Niedawno latałabym jak kot z pęcherzem; dzieci przyjeżdżają, trzeba je nakarmić, przenocować, przygotować przysmaki, utulić, wysłuchać… Padałabym na pysk ze zmęczenia, ale piekłabym, smażyła, gotowała, sprzątała, kupowała prezenty! Kiedyś by tak było.
Teraz mam wszystko w nosie
Odkąd się dowiedzieli, że złożyłam papiery rozwodowe, normalnie jakby w nich diabeł wstąpił! Dzwonią, męczą mnie, pytają dlaczego i nie słuchają, co im mówię. Teraz przyjeżdżają, bo chcą mnie osobiście przycisnąć. No dobrze, zobaczymy, kto kogo przyciśnie! Pierwszy zjawia się Adrian. Ma prawie 30 lat, własny biznes, miłą, potulną żonę i dwa psy. Na dzieci jeszcze za wcześnie.
„Nie dojrzał” – tak mówi.
– Nie ma flaczków? – pyta, otwierając lodówkę. – I sałatki też nie zrobiłaś? Przecież wiedziałaś, że będę!
Nie interesuje go, skąd biorę kasę na te flaczki i sałatki. Kiedy parę lat temu robiłam remont w mieszkaniu, poprosiłam, żeby dał mi parę groszy na deski podłogowe.
– Kładź panele – poradził. – Po co ci parkiety? To drogie i niepraktyczne.
– Bo mi się podobają drewniane podłogi – odpowiedziałam. – Są miłe w dotyku i eleganckie.
– Nie wydziwiaj, mama. W twoim wieku liczy się wygoda, nie elegancja!
Czuję, że z Adrianem będę miała przeprawę. Syn jest toczka w toczkę jak jego ojciec: uparty, zapatrzony w siebie i bez poczucia humoru. To on najbardziej wydziwiał, kiedy wystąpiłam o rozwód. Krzyczał na mnie, aż musiałam go ostro przywołać do porządku. Na swoją żonę i psy też wrzeszczy. Wstyd mi, że nie umiałam tego w nim przyhamować, nauczyć liczyć się z innymi, że tak go wychowałam. Pół godziny później zjawia się Arleta. Jak zwykle narzeka, że ją boli głowa, że jest wykończona, że nie ma pieniędzy, że nic jej się nie udaje. Od dziecka taka była, ciągle rozmazana i kwękająca. Tylko ojciec rozumiał jej wieczne narzekania i umiał z nią gadać. Kocha go bardziej niż mnie. Wcale tego nie ukrywa.
– Ja po prostu nie pojmuję – zaczyna od progu – co ty mamo wymyśliłaś? Teraz chcesz zaczynać nowe życie? Masz 60 lat!
– Mam dopiero 58 – prostuję. – Nawet brakuje mi paru miesięcy do urodzin.
– Jakie to ma znaczenie?
– Duże. Dwa lata w moim wieku to naprawdę kawał czasu.
– Niech ci będzie… Więc spędzaj ten czas mądrze, nie szalej. Klimakterium chyba ci minęło!
Potrafi być złośliwa i dopiec do żywego mięsa.
Ile razy ja przez nią płakałam!
Chciałam jak najlepiej i zawsze wychodziło na odwrót; ja białe, ona czarne. Teraz jest tak samo. Gdybym wam powiedziała, jak było naprawdę… Nie radzi sobie ze związkami, ciągle trafia jak kulą w płot. Ostatni narzeczony zostawił ją po roku. Do tej pory się nie pozbierała. Dorota. Ta dzwoni jak po ogień, jak zwykle się spóźnia. Wpada, kiedy już siedzimy przy stole, a moje dzieci się zastanawiają, czemu nie podaję herbaty i ciasta, dlaczego nie wypytuję, co u nich słychać.
– Przyszłam, bo kazaliście – mówi do rodzeństwa Dorota. – Ale właściwie nic mnie nie obchodzi, co rodzice wyczyniają. Mam swoje sprawy.
Adrian chrząka, zerka na mnie.
– Gadasz jak potłuczona – odzywa się do najmłodszej siostry. – Matka chce się rozejść z ojcem. Uważasz, że to dobry pomysł?
Dorota wzrusza ramionami. Wyciąga z torebki papierosy, ale nie pozwalam jej palić w pokoju. Jest wściekła, podnosi się, otwiera balkon i demonstracyjnie dmucha dymem. Chce mnie wkurzyć. Zawsze jej się to udawało! Mimo wszystko, to z nią jestem związana najsilniej. Może dlatego, że była ostatnia, i że ja przy niej miałam więcej świadomości, czym tak naprawdę jest macierzyństwo. Przy dwojgu pierwszych popełniałam błąd za błędem! Kiedy Dorota wraca do stołu, Adrian zaczyna przesłuchanie:
– No i czemu ty się tak mamo wygłupiasz? Masz jakieś powody? Do czego to podobne, żeby ojciec mieszkał osobno? Tyle lat byliście razem. Był dobrym ojcem, dzięki niemu skończyłem studia…
Aż mnie podrywa z krzesła. „Dzięki niemu”?! A ja nie mam z tym nic wspólnego? Chcę mu opowiedzieć, jak walczyłam, żeby mógł iść na tę swoją wymarzoną archeologię, bo jego ojciec zgadzał się wyłącznie na to, żeby został dentystą.
– Ludzi zawsze będą bolały zęby – tłumaczył. – To żyła złota. Jak nie pójdzie na stomatologię, nie dam ani grosza na jego naukę.
Co ja się naprosiłam, natłumaczyłam, nabłagałam…
Dopiero kiedy Adrian wykopał z ziemi jakieś stare monety i pokazali go w telewizji, jego ojciec wreszcie odpuścił.
– Jestem z ciebie dumny – puszył się. – Szanujesz nasze nazwisko, ludzie nas będą podziwiali.
Odtąd rzeczywiście dawał synowi kieszonkowe, robił prezenty, trzymał z nim sztamę. Udawał wielkiego znawcę archeologii, kupował jakieś gazety, żeby się pochwalić, jaki z niego jest specjalista. Nawet na „wykopaliska” na pole jeździli. Kiedy próbowałam się wtrącać między nich, mówił lekceważąco:
– Co ty wiesz! Idź lepiej do garów. Masz za mały rozum, żeby pojąć pewne sprawy!
Okropny dla mnie był
– Mama nigdy nie doceniała taty – stwierdza Arleta. – A przecież on miał na głowie cały dom! To mieszkanie też by tak nie wyglądało, gdyby nie jego starania. Ile remontów tutaj zrobił?
Zalewa mnie fala złości. Powinnam im przypomnieć, jak mnie zostawił z trójką maluchów, bez wody, prądu i na pobojowisku z worków wapna, wiader farby, szkła i kafelków. Arleta dopiero zaczęła chodzić, Dorota miała trzy miesiące…
Faktycznie, potrzebny był remont. Prawdą jest, że on pozałatwiał i przywiózł wszystkie potrzebne materiały. Ale prawdą jest także to, że zwalał wszystko, jak leci, i szedł do pracy na 12 godzin. Po paru dniach wyjechał w delegację. Podobno musiał… Dałam sobie radę, chociaż na wspomnienie tej męczarni, do dzisiaj mróz mi chodzi po krzyżu! Wrócił po tygodniu i zaczął wybrzydzać: „tu nierówno, tam spaprane, jeszcze gdzie indziej farba się marszczy… Nie mogłaś dopilnować? Czy na ciebie nigdy nie można liczyć? Nie miałaś nic innego do roboty, tylko sprawdzać i wymagać… Nawet na to cię nie było stać!”.
Moje dzieci tego nie pamiętają. Zresztą, nikt nie wie, jak naprawdę było, tylko jeden starszy hydraulik, który kiedyś mnie zapytał:
– Ślubny panią samą zostawił z tym bajzlem? Moja kobita by mi za takie coś łeb ukręciła!
Czas na Dorotę… Jestem aż ciekawa, co ona ma do powiedzenia? Jest roztrzepana, zajęta sobą, ale czasami potrafi rozsądnie gadać. Jednak tym razem przechodzi samą siebie!
– Bo mama kompletnie nie rozumie, czym się może skończyć ten głupi rozwód. Ojciec jest jeszcze młody, może się podobać, a samotnych babek pełno! Raz, dwa się jakaś koło niego zakręci i tatuś straci głowę. A wtedy co?!
– No właśnie, co? – pytam.
– Takie babsko położy łapę na waszym, a właściwie NASZYM majątku! Chłop jest jak dziecko, kiedy się zakocha, szczególnie taki już przechodzony, można z nim wszystko zrobić. I fiuuu… działka, samochód, mieszkanie po babci, wasze M-5 i cała reszta przejdzie w obce łapska!
– Faktycznie! – budzi się Adrian. – O cholera, o tym nie pomyślałem! No nie, tym bardziej nie można dopuścić do tego rozwodu!
Zachowują się, jakby mnie nie było
Nicują moje życie, ustawiają, oceniają, krytykują, a żadne nie zapytało: „Mamo, czemu ty chcesz odejść od ojca?”. Są jak stalowe kotwice z trzema łapami, a każda zakończona pazurami szorującymi po dnie. Te pazury wbijają się w podłoże, zaczepiają o dno, hamują i unieruchamiają statek…
Pamiętam kiedyś, w jakimś programie telewizyjnym pokazywali różne rodzaje kotwic, między innymi mówili o „kotwicy martwej”, to znaczy takiej, która jest na stałe wbita w dno, nie można jej podnieść i uwolnić obiektu pływającego. Czuję się, jakby i mnie trzymał taki grubaśny, żelazny łańcuch i nie pozwalał na żaden swobodny ruch! Patrzę na moje dzieci… Są wykształcone, zdrowe, ładnie ubrane, dobrze odżywione. Mam w tym swój udział. Poświęciłam im dwie trzecie życia.
Dopóki były małe, niesamodzielne, chwiejnie osadzone w świecie, nie myślałam o sobie, jednak teraz nareszcie nadszedł czas na mnie, na moje potrzeby i sprawy. Dlaczego one mają w nosie uczucia i potrzeby matki? Dlaczego mnie nie kochają? Nie troszczą się? Byłyby oburzone, gdybym im zarzuciła brak miłości.
„Znowu marudzisz, czepiasz się, wymyślasz nie wiadomo co” – powiedziałyby.
– Ojciec był dobrym mężem, nie pił, nie urządzał domowych awantur, pracował, starał się – twierdzą. – Czemu go nie doceniasz?
Ciągle mówią o ojcu, ja się nie liczę. Może należałoby im powiedzieć, że miał kochanki, ostatnią dwa lata temu… Na imię miała Łucja – Lusia – i była w moim wieku.
– Popatrz na Lusię – mówił Stasiek. – Niby jesteście równolatki, ale gdzie tu porównywać! Ty ciągle tylko dom i dom, a ona tańczy salsę, chodzi na gimnastykę, obsługuje komputer. Wygląda dziesięć lat młodziej niż ty!
Z tą Lusią pojechał na wczasy do Kołobrzegu. Nikt tego nie wiedział.
– Czemu ty, mamo, znowu się kisisz w domu? – pytały dzieci. – Nie możesz jechać z ojcem? Masz kłopoty z tarczycą, dla ciebie jod i morskie powietrze to samo zdrowie!
Jak miałam z nim jechać, kiedy była przy nim inna? Na domiar złego, on wcale tego nie ukrywał:
– Potrzebuję przyjaźni i czułości – oświadczył. – Ty mi tego od dawna już nie dajesz, a mam jedno życie, nie będę się ograniczał!
Wiele mogłabym swoim dzieciom opowiedzieć, ale po co? Mam im psuć wspomnienia, odbierać uczucie do własnego ojca, kazać im wybierać między nami, psuć mu opinię?
To by było głupie i podłe
Decyzję o rozwodzie podjęłam dopiero wtedy, gdy ostatecznie zrozumiałam, że ich ojciec jest dla mnie obcym człowiekiem. Siedzieliśmy kiedyś wieczorem w pokoju. Oglądaliśmy jakiś film o miłości; na ekranie para zakochanych bez przerwy uprawiała seks, różnie, z figurami, namiętnie i ogniście. Stasiek kręcił się jakoś, gwałtownie poczerwieniał, wstawał, siadał, wreszcie wypalił:
– Chodź do łóżka, muszę się rozładować! Natychmiast. Chodź.
Szarpnął mnie za ramię i prawie zrzucił z krzesła. Wyglądał okropnie, sapał, dyszał, ślinił się. Poczułam taki wstręt, że bez wahania odepchnęłam go od siebie i powiedziałam:
– Nie chcę! Rozładowuj się sam!
Nazwał mnie okropnym słowem. Uderzył pięścią w plecy i ramię, próbował siłą zaciągnąć mnie do sypialni, ale walczyłam z nim jak lwica. Nie dał rady… Potem przepraszał, że się zagalopował, bo był mocno podniecony i nie panował nad sobą. Tylko że ja właśnie wtedy postanowiłam: Koniec. Mam dosyć. Nie chcę, żeby ten cham plątał się po moim mieszkaniu! Nigdy więcej upokorzeń! I nie zmienię zdania. Moja dziecięca kotwica trzyma mocno, ale się uwolnię. Żebym nawet miała wypłynąć na całkiem nieznane morza i oceany, na niebezpieczne szlaki, w burzę i huragany, nie ustąpię. Nie będę tłumaczyć dzieciom, dlaczego tak zdecydowałam. Nie muszę.
Jestem ich matką i mam prawo do własnych postanowień. Tak. Powalczę o siebie. Nawet gdybym miała zostać zupełnie sama, w gorszych warunkach materialnych, z pretensjami dzieci i opinią wariatki… Postanowione. Moja wolność nie ma ceny!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”