„Mąż terroryzował nas od lat. Postawiłam mu ultimatum, dopiero wtedy zrozumiał, że może więcej nie zobaczyć syna”

Ofiara przemocy domowej fot. Adobe Stock
„Mój mąż nigdy nas nie bił, za to często krzyczał. A najgorzej było, gdy lodowatym tonem wytykał nasze niesubordynacje. On, dusza towarzystwa – w domu stawał się tyranem. Po tygodniu mały znów zaczynał się moczyć w nocy, a w dzień obgryzać paznokcie. Latami znosiłam jego sarkastyczne uwagi i starałam się podporządkować”.
/ 18.04.2022 15:42
Ofiara przemocy domowej fot. Adobe Stock

Nie pierwszy raz spoglądałam w okno, wypatrując zarysu jego sylwetki. Ja, żona marynarza, doskonale wiedziałam, czym są godziny, dni i miesiące oczekiwania, a potem radosne podniecenie – pucowanie mieszkania, pichcenie jego ulubionych potraw, starania, żeby dla niego być ponętną. I… pocieszanie synka, że tym razem będzie inaczej.

Mój mąż zamieniał się w potwora

Że po przekroczeniu progu domu jego ojciec nie zamieni się w potwora, który już przy wręczaniu zabawek odpyta go z tabliczki mnożenia, zażyczy sobie do przeglądu dzienniczek ucznia i zeszyty. A jeśli coś mu się nie spodoba (czego należało się spodziewać), zacznie małego besztać. Potem mnie. Wyrodną matkę, której jedynym zadaniem było zadbać o dom i wychować syna na porządnego człowieka.

Po tygodniu mały znów zaczynał się moczyć w nocy, a w dzień obgryzać paznokcie. Z bólem serca patrzyłam, jak z radością uciekał do szkoły, a potem w nieskończoność odwlekał chwilę powrotu do domu, zostając na pozalekcyjnych zajęciach, w świetlicy, u kolegów. Choć wiedział, że jego nieposłuszeństwo skończy się burą.

Mój mąż nigdy nas nie bił, za to często krzyczał. A najgorzej było, gdy lodowatym tonem wytykał nasze niesubordynacje. On, dusza towarzystwa – w domu stawał się tyranem. Latami znosiłam jego sarkastyczne uwagi i podobnie jak syn starałam się podporządkować, w nadziei, że może tym razem wreszcie sprostam jego wymaganiom, ale on nigdy nie był zadowolony.

Nie wiem, czym by się to skończyło, gdyby nie zakochał się we mnie kolega z pracy…> Nie uległam jego wyznaniom. Fakt, nie był w moim typie. Skromny, cichy, nawet trochę nudny urzędnik nie rozbudził we mnie namiętności, jednak przypomniał mi o Edycie, którą kiedyś byłam. Przypomniał, że mogę się podobać taka, jaka jestem. Dlatego kiedyś w listopadzie, gdy tylko mąż przekroczył próg domu i znowu chciał wezwać syna, powiedziałam: 
– Mam dość.

Stanęłam twarzą w twarz z mężem

Kazałam małemu zostać w pokoju i obejrzeć jakiś film, a sama stanęłam twarzą w twarz z mężem. Już się nie bałam. Nie siedziałam już bezradna w kuchni, słuchając, jak odpytuje syna. Byłam naprawdę wściekła. Na męża – i na siebie. Za to, że pozwoliłam się tak traktować.

Jeżeli nie przestaniesz nas terroryzować, odejdę – oświadczyłam mężowi, a jemu dosłownie szczęka opadła z wrażenia. – Musisz coś z tym zrobić. Nie możesz nas tak traktować. Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o swoim ojcu i płakałeś? Bo terroryzował ciebie i braci, a potem was zostawił? Teraz ty robisz to samo. Tresujesz mnie i Kubusia. Ale to nie ty nas zostawisz, tylko my odejdziemy. I dobrze się zastanów, co robisz, bo my poradzimy sobie bez ciebie, ale ty bez nas nie.

Tego samego wieczoru zabrałam synka do moich rodziców. Dałam mężowi czas do namysłu. Chciałam, by został sam w pustym mieszkaniu, poczuł chłód samotności, która go czeka, jeśli się nie zmieni. Pojawił się u nas już nazajutrz, jednak nie przyjęłam jego przeprosin ani kwiatów. Nie o to mi chodziło. Chciałam, żeby zrozumiał.

Liczyłam na to, że drzemią w nim jeszcze jakieś pokłady wrażliwości. Przez tydzień przychodził codziennie. Dopiero podczas długiej rozmowy, na którą umówiliśmy się w niedzielę, poczułam, że nareszcie zaczyna do niego docierać, jakim jest potworem. Przestraszył się. Oj tak, bardzo się bał, że nas straci. Pojął też, że jestem nieugięta. Niejedną noc przepłakał w naszej pustej sypialni, drżąc ze strachu, że tak będzie już zawsze.

Wróciłam, ale pod warunkiem że zacznie nad sobą pracować. Tamtej jesieni mąż nie wypłynął w morze. Został i zapisał się na terapię. Oczywiście, nikomu o tym nie powiedział, bo przecież prawdziwy mężczyzna, a tym bardziej marynarz, nie chodzi do psychologa. Jednak widziałam, że się stara, i tylko to się liczyło. Zmianę u ojca pierwszy zauważył nasz synek.

– Tata już nie krzyczy – wyszeptał kiedyś podczas śniadania.
Pamiętam, jaki spięty szedł na spacer z ojcem i jaki przybiegł radosny, gdy wrócili. W nieskończoność opowiadał, że tata zabrał go do portu, pokazał statki, a potem poszli na torcik i do kina. Prawie tańczył z radości. Przestał bać się ciemności i moczyć.

Po dwóch latach terapii mój mąż jest innym człowiekiem

Zasadniczy bywa tylko w urzędach, wobec nas jest kochający i wyrozumiały. Nie wydaje rozkazów, tylko rozmawia z nami, tłumaczy, przekonuje do swoich racji. Nie jest aniołem. Popełnia błędy, lecz umie się do nich przyznać. I potrafi się z siebie śmiać.
– Tak się bałem, że mogę cię stracić – wyznał mi kiedyś. – Nikogo nigdy tak nie kochałem jak was, ciebie i Kubusia. Nie uwierzysz, ale nawet nie wiedziałem, że was ranię…

Dzisiaj czekam na powrót mojego żeglarza z radością i nadzieją. Już nie boję się, gdy widzę jego sylwetkę na horyzoncie; nie drżę, otwierając mu drzwi; nie spoglądam ukradkiem na synka, zastanawiając się, co będzie. Bo wiem, że będzie dobrze.

Czytaj także:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA