„Myślałam, że znalazłam faceta-ideał. Okazało się, że mydlił mi oczy i udawał kogoś innego tylko po to, żeby mnie zdobyć”

Brak szczerości w związku fot. Adobe Stock
Wymarzyłam sobie faceta. Musiał być romantyczny, znać się na sztuce i kochać operę jak ja. I... dokładnie taki się znalazł!
/ 27.12.2020 06:58
Brak szczerości w związku fot. Adobe Stock

„Urocze” – pomyślałam na widok bukietu jesiennych liści, który podczas spaceru zebrał tato dla mojej mamy. Zrobiłam tej oryginalnej kompozycji zdjęcie i wrzuciłam je na Facebooka z podpisem: „Na szczęście istnieją jeszcze romantyczni mężczyźni!”.

Zawsze rozczulały mnie takie spontaniczne gesty i faceci, którzy potrafili zaskoczyć swoją partnerkę. O tak, bardzo marzyłam, by spotkać choć jednego przedstawiciela tego ginącego gatunku. Niestety byłam nauczycielką w podstawówce, więc z definicji panowie, których spotykałam w pracy, byli albo sześćdziesięcioletnimi woźnymi, albo żonatymi tatusiami moich uczniów…

Z tego też lubiłam sobie pożartować na swoim profilu. „Chętnie poznam faceta z klasą, ale niekoniecznie taką jak moja...” – pisałam, zamieszczając swoje zdjęcie z wychowankami. Dostawałam sporo zabawnych komentarzy, niestety głównie od moich koleżanek, zresztą też nauczycielek.

Zaczęłam szukać miłości na własną rękę

– To może załóż profil na portalu randkowym? – poradziła mi Iza, moja jedyna zamężna przyjaciółka. – Daj ładne zdjęcie, opisz siebie i wymarzonego partnera. Kto wie, może złowisz jakąś rybkę?

I tak zrobiłam. Zdjęcie było z wakacji na Mazurach, a opis możliwie szczery. Napisałam, że jestem odrobinę staroświecka, lubię sztukę i operę oraz uwielbiam jeździć na rowerze. Pod fotką, na której pozowałam z wędką, umieściłam podpis: „Lubię wędkować, ale też chętnie dam się złowić”.

W rubryce „Czego oczekujesz od potencjalnego partnera” napisałam, że przede wszystkim szczerości, a także wysokiej kultury osobistej i fantazji. Dołączyłam też zdjęcie z moim ukochanym owczarkiem belgijskim, Bonito.
– No i co? Napisał już ktoś do ciebie? – zapytała Iza po tygodniu.
– Tak – skinęłam głową. – Czterdziestu dwóch kompletnych idiotów… Nawet nie chce mi się już im odpisywać.

Faktycznie, szukanie partnera na takich stronach to jak przeczesywanie lasu z wykrywaczem metali w poszukiwaniu skarbów. Jasne, co chwila coś się znajduje, tylko że to na ogół do niczego nieprzydatny kawał złomu…

Po paru tygodniach byłam tak zniechęcona czytaniem mejli od napalonych, niedorozwiniętych emocjonalnie, zadufanych w sobie albo zwyczajnie chamskich facetów, że postanowiłam zlikwidować swój profil. Oczywiście fakt ten skomentowałam na Facebooku, pisząc, że Bonito chyba już zawsze zostanie jedynym samcem w moim życiu.

Dołączyłam też zdjęcie z wystawy psów, którą z nim odwiedziłam. Bonito niczego nie wygrał, ale i tak bawiłam się świetnie.
– Dzień dobry! – zawołał ktoś po tygodniu, gdy wyprowadzałam Bonita. – Przepraszam, chyba widziałem panią na wystawie psów – rzucił niepozorny facet w białej koszuli, który stanął przede mną.

Był jak z marzeń 

Zwykle nie daję się zaczepiać obcym, ale właśnie w tym momencie mężczyzna zawołał mojego psa po imieniu, wyraźnie zadowolony, że je zapamiętał.
– Pan też był tam z psem? – zainteresowałam się, próbując sobie przypomnieć, czy rzeczywiście go widziałam.
– Niestety – pokręcił głową. – Moja Aida odeszła za Tęczowy Most w zeszłym roku. Była owczarkiem niemieckim.
– Przykro mi – powiedziałam odruchowo. – Myśli pan o nowym psie?
– Żaden tam pan – wyciągnął w moją stronę rękę. – Jestem Łukasz.
– Ewa – przedstawiłam się, bo nagle ten niezbyt wysoki, zwyczajny młody mężczyzna wydał mi się interesujący.

