Nie pamiętam dokładnie, kiedy po raz pierwszy zaczęłam myśleć o psie. Może to było kilka lat temu, kiedy wracałam wieczorami do pustego mieszkania, a Marek coraz częściej zostawał dłużej w pracy. Miałam wrażenie, że nasze życie stawało się czymś przewidywalnym, jakbyśmy kręcili się w jakiejś monotonii, z której nie potrafiliśmy się wyrwać.
Marek, oczywiście, zawsze był przeciwny. Dla niego pies oznaczał dodatkowy obowiązek, niepotrzebny kłopot. „Po co nam pies? Mamy siebie, nie wystarcza ci to?” – pytał retorycznie, nie rozumiejąc, że może dla mnie nie wszystko sprowadzało się do praktyczności. Potrzebowałam... nie wiem, może ciepła, może poczucia, że coś w naszym życiu jest nowe, żywe, że możemy jeszcze poczuć radość, której kiedyś było między nami tak dużo.
Z biegiem czasu coraz zaczynałam odczuwać, że coś nam umyka. I ten pies stał się dla mnie symbolem nowego początku. Marzyłam o tym, by wyjść rano na spacer z radosnym stworzeniem, które wnosiłoby do domu energię. Wierzyłam, że może to też coś zmieni między nami, ożywi nasze relacje, które z dnia na dzień stawały się jakby bardziej zimne, odległe.
Aż pewnego dnia podjęłam decyzję – adoptuję psa. Wiedziałam, że Marek się nie ucieszy, że prawdopodobnie się pokłócimy, ale miałam nadzieję, że kiedy już zobaczy tego uroczego, małego kundelka, coś w nim pęknie i... zaakceptuje moją decyzję. Może nawet go polubi.
Pomyliłam się co do niego
Pies był w domu zaledwie od kilku dni, a ja już czułam, że dla mnie to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Moja suczka, Kora, była pełna energii i entuzjazmu. Każdego ranka z radością witała mnie machaniem ogona, a ja z przyjemnością wychodziłam z nią na spacer, czując, że wreszcie coś zmieniło się w moim codziennym życiu.
– Naprawdę nie mogłaś znaleźć innego sposobu na rozrywkę? – Marek wycedził to pewnego wieczoru, kiedy Kora wskoczyła na kanapę obok mnie. Spojrzałam na niego, próbując wyczuć, czy tylko żartuje, ale jego twarz była poważna.
– Marek, przecież obiecałam, że zajmę się nią sama. Kora wcale ci nie przeszkadza – odpowiedziałam, choć czułam, że jego krytyka boli bardziej, niż bym chciała przyznać.
– No tak, ale chyba rozumiesz, że nie o to chodzi. To jest nasz dom, a ty podejmujesz decyzje bez pytania mnie o zdanie – rzucił z pretensją w głosie.
– Bo ile razy miałam pytać, skoro zawsze odpowiadałeś to samo? – warknęłam, nie wytrzymując. – Marek, ten pies daje mi szczęście, którego dawno nie czułam.
Przez chwilę patrzył na mnie, jakbym była zupełnie obcą osobą, a potem tylko cicho mruknął:
– Szkoda, że szczęścia szukasz wszędzie, tylko nie ze mną.
Ciągle się kłóciliśmy
Od tamtej rozmowy atmosfera w domu zgęstniała, jakby każda najmniejsza rzecz była gotowa wywołać wybuch. Kora zaczęła czuć się swobodniej, a ja czerpałam radość z każdej chwili spędzonej z nią – podczas spacerów, w kuchni, gdy przygotowywałam jej posiłek, a nawet wieczorem, kiedy usypiała przy moich nogach.
– Naprawdę zamierzasz trzymać tego psa w łóżku? – usłyszałam głos Marka, gdy któregoś wieczoru usiadłam z Korą na kanapie. Przewróciłam oczami.
– Ona tylko leży obok mnie. O co ci chodzi? – odpowiedziałam zirytowana.
– O co mi chodzi? Ten pies przejął kontrolę nad całym domem! Każdego dnia wszystko kręci się wokół niej. Wychodzisz z nią, karmisz, głaszczesz… A ja? Czuję się, jakbym już w ogóle nie istniał – wyrzucił z siebie, z rękami wciśniętymi w kieszenie.
– A może problem leży gdzie indziej, co? Może problem nie jest w psie, tylko w tym, że nie potrafisz zaakceptować mojej potrzeby bliskości i radości, których nie czułam od dawna – odbiłam, patrząc mu prosto w oczy.
Marek tylko pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Ty naprawdę myślisz, że ten pies coś ci da? Jesteś ślepa.
To przelało czarę goryczy
Któregoś wieczoru, po kolejnym pełnym napięcia dniu, nie wytrzymałam.
– Marek, czemu nie możesz tego zrozumieć? Kora jest częścią mojego życia, daje mi radość, której naprawdę mi brakowało – powiedziałam, próbując opanować drżenie głosu.
– Radość? – Prychnął. – Czyli ja ci nie wystarczam, tak? Zastępujesz mnie psem? – Patrzył na mnie z czymś, co w pierwszej chwili odebrałam jako ból, ale zaraz przerodziło się to w złość.
– Nie rozumiesz. Chodzi o coś innego, o coś, czego nawet nie próbujesz zrozumieć – szepnęłam, a potem wybuchłam: – Wiesz co? Tak, wybieram ją! Bo ona daje mi ciepło, które gdzieś między nami zniknęło! Od kiedy tylko pamiętam, nie czułam, żebyś mnie rozumiał, jakby to, czego potrzebuję, było dla ciebie wiecznym problemem.
