Mój mąż to chyba myśli, o ile w ogóle myśli, że nasze mieszkanie to czterogwiazdkowy hotel. I to nie taki zwyczajny, hotelowy, ale z luksusowym pakietem: sprzątanie, pranie, gotowanie. I żeby było jeszcze piękniej, to dodajmy jeszcze masaż. Wszystko super, tylko muszę dodać, że w tym hotelu, to ja jestem pokojówką.
A on? Ten łachudra jest jak kamień. Siedzi i siedzi całymi popołudniami. Często w tej samej pozycji. Na kanapie, nogi wyciągnięte przed siebie. W dłoniach telefon komórkowy, a w głowie... chyba budyń, który zjadł na podwieczorek. Odzywa się tylko wtedy, kiedy latam ze ścierą – chyba biorą go wtedy wyrzuty sumienia, bo mamrocze coś, że po co tyle latam i inne bzdury. Ja latam jak głupia z tym odkurzaczem, a on? Siedzi i siedzi, jakby pośrodku wszechświata, pan jeden i władca domu, w którym nawet nie ruszy palcem. Wraca z pracy i rzuca się na kanapę, jakby była sensem jego życia.
Zbuntowałam się
Pewnego dnia, patrząc na tego mojego niedorajdę, pomyślałam „dość”. Strajk. Bez zapowiedzi. Przestaję gotować i sprzątać. Zobaczymy, ile wytrzyma, zanim zorientuje się, że coś jest nie tak.
Pierwszy dzień strajku? Nic. Chodził po domu jak dziecko we mgle, potykając się o moje zasadzki w postaci brudnych skarpetek i gaci. A ja w tym czasie zrobiłam... nic. Relaksowałam się, na przykład nalałam wodę do wanny i delektowałam się długą kąpielą. Tymczasem sterta naczyń w zlewie rosła, a pranie walało się po całym mieszkaniu. A Piotrek? Chyba myślał, że ten chaos zniknie sam. Obserwowałam uważnie jego oczy i... no muszę przyznać, że czasami jego wzrok zawieszał się na tym całym bałaganie, ale... on sam wciąż nic z tym nie robił. Potknął się na przykład o brudne majtki i utkwił w nich wzrok, ale nie podniósł ich. I tak przez kolejne dni.
Czekałam, aż się złamie
Czwartego dnia, nagle zapytał:
– Aśka, co na obiad?
Nie podniosłam od razu wzroku znad książki. Dopiero po kilku chwilach powiedziałam słodko:
– Może sam ugotujesz?
Normalnie zaniemówił. Patrzył na mnie wzrokiem psa, któremu ktoś zabrał miskę sprzed nosa. Albo wręcz wzrokiem bohatera bajki, w której zniknęła dobra wróżka. Mijały minuty, a on nic nie mówił. Za to myślał – oj, widziałam jak próbował zliczyć, i to nawet nie dwa do dwóch, ale do czterystu. Niech sobie chłop poukłada to wszystko w swojej głowie, czas najwyższy – pomyślałam i... poszłam na górę, żeby znowu zrobić sobie super kąpiel z bąbelkami.
Nastąpił pewien przełom
W końcu się ruszył! To było gdzieś tak po tygodniu. Zdumiewające było obserwowanie tego wielkiego poruszenia. Wstał, podrapał się po głowie i... rozejrzał się po domu, zdradzając totalną nieporadność. A ja... nic, ja nadal czytałam sobie książkę, kątem oka oczywiście ogarniając ten niecodzienny rozwój wypadków. Nawet było mi go trochę szkoda.
Najpierw błądził wzrokiem po mieszkaniu, jakby odkrył, że coś tu nie gra. Zabrał się za zbieranie ubrań i rzucał je do pralki, nie zwracając uwagi na kolory. Efekt? Białe koszule razem z czerwonymi skarpetkami błagały, aby je wyciągnąć z pralki, ale siedziałam cicho. Niech się w końcu czegoś nauczy.
