Miałam 30 lat, kiedy poznałam Andrzeja. Przystojny sportowiec mógł mieć każdą, ale wybrał mnie. Uważał, że jestem najpiękniejsza i najmądrzejsza na świecie. Podobałam mu się taka, jaka byłam. A ja? Kompletnie straciłam dla niego głowę. Wzięliśmy ślub, marzyliśmy o dzieciach, ale mijały lata, a ich wciąż nie było.
Martwiłam się tym, chciałam zrobić badania, dociec przyczyny, lecz Andrzej odmówił. Uważał, że nie ma powodu do niepokoju. Dla niego była to normalna kolej rzeczy, zwłaszcza że w domu bywał gościem, z racji swojej późniejszej, trenerskiej pracy. Kiedy więc mieliśmy począć nasze maleństwo? Odpuściłam. Nie zamierzałam się badać po kryjomu. Słowo Andrzeja było dla mnie najważniejsze. Kochał mnie i tylko to się liczyło. To było trzy lata temu.
Wróciłam do domu przybita...
Pewnego poranka jak zwykle obudziłam się, chciałam wstać… i upadłam. Moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Jakby ktoś odciął w nich dopływ prądu. Przerażona zaczęłam krzyczeć. Mąż natychmiast zerwał się z łóżka. Zaspany podbiegł do mnie, wziął mnie na ręce i z powrotem położył na łóżku. Przez chwilę żadne z nas nie mogło pojąć, co się właściwie stało. Andrzej oprzytomniał pierwszy i wezwał pogotowie.
W szpitalu zrobiono mi całą serię badań, włącznie z tomografią mózgu. Poddawałam się wszystkiemu bez najmniejszego sprzeciwu, oszołomiona i zdezorientowana sytuacją. Pielęgniarki przewoziły mnie z piętra na piętro, podpinały i odpinały jakieś diody, pobierały krew, układały moje ciało do kolejnych prześwietleń, a ja coraz bardziej czułam, jak ogrania mnie panika. Dwa dni i dwie noce czekałam na wyniki ich pracy. Trzeciego dnia powoli wróciło czucie w jednej z nóg.
Wtedy też lekarze oznajmili mi, że cierpię na stwardnienie rozsiane. Nie wiedziałam, co to za choroba ani do czego prowadzi. Specjaliści pocieszyli mnie, że paraliż wkrótce minie, ale niestety wróci. Kiedy? Nie wiadomo, za rok, dwa, za piętnaście lat? Powoli zanikać będą moje mięśnie, a mnie czeka wózek inwalidzki. Pokazali zdjęcia mojej głowy. Na prześwietleniu wyraźnie było widać cztery białe plamki, czyli zachodzące w mózgu zmiany. Jak i kiedy choroba się rozwinie? Tego nikt nie wiedział.
Wróciłam do domu przybita. Andrzej starał się mnie jakoś rozweselić, ale na niewiele się to zdało. Cóż mi po jego słowach otuchy, skoro moje życie się skończyło? On jednak stawał na głowie, żeby umieścić mnie na liście oczekujących na specjalistyczną terapię. Bo w Polsce leczenie SM to droga przez mękę. W Europie Zachodniej pacjenci mogą przebierać w lekach i refundowanych przez państwo terapiach, my drżymy o każdy kolejny rok leczenia, bo za chwilę mogą skończyć się limity, a tym samym leki.
Chciałam go od siebie odepchnąć...
Mój Andrzej jednak był niestrudzony w poszukiwaniach. Znalazł wyśmienitych specjalistów, odszukał stowarzyszenie pomagające takim jak ja i zaczął wozić mnie na spotkania jego członków. Poszukał nawet psychologa, dla mnie i dla… siebie, bo czasem nie starczało mu już sił i pomysłów, żeby przedrzeć się przez moją depresję. Zapadłam się w sobie, straciłam ochotę do życia. Może gdybym miała dziecko, chciałoby mi się walczyć. Ale tak?
Godziny spędzone w gabinecie psychologa nie przynosiły efektów. Czułam, że nie wyjdę z tego stanu. Nawet nie chciałam. I wtedy wpadłam na szalony pomysł. Oznajmiłam mężowi, że go już nie kocham. Że może odejść, poszukać sobie innej, zdrowej, która da mu rodzinę. Chciałam go od siebie odepchnąć.
Miałam plan: wyrzucić go z domu, a potem odkręcić kurki w kuchence gazowej i skończyć z tym wszystkim. Widziałam, że Andrzej jest u kresu. Schudł, zbladł, postarzał się przez ten ostatni rok, więc z radością powinien przyjąć ofiarowaną mu wolność.
– Jak możesz! Jesteś egoistką – zobaczyłam w jego oczach złość.
– A gdybym to ja zachorował, też byś mnie zostawiła?! Myślisz, że jestem gówniarzem? Lubię tylko nowe i ładne zabawki? Dla mnie jesteś wszystkim, rozumiesz?! Na wózku czy bez niego! Patrzyłam na niego tak oszołomiona jak wtedy, gdy mi się oświadczał. Im dłużej on wrzeszczał, tym bardziej ja odzyskiwałam dawną siebie. Silną, energiczną Hankę. Taką, jaką pokochał Andrzej.
On dostawał piany, a we mnie odradzała się radość życia. Nagle... zaczęłam się śmiać. Andrzej w pierwszej chwili pomyślał, że zwariowałam, ale potem dołączył do mnie.
Od tamtej pory mijają dwa lata. Jesteśmy razem. Leki spowalniają rozwój choroby, nie powiem, żebym nie bała się przyszłości, ale wiem, że będę mieć przy sobie męża i poradzę sobie ze wszystkim.
Czytaj także:
„Mąż odszedł, a dzieci miały pretensje do mnie. Ale najbardziej zabolało mnie zachowanie koleżanki”
„Zaszłam w ciążę w wieku 16 lat. Gdyby nie moja mama, Cecylki prawdopodobnie nie byłoby na świecie...”
„Myślałam, że syn sąsiadki jest rozpieszczony. Źle ich oceniłam. Okazało się, że od urodzenia jest poważnie chory”