Kiedy byłam mała, ojciec odgrywał w naszym domu rolę gościa. Pojawiał się raz na jakiś czas, pachnący wodą kolońską, przystojny jak amant filmowy. I jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczynało się wielkie święto.
Mama, zwykle smutna, promieniała
Wkładała kolorowe sukienki i szpilki. Na jej twarzy pojawiał się uśmiech, spod oczu znikały cienie. Zamiast zamykać się na całe dnie w swoim pokoju, śmiała się na cały dom i piekła ciasto drożdżowe.
To ono było dla mnie znakiem, że wrócił ojciec. Wiedziałam to, zanim otwierałam drzwi mieszkania, bo czułam zapach ciasta już na klatce schodowej.
Tata zawsze pojawiał się z prezentami. Dla mnie i dla Tomka, mojego brata. Przywoził drogie rzeczy, jakby chciał nam wynagrodzić te długie tygodnie, a nawet miesiące, kiedy go nie było. Dla mamy kupował perfumy i biżuterię. Nowe kolczyki i smuga egzotycznego aromatu dodawały jej dziewczęcego wdzięku.
Wtedy wszystko robiliśmy razem. Chodziliśmy do kina, na plac zabaw. Latem tata zabierał nas na rowerowe wycieczki, a zimą na sanki. Byliśmy szczęśliwi.
Jednak wkrótce wszystko powszedniało. Tata coraz częściej się denerwował, mama starała się ukryć łzy. Zdejmowała kolczyki, a na jej twarzy ponownie gościł smutek. Od razu widzieliśmy, co się dzieje.
Nie było już wspólnych wypraw
Coraz częściej uciekaliśmy z Tomkiem do swojego pokoju, by zniknąć im z oczu. Zawsze wtedy myślałam, że jeśli będziemy dostatecznie grzeczni, to tata nie odejdzie.
Ale on zawsze odchodził. Mama rozpaczała, po czym niezdarnie wycierała łzy i mówiła nam, że pojechał do pracy, i że tak już musi być, bo przecież zarabia dla nas na chleb. Zawsze mnie to wtedy dziwiło, bo przecież tata Julki także wyjeżdżał do pracy i wtedy nie przychodził po nią do przedszkola. A mój przychodził. Tylko zawsze jakąś nową ciocią…
Nie lubiłam tych cioć. Były takie rozszczebiotane i strasznie, ale to strasznie chciały mi się przypodobać. Przynosiły mi lizaki i ciągle powtarzały: „Twój tata i ja”, jakby miały do niego jakieś prawo.
Jeszcze na początku podstawówki wierzyłam, że są koleżankami taty z pracy. Dopiero jedna z moich przyjaciółek, której rodzice się rozwiedli, powiedziała:
– Ty głupia jesteś! Jakie koleżanki? To są przecież jego kochanki!
Nie rozumiałam, o czym mówi, więc brutalnie wprowadziła mnie w świat dorosłych, wyśmiewając moją naiwność.
– Może i masz rację – prychnęłam. – Ale tata i tak zawsze do nas wraca.
– Jak go jakaś babka usidli, to już nie wróci! – stwierdziła obcesowo.
Skończyło się moje dzieciństwo
Runęło jak domek z kart. Straciłam poczucie bezpieczeństwa, ufność, wiarę w mężczyzn… I chyba nigdy już tego nie odzyskałam. Przepowiednie koleżanki się nie spełniły, bo ojciec zawsze wracał.
Radosny stawiał walizkę w korytarzu, aby matka ją rozpakowała. I tylko jednym różniło się to od czasów, gdy byłam mała. Już nie biegłam do niego uradowana i nie rzucałam mu się na szyję. Ignorowałam go.
Jako nastolatka zupełnie nie rozumiałam mamy. Dlaczego ona się na to wszystko zgadza? Przecież jest taka ładna! W dodatku mądra, wykształcona. Zajmuje kierownicze stanowisko, zarabia całkiem przyzwoite pieniądze i może znaleźć sobie faceta, który byłby jej wart. Mnóstwo razy jej o tym przypominałam. A ona wtedy tłumaczyła, że toleruje romanse ojca dla naszego dobra, bo dzieci muszą mieć tatę.
– Ja już jestem dorosła, nie zauważyłaś? – odpowiadałam jej. – A on nadal traktuje nasz dom jak hotel, w którym zatrzymuje się miedzy kolejnymi kochankami. Odpoczywa, odświeża garderobę i przez chwilę gra przyzwoitego męża i ojca.
