„Mąż szybko wrócił do gry po rozwodzie. Najpierw kochanka, później dzidziuś. Chciałam utrzeć mu nosa, ale mężczyźni to porażka”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Liubomir
„Czy liczyłam w głębi ducha, że zejdziemy się jeszcze z Arturem? Absolutnie nie. Czy marzyłam o rycerzu na białym koniu, który wyrwie mnie z monotonii życia? Nie, bo nie byłam już nastolatką. Nawet Magda nie wierzyła w takie brednie. Ergo: nie było żadnego powodu, żebym i ja, jak to się mówi, nie wróciła do gry. Potrzebowałam jedynie odrobiny pomocy”.
/ 27.12.2022 11:15
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Liubomir

Rozwód to w obecnych czasach słowo tak naładowane znaczeniami, że trudno nie traktować go jako zdarzenia spektakularnego, zakrojonego na ogromną skalę. Wystarczy powtórzyć tych kilka zgłosek, by poczuć na języku smak czegoś gorzkiego, nieprzyjemnego, czego ludzie się boją i o czym nieodmiennie rozmawiają przyciszonymi głosami.

Rozłam w rodzinie, rozpad małżeństwa, rozejście się… Przerażające. A przecież rzeczywistość jest zupełnie inna. Zwykle nie ma żadnej wojny, walki na kły i pazury, strony czarnej i strony białej. Są tylko odcienie szarości i dwójka ludzi, w których coś się po prostu wypaliło. Tak właśnie było ze mną i moim mężem Arturem.

Zdaje się, że wszyscy wokół nas wiedzieli to wcześniej niż my, ale jakoś ciągnęliśmy nasze małżeństwo czystą siłą rozpędu, mimo że rzadko spędzaliśmy razem czas, nie zgadzaliśmy się niemal w żadnej kwestii, o szczęśliwym pożyciu nawet nie wspominając. Sama nie jestem pewna, ile trwał ten okres posuchy.

Trzy lata? Pięć? Aż w końcu oboje nas uderzyła ta myśl, czysta jak kryształ – czas się rozstać. Tak będzie najlepiej i dla nas, i dla naszej córki Magdy, która wystarczająco długo musiała patrzeć na nasze uprzejme, choć pozbawione miłości interakcje. Co to za przykład dla nastoletniej, niemalże dorosłej dziewczyny? Masz być w życiu nieszczęśliwa? Trwać w jakimś fałszu dla zachowania pozorów? Nie!

Dlatego załatwiliśmy całą sprawę tak szybko i bezboleśnie, jak tylko się dało, sprzedaliśmy dom i podzieliliśmy majątek, a decyzję o tym, z kim Magda chce zamieszkać po rozwodzie, pozostawiliśmy samej zainteresowanej. Tak się składa, że córka została ze mną – po maturze chciała pójść na studia, a łatwiej było nam znaleźć wspólne mieszkanie blisko mojej pracy i blisko uniwersytetu. Artur chwilowo wrócił do domu swojej matki, bo i tak musiał dojeżdżać do klientów w całym mieście.

To było ponad 2 lata temu

Aż tu nagle dotarła do nas szokująca wiadomość. W zasadzie najpierw o całej sprawie dowiedziała się Magda, ale zaraz po powrocie do domu z weekendu spędzonego u ojca opowiedziała mi o wszystkim ze szczegółami. Mówiąc krótko i zwięźle, Artur znalazł sobie Kogoś przez duże K i się zaręczył. Ale to był dopiero początek sensacji.

– Tylko się nie złość, mamuś – zastrzegła córka. – Ona jest bardzo miła, naprawdę. Polubisz ją, jeśli się kiedyś w ogóle spotkacie.

– Dlaczego miałabym się złościć? – zapytałam, błogo nieświadoma gromu wiszącego w powietrzu.

– Cóż… Tata spotykał się z nią już od pół roku, więc jakby to określić… mieli czas się dobrze poznać. No i okazuje się, że jego strona rodziny niedługo się rozszerzy. Tak jak kiedyś rozszerzyła się wam… o mnie.

Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w potylicę tępym narzędziem.

– Chcesz powiedzieć, że…

– Mhm. Będę miała braciszka. Albo siostrzyczkę. W każdym razie tata nie marnuje czasu.

– Nie… nie marnuje.

Pamiętam, że po tej nowinie musiałam się położyć na dłuższą chwilę. Nie obyło się też bez zimnego kompresu na podstępny atak migreny. Nie chodzi o to, że żałowałam Arturowi szczęścia – miał prawo zaznać po raz kolejny tej rodzinnej błogości z kimś innym niż ja, nawet jeśli faktycznie była od niego młodsza o piętnaście lat, tak jak mówiła Magda, i nieszczególnie błyskotliwa.

Ale dziecko? Tak nagle, bez ostrzeżenia? W jego wieku? Cokolwiek by mówić, nie było to… normalne, standardowe. Chociaż z drugiej strony, co byłoby „normalne” w tej sytuacji? Alkoholizm? Leżenie przed telewizorem do końca życia?

Ludzie na pewno zaczną gadać, rozmyślałam. Nawet nie tyle obcy, co nasza rodzina i znajomi. Będą patrzeć i oceniać. I co sobie pomyślą? Gosia i Artur rozwiedli się jakiś czas temu, nie minęły dwa lata, jemu się wiedzie – nowy dom, rodzina, druga żona i dziecko w drodze – a ona? Ona wciąż jest sama. Przez tyle czasu każdy głupi potrafiłby sobie znaleźć kogoś nowego.
Może rozwód uderzył ją bardziej, niż to pokazuje? Może ona jednak nadal go kocha? Kiedy wreszcie znowu zacznie żyć?

Zmiana fryzury, kilka ciuszków i od razu mi lepiej 

Kiedy zaczniesz żyć, Gosiu? – pytałam samą siebie wielokrotnie. Kiedy? Ale nie mogłam znaleźć odpowiedzi. Dlaczego w ogóle zwlekałam z tym tak długo? Znałam z pracy kilku samotnych, zadbanych mężczyzn, zarówno rozwodników, jak i starych kawalerów. Zarabiali podobnie jak ja, więc całkiem przyzwoicie. Jeden czy dwóch sugerowało nawet, że moglibyśmy się gdzieś razem wybrać – na drinka, do klubu, na kolację…

Zbywałam te propozycje niemalże odruchowo, jakbym nadal nosiła na palcu obrączkę. Czy liczyłam w głębi ducha, że zejdziemy się jeszcze z Arturem? Absolutnie nie. Czy marzyłam o rycerzu na białym koniu, który wyrwie mnie z monotonii życia? Nie, bo nie byłam już nastolatką. Nawet Magda nie wierzyła w takie brednie. Ergo: nie było żadnego powodu, żebym i ja, jak to się mówi, nie wróciła do gry. Potrzebowałam jedynie odrobiny pomocy.

W następnych tygodniach z zaskoczeniem stwierdziłam, że moja córka – teraz już dorosła kobieta – staje się coraz bardziej moją przyjaciółką. Na pewno zdawała sobie sprawę z szoku, jaki przeżyłam po wieściach na temat Artura, i zachowywała się przy mnie trochę tak, jakby okrążała minę. Uważała, by nie poruszyć moich czujek, i była przy tym nieskończenie cierpliwa. Pojechała ze mną na zakupy do galerii handlowej, gdy o to poprosiłam, pomogła wybrać kilka modnych kreacji i zaprowadziła mnie do nowego fryzjera, który otworzono w centrum. W efekcie zostałam całkowicie odmieniona (i w pewien sposób odnowiona), ale oczywiście taki był zamiar. Wizualizacja zawsze bardzo mi pomagała. Widzę w lustrze nową siebie, więc wierzę, że jestem nową sobą.

Nowa ja, nowe życie…

W końcu uzbrojona po zęby – bo dobry ciuch, nowa fryzura i odważny makijaż są, w pewnym sensie, zbroją i bronią kobiety – byłam gotowa ruszyć w miasto i znaleźć dla siebie kogoś odpowiedniego. Może nie od razu drugą połówkę, ale ciepłą osobę, która wesprze w razie potrzeby i ogrzeje w zimną noc. Jednoosobowa komisja, czyli moja córka, uznała jednak, że nie mogę, ot tak, umówić się z pierwszym lepszym gościem i zniknąć na cały wieczór.

– To już nie jest rok osiemdziesiąty siódmy, mamo – poinformowała mnie, przewracając oczami. – Kiedy ty ostatnio byłaś na randce? Takiej z prawdziwego zdarzenia, romantycznej i te pe, a nie w ulubionej knajpie z burgerami taty – wzdrygnęła się mimowolnie.

– Ble, ta jego knajpa… Pamiętasz?

Zacisnęłam usta, nie dając po sobie poznać, że Magda doskonale trafiła w obliczeniach – z marginesem błędu w postaci roku, dwóch.

– Dawno temu – powiedziałam tylko.

– No właśnie, dawno. Kiedy jeszcze tramwaje były ciągnięte przez dinozaury, he, he.

– Hamuj się, młoda damo… – ostrzegłam ją tonem, który zawsze przywoływał ją do porządku.

– Tak czy owak, teraz wszystko odbywa się inaczej. Na co ci te podchody? Po pierwsze, daj telefon.

Podałam jej swojego smartfona, którego sama mi zresztą wybrała i nauczyła obsługiwać – na tyle, na ile potrzebowałam, by funkcjonować w społeczeństwie. Czekałam, tupiąc nogą pod kuchennym stołem, patrzyłam, jak córa przesuwa palcem po dotykowym ekranie, coś klika, coś zmienia, coś przestawia. Na koniec włączyła funkcję aparatu, kazała mi się uśmiechnąć i zrobiła szybkie zdjęcie, tak że flesz poczułam aż w dziąsłach. 

– Tu masz aplikację randkową.

Pokazała mi wreszcie, obracając ekranik w moją stronę.

– To jest twój profil. Ładnie wyszłaś, prawda? A tu możesz przeglądać profile facetów. Jaki ci ustawić preferowany przedział wiekowy? Czterdzieści pięć do pięćdziesiąt? Czy młodsi?

– Młodsi to grzech – zacytowałam przyjaciółkę z pracy.

– Może dla ciebie. W każdym razie jeśli któryś ci się spodoba, to robisz tak. Widzisz? Wtedy możesz z nim porozmawiać, a jak będzie wam się dobrze rozmawiało, dopiero możesz umówić się na randkę. Załapałaś?

– Nie do końca.

Magda westchnęła.

– Chyba nie chcesz się natknąć na jakiegoś psychola, co? Najpierw gościa wybadaj, potem się umawiaj.

Miałam wrażenie, że i ona cytuje jakąś znajomą.

– Poradzisz sobie, mamuś, spoko. No, do boju! Fighting!

2 romanse, 2 pomyłki

I tak oto mój spokojny wieczór przemienił się w osobliwą sesję przeglądania zdjęć, czytania opisów i decydowania jak Cezar w Koloseum – kciuk do góry czy kciuk w dół? Podobasz mi się czy nie? Dziwnie się czułam, przeglądając cyfrowy katalog i patrząc, co mają do zaoferowania mężczyźni.

Znalazło się tam kilku ewidentnych cudaków, paru żartownisiów, którzy albo nie traktowali swoich profili poważnie, albo udawali po to, by zyskać sympatię, a także grono facetów, którzy jedno mieli w głowie (tych było najwięcej). Nie próbowałam jednak inicjować rozmowy z żadnym z nich. Odhaczałam tylko w głowie punkty, zestawiałam oceny i robiłam bilans zysków oraz strat. Aż w końcu wyłoniła się z tego jedyna logiczna konkluzja. No i martwiłam się. Nie o siebie i o swoją randkową przyszłość, ale o Magdę i o całe jej pokolenie. Czy ona naprawdę poznawała ludzi w ten bezduszny sposób?

Czy kiedy wychodziła na randkę, to umawiała się z jednym z takich mężczyzn? Których wybierała? Na pewno młodszych niż ja, ale jaki typ ją interesował? Zdawało się, że w całej tej masie profili da się znaleźć jednego, może dwóch wartościowych kandydatów, z którymi można by się związać na dłużej. Ale czy o to chodziło mojej córce? Wiedziałam, że jest aktywna seksualnie, bo wcale się z tym przede mną nie kryła – ba, prosiła nawet o rady, jeśli chodzi o antykoncepcję i tym podobne sprawy. Ale kiedy tak rozważałam, czy powinnam wkroczyć w ten nowy świat, w którym ona poruszała się z taką wprawą, poczułam się nagle jakaś… nieczysta. Wyobcowana. Jakbym to nie ja leżała w łóżku przyklejona do smartfona, a ktoś inny, kto nosił moją skórę.

