„Mąż stoczył się na dno po moim odejściu. Teściowa twierdzi, że to moja wina. Nie pamięta już, jak się nad nami znęcał”

zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, arianarama
„Nigdy nie zapomnę, jak przerażona byłam, kiedy pakowałam nasze rzeczy. Bałam się, że w każdej sekundzie Kazik może wejść do mieszkania, zauważyć, co się dzieje i wpaść w szał. Napisałam kilka słów wyjaśnienia na kartce, wzięłam ukryte przed mężem oszczędności, zabrałam dzieci i uciekłam”.
/ 18.02.2024 18:30
zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, arianarama

Mąż nie zawsze był takim okropnym człowiekiem. Kiedy się poznaliśmy, oboje mieliśmy po dwadzieścia kilka lat, w głowie było jeszcze nieco pusto, ale nie na tyle, żeby dalej wierzyć w bajki o książętach i dobrodusznych wróżkach, które jednym machnięciem magicznej różdżki całkowicie zmieniają los nieszczęsnych sierot i odrzuconych księżniczek.

Ludzie tutaj nie stronili od alkoholu

Niekiedy mniej, niekiedy więcej, ale nikogo nie dziwiło, że pod sklepem można było spotkać przybrudzonych mężczyzn, których oddech nie zawsze pachniał zbyt świeżo. Kiedy byłam jeszcze mała, mój ojciec czasem z nimi rozmawiał. Później, z wyrazem obrzydzenia na twarzy, opowiadał mamie o Józku, który znowu się niemiłosiernie zataczał czy o Władku, który wydaje całe zarobione pieniądze na alkohol, po czym napełnia sobie trzy kieliszki wódki. 

Kazik, mój mąż, miał do czynienia z trudniejszą sytuacją. Jego ojciec pił nałogowo. Nie spożywał alkoholu jedynie dla poprawy trawienia, ale również, aby się obudzić, spokojnie zasnąć, z radości przed meczem w telewizji u znajomych, z radości po wygranym meczu albo z powodu przygnębienia, kiedy Polacy sobie nie radzili na rozgrywkach. Podobno wtedy było najgorzej, ponieważ wracał wtedy do domu zły i dawał upust emocjom na swoich bliskich. Jednym słowem – wyżywał się na nich.

Właśnie wtedy mały Kazik postanowił, że zbuduje harmonijną, szczęśliwą rodzinę z ukochaną kobietą, bez patologicznych zachowań, bez burd, agresji, przemocy i przede wszystkim bez tego okropnego alkoholu. Nie ukrywam, przez pierwsze dwa lata po naszym ślubie, udało mu się jakoś to osiągnąć. Niestety, później stracił pracę i powoli zaczął przypominać swojego ojca. Nie mogłam w to uwierzyć i nie mogłam na to patrzeć.

Miałam lampkę kontrolną w głowie

Wcześniej zauważałam już pewne sygnały. Kazik nie pił na co dzień, ale kiedy wpadła mu w ręce butelka wódki, mógł wypić całość niemalże w pojedynkę. W takich momentach robił sceny, kłócił się, niewyraźnie coś mamrotał, zasypiał na stole, nie zważając na szepty naszych przyjaciół czy moją czerwoną z zażenowania. Denerwował się, kiedy próbowałam zrobić coś nie tak jak on chciał. Po raz pierwszy uderzył mnie trzy lata po ślubie. Dlaczego? Do dzisiaj sama nie jestem w stanie tego zrozumieć.

Zawsze uważałam się za silną kobietę, ale kiedy uderzył mnie po raz pierwszy, coś we mnie po prostu pękło. Niestety, nie było to coś, co po pęknięciu pozwala ofierze inaczej spojrzeć na swojego napastnika. To było coś, co sprawiło, że stałam się ofiar i tarczą osłonową dla moich dzieci.

Nie jest tak, że nie zastanawiałam się nad tym, żeby go opuścić. Nieustannie biłam się myślami. Z jednej strony, bardzo kochałam Kazika, ale z drugiej strony, nie chciałam, aby moje dzieci doświadczały tego, co on przez cały okres dzieciństwa. Mieliśmy dwoje dzieci, które bardzo kochaliśmy. Ale gdy Kazik był pijany, karcił ich za każdą głupotę, dawał klapsy, wyrzucał ich ulubione zabawki i niszczył sprzęty, a potem następnego dnia nie pamiętał zupełnie niczego.

Powiedziałam mojej mamie, że myślę o rozwodzie. Ona tylko postukała się znacząco w głowę.

– Co zrobisz sama z dwójką dzieci? Nie dasz rady ich utrzymać samodzielnie, dzieciaki potrzebują ojca. Nie możesz im go teraz odebrać. Powinnaś była to przemyśleć wcześniej, jesteś mamą, nie możesz już tylko myśleć o sobie.

Więc znosiłam te pijackie awantury, które wywoływał mój mąż. Facet, którego z każdym dniem kochałam coraz mniej, aż w końcu zostały mi tylko pogarda i nienawiść.

Byłam zaskoczona

Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy odnowiła ze mną kontakt moja dawna koleżanka z liceum, Aśka. Po zakończeniu szkoły przeprowadziła się do wielkiego miasta i od tamtej pory rzadko ją widywaliśmy. Od czasu do czasu dzwoniłyśmy do siebie, zazwyczaj wymieniając się krótkimi i powierzchownymi informacjami na temat tego, co się u nas w życiu ciekawego dzieje. Ja zaprosiłam ją na swoje wesele, ona mnie na swoje... I tak zakończyły się nasze dotychczasowe relacje.

Rozstałam się z Jakubem, zostawiłam go – zakomunikowała mi w trakcie naszej rozmowy.