Moje gadanie nic nie pomagało. Kiedy ojciec wracał, mama robiła to co zawsze, czyli witała go z otwartymi ramionami. Przestałam ją więc szanować. Traktowałam lekceważąco, a nawet na nią krzyczałam. Moim zdaniem przynosiła wstyd naszej płci. Uważałam ją za słabą i głupią.
Byłam pewna, że ja w swoim życiu będę postępowała zupełnie inaczej. Pierwsza zdrada i od razu walizki za drzwi!
– Nigdy nie dam sobą manipulować żadnemu facetowi – mówiłam przyjaciółkom z rzeczywistym przekonaniem.
Przemawiała przeze mnie naiwność
Tak naprawdę w domu rodzinnym nasiąkłam pewnymi wzorcami i nic nie umiałam na to poradzić. Zawsze strasznie chciałam, aby „z zewnątrz” moje małżeństwo wyglądało na idealne, i gotowa byłam zrobić bardzo wiele, by nikt nie zauważył, że przeżywa jakiś kryzys.
Niczym się nie różniłam od mojej matki, która przez całe życie tuszowała wyskoki męża, wmawiając wszystkim dokoła, że „pracuje za granicą”. Jak to mówią: „Niedaleko pada jabłko od jabłoni”.
Kiedy poznałam Roberta, zakochałam się na zabój. Był szarmancki, przystojny, oddany, bez wad. Dopasował się do mnie jak rękawiczka do ręki. Byłam tym zachwycona. Z początku nie zauważyłam, że jest dokładnie taki jak mój ojciec…
Gdy zdradził mnie po raz pierwszy, doznałam takiego szoku, że nie wiedziałam, co robić. Z miejsca też wpadłam w panikę. Co pomyślą ludzie? Byłam wtedy w stanie przysiąc, że Robert wyjechał do pracy, byle tylko nie czuć na sobie współczujących spojrzeń… Zaczęłam kłamać i od tamtej pory kłamstwo stało się nieodzownym elementem mojego życia.
Początkowo nie przyjmowałam do wiadomości, co się właściwie dzieje. Uwierzyłam mężowi, gdy mówił, że to nic nie znaczyło i było tylko przelotnym zauroczeniem. Bo to mnie kocha, ze mną ma dzieci i nic nigdy tego nie zmieni…
Potem jednak nastąpiła druga zdrada i trzecia
I kolejne. Nie nadążałam z liczeniem tych wszystkich jego kochanek. Moje życie zmieniło się w koszmar. Niby wszystko było normalnie, chodziłam do pracy, robiłam zakupy, prałam, gotowałam, odprowadzałam dzieci do szkoły. A jednocześnie cały czas myślałam tylko o tym, co robi teraz mój Robert.
Prowadził własną firmę, a to dawało mu szeroki wachlarz wymówek. Zawsze przecież mógł powiedzieć, że wyjeżdża służbowo, albo po prostu musiał dłużej zostać w biurze lub nawet tam nocować. A ja bałam się go wtedy sprawdzać.
– Najważniejsze, że zawsze do mnie wraca – wmawiałam sobie i starałam się być idealną żoną i gospodynią.
Wyglądało na to, że Robert doceniał moje starania. Chwalił je i komplementował. Ale… nawet nie próbował mnie dotknąć! Seks w naszym małżeństwie skończył się wraz z narodzinami dzieci i byłam pewna, że to moja wina. Przyznaję, że nie miałam czasu, by zadbać o siebie.
Z nadwagą i tłustymi włosami z pewnością nie stanowiłam specjalnie atrakcyjnego kąska dla mojego męża. Co innego moja matka, ona zawsze wyglądała pięknie!
Pewnego dnia wpadłam jednak na to, że przecież moi rodzice także ze sobą nie spali… Ojciec wracał do domu, lecz nie do sypialni matki.
Odnajdywałam więcej podobieństw
A kiedy postanowiłam policzyć kochanki mojego ojca i przekroczyłam dwudziestkę, rozpłakałam się. Zrozumiałam, że moja matka właściwie nie bała się, że jej mąż odejdzie do innej kobiety. Ona ukrywała jego uzależnienie od kobiet… Wszystkich na świecie! I że dokładnie ten sam problem może dotyczyć Roberta…
„Jeśli nie chcę spędzić życia, zamiatając to pod dywan jak mama, muszę wreszcie pogodzić się z myślą, że moje małżeństwo poniosło klęskę” – uznałam w końcu.
Wreszcie zaczęłam sprawdzać męża. Musiałam znać całą prawdę. I to, co odkryłam, naprawdę mnie przeraziło.
Mój ojciec był kochankiem romantycznym: odchodził do innej kobiety, mieszkał z nią jakiś czas i dopiero kiedy mu się znudziła, wracał do rodziny i szukał następnej podniety. Robert zaś potrafił naraz utrzymywać kontakty z kilkoma kobietami!
Miał dwie karty telefoniczne. Na tej drugiej liczne rozmowy o seksie. Skąd miał numery do tych wszystkich babek, nie wiem, bo nigdy się do niczego nie przyznał. Kłamał, że to tylko koleżanki. Oczywiście, nie uwierzyłam. Przeszukiwałam metodycznie jego rzeczy i kiedyś znalazłam notes z numerami, pod które dzwonił.
A tam imiona i przy każdym adnotacja: „bi”, „zabaweczki”, „full”. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, zażądałam wyjaśnień. Bronił się, że to kolegi. A potem się zdenerwował. Bo jak ja śmiem go szpiegować? Może nawet sama mu podrzuciłam ten notes!
– Ale przecież do nich pisałeś! – wykrzyczałam mu, a jego na chwilę zatkało.
– Tylko dla żartu! – wypalił w końcu.
Było to tak absurdalne, że aż chore… Pojechałam do matki zapytać, czy u ojca także wchodziły w grę takie numery. Chciałam wiedzieć, czy zanim się zgodziła ignorować jego zdrady, też ją okłamywał. Spuściła głowę i nic nie powiedziała.
A ja wiedziałam, że mam rację
Kiedy raz zaczęłam szukać, nie przestałam, aż dogrzebałam się do samego dna. Któregoś wieczoru podałam Robertowi herbatę ze środkiem nasennym. Chciałam mieć pewność, że nie przyłapie mnie, kiedy będę przeglądać jego laptop.
Niby nic na nim nie było, jednak czułam, że to tylko pozory. Zadzwoniłam do kolegi informatyka i pojechałam do niego. To, co znalazł, na długo pozostanie w mojej pamięci.
Roznegliżowane zdjęcia mojego Roberta. Filmy, jak zabawia się sam ze sobą lub z obcymi babami (nawet z dwiema naraz). I całe mnóstwo nagich fotek, które przesyłały mu jakieś kobiety.
Popłakałam się. Kumpel zaś spojrzał na mnie ze współczuciem i powiedział:
– Robert to seksoholik. Niech się leczy.
Chwyciłam się tej teorii jak ostatniej deski ratunki. Zaczęłam szukać możliwości terapii, poszłam po poradę do seksuologa.
– Nie można jednoznacznie stwierdzić, czy pani mąż jest uzależniony – usłyszałam. – Mnogość stosunków z innymi kobietami to nie jest wystarczający argument. Być może mąż po prostu lubi niezobowiązujący seks. Seksoholik to ktoś, kto nie chce, ale musi uprawiać seks. On mu wcale nie przynosi ulgi, spełnienia, przyjemności. Tylko upokorzenie i ból. A mimo to dalej szuka seksualnych kontaktów.
– Ale po co ich szuka, skoro ma mnie? – spytałam, bo przecież ja nigdy nie powiedziałam mężowi, że nie mam ochoty na seks, to on nie chciał ze mną iść do łóżka!
– Dla osoby uzależnionej seks jest brudny i związany z tą ciemną stroną życia – usłyszałam w odpowiedzi. – Nie chce łączyć go z małżeństwem, żeby nie „zbrukać” żony i rodziny. Te sprawy załatwia gdzie indziej, a co za tym idzie, ma jakby dwa życia. W jednym jest przykładnym mężem i ojcem. W drugim spełnia swoje najskrytsze seksualne pragnienia.
Po tej rozmowie wreszcie to zrozumiałam
Ja nie jestem winna temu, że Robert szuka spełnienia poza małżeńską sypialnią. Mogłabym wyglądać jak sama Monica Bellucci, a on i tak pobiegłby za innymi. Pojęłam także straszną prawdę ze swojego dzieciństwa – moja matka, godząc się na zdrady ojca i wiecznie czekając na niego, stworzyła mu perfekcyjne warunki do tego, by mógł prowadzić podwójne życie.
Wśród rodziny i przyjaciół zawsze uchodzili za idealne małżeństwo. A tymczasem moja matka cierpiała, poświęcając się dla męża. Ja nie miałam zamiaru tego robić. Postawiłam jasno sprawę. Albo Robert idzie na terapię, albo bierzemy rozwód!
– Mam dosyć takiego życia! Dłużej nie zniosę kłamstw. Ani tego, że jesteśmy białym małżeństwem – rzuciłam mu w twarz.
Zaczął przepraszać i tłumaczyć, że nie śpi ze mną, bo jest przemęczony pracą. Ale teraz przestanie tak harować w firmie i to się zmieni. Obiecywał, że sam się upora ze swoimi problemami i wszystko będzie dobrze. Znowu zaczął ściemniać. Wcale nie zamierzał iść na terapię.
Nie uwierzyłam więc w zapewniania, że będzie inaczej, i wyrzuciłam go z domu.
– Tak nie można, rozbijasz rodzinę! – lamentowała mama, a mnie szlag trafił.
Jak ona może tak mówić? Sama wie, jaki to ból mieć niewiernego męża!
– A gdyby on zaraził nas wirusem HIV, mnie i twoje wnuki, też byś tak uważała? Czy masz pojęcie, na co ty narażałaś mnie i Tomka przez te wszystkie lata, kiedy ojciec szlajał się po cudzych łóżkach? – wygarnęłam jej z wściekłością.
Jednak jesteśmy bardzo różne
Bo ja nie potrafię w nieskończoność znosić upokorzeń. Pamiętam, jaka mama była szczęśliwa, gdy tata wrócił wreszcie do domu na dobre, bo spadło mu libido. Jak przed rozwiedzionymi sąsiadkami puszyła się mężem, z którym mogła chodzić pod rękę do kościoła… To było takie żałosne!
Bo co ona miała z tego małżeństwa? Ani czułości, ani seksualnego spełnienia, ani nawet partnerstwa. Tylko ból i gorzkie łzy. Ja się na to nigdy nie zgodzę!
Od mojej rozmowy z mężem minęło pół roku, a ja nadal czekam. W styczniu Robert zadzwonił i zapytał, czy mógłby jednak wrócić do domu, bo jest mu źle.
– Tęsknię za tobą i dziećmi – wyznał.
– Za mną? – zapytałam kpiąco. – To znaczy, że będziemy uprawiali seks jak dwoje normalnych zakochanych ludzi?
– O nie, seksu to ja mam dosyć… – wycofał się natychmiast i rozłączył.
Dziwne, ale nawet nie poczułam się specjalnie zawiedziona… Powoli przestaję wierzyć, że uda mi się uratować to małżeństwo. A szkoda, bo podobno aż osiemdziesiąt procent par, które decydują się na terapię, funkcjonuje potem normalnie.
– Seksoholizm można wyleczyć. Ale najpierw mężczyzna musi chcieć, bo inaczej terapia nie przyniesie żadnych rezultatów – usłyszałam od seksuologa.
Tylko że mój mąż nie chce
– Nie pozwolę nikomu grzebać w moim życiu! Co to w ogóle za bzdety! Z jakiej racji mam opowiadać obcym ludziom o dzieciństwie? – popukał się w głowę, gdy mu tłumaczyłam, jak wygląda leczenie. Robert nie może zrozumieć, że taka analiza przeszłości jest konieczna.
Bo w zdarzeniach z wczesnego dzieciństwa można znaleźć wiele odpowiedzi. Trzeba poznać traumy, jakie przeszedł pacjent, przepytać go ze stosunków panujących w jego rodzinie. To wszystko bowiem mogło doprowadzić do takiego, a nie innego postrzegania seksu.
Dopiero potem można przebudowywać sposób patrzenia na świat, zmieniać schematy myślenia. Mąż uważa na przykład, że masaż erotyczny to nic złego, żadna zdrada. Podobnie seks z prostytutką.
– To tylko ćwiczenia, jak na siłowni, tyle że w łóżku! – usłyszałam kiedyś od niego.
Wiem, że w ten sposób szuka usprawiedliwienia dla swojego zachowania. Moim zdaniem nie zrozumie, że robi źle, dopóki nie podda się terapii. A terapia nie jest ani krótka, ani tym bardziej łatwa.
Niestety, mój mąż konsekwentnie odmawia i nie wygląda na to, żeby szybko miał zmienić zdanie. Chyba więc nie będę dużo dłużej czekać, aż się zdecyduje.
Mam już prawie czterdzieści lat i wiem, że im dłużej będę zwlekać, tym trudniej będzie mi ułożyć sobie życie z kimś innym. Z kimś, kto będzie mnie kochał, pożądał i szanował. Potraktuje jako partnerkę, a nie zasłonę dymną, za którą ukryje swoje sprawki. Mam dosyć bycia parawanem!
Czytaj także:
„Moje idealne małżeństwo po latach zmieniło się w pole minowe. Każde słowo męża działa na mnie, jak płachta na byka"
„Od lat ratowałem bezdomne kociaki, znajdując im domy. Nikt jednak nie chciał Milusi, a ja nie mogłem jej przygarnąć”
„W klubie podpierałam ściany. Myślałam, że tej nocy będę pościć, gdy na horyzoncie pojawił się chętny przystojniak"