Co to jest, że samotni faceci w „pewnym wieku” zupełnie przestają o siebie dbać? Nie domyją się, byle jak ubiorą, ale i tak uważają się za amantów!
Tobie to dobrze – zazdrości mi koleżanka. – Dzieci samodzielne, niczego od ciebie nie chcą. Masz mieszkanie, emeryturę, głodu nie cierpisz! „E tam, co ona wie” – myślę. Dach nad głową, jedzenie w lodówce i porządne ubranie to nie wszystko, nawet jeśli człowieka omijają poważniejsze choroby!
Mam sześćdziesiąt lat. Od jakiegoś czasu zastanawiam się, na co jeszcze w życiu czekam, czy mam jakieś marzenia, pragnienia, czy jeszcze za czymś tęsknię… Tak, tęsknię. Czasami tak bardzo, że serce mi się ściska z żalu. Za miłością!
Od kilkunastu lat jestem kobietą samotną. Z mężem się rozwiodłam, kiedy oboje zrozumieliśmy, że wspólne życie nie ma sensu. To on chciał rozwodu, ja jestem tchórz i chyba bałabym się takiej rewolucji, ale przy nim pojawiła się nowa partnerka, więc powiedział, że ma prawo do szczęścia, i chce spróbować jeszcze raz. Miałam mu przeszkadzać? Po co? Rozeszliśmy się cicho, bez awantur, za porozumieniem stron.
Dziwne było to, że nasze dzieci miały pretensje do mnie, nie do niego! On sobie chciał urządzić ciepłe gniazdko z inną, a dzieci się złościły, że na to pozwalam, nic nie robię, że mu wszystko ułatwiam i przez to rozbijam rodzinę. Do niego ani jednego słowa pretensji, do mnie żale i wydziwiania. Nieraz łzy przełykałam, tak mi było przykro.
Ten nowy związek mojemu mężowi się nie udał
Może nawet byśmy z czasem do siebie wrócili, ale on zachorował i szybko zmarł, a ja zostałam taka… rozwiedziona wdowa. Na początku myślałam, że jeszcze wszystko przede mną: ułożę sobie życie, poznam kogoś fajnego, będę podróżowała, przeczytam zaległe książki i obejrzę filmy, na co nigdy nie miałam czasu. Jednak szybko zrozumiałam, że tylko projekty robi się łatwo. Z ich realizacją jest już gorzej.
Miałam wiele koleżanek i znajomych, prawie wszystkie były mężatkami albo w stałych związkach. O dziwo, kiedy zostałam sama, przestały mnie do siebie zapraszać. Zanim pojęłam, o co chodzi, plątałam się między nimi jak piąte koło u wozu. Zamężne kumpele już mnie nie lubią. Kiedyś się wprosiłam na imieniny do jednej z nich. Myślałam, że mnie lubi, rozumiałyśmy się i trzymałyśmy razem, więc kupiłam prezent, kwiaty, butelkę dobrego wina i poszłam… Przyjęła mnie dziwnie.
– No chodź, skoro już jesteś – powiedziała. – Nie zapraszałam cię, bo wiesz, tak się złożyło, że wszyscy goście są do pary, więc nie wiem, czy się będziesz wśród nas dobrze czuła… Siadaj sobie gdzieś na boku. Wybacz, ale nie mam czasu się tobą zajmować.
To był dla mnie szok. Nie spodziewałam się takiego chamstwa! Chciałam zaraz wyjść, lecz w przedpokoju pojawił się jej mąż i zawołał:
– Natalia, jak miło! Co u ciebie? Czemu przestałaś do nas zaglądać?
– Zostaw Natalię w spokoju – wycedziła koleżanka. – Zajmij się gośćmi, mają puste kieliszki!
– A Natka to nie gość? – roześmiał się. – Chodź, przedstawię cię innym…
Cały wieczór tak wyglądał. Im bardziej ona mnie ignorowała, tym on był milszy. Tańczył ze mną, siedział obok, gadaliśmy, śmialiśmy się, aż do momentu, kiedy powiedziałam, że idę do domu.
