„Mąż oddał sąsiadowi samochód w zamian za opiekę nade mną i domem. Gdy zmarł, szczyl zabrał auto i więcej się nie pojawił”

Mąż oddał sąsiadowi samochód w zamian za opiekę nade mną fot. Adobe Stock, New Africa
„Mąż myślał, że kiedy podaruje Grześkowi auto, to zwiąże chłopaka emocjonalnie i ze sobą, i ze mną. Czyli zadbał o to, abym nie została sama na starość, kiedy go zabraknie. Bardzo się pomylił… Noga Grzegorza nigdy u mnie nie postała. Nie pojawił się nie tylko na pogrzebie mojego męża, ale ani razu nie przyszedł zapytać, czy mi w czymś nie pomóc”.
/ 11.07.2022 16:30
Mąż oddał sąsiadowi samochód w zamian za opiekę nade mną fot. Adobe Stock, New Africa

Patrzę z przerażeniem na padający za oknem śnieg i zastanawiam się, co to będzie… Znowu nie odśnieżę chodnika i straż miejska wlepi mi mandat 500 złotych? Już po raz drugi w tym miesiącu, ale z czego go zapłacę?

Mam tylko 1200 złotych emerytury

Z głodu przyjdzie mi zginąć, a znikąd nie widać pomocy… Znajomy sąsiad nie poczuwa się bowiem do tego, aby wypełnić obowiązki, które wziął na siebie 3 lata temu. Choć dostał z góry zapłatę, to po śmierci mojego męża śmieje mi się w nos!

Pamiętam czasy, kiedy budowaliśmy ten dom. Miał być dla nas azylem, spokojną przystanią na stare lata. I faktycznie taki był. Kiedyś ani mnie, ani mojego męża nie przerażało to, że zimą trzeba odśnieżyć chodnik biegnący wzdłuż posesji. Na 20 metrów długi.

Te 30 metrów kwadratowych mąż „machał” w niecałą godzinę. Czasami to i kilka razy w ciągu dnia wychodził, twierdząc, że to świetny sport. A krzepę miał do końca. Jak to górnik przodkowy. Był pięknie zbudowanym mężczyzną, jednak tylko na zewnątrz miał mięśnie jak ze stali, a w środku słabe serce, które w końcu nie podołało kolejnemu wysiłkowi. Kiedy zmarł, nie mogłam uwierzyć…

Przecież to ja zawsze byłam słabego zdrowia

Martwiłam się całymi latami, co to będzie, kiedy mnie zabraknie, jak Franek sobie sam poradzi, bo on w kuchni to co najwyżej potrafił sobie zagotować wodę na herbatę… 3 lata temu zebrało mu się na poważną rozmowę. Powiedział, że już ma za słaby wzrok, żeby jeździć samochodem.

– To sprzedaj auto – stwierdziłam.

– Mogę, ale pomyślałem sobie, że lepsze będzie inne rozwiązanie – stwierdził na to Franek. – Widziałaś tego Grześka od sąsiadów? Jak wyrósł ostatnio?

– No duży z niego chłopak – uśmiechnęłam się, bo pamiętałam tego dzieciaka, jak jeszcze biegał z pieluchą w majtkach.

Przychodził wtedy do mnie po słodkie bułeczki. Zawsze wyczuł, że coś piekę. Umiał zadbać o swoje…

– Chłopak ma już 19 lat i marzy o własnym samochodzie, ale na razie nie ma go za co kupić – powiedział mąż. – Dlatego pomyślałem, że ja mu ten nasz wóz podaruję! A zapłaci nam za niego w naturze; będzie przez następne lata kosił trawę w ogrodzie, a zimą odgarnie śnieg z chodnika. Mnie już na to zaczyna brakować siły – przyznał się Franek.

Przez moment się zawahałam, bo wydało mi się, że lepiej sprzedać normalnie auto i uzyskane za to pieniądze odłożyć na „czarną godzinę”. Ale po minie Franka zobaczyłam, że jemu tak naprawdę chodzi o coś innego. On zwyczajnie lubił tego chłopaka i traktował go trochę jak syna, którego nigdy nie mieliśmy.

Bóg poskąpił nam dzieci

Nasza jedyna córeczka zmarła w dzieciństwie, a mnie nie udało się potem donosić już ani jednej ciąży. Franek myślał pewnie, że kiedy podaruje Grześkowi auto, to zwiąże chłopaka emocjonalnie i ze sobą, i ze mną. Czyli zadbał o to, abym nie została sama na starość, kiedy go zabraknie. Bardzo się pomylił…

Od kiedy zabrakło Franka, noga Grzegorza nigdy u mnie nie postała. Nie pojawił się nie tylko na pogrzebie mojego męża, ale ani razu nie przyszedł potem zapytać, czy mi w czymś nie pomóc. Latem mój trawnik przed domem zarósł tak, że nie było widać kwiatów. Pomogli mi harcerze z pobliskiej szkoły, którzy 2 razy mi go skosili w ramach zdobywania jakiejś sprawności. A teraz, zimą? Śnieg to nie trawa. Nie rośnie powoli, tylko pojawia się znienacka i pada, pada, pada. Trzeba mieć mnóstwo czasu i krzepy, aby odśnieżyć chodnik, a ci harcerze to przecież jeszcze dzieci chodzące do szkoły.

A ja ostatnio ledwie chodzę, przyplątało się jakieś zapalenie żył w lewej nodze. Powolutku dam radę dojść do sklepu po zakupy, ale dźwigać szuflę ze śniegiem?

My nie jesteśmy od tego! – powiedzieli mi tylko policjanci, wypisując mi mandat. – Niech pani komuś zapłaci za odśnieżanie albo zwróci się do pomocy społecznej.

W pomocy społecznej dowiedziałam się, że oni nie mają ludzi, aby prowadzić takie prace, a gmina nie reaguje na ich postulaty, aby zwolnić mieszkających samotnie starszych ludzi z obowiązku odśnieżania. Ot, taka proludzka miejska polityka!

Może pani komuś zapłaci? – usłyszałam po raz kolejny.

„Z czego?!” – chciałam krzyknąć.

Tym bardziej że mój mąż już raz opłacił swoją darowizną odśnieżanie na kilka lat z góry! W końcu nasz samochód, mimo że 10-letni, był wart kilka tysięcy! Ale jak ja mam teraz wyegzekwować od Grzegorza to, co obiecał, skoro nie mam tego na piśmie? Żadnej umowy, dowodu? Zastanawiałam się nawet, czy nie cofnąć mu tej darowizny, ale dowiedziałam się od adwokata, że nie mogę.

– Samochód podarował pani mąż i przed śmiercią nie miał żadnych zastrzeżeń co do tego, czy obdarowany wywiązuje się ze zobowiązań – usłyszałam.

Klamka więc zapadła i teraz mogę tylko bezradnie patrzeć na ten padający śnieg za oknem, zaśnieżony chodnik, no i na niewdzięcznego sąsiada, który rozbija się moim samochodem.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA