Utrata pracy była dla mnie totalnym szokiem. Nigdy nie spodziewałam się, że ja – pracownik zawsze chwalony przez przełożonych – dostanę wymówienie. Tak z dnia na dzień, bez najmniejszej zapowiedzi. Na początku nie mogłam się z tym pogodzić. Przecież związałam się z tą firmą od samego początku kariery, zaczynając jako świeża absolwentka na stażu. Z czasem dostałam etat, poznałam różne obszary firmy, pracowałam na kilku stanowiskach. Angażowałam się całym sercem, czułam się tam jak w rodzinie. A oni? Potraktowali mnie jak zbędny element układanki. Kiedy przestałam być im potrzebna, po prostu się mnie pozbyli. Zimno, bez cienia współczucia.
– Coś na pewno szybko znajdziesz – powiedział mój mąż, starając się dodać mi otuchy. Widziałam jednak w jego oczach wyraźny niepokój. Nic dziwnego – na głowie mieliśmy kredyt mieszkaniowy, raty za nową lodówkę i prywatne leczenie naszego dziecka, którego NFZ nie chciał pokryć. To generowało ogromne wydatki, przez które nie udało nam się odłożyć żadnych oszczędności.
Nie mogłam znaleźć rozsądnej pracy
Musiałam jak najszybciej znaleźć nowe zatrudnienie. Kompletnie nie miałam pomysłu, jak się za to zabrać. Nasze miasteczko było niewielkie, a sporo mieszkańców jeździło zarabiać do większej miejscowości, położonej kilkadziesiąt kilometrów dalej. Ja niestety nie mogłam sobie pozwolić na takie dojazdy, bo każdego dnia musiałam być w domu i pracować z Leną nad ćwiczeniami. Wprawdzie mój czas był mocno ograniczony, ale przecież potrzebowałyśmy jedzenia, żeby mieć siłę do dalszej pracy.
Tak to już bywa, nie ma co się użalać. Trzeba zaakceptować sytuację i patrzeć przed siebie, zamiast rozpamiętywać przeszłość. Odprowadziłam małą Lenę do szkoły, odpaliłam komputer i sprawdziłam kilka stron z ofertami. Podczas przeglądania trafiłam na dwie interesujące opcje. Pierwsza dotyczyła rozkręcenia własnej firmy, a druga oferowała praktyki z potencjalną możliwością stałego zatrudnienia w przyszłości.
Przejrzałam dostępne filtry i włączyłam dodatkowe kryteria wyszukiwania. Pojawiło się trochę nowych ogłoszeń, ale sytuacja dalej nie wyglądała różowo. Bez prawa jazdy i doświadczenia w sprzedaży moje szanse były niewielkie. No trudno – pomyślałam i mimo wszystko rozesłałam swoje aplikacje. Miałam nadzieję, że chociaż jedna firma odpowie pozytywnie i będę mogła skakać ze szczęścia.
Mijał czas – najpierw kilka dni, potem cały tydzień, aż w końcu minął miesiąc. Zero rezultatów. Co prawda udało mi się pójść na dwie wstępne rozmowy kwalifikacyjne, ale nic z nich nie wyszło. Szukali głównie osób z orzeczeniem o niepełnosprawności albo studentów chętnych na dorabianie. Proponowane wynagrodzenie było tak niskie, że nie dałoby się z niego samodzielnie wyżyć. Żeby opłacić podstawowe rachunki, musiałabym albo prosić rodziców o wsparcie finansowe, albo starać się o rentę państwową.
Koleżanki podsunęły mi pomysł
Zebrałam kumpelki na małe spotkanie. Chciały mnie wesprzeć radą i pomysłami. Liczyłam, że razem dojdziemy do jakiegoś rozwiązania. W końcu więcej osób to więcej pomysłów.
– Jak tylko coś się zwolni, od razu dam ci znak, ale niedawno szefowa wspominała, że nie potrzebują pracowników, nawet w magazynie – powiedziała Basia ze smutkiem.
– Chętnie bym ci dała pracę... – zaczęła Jolka. – Szkoda tylko, że kompletnie nie orientujesz się w księgowości.
No tak, faktycznie nie wiedziałam nic na ten temat, a Jolka prowadziła własny biznes, pomagając małym firmom w prowadzeniu dokumentacji.
– Kurczę, chętnie przyjęłabym zwolnienie – wyrwało się Annie, która zaraz złapała moją dłoń. – Przepraszam za te słowa. Wiesz, te dwa etaty mnie wykańczają.
Anka samodzielnie wychowywała dziecko i harowała ponad siły, by związać koniec z końcem.
– Zero wolnego, nawet nie mam kiedy posprzątać mieszkania. Patrzę na twój błyszczący dom i się wstydzę, bo do mnie nawet gości nie wypada zaprosić.
– E tam – wzruszyłam ramionami. – Przecież muszę się czymś zająć, bo inaczej zwariuję z nudów. Kiedy córka jest na lekcjach, a mąż zarabia, ja tkwię sama w czterech ścianach bez zajęcia. To się biorę za porządki. Niedługo podłogi będą tak błyszczeć, że mogłyby służyć za lustro, szkoda tylko że lodówka będzie świecić pustkami.
– Słuchaj, wpadłam na genialny pomysł! – wykrzyknęła podekscytowana Anka, podskakując i klaskając w dłonie.
– No dawaj, co wymyśliłaś? – spytałam z zaciekawieniem.
– Słuchaj, a może wpadałabyś do mnie dwa razy w miesiącu pomóc posprzątać mi mieszkanie? Oczywiście dostaniesz za to dobrą kasę! – dorzuciła szybko. – Nie zrozum mnie źle, ale zamiast spędzać czas na sprzątaniu, wolę być z moim małym. Ty zyskasz dodatkowy zarobek, ja będę mieć posprzątane i wszystko się super ułoży. Poza tym znam cię i ci ufam, a bałabym się wpuścić kogoś obcego.
– Wiesz co... – Jola zastanowiła się przez chwilę. – Do mnie też mogłabyś przyjść posprzątać. Nienawidzę domowych porządków i muszę się strasznie mobilizować, żeby w ogóle zacząć coś robić. Znacznie bardziej wolę posiedzieć nad fakturami i zarobić pieniądze, które mogę przeznaczyć na opłacenie kogoś do sprzątania.
– Wiesz w ogóle, ile teraz kosztuje umycie okien? – Baśka z niedowierzaniem załamała ręce. – Niedawno się przekonałam, bo mama przed świętami stwierdziła, że trzeba doprowadzić okna do porządku. Problem w tym, że jej zdrowie już nie to, a sama wiesz, że u mnie w sklepie w grudniu mamy urwanie głowy. Cała premia poszła w połowie na to, żeby maleńki Jezusek mógł podziwiać swoje odbicie w lśniących oknach. Ale jak widzę mamę szczęśliwą, to było warto, nie sądzisz? – opowiadała, podczas gdy ja milczałam, rozważając jej słowa.
Na początku było mi głupio
Wieczorem, kiedy Marek wrócił wykończony z roboty, przedstawiłam mu pomysł koleżanek. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie, jakby właśnie przełknął cytrynę. To nie był wyraz wątpliwości. Bardziej totalne niedowierzanie i niesmak.
Co? Ja miałabym sprzątać cudze mieszkania? No jasne, że marzyła mi się praca w schludnym biurze z klimą, ale sytuacja z chorym dzieckiem i rachunkami do zapłacenia zmusiła mnie do szukania innych rozwiązań. Nikt nie zaproponował mi wymarzonej posady, więc postanowiłam porzucić eleganckie ciuchy i zacząć pracę jako sprzątaczka. Koniec z czekaniem na lepszą ofertę.
– W porządku, postępuj według własnego uznania – powiedział mąż. – Skoro nie sprawia ci to kłopotu, to ja nie będę się w to mieszał.
Było mi trochę niezręcznie przyjmować wynagrodzenie od znajomych, zwłaszcza że zaoferowały naprawdę sporą kwotę. Dawałam z siebie wszystko podczas pracy, starając się zasłużyć na te pieniądze i wywiązać się ze zlecenia. Mimo że wracałam wykończona, to na mojej twarzy pojawiał się delikatny uśmiech, gdy niosłam swoją zapłatę.
– Wiesz co... był u nas dziś kumpel od Daniela – usłyszałam późno wieczorem w telefonie głos Anki, który od razu zdradził, że coś jest nie tak. – No i jak jego mama przyszła go zabrać, zaczęła się zachwycać, że choć samodzielnie wychowuję dziecko i pracuję na dwa etaty, to znajduję jeszcze siły na utrzymanie domu w takim porządku. No i wtedy powiedziałam jej prawdę, że to ty sprawiasz, że moje mieszkanie tak pięknie wygląda. I sama nie wiem jak to się stało, ale skończyło się na tym, że dałam jej twój telefon. Nie gniewaj się na mnie, proszę.
Poczułam przede wszystkim miłe zaskoczenie i ogromną wdzięczność. Nie miałam powodów do złości czy oburzenia. W końcu ktoś mnie polecił innym. Co prawda traktowałam to zajęcie jako coś tymczasowego, zanim nie znajdę lepszej pracy, ale skoro pojawiły się kolejne osoby chętne na moje usługi, z przyjemnością się zgodziłam. Nowa klientka była bardzo usatysfakcjonowana moją pracą. Niedługo później spytała, czy mogłabym przychodzić do niej regularnie co tydzień. Pomyślałam: a czemu nie?
Zaczęłam zdobywać kolejnych klientów
Wszystko zaczęło się toczyć błyskawicznie. Mój numer krążył wśród kolejnych osób. Po czterech tygodniach sprawdziłam swoje zarobki i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Zarobiłam nie tylko więcej niż na poprzednim etacie w firmie, ale udało mi się nawet przebić pensję mojego męża, który dotąd zawsze zarabiał znacznie lepiej.
– No patrz, kto by się spodziewał, że można na tym tak dobrze zarobić – stwierdził Marek z uznaniem i pokazał gest aprobaty. – Świetnie ci poszło!
Gdy moje zarobki szybko przebiły limit, zdecydowałam się otworzyć działalność gospodarczą. Owszem, pojawiły się nowe obowiązki w postaci podatków i składek, ale dawałam sobie z tym radę. Tym bardziej, że moje przychody stale się zwiększały. Zadowolone klientki, którym świadczyłam usługi sprzątania, przekazywały informacje o mnie wśród swoich znajomych. W końcu doszłam do momentu, w którym musiałam rezygnować z kolejnych zleceń. Doba jest za krótka, żeby wszystko zrobić.
Początkowo wstydziłam się mówić o swojej pracy. W czasach szkolnych straszono nas, że jak się nie będziemy uczyć, to skończymy jako sprzątaczki. Z czasem jednak przekonałam się, że rzeczywistość jest zupełnie inna. Moi klienci nie tylko mnie szanowali, ale wręcz cieszyli się na moje wizyty i zawsze z niecierpliwością czekali na kolejne spotkanie.
Do moich klientów często należały osoby w podeszłym wieku, które nie dawały już rady same wykonywać cięższych obowiązków w domu, przeważnie mieszkające w pojedynkę. Moje odwiedziny stanowiły dla nich nie tylko sposób na utrzymanie porządku, ale również okazję do rozmowy.
Pomagałam również bardzo zajętym ludziom, którzy z braku czasu nie mogli zadbać o porządek, choć zależało im na powrotach do idealnie czystego mieszkania. Z czasem przestałam postrzegać pracę sprzątaczki jako coś wstydliwego i bez skrępowania mówiłam innym o tym, jak zarabiam na życie.
Wychodząc z nieskazitelnie posprzątanego domu, rozpierała mnie radość, a sprawdzając stan konta nie martwiłam się już o finanse na następny miesiąc. Świetnie było też to, że mogłam elastycznie planować zajęcia, żeby wspierać partnera podczas terapii naszej córki. Marek przestał krytykować sposób, w jaki zarabiam na życie.
Teraz mam świetnie prosperujący biznes
Pomysł podsunięty przez koleżanki przekształcił się w dobrze prosperującą firmę, a ja, mając już czterdziestkę na karku, wystartowałam ze swoją zawodową przygodą na nowo.
Kiedy moja firma działała już od roku, zdecydowałam się przyjąć do pracy córkę koleżanki. Po urlopie macierzyńskim straciła swoje poprzednie stanowisko. Ta młoda kobieta wkładała w pracę tyle serca, ile ja sama dawałam na starcie swojej działalności. Z każdym dniem przybywało nam klientów i zleceń. Wspólnie cieszyłyśmy się, że dajemy radę nawet w zaskakujących, niełatwych momentach. Oprócz wspaniałej współpracownicy, zyskałam też prawdziwą przyjaciółkę, bo traktujemy się teraz jak siostry.
Jolanta, 45 lat
Czytaj także:
„Matka się mnie wstydziła, gdy z korporacji trafiłem do cukierni. Niby żadna praca nie hańbi, ale kłamała na mój temat”
„Mąż kupował mi tylko tanie perfumy z dyskontu. W końcu odkryłam, dlaczego żałował na mnie kasy”
„Przygarnęłam córkę z rodziną i to był wielki błąd. 24 godziny spędzam w kuchni, by wykarmić wszystkie gęby”