Nieporadnie, ale coś zrobił
Potem wziął się za sprzątanie, czyli zaczął wlec po korytarzu odkurzacz. Mój Boże, jaka sierota! – myślałam, a jednocześnie budziła się we mnie duma z tej mojej fajtłapy. No bo... odkurzył! I nawet nieźle mu to poszło. Potem stanął nad zlewem pełnym talerzy z miną, jakby spodziewał się, że talerze do niego przemówią i powiedzą, od czego zacząć zmywanie. Ostatecznie jednak umył wszystko.
Kolejnego dnia wymiękł. Nieprzyjemny zapach unoszący się z lodówki i kolejna sterta brudnych talerzy przerosły go. Popatrzył na cały ten bałagan mętnym wzrokiem. Zaczynał w końcu rozumieć, że sprzątanie domu to nie jest przysłowiowa bułka z masłem. Brawo! – chwaliłam w myślach siebie za genialnie opracowany plan.
Próbował ugotować obiad
Następnie postanowił, że coś ugotuje. Otworzył lodówkę i długo się namyślał. Wyjął z szafki makaron i włożył go do... tak zimnej wody, że aż szkoda mi było tego makaronu.
– Asia, ten makaron się rozpaćkał – powiedział.
– Bo trzeba go było włożyć do wrzącej wody – stanęłam na rogu kuchni i łaskawie go oświeciłam.
– Skąd miałem wiedzieć?
– Sam widzisz, jakie to trudne.
– Asia, ja naprawdę nie wiedziałem – usiadł na krześle, złapał się za głowę i... zaczął płakać. – Przepraszam.
Nic wtedy nie powiedziałam, chociaż naprawdę miałam wielką ochotę go przytulić. Niech dorasta dalej – pomyślałam, że jeszcze go przetrzymam.
Może w końcu coś się zmieni
Kolejnego dnia chodził po domu jakoś tak cicho, jakby bał się, że zniszczy to, co mu się do tej pory poukładało w głowie. Albo jakby bał się, że coś w domu wybuchnie? W końcu nie zapytał o obiad. Po prostu zmył naczynia i zmył je dobrze. Potem pokrzątał się po mieszkaniu, zbierając ubrania – jakby to było całkiem normalne. I nawet wstawił pranie. A potem powiedział:
– Asia, zrobimy coś razem na kolację?
Zrozumiałam, że coś w nim pękło. Może nie wszystko, ale był to początek.
– Co masz na myśli? – zapytałam.
– No... może spaghetti? – zrobił żałosną minę.
– Spaghetti? No proszę! Mistrz kuchni się narodził. Aż strach się bać! – zaczęłam się śmiać.
Następne pół godziny spędziliśmy w kuchni, wymieniając się poradami. Widać było, że Piotrek naczytał się w internetach o gotowaniu.
– Wiesz, Aśka, w internecie piszą, że jak się doda trochę soli do smażonej cebuli to szybciej się zeszkli. – Popatrzył na mnie, jakby odkrył Amerykę.
Śmiać mi się trochę chciało, ale pokiwałam głową z uznaniem.
– I najlepiej mieszać makaron z sosem na patelni, żeby super się wszystko połączyło.
– No proszę, jestem pod wrażeniem. Imponujący postęp – powiedziałam, wycierając ręce w fartuch.
– A, i jeszcze jedno! Wiesz, że do sosu powinno dodawać się trochę wody z gotowanego makaronu? To zagęszcza sos – wyprostował się mój mąż.
– Super!
Piotrek z zapałem kroił warzywa, a ja pilnowałam, żeby nie pokroił sobie palców. Może coś z niego będzie.
Joanna, 30 lat
Czytaj także: „Straciłam głowę dla faceta, który mógłby być moim ojcem. Wieczorami zamienia się jednak w namiętnego amanta”
„Marzyłam o dobrym zięciu dla mojej córki. Miałam jednak nadzieję, że będzie choć trochę młodszy ode mnie”
„Syn wziął sobie miastową pannicę i olał rodzinną spuściznę. Nie po to go urodziłam, by pracował w korporacji”