Małżeństwo z Markiem było pomyłką. Pobraliśmy się po zaledwie roku znajomości, nie mieszkaliśmy razem przed ślubem, więc niewiele o sobie wiedzieliśmy. Gdy dopadła nas codzienność, miłość szybko przerodziła się w nienawiść. Trzy lata temu się rozstaliśmy i każde z nas poszło w swoją stronę.
Nigdy nie dał ani złotówki
Były mąż szybko znalazł sobie nową partnerkę, ja zostałam z półtorarocznym synkiem. Wtedy jeszcze nie pracowałam, dostawałam tylko zasiłki rodzinne i 500 plus, więc finansowo pomagali mi rodzice. Będę im za to wdzięczna do końca życia.
Podczas rozwodu sąd zasądził od byłego męża alimenty na Patryczka. Marek obiecał, że będzie płacić, ale oczywiście nie dotrzymał słowa. Nigdy nie dał ani złotówki. Biegałam do komornika, naciskałam, dopytywałam się, ale on tylko bezradnie rozkładał ręce.
W gminie też nikt nie mógł, a może nie chciał, pomóc. Gdziekolwiek poszłam, odnosiłam wrażenie, że odbijam się od ściany. Po kilku miesiącach miałam dość tych przepychanek i złożyłam wniosek o wypłatę pieniędzy z funduszu alimentacyjnego. Dostałam 500 zł, czyli maksimum tego, co mogą przyznać. Odetchnęłam z ulgą. Wreszcie miałam dla synka trochę więcej pieniędzy, nie musiałam mu odmawiać wielu rzeczy, na które zasługiwał.
W ubiegłym roku postanowiłam posłać Patryczka do przedszkola i wrócić do pracy. Chciałam zarobić na siebie i dziecko. Kiedy w pobliskim supermarkecie dostałam umowę o pracę, bardzo się ucieszyłam. Pensja nie była wysoka, ale pewna i stała. Nauczyłam się żyć oszczędnie, więc wiedziałam, że choć z wielkim trudem, uda mi się związać koniec z końcem.
Od razu po tym, jak zaczęłam pracę, zawieszono mi wypłatę świadczeń z funduszu alimentacyjnego. Czekałam na przelew, a tu nic. Spodziewałam się, że stracę zasiłki rodzinne, ale alimenty? Zdenerwowana zadzwoniłam do gminy. Usłyszałam, że wypłata została zawieszona, bo przekroczyłam próg dochodowy. Nie mogłam pojąć, jak państwo może tak krzywdzić mojego synka
Moja radość nie trwała jednak długo
– Ale te pieniądze nie są dla mnie, tyko dla synka. Należą mu się jak psu miska. To nie moja wina, że były mąż nie płaci! – zdenerwowałam się.
– Moja przecież też nie! – odburknęła urzędniczka.
– Tak, ale to między innymi wy macie obowiązek go ścigać i skłonić do płacenia alimentów na dziecko. Tymczasem macie to gdzieś! – nie odpuszczałam.
– Przykro mi, ale nic na to nie poradzę. – ucięła i się rozłączyła.
Byłam zdruzgotana. Nie mogłam pojąć, jak państwo, w którym podobno robi się wszystko, by rodzinom żyło się lepiej, może tak krzywdzić mojego synka. Dla wielu ludzi te 500 zł to może nic, ale dla mnie majątek. Wiedziałam, że choćbym stawała na głowie, to sobie bez nich nie poradzę.
Czułam się tak oszukana i skrzywdzona, że aż poszłam się wypłakać do najlepszej przyjaciółki, Andżeliki. Spodziewałam się, że gdy usłyszy, co mnie spotkało, będzie mi współczuć i razem ponarzekamy sobie na niesprawiedliwy system pomocy samotnym matkom. Tymczasem na jej twarzy malowało się zaskoczenie pomieszane z pobłażaniem.
– Co masz taką dziwną minę? – zdenerwowałam się, bo przecież nie takiej reakcji się spodziewałam
– Bo patrzę na ciebie i uwierzyć nie mogę – westchnęła.
– W co?
– Że taka głupia jesteś.
– Ja? A to niby dlaczego?
– Bo poszłaś do pracy. Oficjalnie i na cały etat.
– A co w tym dziwnego, a przede wszystkim głupiego? Dorosły człowiek powinien pracować na swoje utrzymanie, a nie tylko leżeć i czekać, aż mu państwo coś da.
– Masz absolutną rację. Sęk w tym, że w naszym pięknym kraju samotnym matkom z jednym dzieckiem nie opłaca się pracować na etacie. Bo progi dochodowe są tak śmiesznie niskie, że nawet przy minimalnej pensji się je przekracza. I tym samym traci się całą pomoc od państwa. Nie tylko zasiłki i pieniądze z funduszu alimentacyjnego, ale też wszelkiego rodzaju dodatki i dopłaty. Jakby to wszystko policzyć, to wychodzi niewiele mniej od tego, co zarabiasz… Gdybyś dostawała chociaż średnią krajową, to co innego… Ale minimum? Przecież z tego nie da się żyć! Po co więc harować?
Jestem koszmarnie zmęczona
– To co powinnam twoim zdaniem zrobić? Zwolnić się i leżeć? Chcę pracować!
– A pracuj sobie, pracuj, tylko na część etatu, żeby na papierze nie przekraczać tych cholernych progów. Wtedy masz i pensję, i pomoc. I żyje ci się trochę lepiej.
– Ale to przecież nieuczciwe!
– A dasz radę utrzymać siebie i Patryczka za tę pensyjkę i 500 plus? Opłacić rachunki? Kupić jedzenie? Ubrania?
– Nie, pewnie, że nie.
– No właśnie. Jak chcesz żyć, musisz kombinować. Nie masz innego wyjścia. Wiem, że to smutne, ale prawo nas do tego zmusza – rozłożyła ręce.
Nie ukrywam, słowa Andżeliki dały mi do myślenia. I uznałam, że jest w nich wiele racji. Ale ostatecznie nie skorzystałam z jej rady. Chyba nie umiem i nie chcę kombinować. Sumienie mi na to nie pozwala. Każdego dnia odprowadzam więc Patryczka do przedszkola i biegnę do legalnej pracy.
Były mąż ciągle nie płaci, więc żeby zarobić więcej i jakoś związać koniec z końcem, biorę nadgodziny. Bywa, że potem jestem tak koszmarnie zmęczona, że nie mogę zasnąć. Przewracam się wtedy z boku na bok i zastanawiam: a może jednak przyjaciółka ma rację i naprawdę jestem głupia?
Czytaj także:
„Korespondencyjny narzeczony okazał się być zwykłym oszustem. Coś zaczęło mi śmierdzieć, kiedy poprosił o numer konta”
„Po śmierci taty, mama nie chciała już być domową służącą. Byłam oburzona, że rozwija pasje, zamiast bawić wnuki”
„Synowa wezwała policję, bo mój syn ją bił. Wstyd mi za nią, brudy się w domu pierze, a nie przy ludziach”