Znalazłam się między młotem a kowadłem. Stałam się wspólniczką mojego syna przeciwko jego ojcu. Doszło do tego, że okłamuję męża i uczę kłamać Kubę. Zdaję sobie sprawę z tego, że powinnam to natychmiast przerwać, ale nie wiem, jak. Żeby Mirek chociaż raz w życiu mnie posłuchał i zmienił zdanie. Ale nie, jak zwykle uparcie obstaje przy swoim. A ja po prostu nie mogłam już dłużej patrzeć na łzy i strach swojego jedynego dziecka. Po prostu serce mi się krajało…
Nie wyszłam za Mirka z wielkiej, szaleńczej miłości, pod wpływem impulsu, czy zauroczenia. Długo się z nim spotykałam, zanim zdecydowałam się na ślub. Miałam czas, żeby dobrze go poznać. Wiedziałam, że jest apodyktyczny, pewny siebie. I to właśnie mi się w nim podobało. Nie zamierzałam wiązać się z jakąś ciepłą kluchą. Wystarczająco nasłuchałam się opowieści przyjaciółek o tym, jak to ich mężowie nie radzą sobie nawet z drobnymi niepowodzeniami i trzeba ich pocieszać, wyciągać z depresji. Zamiast faceta mają w domu kolejne dziecko.
Ja chciałam mężczyzny zdecydowanego, męskiego, silnego, na którym mogłabym się oprzeć, który zapewni byt rodzinie i jeśli trzeba, weźmie się z życiem za bary. I tak właśnie jest. Mirek pracuje, świetnie zarabia, rozwiązuje wszystkie nasze problemy. Ja urodziłam córkę i syna, zajmuję się domem.
Dzieci mam wspaniałe, nie martwię się o pieniądze. Wszystko jest dobrze, jeśli słucham męża i postępuję tak, jak on chce. Nawet specjalnie się nie buntuję. Nie jestem typem kobiety, która musi postawić na swoim. Przywykłam do tego, zwłaszcza że decyzje Mirka są zazwyczaj słuszne i przemyślane. Ale moja cierpliwość się kończy, gdy chodzi o Kubę.
Synek ma 11 lat i jest zdecydowanie podobny do mnie. Drobny, niewysoki, delikatnego zdrowia. Bardzo wrażliwy, trochę strachliwy. Typ intelektualisty – mądry, z fantazją, pomysłami, artystyczną duszą. Całymi dniami siedział z nosem w książkach albo rysował. Jakiś czas temu nauczycielka powiedziała mi na zebraniu, że Kuba ma duże zdolności manualne i powinien w przyszłości pójść do liceum plastycznego. I tu właśnie zaczął się problem.
Kuba nienawidził chodzić na karate
Mąż nawet nie chciał o tym słyszeć. Stwierdził, że gdyby córka miała artystyczną duszę, byłoby w porządku. Ale syn? Przecież Kuba jest chłopcem i musi zachowywać się jak chłopiec. Mąż doszedł do wniosku, że nasz jedynak wyrasta na mięczaka i postanowił zrobić z niego supermena.
Co drugi dzień ciągał synka na basen. Kuba lubi pływać. Ale Mirek kazał mu skakać z trampoliny, nurkować. Stał na brzegu ze stoperem i sprawdzał, ile mały wytrzyma pod wodą. Gdy był niezadowolony, krzyczał na niego, wyzywał od bab. Kuba zawsze bardzo to przeżywał.
Niestety, mąż na tym nie skończył. Postanowił zapisać go także na karate. Stwierdził, że Kuba musi nauczyć się bronić, nabrać siły i mięśni. A syn nie znosi przemocy. W szkole zawsze zachowywał się spokojnie, nigdy nie brał udziału w bójkach. A tu nagle ojciec wysłał go na matę…
Mały nienawidził tych zajęć. Wracał cały poobijany, w siniakach. Choć wszystko go bolało, nie mógł nawet rozpłakać się przy ojcu, bo przecież mężczyzna nie okazuje słabości. Wypłakiwał się więc w moich ramionach, prosząc o pomoc. Uspokajałam go, pocieszałam, przytulałam. Przekonywałam, że tylko na początku ćwiczenia wydają się takie ciężkie i straszne. I że z czasem, gdy nabierze wprawy, polubi je. Gorąco w to wierzyłam. Przecież chłopcy w jego wieku chcą uchodzić za silnych i dużych. Ale im dłużej to wszystko trwało, tym Kuba bardziej cierpiał. A jego prośby o pomoc zamieniły się w błagania o ratunek.
Jak już wspomniałam na początku, zazwyczaj nie sprzeciwiałam się mężowi. Ale tym razem postanowiłam złamać tę zasadę. Delikatnie próbowałam mu wytłumaczyć, że jest zbyt surowy dla Kuby, za dużo od niego wymaga, za często karze. I że mały jest z tego powodu nieszczęśliwy.
– Nie można zmuszać dziecka do robienia tego, czego nie lubi i co mu nie wychodzi. To zamiast ćwiczyć charakter, wpędza go w kompleksy. Może więc zrezygnujemy, choćby z tego karate… – prosiłam Mirka.