Widziałam, jak Marek zbielał na twarzy. Zacisnął szczęki, wpatrując się we mnie w milczeniu, a potem, jakby tylko czekając na moje słowa, rzucił:
– Wybierasz psa ponad nasze małżeństwo. Rozumiem – powiedział to zimnym, lodowatym głosem.
Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Czułam, że ta chwila coś zmieniła, że żadne z nas nie cofnie już swoich słów. I choć w moich oczach zaczęły zbierać się łzy, wiedziałam, że decyzja zapadła.
Poczułam… ulgę
Marek wyprowadził się tego samego wieczoru, zabierając jedynie kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Drzwi trzasnęły za nim z głuchym echem, a ja zostałam sama z Korą, która po chwili podeszła i położyła mi łeb na kolanach, jakby rozumiała, co się stało.
Przez kolejne dni panowała dziwna cisza. Marek nie dzwonił, nie pisał, a ja… nie miałam odwagi odezwać się pierwsza. Coś we mnie pękło, może w końcu zdałam sobie sprawę, że walka o jego uwagę stała się dla mnie wyczerpująca. Przy Korze, choć to tylko pies, czułam się po prostu sobą, bez konieczności wiecznego dopasowywania się do oczekiwań.
Jednak któregoś dnia poczułam dziwne ukłucie niepewności, coś, co każe się cofnąć i zapytać: „Czy naprawdę warto było o to walczyć?”. Ale zaraz po tym pojawiła się inna myśl: „Czy walka o coś, co cię uszczęśliwia, może być błędem?”.
Te pytania wciąż krążyły mi po głowie, gdy wieczorem, po cichu, zamknęłam drzwi mieszkania. Czułam, że coś się we mnie zmienia, że powoli zaczynam przyzwyczajać się do tej pustki. Wtedy dotarło do mnie, że tak naprawdę ten pies, Kora, jest nie tylko towarzyszem – jest dowodem na to, że wreszcie postawiłam siebie na pierwszym miejscu.
Rozmowy nic nie dawały
Po tygodniu Marek wrócił, choć tylko na chwilę, żeby „porozmawiać jak dorośli”. Siedzieliśmy po przeciwnych stronach stołu, cisza między nami była ciężka, niemal namacalna. Kora ułożyła się przy moich nogach, jakby wyczuwając napięcie.
– Słuchaj, chcę zrozumieć – zaczął, choć w jego głosie czułam już zmęczenie. – Dlaczego nie mogłaś po prostu… zrezygnować? Wziąć moje zdanie pod uwagę?
Westchnęłam, próbując znaleźć słowa, które naprawdę oddadzą to, co czuję.
– Marek, ja już tyle razy rezygnowałam. Z rzeczy, które dla mnie coś znaczyły. Z marzeń, planów… Nawet z siebie. A Kora była dla mnie czymś więcej niż tylko psem. Była symbolem czegoś, co utraciłam w naszym związku – czegoś, co, jak sądziłam, uda się nam jeszcze odzyskać.
– Czegoś, czego nie potrafiłaś znaleźć ze mną – przerwał, a w jego oczach pojawił się smutek, który przypominał mi, że kiedyś naprawdę mi na nim zależało. – Pies był ważniejszy od nas?
Pokręciłam głową, czując, że to nieporozumienie sięga o wiele głębiej.
– Nie, nie o psa tu chodzi. Chodzi o mnie. O to, że nie mogę być kimś, kim nie jestem, tylko po to, żebyś ty czuł się komfortowo.
Patrzył na mnie długo, potem spuścił wzrok i wziął głęboki oddech.
– Rozumiem. Chyba… zawsze gdzieś wiedziałem, że różnimy się bardziej, niż oboje chcieliśmy przyznać – opuścił mieszkanie po chwili bez słowa, a ja zostałam sama z dziwną mieszanką ulgi i bólu.
Dostałam to, czego chciałam
Drzwi znowu trzasnęły, a ja spojrzałam na puste mieszkanie, próbując złapać oddech. Ulga, którą czułam jeszcze przed chwilą, szybko ustąpiła miejsca czegoś, co przypominało rozpacz. W głowie słyszałam tylko jego ostatnie słowa, pełne rezygnacji, ale też złości – jakby chciał mi powiedzieć coś więcej, ale zabrakło mu sił. Przez okno widziałam, jak wychodzi z budynku, nie oglądając się za siebie.
Nagle ogarnął mnie żal, brutalna świadomość, że właśnie przekroczyłam linię, zza której nie będzie powrotu.
– I to wszystko… dla psa? – szepnęłam do siebie, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Kora spojrzała na mnie, jakby wiedziała, że coś się skończyło. Poczułam falę gniewu, rozczarowania – zarówno wobec siebie, jak i Marka.
Przez chwilę chciałam pobiec za nim, złapać go za rękę, krzyknąć, że to nie tak miało wyglądać, że oboje się pogubiliśmy. Ale nie ruszyłam się z miejsca. Coś mnie zatrzymało – może duma, może poczucie, że to już za późno.
Oparłam się o ścianę i powoli osunęłam na podłogę, wpatrując się w cichą, pustą przestrzeń, w której zostaliśmy tylko ja i Kora.
Anna, 33 lata
Czytaj także:
„Planowałam z mężem wyprawę marzeń, a nie rozwód. Przed wyjazdem znalazłam kopertę, która nie pozostawiała złudzeń”
„Odkryłam, że mąż zdradza mnie z młodą siksą. Muszę podejść do zemsty na chłodno, bo ma coś, na czym mi zależy”
„Po latach rutyny byliśmy ze sobą tylko z przyzwyczajenia. Krok, który podjęliśmy, był naszą ostatnią deską ratunku”