Byłam w szoku. Wyglądali na takie sympatyczne, dobrze dopasowane małżeństwo... Co mogło pójść nie tak?

– Monitorował każdy mój ruch... A kiedy nie mógł, urządzał awantury. Uderzył naszego syna, Grzesia, złamał rękę... – opisywała te wszystkie okropne zdarzenia, a ja czułam, jak nogi się pode mną uginają.

– No i co ty teraz zamierzasz zrobić? Jak utrzymasz siebie i syna? – zapytałam, nie mogąc zrozumieć, jak mogłoby się udać to, przed czym przestrzegała mnie moja matka.

– Maria, co ty głupia jesteś? Mam przecież pracę, na pewno będzie ciężko, ale poradzimy sobie...

Przez chwilę stałam jak wryta, a potem wybuchłam płaczem jak małe dziecko. Aśka na pewno była zaskoczona, bo zaczęła mnie uspokajać, że to nic takiego.

– Nie przejmuj się, w końcu to nie jest koniec świata. Tak, jest ciężko, ale załatwię sobie sądowy zakaz zbliżania i alimenty, a później...

Uciekłam od niego

W tym momencie coś we mnie pękło po raz drugi. Ale to był oczyszczające. Zrozumiałam, że po prawie 10 latach bycia w istnym piekle, które zgotował mi mój mąż, mogę znów stanąć na nogi. I to wcale nie oznacza, że nie zależy mi na dzieciach.

Nigdy nie zapomnę, jak przerażona byłam, kiedy pakowałam nasze rzeczy. Bałam się, że w każdej sekundzie Kazik może wejść do mieszkania, zauważyć, co się dzieje i wpaść w szał. Napisałam kilka słów wyjaśnienia na kartce, wzięłam ukryte przed mężem oszczędności, zabrałam dzieci i uciekłam.

Na początku pomieszkiwaliśmy u Aśki, ale kiedy tylko znalazłam nową pracę, zaczęłam poszukiwać małego lokum dla naszej trójki. Życie było skromne, a momentami nawet ubogie, ale za to bezpieczne. To było dla nas najważniejsze. W ciągu pierwszych trzech miesięcy codziennie miałam telefony od Kazika, jego mamy i moich rodziców. Ci ostatni dzwonili początkowo ze złością, później ze strachem, a na koniec z pewnego rodzaju ulgą. Przejechali dla mnie kilkaset kilometrów i ostatecznie przyznali, że podjęłam dobrą decyzję.

Pokonał go nałóg

Ja od razu zaznaczyłam, że Kazik ma prawo do kontaktu z dziećmi, ale tylko wtedy, gdy będzie trzeźwy. Niestety, nigdy nie spełnił tego warunku, więc nie pozwalałam mu na spotkania z nimi. Miałam nadzieję, że zamknęłam już ten okropny rozdział i zostawiłam to za sobą, a teraz wszystko pójdzie lepiej.

Jednak niespodziewanie, zadzwoniła do mnie teściowa i powiedziała, że Kazik nie żyje. Polubił się z alkoholem do tego stopnia, że  doprowadził do jego śmierci. Zapił się po prostu. Według niej pił przeze mnie.

Męczyły mnie wyrzuty sumienia, ale nie z powodu tego, że go porzuciłam, lecz dlatego... że zupełnie nic nie czułam. Absolutnie nic, brak smutku, brak żalu, brak jakiejkolwiek tęsknoty... Tak, jakby odeszła kompletnie mi obca osoba, a nie człowiek, któremu przy ołtarzu obiecywałam miłość i z którym spędziłam ostatnie 10 lat.

Teściowa zrzuciła winę na mnie

Na pogrzeb poszłam sama. Mama naciskała na mnie, twierdząc, że tak trzeba, bo tyran czy nie, mimo wszystko był moim mężem i należy mu się ostatnie pożegnanie. Wiedziałam, że to nie jest dobry pomysł, ale nie przypuszczałam, że skończy się to aż tak źle. Moja teściowa prawie rzuciła się w moją stronę z pazurami.

Krzyknęła na całe gardło, że to przeze mnie Kazik nie żyje, że to z powodu swojej miłości do mnie zdecydował się odebrać sobie życie. Oskarżała mnie, że zabrałam mu dzieci i ograniczałam  jego kontakt z nimi. Mówiła, że zniszczyłam tego biednego mężczyznę. Twierdziła, że na pewno go zdradzałam, nazywała mnie lafiryndą oraz masą innych obraźliwych słów.

Pominęła jednak jeden ważny fakt, że ten człowiek przez lata niszczył życie swoje, moje i naszych dzieci. Dzieci, które codziennie obawiały się powrotu do domu ze szkoły, które nauczyły się, po których deskach w domu nie chodzić, by nie wydać skrzypiącego dźwięku i nie obudzić ojca oraz których szafek nie otwierać, bo głośny dźwięk mógłby go rozzłościć. Zupełnie jak on sam, gdy był dzieckiem. Tego jednak nie wspomniała. Zapomniała o tym.

Moje dzieci przez pierwsze lata ich życia nie doświadczyły prawdziwego dzieciństwa i to jest moja wina. To boli, i wiem, że nigdy nie będę w stanie sobie tego darować. Dlatego codziennie staram się im to jakoś wszystko wynagrodzić.

Czytaj także: „Zajmuję się wnukami za darmo, a zięciowi jest żal kasy, by zawieźć mnie do lekarza. Pokaże im, że ze mną się nie zadziera” „Moje dzieci są pewne, że w spadku dostaną kupę siana. Chciwych nie nasycisz, więc zdziwią się, gdy ja oddam ducha”
„W walentynki obcy facet poprosił mnie o rękę. Poszłam za głosem serca i jesteśmy już 15 lat po ślubie”

Redakcja poleca

REKLAMA