Pozwoliłam mu pospacerować z nami przez kolejny kwadrans, a potem nawet odprowadzić się do domu. Rozmawialiśmy chwilę o jego Aidzie i zapytałam, skąd takie imię, a on odpowiedział, że uwielbia tę operę.

– Choć nie tak jak „Otella”, jeśli mam być szczery – dorzucił z uśmiechem, a ja niemal rozpłynęłam się z zachwytu, że wreszcie spotkałam mężczyznę, który nie uważa, że Verdi to nazwa perfum. Łukasz wciąż mówił o psach i chęci kupienia jakiegoś szczeniaka, więc z przyjemnością zaczęłam mu opowiadać o zaletach owczarków belgijskich. To nam wystarczyło za pretekst, by umówić się następnego dnia na kolejne spotkanie i wymienić numerami telefonów.

Zadzwonił następnego wieczoru, nawet nie udając, że chodzi mu o rozmowę na temat różnych ras. Po prostu zapytał, czy nie poszłabym z nim do kina.
– Właściwie to nie bardzo lubię kino – wyznałam, bo taka była prawda. Odrobinę się zmieszał.
– Hm, chciałem cię zaprosić na wystawę do galerii sztuki, ale bałem się, że uznasz to za zbyt snobistyczne – lekko się zająknął. – Wiesz, mam takie zboczenie, studiowałem historię sztuki…
– No coś ty! Ależ ja wprost uwielbiam wystawy! – nie zdołałam pohamować entuzjazmu. – Ty też lubisz?!

W galerii było fantastycznie. Łukasz wiedział wszystko o wystawionych tam obrazach i rzeźbach, cytował wypowiedzi ekspertów, opowiadał ciekawostki. Byłam pod wrażeniem, bo jeszcze nigdy nie spotkałam nikogo, kto wiedziałby na ten temat więcej niż ja. Moi znajomi unikali muzeów jak ognia, a na wystawach zawsze nudzili się i pytali, kiedy wreszcie pójdziemy na zapiekanki. Nim minął miesiąc, dotarło do mnie, że Łukasz totalnie zawrócił mi w głowie.

– Wiesz, jak to jest – mówiłam rozanielona do Izy. – Słyszysz jakiś dowcip i notujesz w pamięci, żeby mu powtórzyć. Oglądasz fajny film i masz ochotę obejrzeć go jeszcze raz, ale teraz już z nim. No i co kilka minut zastanawiasz się, co on teraz robi, i czy też myśli o tobie…

Tak, Łukasz był moją bratnią duszą! Miał wszystko to, czego oczekiwałam od mężczyzny: klasę, duszę romantyka i obycie w świecie. A do tego traktował mnie z uroczo staroświecką rewerencją, niczym damę w kapeluszu i rękawiczkach.
– Nie wiem, czy lubisz kwiaty, bo jeszcze żadnych ci nie dałem, ale te astry mają kolor twoich oczu. Staruszka, która je sprzedawała, mówiła, że są z jej ogródka… Po prostu nie mogłem ich nie kupić.

Czy lubię? Która kobieta nie lubi kwiatów bez okazji? Na dodatek podobało mi się, że Łukasz nie szarpnął się na tuzin róż z kwiaciarni, tylko wrzucił parę złotych do portmonetki jakiejś staruszki i kupił mi bukiet astrów. To było dla mnie kwintesencją romantyzmu!

„Jesteśmy dla siebie stworzeni. Dopasowani jak guzik i pętelka, filiżanka i spodeczek” – lubiłam myśleć. Nie zdziwiłam się wcale, kiedy któregoś dnia odkryłam, że Łukasz jest zapalonym wędkarzem i uwielbia biwakować na Mazurach.