– Poczekaj – pan domu znalazł się obok. – Odwiozę cię.
Nic nie piłem, bo na imieninach żony robię za kierowcę! – Nie ma takiej potrzeby – usłyszałam za plecami lodowaty głos koleżanki. – Nie jest jeszcze tak późno.
– Przestań – on znów się za mną ujął. – Leje, wieje, szkoda dziewczyny, nie będzie przecież mokła!
– Pożyczę jej parasolkę. Poza tym Natalia to dorosła kobieta, da sobie radę. Są autobusy, są taksówki…
– Samoloty, helikoptery, riksze i lektyki – dodałam. – Oczywiście, że sobie dam radę. Dziękuję wam.
Cała się trzęsłam ze złości
Musiałam coś zrobić, jakoś ją ukarać za te wszystkie upokorzenia, więc już w płaszczu wparowałam znowu do pokoju i podeszłam do stolika, na którym leżały prezenty, a wśród nich ten ode mnie – piękny, srebrny wisior z labradorytem. Zabrałam go, mówiąc: – Nie zasługujesz na to. A poza tym to zaczarowany kamień. Nie znosi kobiet głupich i zazdrosnych. Zmarnowałby się u ciebie, więc go zabieram.
Tak oto straciłam koleżankę, a zyskałam wroga! Obgadała mnie na pół świata. Trudno. Gdybym jej zostawiła ten naszyjnik, byłoby mi jeszcze gorzej i smutniej! Wtedy też zrozumiałam, że skończyły się moje spotkania w zaprzyjaźnionych domach zamężnych kobiet.
Panie mające swoją drugą połowę wolą nie ryzykować
Samotna przyjaciółka zostaje usunięta z listy kontaktów. Takie jest życie! Zostały mi inne, samotne jak ja. Nie powiem, wszystkie były miłe i życzliwe, lecz ile można gadać o gotowaniu, dzieciach, przetworach na zimę, chorobach, i o pracy? Tym bardziej że kiedy już przerobiłyśmy te żelazne tematy, zwykle przychodził czas na rozmowy o mężczyznach.
Każda z nas mówiła, że chciałaby poznać jakiegoś pana w swoim wieku, przyjemnego, niegłupiego, bez nałogów, nieagresywnego i nieskąpego. Wątpiłyśmy, czy tacy w ogóle istnieją, ale w głębi serca każda miała nadzieję, że właśnie dla niej taki rodzynek gdzieś się uchował. Szukałyśmy w rozmaitych miejscach: na wieczorkach dla samotnych, turnusach sanatoryjnych, wycieczkach krajowych i zagranicznych, na ławeczkach w parku, w kawiarniach i restauracjach.
Ja zawsze trafiałam jak kulą w płot! Albo poznawałam oszusta z obrączką w kieszeni, na którego żona czekała z obiadem, albo erotomana śliniącego się i pchającego łapy, gdzie nie trzeba!
– Czemu się tak certolisz? – pytał jakiś idiota. – W twoim wieku trzeba się cieszyć, jak się znajdzie amator. On sam był prawie łysy, na czoło zaczesywał sobie podrudziały kosmyk, miał źle dopasowaną sztuczną szczękę, pachniał tanią wodą kolońską i przefermentowanym czosnkiem. Czułam mdłości, kiedy na niego patrzyłam, a on uważał, że robi mi łaskę!
Podczas tych poszukiwań przekonałam się, że faceci nie mają kompleksów! Kobiety wydziwiają – jestem za gruba, za chuda, mam zmarszczki, drugą brodę, biust mi wisi, brzuch za wielki – i katują się dietami, wyciskają z siebie ostatnie poty na siłowni, nawet się kroją i odsysają, cierpiąc przy tym niewyobrażalne katusze. A chłopy? Mówią: „Bierz mnie takiego, jakim jestem, i ciesz się, że cię chciałem!”.
Widać pisane mi życie w pojedynkę Ile razy tak było, że my z koleżankami po fryzjerze, pokropione drogimi perfumami, na które oszczędzałyśmy parę miesięcy, czyściutkie, z nieskazitelnym manikiurem i pedikiurem szłyśmy na tańce, a tam startowali do nas nieogoleni, spoceni faceci, paskudnie cuchnący tytoniem, z dziurami w uzębieniu.
Do tych zakutych łbów im nie przyszło, żeby o siebie zadbać, wyprać sweter albo koszulę, wyczyścić buty i zmienić skarpetki. Moja kumpelka wspomina, jak kiedyś zaprosiła takiego adoratora do siebie na obiad. Jest czyściochą, ma parkiety jak lustra, więc już w przedpokoju zdjął buty, taki chciał być elegancki. Wcale mu nie kazała tego robić, sam, z własnej woli wyskoczył z kamaszy! Przetrwała z tym śmierdzielem tylko zupę.
Powiedziała, że musi go natychmiast pożegnać, o czymś sobie przypomniała, nie ma ani chwili czasu, schabowe i surówkę może mu zapakować w pojemniki, jeśli chce. Chciał! Upomniał się również o ziemniaczki. Kompot i deser zostały nietknięte…
– Jak tak można? – oburzała się potem. – Ja wymuskana, odprasowana, spod igły, żeby się tylko podobać, a dziad zapyziały cuchnie jak stary cap i kompletnie się tym nie przejmuje.
Zero samokrytyki!
Narzekałyśmy także na skąpstwo ewentualnych adoratorów – Zaprasza cię do kawiarni, zamawia cienką herbatkę, a potem ukradkiem przelicza drobne w portmonetce – zwierzała się inna koleżanka. – Kiedyś miałam ochotę na lody, to mi wytłumaczył, że lody są niezdrowe, szkodzą na gardło i lepiej ich unikać. I ja się w końcu poddałam. „Nie będę z siebie robiła idiotki – pomyślałam. – Widocznie pisana mi samotność. Nic na siłę”.
Moje dzieci wyjechały za chlebem, mam z nimi rzadki kontakt, przyjeżdżają raz na rok, są zajęte własną pracą, interesami, rodzinami. Rozmawiamy o różnych sprawach, ale nie pytają o uczucia i marzenia, jakby do głowy im nawet nie przychodziło, że ich matka jeszcze może czegoś pragnąć.
Dla nich jestem stara. Widzą mnie w ciepłych bamboszach, szlafroku i z włosami upiętymi w koczek. Mówią o mnie i do mnie „babcia”, co mnie strasznie wkurza, ale nie dyskutuję, żeby się nie narażać na głupie pytania: „O co babci znowu chodzi?”. Zresztą od pewnego czasu faktycznie się starzeję! Oklapłam, brakuje mi energii, czuję jakieś takie dziwne ssanie, jakbym była nieustannie głodna, więc cały czas coś podjadam, najchętniej słodkie, i potem mam kłopoty z wątrobą.
Zaczęłam nosić spódnice w gumkę, utyłam, szybciej się męczę. Budzę się połamana, z bólem głowy. Patrzę w lustro i sama siebie pytam, czy tak ma już być do końca… Mija dzień za dniem, a ja się plączę po pustym mieszkaniu i nikogo nic a nic nie obchodzę. Jestem czy mnie nie ma – to obojętne!
Tego dnia było identycznie. Połaziłam, pojadłam, pooglądałam telewizję i, chociaż było dopiero południe, położyłam się na kanapie. Zamknęłam oczy, żeby podrzemać, i nagle na nos spadła mi zimna kropla. Jedna, druga, trzecia… Zobaczyłam, jak na suficie rośnie ciemna plama. Poci się, puchnie, zaczyna spływać strumykami, więc się zerwałam i pognałam na górę. Tak właśnie się zaczął zupełnie nowy rozdział w moim życiu!
Co ja na to? Jak na lato, sąsiedzie!
Pukam, dzwonię, walę w drzwi. Ktoś jest w mieszkaniu, bo słyszę muzykę, nawet poznaję menueta z Symfonii Haffnerowskiej Mozarta. Facet, który mi wreszcie otwiera, wygląda sympatycznie, ale nie w głowie mi jego powierzchowność. Nie znam go, chyba mieszka w naszej kamienicy od niedawna.
– Zalewa mnie pan – wołam. – Za chwilę będę miała w domu jezioro! Gapi się, jakby nie rozumiał po polsku, więc jeszcze raz powtarzam. – Pękło coś u pana! Woda się leje, niech pan coś zrobi! Wreszcie dociera do niego, że ma awarię, jednak nie reaguje.
– To niemożliwe – stwierdza wreszcie. – Niech pani sama sprawdzi… Tutaj wszędzie sucho. Wchodzę do mieszkania. Ma taki sam rozkład jak u mnie, więc idę prosto do łazienki. Faktycznie, suchutko i czysto. W toalecie, kuchni, dwóch pokojach tak samo.
– Niech pan sprawdzi szafkę pod zlewem – proszę. – Może tam coś się stało! Jakaś rura, uszczelka… Mam rację. Jest przeciek w rurze. Facet zakręca główny zawór i obiecuje, że natychmiast zadzwoni po znajomego hydraulika.
– Oczywiście, pokryję wszystkie koszty zniszczeń. Proszę się nie martwić. I bardzo przepraszam, jest mi przykro, tym bardziej że dopiero się wprowadziłem, a już taka wpadka! Wracam do siebie, sprzątam, wietrzę. Wieczorem słyszę dzwonek do drzwi. Na progu stoi sąsiad z góry; przyniósł mi na przeprosiny bukiet kremowych róż i czekoladki.
– Niech pan wejdzie – mówię. – Zapraszam! Idzie za mną, ale po dwóch krokach zatrzymuje się i pyta:
– Hoja tak pachnie? Kwitnie u pani? Cudownie! Ja też mam hoję, ale się obraziła za przeprowadzkę i nie ma ani jednego kwiatka, ani pączka, nic… Moja jest biała, a pani?
– Różowa – odpowiadam i patrzę na niego coraz życzliwiej. Słucha pięknej muzyki, zna się na kwiatach, lubi je, poczuwa się do odpowiedzialności za wyrządzoną szkodę, a ponadto jest miły i przystojny.
Już straciłam wiarę w to, że w ogóle istnieją tacy mężczyźni, a tu niespodzianka! Ktoś taki jest, i to tuż obok. No więc pijemy herbatę, rozmawiamy, śmiejemy się. Okazuje się, że oboje jesteśmy dobowe sowy, to znaczy kładziemy się późno, a rano nie możemy wstać.
– Od dzisiaj możemy wspólnie spędzać wieczory – mówi pan Włodek. – Pani sama, ja sam, we dwójkę będzie raźniej! Lubi pani teatr? Tak? To zapraszam w najbliższą sobotę. Zgoda?
Sąsiad to także zapalony turysta
Ja kiedyś też lubiłam zwiedzanie z plecakiem, lecz teraz już chyba za późno na takie wyprawy.
– Skąd! – protestuje on. – Wystarczy tylko wszystko dobrze zaplanować. Jeśli zaryzykuje pani wycieczkę ze mną, to proponuję Kazimierz Dolny. Co pani na to?
– Jak na lato! Dawno tam nie byłam!
Na pożegnanie pan Włodek delikatnie całuje mnie w rękę i jeszcze raz ponawia propozycję wspólnego teatru. Po jego wyjściu myję filiżanki i odruchowo sięgam do kredensu po czekoladkę, ale w ostatniej chwili odkładam ją do pudełka. „Po co mi to? – myślę. – Nie chcę niczego zajadać”. I, o dziwo, zupełnie nie jestem głodna!
Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy