„Córka podrzuciła nam swojego syna, bo był jej zbędny. Z Instagrama dowiedziałam się, że układa sobie życie na nowo”

Chłopiec, który nie ma mamy fot. Adobe Stock, nadezhda1906
„Gdzie popełniliśmy błąd? Co zrobiliśmy źle? Jak to się stało, że nasza jedyna córka stała się tak bezduszną i okrutną osobą? Podrzuciła nam dziecko jak kukułka jajo, bo było dla niej balastem. Najgorsze, że przez jej zachowanie cierpi niewinny Karolek”.
/ 13.12.2021 08:31
Chłopiec, który nie ma mamy fot. Adobe Stock, nadezhda1906

Małgosia urodziła Karola w liceum. Ojcem dziecka był jej kolega ze szkoły. Jak Małgosia przyznała się do ciąży, rodzice zaraz przenieśli chłopaka do innego liceum. Mój mąż przez chwilę upierał się, że trzeba wytoczyć mu proces o ojcostwo, domagać się alimentów, ale Gosia prosiła, żeby dać spokój. Bo nie chce z nim mieć nic wspólnego i sama sobie poradzi.

Ja chciałam jej pomóc, zależało mi, żeby wróciła do szkoły, zdała maturę, jednak ona się uparła. Zaczęła pracować w sklepie spożywczym, mały poszedł do żłobka. Trochę jej pomagaliśmy, jasne, ale naprawdę radziła sobie całkiem dobrze. Cztery lata temu Gosia poznała Patryka. Niby miał samochód, szpanerskie ciuchy, ale nikt nie wiedział, skąd brał na to wszystko pieniądze. Za to Małgosia zakochała się na zabój. Kilka miesięcy później córka oznajmiła nam, że zamieszka z Patrykiem.

– A Karol? – zapytałam.

Trudno było mi pogodzić się z utratą wnuka, którego miałam koło siebie każdego dnia. Ale wiedziałam, że miejsce dziecka jest przy mamie.

– Karol zostanie z wami, bo Patryk nie lubi dzieci. Zresztą ma tutaj przecież swój pokój, blisko przedszkole. Będę go codziennie odbierać i przyprowadzać do domu, słowo. I odwiedzać w każdy weekend. To na jakiś czas, potem wszystko się ułoży.

Owszem. Ułożyło się. Gosi. Wyjechała z Patrykiem do Wrocławia, bo podobno on dostał tam świetną pracę. Karol tęsknił za mamą, ale jakby każdego dnia trochę mniej. Zaraz po wyjeździe Gosia dzwoniła do nas codziennie przez Skype’a.

– Mamcia, kiedy wracasz? – pytał za każdym razem Karolek.

Odwiedzała go co tydzień, potem co dwa…

Karol poszedł do szkoły. To ja zaprowadziłam go na pierwsze lekcje. Z nauką radził sobie całkiem nieźle, ale nocami często budził się z płaczem. Braliśmy go wtedy do naszego łóżka, w końcu się uspokajał.
Tylko przy nim nie było ani jednego z rodziców… Gdy Gosia z mnóstwem prezentów przyjechała na Boże Narodzenie – nie odstępował jej na krok. Chodził za nią jak piesek, gdy tylko usiadła – gramolił się na kolana.

– Nie wyjeżdżaj już – prosił.

Tłumaczyła mu, że musi, że musi jechać, żeby zarabiać, że przyjedzie znowu już na Wielkanoc. Gdy znowu zniknęła – Karol zamknął się w sobie. Zaczęły się kłopoty z nauką. Kilka razu byliśmy też wzywani do szkoły, bo wnuk kogoś pobił. A był dopiero w pierwszej klasie!

– Bo oni przezywają mamę. I mówią, że mnie zostawiła – skarżył się.

– Karol cię potrzebuje – przypominałam córce. – Boję się o niego. Może powinnaś go zabrać do Wrocławia? Już nie jest taki mały, nie marudzi. Patryk go polubi, zobaczysz.

Gosia zawsze się wykręcała.

– Mamuś, jeszcze nie teraz, zresztą zmiana szkoły to zły pomysł. Tu ma kolegów, zna nauczycieli. Tak jest lepiej. Obiecuję, będę przyjeżdżać częściej. I przysyłać pieniądze.

Rzeczywiście, przynajmniej przez kilka miesięcy Gosia przysyłała nam po 500, 600 złotych. Zapisaliśmy Karola na lekcje angielskiego i na judo. Na Dniu Sportu w szkole Karol był jedynym dzieckiem, z którym nie było nawet jednego z rodziców. Janusz starał się, jak mógł, wystartował w biegu w workach, rzucie piłeczką palantową i skoku w dal. Ścigania się z młodszymi o ponad 20 lat chłopakami o mało nie przypłacił zawałem.

Gosia, wbrew obietnicom, dzwoniła i przyjeżdżała coraz rzadziej. Może i dobrze, bo okazało się, że Karol też coraz rzadziej o nią pytał. Zaczęłam wierzyć, że może tak jest lepiej. Ale Gosia zjawiła się nagle w połowie wakacji. Karol był w siódmym niebie. Myślał, że mama zabierze go na obiecany wyjazd nad morze. Ale córka miała inne plany. Po weekendzie zaczęła się pakować.

– Kochanie, pojedziemy nad morze za rok, teraz nie mogę, muszę pracować. Kocham cię, bądź grzeczny
– oświadczyła i chciała wyjść, ale wnuk wpadł w histerię.

– Mamusiu, obiecałaś, dlaczego mnie już nie kochasz?! – krzyczał i łapał ją za ręce. Gosia wyrwała się i zniknęła.

Z jej Instagrama (Gosia widać nie podejrzewała, że wiem, co to jest) dowiedziałam się, czemu była w Warszawie. Z Okęcia poleciała z Patrykiem na wakacje w Egipcie. Zabraliśmy Karola na Hel. Wiem, to nie to samo co z mamą, ale chyba bawił się całkiem dobrze. Córka nie odzywała się aż do kolejnej Wigilii. Nie dzwoniłam do niej, nie pisałam. Poddałam się. Uznałam, że tak będzie dla Karola lepiej. Przestały też przychodzić pieniądze, ale jakoś sobie radziliśmy.

W Wigilię przyszła paczka. Kolejka dla Karola i zdawkowy liścik: „U mnie wszystko ok., nie martwcie się. Wesołych Świąt. Karolku, mamusia cię kocha.” Kolejkę położyłam pod choinką. Karol ciągle wierzył w św. Mikołaja, więc nie musiałam niczego tłumaczyć. List wyrzuciłam. Choć wierzyłam, że dla Karola brak kontaktu z mamą jest teraz lepszy, zaczęłam się o córkę martwić. Że nie dzwoniła to jedno, ale zauważyłam też, że dawno niczego nie wrzucała na Instagram.

W końcu zadzwoniłam na jej komórkę. Raz, drugi, trzeci. Ale telefon był wyłączony. Nie chciałam martwić Janusza, więc nic mu nie mówiłam. Wiedziałam, że ma w komórce numer telefonu Patryka. Znalazłam go i zadzwoniłam. Ktoś odebrał, ale jak się przedstawiłam, od razu się rozłączył. Potem telefon był już głuchy.

Pozbawimy ją wszelkich praw do Karolka

Przez kolejne miesiące dzwoniłam na telefony i Gosi, i Patryka co kilka dni. Nic. Zaczęłam się naprawdę martwić. Zastanawiałam się, czy powinnam zawiadomić policję. Tylko co ja im powiem? Przecież nie znałam nawet adresu córki we Wrocławiu. Zaglądałam też na jej Instagram. Nic. A wcześniej Gosia wrzucała tu posty codziennie, nawet po kilka razy. Któregoś wieczora z nudów zaczęłam oglądać profile jej przyjaciółek. Miała ich sporo, więc trochę mi to zajęło. Aż ją znalazłam.

Na zdjęciu na profilu jakiejś Kasi_Kasi. Moja córka pozowała do zdjęcia z pucołowatą dziewczynką na rękach. Dziecko koleżanki? Nic z tego. Okazało się, że Gosia ma na Instagramie nowe konto. A na nim mnóstwo zdjęć z tą dziewczynką. I Patrykiem. Tym, który nie tolerował dzieci!

Oglądałam te fotki przez kilkanaście minut. Na wszystkich Gosia wyglądała jak modelka, a nie młoda mama. Dziewczynka też zawsze jak z żurnala, w tle piękny dziecięcy pokój. Na niektórych pojawiał się Patryk, ideał taty: w nieskazitelnej błękitnej koszuli poił soczkiem lub karmił zupką córkę. Nie wytrzymałam. Niewiele myśląc, pod najnowszą idealną fotką napisałam komentarz: „Wspaniała rodzinka, co? A czy ta dziewczynka wie, że ma starszego brata? Który ciągle czeka, ale już powoli zapomina, jak wygląda jego mama. Gosia, jak mogłaś?”.

To był akt desperacji. Nie spodziewałam się żadnej reakcji. Pół godziny później zadzwonił telefon. Wyświetlił się numer, którego nie znałam. Ale, choć zazwyczaj tego nie robię, odebrałam.

– Jak mogłaś coś takiego napisać! Wszystko zniszczyłaś! Wiesz, ile osób przestało mnie obserwować? A byłam już tak blisko, kilka firm zaproponowało mi partnerstwo. Ja to robię dla Karola, wiesz, ile można zarobić na Instagramie? – moja córka krzyczała na mnie przez kilka minut. Niewiele rozumiałam, oprócz tego, że zniszczyłam jej karierę „influencerki”…

– Gośka, przestań! – krzyknęłam, bo nie mogłam już słuchać tych bzdur. – Porzuciłaś syna, próbuję ci o nim przypomnieć, a ty się martwisz o Instagram? Ja cię nie poznaję! Ja już nawet nie wierzę, że jesteś moją córką.

Rozłączyłam się, bo wiedziałam, że jeszcze słowo i się rozpłaczę. Wiedziałam, że jest tylko jedna rzecz, która może mi poprawić humor. Poszłam do pokoju Karola i położyłam się koło niego. Poruszył się, westchnął, odwrócił i wtulił we mnie. Popłakałam się. Z miłości, złości, bezsilności. Rano zobaczyłam, że Gosia mój komentarz usunęła. Już nic nie psuło idealnego obrazu nowej rodziny mojej córki. I nie stało na przeszkodzie, by producenci soczków, smoczków i kocyków płacili Gosi za „polecanie” ich wspaniałych produktów.

Nie wiem, ile można na tym zarobić. Nie znam się na tym. Ale żadnych pieniędzy dla Karola się nie doczekałam. Ani po tygodniu, ani po miesiącu, ani trzech. Trzy dni temu podjęłam bardzo trudną decyzję. Poszłam do adwokata i poprosiłam o pomoc. W pozbawieniu Gosi praw rodzicielskich i ustanowienia mnie i Janusza rodziną zastępczą dla Karola. Wiem, że to długi proces. I że będzie bolesny dla nas wszystkich. Ale oboje z Januszem wiemy, że dla dobra Karola musimy to zrobić. Przecież tak naprawdę ma tylko nas.

Czytaj także:
„Rodzina miała mnie za godną pożałowania starą pannę. Żeby uwolnić się od docinek, musiałam kłamać, że mam narzeczonego”
„Brat przyłapał mnie na gorących scenach łóżkowych z jego żoną. Przebaczył mi dopiero po 7 latach, gdy oddałem mu nerkę”
„Przy niedzielnym rosole mama obwieściła, że odchodzi od taty. Rozbiła rodzinę, bo zachciało jej się hulaszczego życia”

Redakcja poleca

REKLAMA