Chciałam być nową sobą. Chciałam znaleźć szczęście. Ale czy naprawdę musiałam to robić za pośrednictwem internetu, aplikacji, technologii? To nie mogło być zdrowe na dłuższą metę. Jeśli uzależnisz się od poznawania nowych osób każdego dnia, nigdy nie znajdziesz tego Kogoś przez duże K. Czym prędzej zamknęłam aplikację i poszłam spać, a nazajutrz ruszyłam na łowy w pracy. Gdzieś pośród tych setek biurek i dziesiątek działów musiał kryć się ktoś odpowiedni dla mnie. Zaczął się dla mnie sezon randkowy. Niemal co drugi wieczór spędzałam poza domem, a czasem też noc, gdy dobra zabawa przeciągnęła się poza normy przyzwoitości.

W sumie spotykałam się z dwoma kolegami z pracy. Pierwszy był kierownikiem w sąsiednim dziale, nieco oschłym i znudzonym, po rozwodzie tak jak ja. Potrafił się jednak zachować jak prawdziwy dżentelmen i bardzo lubił eleganckie lokale. Dwa razy wyszliśmy do restauracji, raz do hotelowego baru. Prędko zdałam sobie sprawę, że nic z tego nie będzie, i to zakończyłam. Nie protestował zbytnio. Miałam wrażenie, że to dla niego też nie było nic znaczącego, ot, kolejna zmarnowana szansa, nie więcej, ale może po prostu nie lubił okazywać emocji.

Z drugim facetem spotykałam się ponad trzy tygodnie. Był młodszy ode mnie o pięć lat i pracował w dziale finansów. Kawaler, choć wyznał, że raz mało się nie ożenił z licealną sympatią. Urzekły mnie przede wszystkim jego energia, optymizm i poczucie humoru. W każdej sytuacji, czy to w pubie, czy podczas spaceru przez park, znajdował coś zabawnego, jakąś grę, w której oboje mogliśmy wziąć udział, by umilić sobie czas. Poszłam z nim do łóżka, bo wydawał się niezwykle czułym osobnikiem. Nie pomyliłam się i nie żałuję, że to zrobiłam. Niestety, po jakimś czasie jego pozytywne usposobienie zaczęło mi przypominać młodego Artura.

Powiedziałam mu, że nie możemy być razem

On wyznał, że chyba się we mnie zakochuje. Było trochę łez i więcej niż trochę goryczy, ale ostatecznie każde poszło w swoją stronę. Tyle dobrego, że mój dział i finanse dzieli niemal cała przestrzeń budynku, więc nie musieliśmy się potem mijać w korytarzu w niezręcznej ciszy.

Wszystkie te doświadczenia przekonały mnie, że być może nie miałam racji w swojej początkowej ocenie randkowego świata. Im dłużej analizowałam swoje poczynania, tym bardziej byłam tego pewna. Poznawanie ludzi na żywo może i ma w sobie więcej ducha, więcej ludzkiego pierwiastka, ale to trochę tak, jakby próbować złączyć ze sobą na siłę dwa puzzle tylko dlatego, że upadły obok siebie po wytrząśnięciu z pudełka. Co z tego, że spróbowałam swojego szczęścia z jednym czy z drugim mężczyzną, skoro żaden z nich nie był dla mnie odpowiedni na dłuższą metę? Tak się właśnie dzieje w prawdziwym życiu.

Poznajesz kogoś, myślisz, że wasze różnice zatrą się z czasem, że wszystko będzie dobrze. A potem budzisz się któregoś dnia i zdajesz sobie sprawę ze smutnej prawdy – jesteście nie jak dwie krople wody, ale jak ogień i woda, tak różni, jak to tylko możliwe. Tak było ze mną i z Arturem. Czy naprawdę chciałam powtarzać ten błąd? Miałam przecież inne wyjście, tuż przede mną. Wystarczyło kilka kliknięć… I tak oto stało się.

Postanowiłam dać szansę metodzie Magdy. Raz jeszcze poprosiłam ją, by wyjaśniła mi, jak działa aplikacja, po czym rozpoczęłam poszukiwania. Nie na żywo, a przez ekranik, na którym kolejno pojawiali się kandydaci – jakbym brała udział w jakiejś niekończącej się edycji Randki w Ciemno.

Przyszedł i już u mnie został

Wkrótce zapisałam sobie na kartce dane kilku wyselekcjonowanych mężczyzn. Magda nieco się ze mnie nabijała, ale trudno wykorzenić stare nawyki. Miałam teraz wszystko czarno na białym, jasno i przejrzyście. Dopiero wtedy – pewna, że nie ma innego wyjścia – zaczęłam rozmawiać ze swoimi „wybrańcami”.

Okazało się to znacznie wygodniejsze i znacznie bardziej znajome, niż podejrzewałam. Jasne, zmieniło się medium i czas odpowiedzi skrócił się diametralnie, ale komunikacja nadal odbywała się na tych samych zasadach jak za moich młodych lat, gdy pisało się listy do swoich sympatii. Co lubisz, czego nie lubisz. Ulubiony kolor, ulubione zwierzę. Co jadłaś na śniadanie. Jak minął ci dzień. Żarcik, jakaś zabawna anegdota.

Zdałam sobie sprawę, że to typowo ludzki proces, wpisany w geny każdego człowieka – poszukiwanie odpowiedniego partnera. Z tym, że wraz z nadejściem nowych technologii przybrało to osobliwą postać wymiany informacji i dzielenia się doświadczeniami. Kryła się w tym jednak pewna niewątpliwa przejrzystość. Najgorzej przystosowani odpadali w przedbiegach. Najlepsi mieli szansę osiągnąć to, czego wymagała od nich natura.

Nie rozpisując się niepotrzebnie, poznałam w końcu odpowiedniego faceta. Ma na imię Marek. Do korzystania z aplikacji, podobnie jak mnie, przekonała go studiująca córka. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zaczęłam rozmawiać tylko z nim. On rozumiał moje nieco osobliwe poczucie humoru, lubił westerny (zawsze kojarzyło mi się to z męskością, sama nie wiem czemu) i – co najważniejsze – nie bawił się w ceregiele. Pewnego dnia napisał po prostu:

– Słuchaj, ja tego dłużej nie wytrzymam. Przyjadę do ciebie i po prostu się zobaczymy. Mieszkasz na Sienkiewicza, prawda?

Cieszę się, że Artur mnie uwolnił

I tak oto znalazł się na mojej ulicy, choć właśnie zapadał zmrok. Wyszłam mu na spotkanie i zaprosiłam do środka. Wypiliśmy nie wino w szykownej restauracji ani nie whisky w modnym klubie, a herbatę przy kuchennym stole jak normalni ludzie. Marek wślizgnął się do mojego życia, by zostać na dłużej. By zostać Kimś przez duże K.

Jowita, córka Marka, i moja Magda bardzo się polubiły i od jakiegoś czasu są nierozłączne jak siostry. Kiedy wychodzimy gdzieś razem, rzucają sobie znaczące spojrzenia, jakby obie wiedziały, że to właśnie im zawdzięczamy nasze szczęście. Trochę nas irytują, ale na dobrą sprawę mają rację. Marek i ja myślimy o tym, żeby wyrwać się gdzieś za miasto i uciec od ich wzroku. Najszybciej, jak się da… Choć cała ta sprawa wymęczyła mnie emocjonalnie, myślę, że ciut lepiej rozumiem teraz świat. A jeśli nie świat, to przynajmniej związki międzyludzkie.

Rozwód to nie tyle koniec, co nowy początek – dwa nowe początki, dokładniej rzecz biorąc. Ale nie zawsze można się od razu odważyć na skok na głęboką wodę. Czasem potrzebny jest ktoś, kto cię lekko popchnie do przodu, wesprze, zapewni pomoc podczas lotu w dół, gdy strach jest najsilniejszy. Cieszę się, że moja córka była przy mnie i pomogła mi trafić do miejsca, o którego istnieniu nie miałam dotąd pojęcia. Cieszę się, że Artur mnie uwolnił, tak abym mogła jeszcze zaznać szczęścia i miłości drugiego człowieka. Ostatecznie czego nam w życiu potrzeba, jeśli nie tego… 

Czytaj także:
„Były mąż po rozwodzie zapomniał, że ma syna. Nie dawał na niego złamanego grosza, a ja nie mogłam nic zrobić”
„Mąż po rozwodzie odżył i zmienił się w elegancika z werwą. To romans z małolatą stał za tą metamorfozą”
„Po 4 latach małżeństwa i urodzeniu syna, odkryłam, że mój mąż ma drugą naturę. Ta świadomość zmieniła wszystko”

Redakcja poleca

REKLAMA