Gdybym mogła, dawno uciekłabym od Wojtka, ale po prostu nie miałabym gdzie się podziać. Mogłam co prawda już dawno pójść razem z córeczką do jakiegoś domu samotnej matki czy czegoś w tym rodzaju, lecz nie chciałam narażać małej na tułaczkę. Wolałam znosić obecność toksycznego męża, zgadzać się na traktowanie mnie jak kogoś w rodzaju darmowej służącej, słuchać wciąż, że jestem zwykłym zerem i do niczego się nie nadaję. Tolerowałam to przez wiele lat, udawałam przed wszystkimi, że nasze małżeństwo jest w porządku.
Wiem, że robiłam źle, ale nie potrafiłam inaczej
Wychowałam się w domu dziecka. Miałam wielki żal do dziadków, że po wypadku, w którym zginęła moja mama, nie wzięli mnie do siebie. Kto był moim ojcem, nie miałam pojęcia. Dziadkowie też tego nie wiedzieli i właśnie dlatego nie chcieli znać ani mamy, ani mnie. Zawzięci byli, nigdy nawet mnie nie odwiedzili, po prostu udawali, że ich wnuczka nie istnieje.
Ja pojechałam do nich tylko raz. Byłam już wtedy dorosła. Potraktowali mnie jak obcą osobę, nawet obiadem nie zostałam poczęstowana. Więcej nigdy już tam nie byłam. Wszystko to złożyło się na moje bardzo niskie poczucie wartości. Pozwoliłam się stłamsić mężowi, wierzyłam, że do niczego się nie nadaję, nic nie potrafię i z niczym sobie nie poradzę. Nigdy nie pracowałam, chociaż skończyłam przecież studium rachunkowości.
Dobrze mi szło, mogłabym być niezłą księgową, ale ktoś przecież musiał zajmować się domem, dzieckiem i usługiwać Wojtkowi. Kiedy wracał, obiad musiał prawie stać na stole. I to dwudaniowy.
– Nie po to trzymam żonę w domu, żeby zupełnie nic nie robiła – taką zasadę wyznawał mój mąż.
Niestety, choć bardzo się starałam, żeby zawsze miał wyprane, wyprasowane, posprzątane i ugotowane, Wojtek i tak nigdy nie był zadowolony.
Zadowolić mojego męża to był stan nieosiągalny
Przynajmniej ja tego sprawić nie potrafiłam.
– Czego ta zupa taka niedoprawiona? – zrzędził. – Znowu pierogi? – marudził, a kiedy następnego dnia zrobiłam kotlety, znowu było nie tak. – Kotlety? – słyszałam. – Nic tylko kotlety i kotlety.
– Przecież wczoraj były pierogi…
– No właśnie – krzywił się. – Albo pierogi, albo kotlety. Żadnej inwencji ani wyobraźni nie masz…
Od pewnego czasu czułam, a właściwie byłam nawet pewna, że Wojtek zaczął mnie zdradzać. Każda kobieta to wyczuje, nawet taka niekochana jak ja. Nagle zaczął mi wypominać, że źle wyglądam, źle się ubieram.
– W ogóle o siebie nie dbasz, wyglądasz jak kocmołuch – warczał, kiedy wracał do domu po alkoholu, co mu się coraz częściej zdarzało. – W ogóle nie masz pojęcia, jak ubierają się kobiety – przygadywał mi.
Pełna rodzina to wartość bezcenna… Czy na pewno?
Zdawałam sobie sprawę z tego, że jestem zaniedbana, ale nie było mnie stać ani na fryzjera, ani na nowe ciuchy. Wojtek wyliczał mi każdą złotówką, dokuczał, że jestem nieoszczędna, mało nieoszczędna, według niego byłam wprost rozrzutna.
– Rozrzutna? – broniłam się. – To, co mi dajesz, ledwo starcza na życie. A przecież Gosię muszę ubrać, książki, zeszyty kupić. Masz pojęcie, ile to wszystko kosztuje?
Wtedy Wojtek na ogół wybuchał złością. Krzyczał na mnie, że w życiu nie zarobiłam ani złotówki, a chciałabym wydawać jego pieniądze. Nie było sensu przypominać mu, że każda moja propozycja podjęcia jakiejś pracy kończyła się awanturą.
– Nie masz w domu co robić? – krzyczał mój mąż. – Jasne, wolałabyś siąść za biurkiem i nic nie robić! A dzieckiem kto się zajmie? Może ja, co?
– Nic by ci się nie stało, jakbyś raz się zajął… – stwierdziłam kiedyś. – W końcu to też twoja córka.
– A kto to wie – warknął wtedy.
I tego nie mogłam mu darować, nie mogłam zapomnieć. Był moim pierwszym i jedynym mężczyzną, a Gosia niczym skóra zdjęta z ojca. Pokłóciliśmy się bardzo, bo nie wytrzymałam. I właśnie tamtego dnia Wojtek po raz pierwszy mnie uderzył. Bo mu pyskowałam – jak powiedział później. Potem już od czasu do czasu się to powtarzało. Gosia coraz bardziej bała się ojca, chociaż na nią nigdy ręki nie podniósł. Kiedy skończyła dwanaście lat, zapytała mnie wprost:
– Mamusiu, po co ty jesteś z ojcem? Przecież on nas nie kocha.
Przytuliłam ją wtedy i łzy popłynęły mi po twarzy.
– Ciebie on kocha – wyszeptałam, ale moja córeczka tylko się roześmiała.
– Nie musisz udawać, mamo, ja już jestem duża. Ojciec kocha tylko siebie. My mu w ogóle nie jesteśmy potrzebne. No może trochę ty, do sprzątania, gotowania i takich tam. Powinnaś się z nim rozwieść.
– I dokąd pójdziemy, kochanie? – zapytałam moją małą, dużą córeczkę. – Pod most?
– Jakoś dałybyśmy sobie radę. Mogłabyś iść do pracy.
Miałam wątpliwości, czy po tylu latach ktokolwiek przyjąłby mnie do pracy. Szkołę skończyłam dawno temu, a doświadczenia nie miałam żadnego, chyba że jako gospodyni domowa… Zresztą gdzie miałybyśmy mieszkać? Wynajęcie mieszkania też kosztuje. I to pewnie niemało.
Nie ukrywam jednak, że od czasu tej rozmowy z Gosią zaczęłam się poważniej zastanawiać nad rozstaniem z Wojtkiem. Dotychczas chciałam, żeby Gosia miała rodziców, żeby wychowała się w normalnym domu, nie tak jak ja. Teraz zrozumiałam, że moja córka w tym „normalnym domu” nie jest szczęśliwa, że może naprawdę lepiej byłoby, gdybyśmy mieszkały tylko we dwie. Za bardzo się jednak bałam, żebym zdobyła się na podjęcie konkretnej decyzji.
Wojtek chyba sobie pomyślał, że żartuję. Idiota
Tymczasem kilka miesięcy temu okazało się, że moi dziadkowie nie żyją (właściwie to dziadek, bo babcia zmarła już kilka lat temu), a ja jestem ich jedyną spadkobierczynią. Byłam w szoku, kiedy się o tym dowiedziałam. Nikt mnie nie powiadomił, kiedy zmarła babcia. Nie byłam na pogrzebie, bo nic nie wiedziałam. Zresztą nie jestem pewna, czy w ogóle bym pojechała. Ona i dziadek byli dla mnie zupełnie obcymi ludźmi.
Jednak teraz po śmierci dziadka ich dom z całą zawartością i ogród dziedziczyłam ja. Innej rodziny nie było, moja mama była jedynaczką, a ja ich jedyną wnuczką. Do dziś się zastanawiam i nie mogę zrozumieć, jakimi trzeba być ludźmi, żeby się wyrzec jedynej wnuczki, sieroty. Wydziedziczyć mnie jednak nie wydziedziczyli. Mało tego, spisali testament, i to jeszcze za życia babci. I w tym testamencie jako jedyna spadkobierczyni widniałam ja.
Nagle miałam swój dom, swój własny! Mało tego, dowiedziałam się, że dziadek miał nawet niewielką lokatę w banku, i ona również stała się moja. Początkowo nie mogłam uwierzyć, że to może być prawda, wydawało mi się to snem, jakimś omamem. Przecież ja nigdy nie miałam nic własnego. Wojtek cały czas podkreślał, że wszystko, co mamy, jest jego, on na to zapracował albo dostał od rodziców. Ja powinnam być mu wdzięczna, że się ze mną dzieli, że pozwala mi z tych swoich niesamowitych dóbr korzystać.
Długo o niczym mężowi nie mówiłam. Jako że całymi dniami nie było go w domu, ukrycie przed nim całej sprawy okazało się bardzo łatwe. Tydzień temu zabrałam ze sobą Gosię, zawiozłam ją do naszego nowego domu i wszystko jej pokazałam. I dom, i ogród są trochę zaniedbane, dziadek mieszkał od kilku lat sam, a był już stary i trochę niedołężny.
– Mamo, to naprawdę nasze? – Gosia patrzyła na mnie z niedowierzaniem. – Nie mówiłaś, że masz dziadków.
– Bo oni nie chcieli mnie znać, córcia.
– Jak to nie chcieli znać? A teraz to wszystko ci zostawili?
– Zostawili – przytaknęłam. – Może dlatego, że nie mieli już komu.
– Tata o tym wie? – córka patrzyła na mnie z niepokojem w oczach.
– Na razie nie wie, ale muszę mu powiedzieć. Za tydzień się tu wprowadzamy, tylko my dwie.
– Tylko my dwie, mamusiu – przytuliła się do mnie.
Wczoraj powiedziałam Wojtkowi, że zabieram Gosię i wyprowadzam się od niego. Zwymyślał mnie od ostatnich i trzasnąwszy drzwiami, poszedł na wódkę. Albo może na dziwki, nie wiem. Ten mój mąż chyba głupi jest, nawet nie spytał, gdzie zamierzam mieszkać z dzieckiem. A może po prostu mi nie uwierzył?
Jutro, kiedy Wojtek pójdzie do pracy, spakujemy z córką rzeczy i przeprowadzimy się do naszego nowego, starego, bo dom jest stary. Nie mówiłam jeszcze Gosi, że załatwiłam sobie pracę – sama aż nie wierzę, że mi się to udało. Na razie będę sprzątała w szkole, która znajduje się w pobliżu naszego nowego miejsca zamieszkania. Może nie jest to nic szczególnie ambitnego, ale ja cieszę się ogromnie, że cokolwiek udało mi się znaleźć. Udowodnię swojemu mężowi i sama sobie, że nie jestem takim zerem, za jakie zawsze mnie uważał. A może jak trochę się otrząsnę, to nawet się z nim rozwiodę!
Czytaj także:
Przeprowadzka na wieś z marzenia stała się traumą. Wszystko przez sąsiadów
Kiepski kontakt z matką zrujnował mi samoocenę. Zawsze słyszałam, że się nie nadaję
Mój mąż jest dobry i wierny. Ale... zapomniał zupełnie, że jestem kobietą