Ale mąż był nieugięty. Stwierdził, że jestem przewrażliwiona jak każda kobieta, a on nie pozwoli trzymać syna pod kloszem i to, co robi, robi dla jego dobra. Dzięki temu łatwiej mu będzie w szkole i w życiu.
– Świat jest okrutny, nie ma w nim miejsca dla słabeuszy i mięczaków. Tacy od razu idą na dno. Chcesz, żeby nasz syn tam wylądował?
– Oczywiście, że nie chcę, ale… – próbowałam jeszcze tłumaczyć. Ale natychmiast mi przerwał.
– Nie ma żadnego ale! Mój syn ma wyrosnąć na mężczyznę, a nie jakąś babę. Ojciec też mnie trzymał krótko, był surowy i wymagający, i na dobre mi to wyszło! – wycedził.
A potem włączył telewizor i wlepił wzrok w ekran. To był znak, że dyskusję uważa za zakończoną.
Potem jeszcze kilka razy próbowałam wracać do tematu, ale nic to nie dawało. Mirek jak katarynka powtarzał te same argumenty i uparcie trwał przy swoim. Jedyne, co mogłam w tej sytuacji zrobić, to pocieszać syna, wspierać go, dodawać mu otuchy. I tak też zresztą robiłam. Ocierałam mu łzy, pocieszałam go, mówiłam, żeby jeszcze trochę wytrzymał. Bo tata na pewno niedługo zmieni zdanie i mu odpuści. Ale nie. Nie tylko mu nie odpuścił, ale jeszcze chciał dołożyć! Niestety…
Jakiś miesiąc temu wrócił po pracy do domu bardzo z czegoś zadowolony. Usiedliśmy do kolacji.
– Synu, mam dla ciebie ekstra wiadomość. W lipcu pojedziesz na dwa tygodnie w Bieszczady, na obóz przetrwania. Będziecie chodzić po górach, spać w szałasach z gałęzi, myć się w strumieniach. Zobaczysz, będziesz się świetnie bawić! – powiedział w pewnym momencie do Kuby.
Zamarłam. Aż mi widelec z ręki wypadł. Po prostu nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Obóz przetrwania? Dla jedenastolatka? Przecież to jakaś kompletna bzdura!
Spojrzałam na syna. Był przerażony. Aż łzy mu się w oczach zakręciły. Bez słowa wstał i pobiegł do swojego pokoju. Natychmiast pobiegłam za nim. Leżał na łóżku i płakał.
Nic nie mogłam zrobić. Zupełnie nic
– Mamo, nie pojadę na ten obóz. Nie chcę! Już prędzej sobie coś zrobię. Błagam, wymyśl coś! – szlochał.
– Nie pojedziesz, obiecuję ci to – przytuliłam go i ucałowałam.
Byłam wściekła na męża. Uznałam, że tym razem przeholował. Gdy syn trochę się uspokoił, wróciłam do jadalni. Mirek, jak gdyby nigdy nic nakładał sobie na talerz drugi kotlet.
– Zwariowałeś? Jaki obóz przetrwania? Przecież to jeszcze dziecko! Nigdy na to nie pozwolę! On jest za delikatny na takie zabawy – napadłam na niego, a on tylko spojrzał na mnie złym wzrokiem.
– Nie masz nic do gadania! Właśnie dlatego powinien pojechać, że jest taki delikatny. Okrzepnie, nabierze pewności siebie, nauczy się radzić sobie w trudnych sytuacjach. To najlepsza lekcja życia – wycedził przez zęby i zabrał się do jedzenia.
Czułam, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Że choćbym prosiła i groziła, to i tak mąż postawi na swoim. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przez cały czas zastanawiałam się, co tu zrobić, by uchronić syna przed tym wyjazdem. Wiedziałam, że nie przetrwa zbyt długo na tym obozie. Załamie się, ucieknie albo naprawdę zrobi sobie jakąś krzywdę. Nie mogłam na to pozwolić. Myślałam, myślałam, no i wymyśliłam…
Następnego dnia rano zadzwoniłam do swojego kolegi z licem. Po maturze poszedł na akademię medyczną, potem zrobił specjalizację z kardiologii. Teraz pracował w naszym miejskim szpitalu. Umówiliśmy się na spotkanie w kawiarni.
– Sławek, wiem, że to może zabrzmi dziwnie, ale potrzebuję zaświadczenie, że mój syn ma chore serce. Nie chodzi o to, żeby był umierający, tylko żeby musiał unikać większego wysiłku, stresu… – wypaliłam bez ogródek.
– Rany boskie, a do czego ci to potrzebne? Chcesz zwolnić dziecko z WF-u? Na to się nie zgodzę. Dzieciaki muszą się ruszać, inaczej kaleki z nich wyrosną – zdenerwował się.
– Nie, to nie do szkoły – zapewniłam go szybko. – To dla męża…
– Jak to? – nie zrozumiał.
– No dobra, najlepiej zacznę od początku – westchnęłam.
A potem opowiedziałam mu, jak to Mirek chce zrobić z naszego syna superfaceta. I o tym, jak na te pomysły reaguje Kuba.
– Nie trafiają do niego żadne argumenty. A Kuba naprawdę cierpi. Nie chcę już dłużej na to patrzeć. Nauka życia jest ważna, ale nie może odbywać się kosztem dziecka. Pomożesz? – spytałam.
Chwilę się zastanawiał.
– No dobra, pomogę. Ten twój Mirek to faktycznie przesadza. Wymyślę coś takiego, co można w razie czego odkręcić. Jakieś tam szmery w sercu czy coś… No i dam Kubie skierowanie do nas na badania. A wiesz jakie są teraz kolejki w służbie zdrowia. Zanim wszystkie zrobimy, to będzie już dawno po wakacjach – uśmiechnął się.
Pokazałam mu te badania. Przejął się!
Kilka dni później odebrałam od Sławka zaświadczenie i skierowanie na badania kardiologiczne. Wtajemniczyłam we wszystko Kubę. Z radości aż rzucił mi się na szyję.
– Mama, jesteś super! Naprawdę! Życie mi uratowałaś – ucieszył się.
– Tylko pamiętaj, buzia na kłódkę. Bo jak się tata dowie, co knujemy, to nas oboje wyśle na ten obóz przetrwania. I to nie w Bieszczady, ale do Puszczy Amazońskiej – przytuliłam go.
Z poważną miną podniósł do góry dwa palce i obiecał milczenie.
Tamtego dnia mąż wrócił z pracy bardzo późno. Kuba już spał, a ja czekałam na niego z kolacją.
– Przykro mi, ale nasz syn w tym roku na pewno nie pojedzie na obóz przetrwania. I z karate też będziesz musiał go wypisać – powiedziałam stanowczo, gdy tylko usiadł za stołem.
– Tak, a to niby dlaczego? Czyżbyś miała w zanadrzu jakieś nowe argumenty? Nie wysilaj się i tak do mnie nie trafią – prychnął znad talerza.
– Ten trafi. Wybacz, że od razu do ciebie nie zadzwoniłam, ale wiedziałam, że masz dzisiaj ważne spotkanie i nie chciałam cię denerwować… Otóż niewykluczone, że Kuba ma chore serce. Zasłabł dzisiaj w szkole, wychowawczyni wezwała pogotowie. W szpitalu go nie zatrzymali, bo szybko się ocknął, ale lekarz na izbie przyjęć usłyszał jakieś szmery. No i dał skierowanie na badania. Już go zapisałam w kolejce – powiedziałam, kładąc przed nim papierki.
O Boże, co się potem działo… Mąż zbladł. W jednej sekundzie odsunął talerz i chwycił dokumenty. Z pięćdziesiąt razy przeczytał to, co napisał tam Sławek. A potem zerwał się z krzesła i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju.
– Coś takiego, coś takiego… Ale dlaczego nie położyli go na oddział? A jak to coś poważnego? I Kubusiowi coś się stanie? Jeśli tak, to kamień na kamieniu z tego szpitala nie zostanie! – krzyczał rozgorączkowany.
– Uspokój się! O wszystko dokładnie wypytałam. Na razie jeszcze nie ma takiej potrzeby. Zrobimy szczegółowe badania i wszystko się wyjaśni. Ale do tego czasu żadnego wysiłku, żadnych przeżyć. Kuba musi mieć spokój. Lekarz wyraźnie to podkreślił – poinformowałam go.
Skinął głową.
– Tak, tak oczywiście, nie ma mowy o żadnym wyjeździe ani karate. Nad basenem też się trzeba jeszcze zastanowić, dowiedzieć, czy to mu nie zaszkodzi – powiedział.
– No dobrze, cieszę się, że przynajmniej raz w życiu się zgadzamy – odparłam i ledwie się powstrzymałam, żeby się nie uśmiechnąć.
Od tamtej pory Kuba ma święty spokój. Ojciec nie chce go już na siłę zmieniać w supermena. Bez przerwy pyta, jak się czuje, czy przypadkiem nie jest mu słabo, nie boli go serce. Chodzą razem na basen, ale tylko po to, by popływać, a nie bić kolejne rekordy w nurkowaniu czy skokach z trampoliny. Teraz nasz syn naprawdę lubi te wspólne wyprawy… Patrząc, jak Mirek przejmuje się zdrowiem Kuby, jak się martwi, mam coraz większe wyrzuty sumienia. Wiem, że nie powinnam w ten sposób oszukiwać męża, że to nie w porządku. Ale co miałam robić? Gdyby czasem posłuchał innych, nie upierał się tak przy swoim zdaniu, nie musiałabym kłamać…
Czytaj także:
„Mąż nie wierzył, że zrobię z syna aktora i uważał to za fanaberię. Ale ja byłam wytrwała, dążyłam do celu i opłaciło się”
„Mąż jest typem sportowca, nasz syn to mózgowiec. Tata go upokarza, bo mały nie chce ćwiczyć i nie interesuje go karate”
„Mąż chce zrobić z syna mężczyznę. Uczy go grać w nogę i zmusza do majsterkowania. Mały boi się przyznać, że woli… tańczyć”