– To może spędzimy sylwestra nad jeziorem? – zaproponowałam radośnie. – Znam gospodarzy, którzy nas przyjmą. Będzie cudownie, ogień w kominku, skrzypiący śnieg i może nawet wędkowanie pod lodem! Co ty na to?
– Może raczej poczekajmy do lata – odparł z lekką rezerwą. – A na sylwestra po prostu idźmy na zwykłą imprezę.
– No dobrze – zgodziłam się, tylko lekko rozczarowana. – W sumie chciałabym wreszcie poznać twoich znajomych. O, może my urządzimy sylwestra?

Coś zaczęło być nie tak

Ku mojemu zdumieniu ten pomysł wcale nie przypadł mu do gustu. Nie, żeby otwarcie protestował, ale starał się mnie zniechęcić, jak tylko mógł. Nagle zdałam sobie sprawę, że do tej pory nie poznałam nikogo z jego przyjaciół, o rodzinie nawet nie wspominając. Zagadnęłam go o rodzinny obiad, lecz znowu mnie zbył.
– Może lepiej zobaczmy nową wystawę fotografii prasowej, reklamowali się ostatnio w internecie – rzucił przynętę. – Potem może pójdziemy na sushi, co?

Dałam się przekonać, bo jedzenie sushi było naszym kolejnym małym rytuałem. Oboje za nim przepadaliśmy i zwykle braliśmy zestaw dla dwojga. Łukasz był kochany, zawsze zjadał tylko troszeczkę, żebym ja mogła dostać większą porcję.

Jednak ani oglądanie wystawy, podczas którego mój chłopak recytował informacje niczym gadający folder, ani surowa ryba nie sprawiły, że zapomniałam o tej sprawie z jego znajomymi. Moje koleżanki, rodzice i bracia poznali Łukasza, nawet go polubili, bo potrafił zjednać sobie sympatię każdego. Ale ja wciąż nie znałam nikogo z jego osobistego kręgu.

Aż do tego jesiennego dnia, gdy w sklepie muzycznym wpadliśmy na pulchną blondynkę z kolczykiem w brwi. Miała ciężkie buciory z różowymi sznurowadłami, skórzaną kurtkę z naszytą trupią czaszką i mnóstwo masywnej biżuterii, bardziej przypominającej broń niż ozdobę.

– Petrol, to ty?! – zawołała na widok mojego chłopaka. – Rany, chłopie, co się z tobą stało?! – odsunęła się od niego i z szyderczą uwaga oglądała jego wełniany płaszcz oraz szalik w klasyczną kratkę. – Przegrałeś jakiś zakład czy co?
– Petrol? – zbliżyłam się z płytą z nagraniem „La Traviaty”. – Znacie się?

Był zwykłym oszustem!

Pannica zmierzyła mnie spojrzeniem umalowanych na potwornie czarno oczu, a Łukasz zrobił minę, jakby chciał uciec.
– Jestem Ewa – przedstawiłam się, nie rozumiejąc jego paniki. – Dziewczyna Łukasza – i wyciągnęłam do niej rękę. I wtedy wydarzyło się coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Punkrockowa blondynka zaczęła się… śmiać. Dosłownie rechotała, bijąc się po udach w porozdzieranych dżinsach, a ja stałam oniemiała obok zażenowanego Łukasza.

– Ty jesteś jego dziewczyną? – zawyła, patrząc na moją spódniczkę do kolan i płaszczyk w pepitkę. – A ja byłą dziewczyną. Co kupujesz? Operę? Ty, Petrol, to już nie słuchasz The Ruts? I gdzie twoja kurtka z naszywką z koncertu Zbuntowanego Kaloryfera? Co ty w ogóle masz na sobie, chłopie? Powaliło cię?
– Bryzga, miło cię widzieć, ale się spieszymy – Łukasz odzyskał głos. – Chodźmy, kochanie, nie możemy się spóźnić.
– Kochanie?! – Bryzga wykrzywiła usta. – To już nie mówisz do swoich dziewczyn „lasencja”? Do mnie byś powiedział: „Spadamy, laska, bo nam się piwo zagrzeje”.

Łukasz poczerwieniał, ale nie zaripostował. Położył mi rękę na plecach, próbując posterować mną do wyjścia, ale coś mi kazało znowu się odezwać.
– Jak długo byliście razem? – spytałam.
– Trzy lata – Bryzga wzruszyła ramionami. – Nie mówił ci? Graliśmy w kapeli. Nazywała się Rzyg Dzieci Rewolucji.
– Chodźmy! – Łukasz alias Petrol szarpnął mnie za rękaw, ale wywinęłam się.
– Czekaj – i podeszłam do blondynki. – Nie znam znajomych Łukasza, więc chętnie z tobą pogadam... Więc kiedy on grał w tym zespole? W czasie studiów?
– Studiów? – parsknęła. – Przecież on w życiu nie był na uczelni. To swój gość, całe życie mieszkaliśmy blok w blok.

Bryzga bardzo chciała mówić. Najwyraźniej sprawiało jej przyjemność wprawianie Łukasza w krańcowe zażenowanie i obserwowanie mojej zdumionej miny. Wyszliśmy przed księgarnię i dziewczyna odwiązała od kraty pitbulla, który oszalał z radości na widok Łukasza. Zapomniał tylko o jednej rzeczy, najważniejszej...

– No, Dragon, przywitaj się. To dawny pan, choć jakby inny – zachęciła psa.
– Dawny pan? Przecież miałeś rasową suczkę, owczarka, Aidę? – popatrzyłam zdezorientowana na swojego chłopaka.
– Rasową suczkę Aidę? – powtórzyła Bryzga, przedrzeźniając mnie jak złośliwe echo. – No toś popłynął, chłopie! – szturchnęła go ze śmiechem. – Kotku – to już było do mnie – nie wiem, co on ci naopowiadał, ale nim się wyprowadził z naszego fabrycznego osiedla, łaził w skórach, słuchał punk rocka i wymiatał na kotłach. Jak się zeszliśmy, przyniósł mi psa, tego tu Dragona, choć to żaden rasowiec. Zawsze gardził pieskami z rodowodem i wyśmiewał ludzi chodzących na wystawy.

To był najgorszy dzień mojego życia. Obca kobieta oświeciła mnie, że mężczyzna, którego uważałam za pokrewną duszę, to człowiek, o którym nie wiem nic. Gdy Bryzga już sobie poszła, zwróciłam na Łukasza pełne łez oczy.

– Nie lubisz opery, na sztuce znasz się tylko, jak wykujesz na pamięć informacje z internetu, i w życiu nie wędkowałeś… – podsumowałam smętnie. – Ale jakoś wiedziałeś, że ja to lubię. Skąd?
– Z Facebooka – uciekł spojrzeniem. – A potem znalazłem cię na portalu randkowym. Pomyślałem, że skoro wiem, czego chcesz, to ci to zaoferuję.
– Ale dlaczego?! – nie panowałam już nad głosem. – Po co to wszystko? To jakieś chore! Zachowałeś się jak psychopata osaczający ofiarę, kłamałeś i udawałeś kogoś zupełnie innego… Petrol.
– Dlaczego? Bo podobałaś mi się. Od dawna... – potwierdził, widząc moje zdziwienie. – Nie zauważyłaś? No pewnie, jestem nikim, niepozornym gościem, który nie ma u ciebie szans. Ale jako szarmancki wielbiciel sztuki byłem już ideałem.

Miał rację – nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyby tak doskonale nie zagrał roli Pana Idealnego. Ale też miałam do tego prawo. Marzyłam o kimś podobnym do mnie, a dostałam stek kłamstw.
– Skoro tak dokładnie czytałeś moje oczekiwania wobec facetów, powinieneś był zwrócić uwagę na pewną cechę, którą wymieniłam – powiedziałam, wiedząc, że to nasza ostatnia rozmowa.
– Kultura? Fantazja? A co zrobiłem źle? – przybrał postawę obronną.
– To akurat odegrałeś świetnie – pokręciłam głową. – Ale ja najpierw wymieniłam szczerość. Reszta to dodatek…

Czytaj więcej prawdziwych historii:
„Ja się zakochałam, a on świetnie się bawił. Dla niego byłam tylko zakładem o skrzynkę wina. Tyle byłam dla niego warta”
„Nie brałam byle czego, czekałam na prawdziwego faceta. Wybrzydzałam i... do czego mnie to zaprowadziło?”
„Mój mąż to cholerny Piotruś Pan, który zadłużył nas dla swoich zachcianek i hazardu. Nie mam już sił”

Redakcja poleca

REKLAMA