Wszystko zaczęło się jak zwykła, szczęśliwa historia. Mateusza poznałam na jednym ze szkoleń w pracy. Pamiętam, że wszedł spóźniony, z rozwichrzonymi włosami, ledwo łapiąc oddech po biegu na siódme piętro. Jego spojrzenie spotkało się z moim, a ja nie mogłam się oprzeć lekkiemu uśmiechowi. Wydawało mi się, że wtedy między nami zaiskrzyło i to nie była mylna intuicja.
Po kilku wspólnych kawach, wieczorach przy winie i całonocnych rozmowach wiedziałam, że chcę z nim budować życie. Moje marzenie o rodzinie, które pielęgnowałam od dzieciństwa, nagle zaczęło nabierać kształtów, z nim przy moim boku.
Nerwowo zerkał na zegarek
Mateusz zawsze był ciepły, choć wycofany – miał w sobie coś, co sprawiało, że chciałam go chronić, otoczyć opieką. Kiedy w końcu rozmawialiśmy o dziecku, zgodził się, a ja byłam przekonana, że w głębi serca też tego pragnął. Dlatego kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, spodziewałam się, że oboje będziemy szczęśliwi. Ale jego reakcja – to było coś, czego nigdy się nie spodziewałam. Zamiast radości, zauważyłam na jego twarzy grymas, jakby… lęk.
Siedzieliśmy obok siebie w gabinecie lekarskim, czekając na naszą kolej. Patrzyłam na niego z uśmiechem, dłońmi obejmując lekko zaokrąglony brzuch. Mateusz był dziwnie spięty, nerwowo zerkał na zegarek, a jego ręka co chwilę przesuwała się do telefonu, jakby szukał wymówki, żeby zająć się czymś innym. W końcu przyszła nasza kolej, a on podniósł się z taką miną, jakby szedł na skazanie.
– Pierwsza wizyta, tak? – lekarka zerknęła na mnie i uśmiechnęła się ciepło, a ja skinęłam głową, zerkając na Mateusza, który przez cały czas unikał kontaktu wzrokowego.
– Wszystko będzie dobrze – szepnęłam, ściskając jego dłoń, ale poczułam, że jego palce drgnęły, jakby chciał się wyrwać.
Zamiast tego lekko się uśmiechnął, ale w jego oczach wciąż czaiło się coś niepokojącego. Gdy wracaliśmy do domu, napięcie wisiało w powietrzu. W końcu nie wytrzymałam.
– Mateusz, co się dzieje? Przecież powinieneś być szczęśliwy… Dlaczego jesteś taki rozkojarzony?
– Nie, ja… jestem szczęśliwy, naprawdę. Po prostu… to duża zmiana, Kinga – próbował się tłumaczyć, wzruszając ramionami, ale ton jego głosu nie brzmiał przekonująco.
Milczeliśmy przez resztę drogi, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek był na to gotowy.
Od tamtej wizyty minęły dwa tygodnie, a Mateusz jakby zaczął znikać. Znikał z rozmów, z planów, a czasem miałam wrażenie, że i z samego domu. Kiedy próbowałam opowiedzieć mu o małych, ekscytujących rzeczach – o tym, co powiedziała położna, o nowych zdjęciach z USG – kiwał głową, ale nie patrzył mi w oczy. Wieczorami często przesiadywał w salonie, udając, że przegląda coś na laptopie.
Patrzyłam na niego oszołomiona
Pewnego dnia, kiedy wrócił później niż zwykle, usiadłam obok niego, starając się nawiązać kontakt. Czułam, że muszę to zrobić, zanim między nami rozrośnie się mur nie do przebicia.
– Mateusz, czy coś cię niepokoi? – spytałam, próbując nie brzmieć oskarżycielsko, choć narastała we mnie frustracja. – Masz wrażenie, jakbyś się oddalał, a ja… ja tego nie rozumiem.
– Po prostu… myślę o tym, jak to wszystko się zmieni – odpowiedział, a jego głos był cichy i spięty. – Nie wiem, czy… czy sobie poradzę, wiesz?
Przez chwilę siedziałam w ciszy, próbując przetrawić jego słowa.
– Przecież to nie jest coś, z czym jesteśmy sami – powiedziałam, starając się go przekonać. – Będziemy razem. Będziemy sobie pomagać. Czy… czy naprawdę myślałeś, że będzie inaczej?
Oparł głowę na dłoniach, unikając mojego wzroku.
– Może po prostu zgodziłem się na to za szybko – wymamrotał, jakby mówił do siebie.
Poczułam nagły ból, coś ścisnęło mnie w środku. Czy to możliwe, że chciał tego mniej niż ja?
Noc była wyjątkowo cicha, choć ja nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, próbując wyrzucić z głowy myśli o Mateuszu i jego dziwnym dystansie. O drugiej nad ranem poczułam, że obok mnie nie ma jego ciepła. Sięgnęłam ręką, ale dotknęłam tylko zimnej pościeli. Zerknęłam w stronę drzwi – światło w kuchni się świeciło.
Powoli wstałam i skierowałam się w tamtą stronę. Zastałam go siedzącego przy stole, głowę oparł na dłoniach, patrząc tępo przed siebie. Wyglądał jak ktoś, kto nie potrafi znaleźć drogi wyjścia.
– Mateusz… co się dzieje? – spytałam cicho, siadając naprzeciw niego.
Podniósł wzrok, a jego oczy były dziwnie puste, jakby patrzył przez mgłę.
– Kinga… – zawahał się, nie wiedząc, od czego zacząć. – Nie zrozumiesz tego… Ja sam tego nie rozumiem.
– Czego nie rozumiesz? Że będziemy rodzicami? – w moim głosie pojawiła się nutka złości, której nie potrafiłam powstrzymać.
Wziął głęboki oddech, jakby ważył każde słowo.
– Kinga, ja… boję się dzieci. Boję się ich od zawsze. To… irracjonalne. Wiem, jak to brzmi, ale ja… czuję coś dziwnego na samą myśl. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Widzę je jako… zagrożenie.
Patrzyłam na niego oszołomiona. Nigdy wcześniej nie wspominał o żadnym lęku.
Unikał rozmów o dziecku
– Ale… to nasze dziecko, Mateusz. Nasze! Przecież… będzie częścią ciebie, częścią mnie. Jak możesz się bać czegoś, co stworzyliśmy razem?
– Właśnie w tym problem – jego głos załamał się, a ja zrozumiałam, że to nie jest chwilowy kaprys czy stres. To coś głębszego, coś, czego się w nim nigdy nie domyślałam.
Od tej nocy w kuchni wszystko zmieniło się jeszcze bardziej. Mateusz unikał rozmów o dziecku i choć obiecał, że spróbuje się oswoić ze swoją fobią, wydawało się, że to tylko słowa bez pokrycia. Kiedy próbowałam wciągnąć go w przygotowania do powitania malucha, reagował jakby był całkiem gdzieś indziej – w świecie, gdzie dzieci nie istniały.
Pewnego wieczoru poprosiłam go, żebyśmy razem przemyśleli, co jeszcze potrzebujemy do pokoju dziecięcego. Odwrócił wzrok od telewizora, ale patrzył na mnie tak, jakbym proponowała mu coś odrażającego.
– Naprawdę musimy to teraz planować? – spytał z niecierpliwością. – Kinga, mamy jeszcze czas. Nie muszę wszystkiego robić… od razu.
– Ale to nie o „wszystko” chodzi! – wybuchnęłam, próbując opanować narastającą frustrację. – To o nasze dziecko. Nasze dziecko, Mateusz! Zaczynam mieć wrażenie, że ty w ogóle go nie chcesz. Jakby… jakby wolałbyś, żeby w ogóle się nie pojawiło.
Widziałam, jak jego twarz stężała. Wiedziałam, że go zraniłam, ale czułam, że już nie mogę dłużej tego trzymać w sobie.
– Nie mów tak – szepnął, zaciskając zęby. – Ja… nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. Po prostu… każde wyobrażenie dziecka wywołuje we mnie… paniczny lęk.
– To czemu nigdy mi o tym nie powiedziałeś? – rzuciłam z bólem. – Udawałeś przed samym sobą, że tego nie ma? Że ten lęk magicznie zniknie?
– Może tak. Może myślałem, że skoro chcę być z tobą, to dam radę... Ale to nie takie proste, Kinga. Nie potrafię tego ot tak… wyłączyć. To siedzi we mnie, głębiej niż myślałem. Każda myśl o dziecku sprawia, że...
– Że co? – przerwałam mu, już niemal łamiącym się głosem. – Co czujesz, Mateusz?
– Że chcę uciec – wyznał, spuszczając wzrok.
Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż się spodziewałam. W sercu poczułam coś, co wypełniało mnie goryczą.
Wieczorami siedziałam sama
Kolejne dni były jak życie z obcym człowiekiem. Mateusz coraz częściej zaszywał się w pracy, wracał późno, unikał rozmów. A ja… ja czułam, że nasze życie, które kiedyś wydawało się takie pewne, rozpada się kawałek po kawałku. Wieczorami siedziałam sama, dotykając brzucha i zastanawiając się, jak to wszystko wpłynie na nasze dziecko, na nas.
Pewnego wieczoru, kiedy w końcu wrócił do domu, nie wytrzymałam i postanowiłam wszystko wyjaśnić. Stanęłam w drzwiach sypialni, blokując mu drogę.
– Mateusz, musimy porozmawiać – zaczęłam, czując, jak napięcie wisi w powietrzu. – Nie możemy udawać, że to wszystko samo się rozwiąże. Co się dzieje z tobą naprawdę? Dlaczego tak uciekasz?
Patrzył na mnie przez chwilę, potem usiadł na łóżku, chowając twarz w dłoniach.
– Boję się tego… boję się, że nie będę potrafił być ojcem. Że będę złym ojcem. Kimś, kto nie potrafi kochać. Mam wrażenie, że ten lęk mnie zjada, że nie umiem sobie z tym poradzić.
– Ale to jest nasze dziecko, Mateusz – powiedziałam, zdesperowana. – Co zrobisz, kiedy się urodzi? Kiedy naprawdę stanie się częścią naszego życia? Zamierzasz nadal uciekać?
Nie odpowiedział. Siedział w milczeniu, a ja poczułam, że to chyba jest odpowiedź sama w sobie. Tego wieczoru zrozumiałam, że być może nie da się uratować wszystkiego, co budowaliśmy przez lata.
Kinga, 28 lat
Czytaj także:
„Gdy zaszłam w ciąże, rodzice wyrzucili mnie na bruk. Wystarczyło, że stanęłam na nogi, a przypomnieli sobie o córce”
„Odkryłam, że mąż zdradza mnie z młodą siksą. Muszę podejść do zemsty na chłodno, bo ma coś, na czym mi zależy”
„Zaprzyjaźniona staruszka zapisała mi w spadku dom w górach. Nie spodziewałam się tego, co odnajdę w jego zakamarkach”