahaczyłam cię o Jurka, bo…

– Wiem, wiem – mruknął z rezygnacją. Nagle posmutniał.

Spojrzałam z uwagą w ciemne, aksamitne oczy. Niby co wie?

– Całe biuro wiedziało, z samym Jurkiem na czele.

– Ale o czym?

– Jakby to powiedzieć… Że czujesz do niego miętę. Byłaś taką wzruszającą, bezradną istotą. Serce się ściskało.

– No tak, on bardzo mi się wtedy podobał, przyznaję – czułam, jak zalewa mnie rumieniec, wcale już nie chciałam rozmawiać o tym z Rafałem – ale przecież wiedziałam, że był żonaty, miał dziecko.

– No właśnie. On w jakimś sensie też był tobą zafascynowany. Nieraz o tobie mówiliśmy. No, ale kochał żonę, bez dwóch zdań. Faktycznie, miał już wtedy dziecko, a potem chyba jeszcze ze dwoje. Chyba mu jednak ulżyło, gdy odeszłaś.

Zamyśliłam się. Więc jednak moje przeczucia były trochę prawdziwe. Jak by się moje życie potoczyło, gdyby… Nieważne.

– Wiesz co – rzuciłam nagle, żeby przerwać tę niezręczną rozmowę, a potem martwą ciszę – a gdybyśmy tak razem wybrali się kiedyś w góry? Jak starzy przyjaciele, którymi nigdy nie byliśmy, a właściwie dlaczego? Powinniśmy byli nimi zostać już wtedy.

Parsknęłam śmiechem. Starałam się jeszcze zachować stosowny dystans, ironię, pełen luz. Ten Rafał trochę za bardzo mi się spodobał. Odpowiedział mi uśmiech szczery i najbardziej sympatyczny, jaki kiedykolwiek widziałam. Te białe zęby. Trzydzieści lat temu musiałam być naprawdę ślepa.

– To jest fantastyczny pomysł, Elu.

Pojechaliśmy w góry niejeden raz. Wspólnie mieszkamy już trzeci rok.

Czytaj także:
„Córka podrzuciła nam swojego syna, bo był jej zbędny. Z Instagrama dowiedziałam się, że układa sobie życie na nowo”
„Mój 13-letni brat imprezuje i bierze narkotyki. Matka umywa ręce, bo nie chce się wtrącać. Muszę go ratować”
„Nie akceptowałam wnuka, bo był adoptowany. Byłam zła, że zięć jest bezpłodny i przez niego nie będę prawdziwą babcią”

Redakcja poleca

REKLAMA