Kiedy kobieta kończy czterdzieści lat, wypadałoby to jakoś uczcić. W końcu wytrzymać tyle czasu na tym łez padole to już jakieś osiągnięcie. Ale jak uczcić? Co można robić w końcu lata, w czterdzieste urodziny? Nie miałam pojęcia. Wiedziałam zaś, czego na pewno robić nie będę. Nie zjem obiadu z rodziną, nie przytulę dzieci ani nawet nie kupię sobie nowego ciucha, żeby wprawić w zachwyt swojego faceta.
Dlaczego? Po prostu nie miałam dzieci (ani w ogóle żadnej rodziny), nie mówiąc już o facecie, dla którego mogłabym się stroić. Pieniędzy też zresztą nie miałam za dużo. W wieku czterdziestu lat byłam smutną, starą panną pracującą w budżetówce. Gorzej już chyba być nie mogło. Tak przynajmniej widzieli mnie inni, bo ja specjalnie nie narzekałam na swoje życie.
Mieszkałam sama w mieszkanku po babci, wprawdzie ciasnym, ale własnym. Miałam spokojną, całkiem przyjemną pracę w miejskiej bibliotece. Robiłam, co chciałam; po prostu żyłam po swojemu.
Z aranżowanych randek nic nie wychodziło
Czterdzieste urodziny też zamierzałam spędzić po swojemu. Po cichu, kameralnie, może na spacerze po parku, może z ciekawą książką na kanapie. I pewnie tak bym właśnie ten dzień uczciła, gdyby nie Wika, moja współpracowniczka i przyjaciółka.
Musicie wiedzieć, że Wiktoria jest moim absolutnym przeciwieństwem. Zawsze się zastanawiałam, co taka dziewczyna jak ona robi w naszej rejonowej bibliotece. Ze swoją przebojowością i urodą Wika mogłaby pracować co najmniej w telewizji!
Czytelnicy nachwalić się jej nie mogą, kiedy do nas przychodzą, bo zawsze zażartuje, zagada, dopyta o zdrowie stałych bywalców, no i przy okazji błyśnie swoimi białymi ząbkami i zakręci ponętnym biustem. Ja na jej tle wypadam jeszcze bardziej blado i nijako.
Na szczęście nigdy się przesadnie tym kontrastem pomiędzy nami nie przejmowałam, tym bardziej że Wika robiła, co mogła, żeby – jak to ona ujmowała – „zrobić ze mnie ludzi”. Wyciągała mnie na imprezy, poznawała ze swoimi znajomymi, próbowała nawet aranżować randki w ciemno z czytelnikami naszej biblioteki!
Wszystko na nic. Z randek nic nie wychodziło, znajomi Wiktorii raczej nie podejmowali wysiłków, żeby kontynuować znajomość ze mną, i sprawiali wrażenie, jakby tolerowali mnie na tych swoich imprezach tylko z grzeczności. A ja wciąż byłam sama. I choć wiem, że niektórym może się to wydać dziwne, wcale nie marzyłam, żeby zmienić ten stan rzeczy.
Dlatego bynajmniej nie wpadłam w euforię, kiedy usłyszałam w przeddzień swoich czterdziestych urodzin:
– Czterdziestka to nie byle co! Nie możemy pozwolić, żeby ten dzień minął ci niezauważenie. Co byś powiedziała na wypad do fajnych butików? Sprawimy ci kilka nowych ciuchów. Milion razy już ci mówiłam, że powinnaś zmienić styl ubierania się. Okrągłe urodziny to doskonała okazja, żeby zrobić z ciebie kobietę. A później… Później niespodzianka! – Wiktoria rozpromieniła się, jakby właśnie mnie poinformowała, że funduje mi wyjazd na Hawaje.
Oczywiście usiłowałam jej wytłumaczyć, że tak naprawdę moim marzeniem jest spędzenie czterdziestych urodzin pod grubym kocem, z zestawem książek i ulubionych seriali, ale ta dziewczyna, jak już się na coś uparła, to nie było przebacz. Wiedziałam, że swoje własne plany co do urodzin muszę odłożyć na półkę.
W piątek po pracy Wika natychmiast zaczęła wcielać w życie swój plan. Najpierw wyciągnęła mnie do galerii handlowej. Nie cierpię zakupów, a już tym bardziej kupowania ubrań. Wika jednak zdawała się być w swoim żywiole. Biegała między wieszakami niczym doświadczona stylistka.
– Ta oliwkowa kurtka pasuje ci idealnie do koloru oczu – trajkotała jak najęta, przebierając mnie w kolejny ciuch. – A ta bluzka… Nie, nie ta szarobura, ta czerwona… Tak, odmładza cię o kilkanaście lat!
– Wika, ja właśnie przekroczyłam magiczną czterdziestkę. Nie mogę zacząć się ubierać jak nastolatka – broniłam się.
Od czasu do czasu usiłowałam przemówić jej do rozsądku, ale równie dobrze mogłabym próbować ściągnąć kometę na Ziemię. Ona żyła w swoim świecie i było jej tam dobrze. Doceniałam, że stara się sprawić mi przyjemność, więc mimo oporów, machając ręką godziłam się na wszystko. Nie mogłam jej psuć frajdy. Tymczasem najgorsze miało dopiero nadejść… Po ładnych kilku godzinach moja przyjaciółka stwierdziła, że wystarczy tej bieganiny po sklepach i możemy wrócić do domu.
– To może wypijemy u mnie jakąś lampkę wina, obejrzymy coś w telewizji? – zaproponowałam nieśmiało, lecz po chwili pożałowałam tej propozycji, bo Wika obrzuciła mnie takim spojrzeniem, jakbym co najmniej kazała jej tańczyć przy rurze.
– Dziewczyno, masz czterdzieści lat, kiedy będziesz się bawić?! Jaki dom? Jaka telewizja? Przebieraj się i idziemy na miasto!
Nie mogę się ludziom na oczy pokazać!
Miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Od zawsze z pogardą patrzyłam na tak zwane ryczące czterdziestki – podpite, rozchichotane babki, goniące za przemijającą młodością. A teraz miałam zostać jedną z nich! Oczywiście żadne protesty nie przyniosły efektu. Kiedy Wika sobie coś zaplanowała, zawsze doprowadzała sprawę do końca.
Musiałam się poddać „stylizacji” przyjaciółki. Po godzinie cierpliwego oczekiwania na rezultat, zobaczyłam w lustrze… wampa. Tak! Z łagodnej bibliotekarki zmieniłam się w wymalowanego babsztyla w miniówie ledwo zakrywającej pupę. Tego było już za wiele! Oczywiście zaparłam się, że tak ubrana na pewno nigdzie nie wyjdę. Tymczasem Wika i w tej kwestii nie dała się ubłagać.
– Masz bardzo zgrabne nogi, kiedy będziesz je pokazywać? – fuknęła na mnie. – Nie marudź, tylko chodź! I załóż koniecznie te czerwone szpilki. Są świetne!
Nie miałam ochoty na kłótnie, więc posłuchałam jej, choć buty, które mi dzisiaj kupiła, były potwornie niewygodne. Już po dziesięciu minutach chodzenia w nich po mieszkaniu zaczęły mnie boleć łydki. Bałam się pomyśleć, co będzie później. Na szczęście choć w jednym Wiktoria uwzględniła mój gust.
Wybrała lokal położony na uboczu, znany z tego, że przychodzą tam pary w średnim wieku, trochę atrakcyjnych trzydziestolatków, nie ma za to licealnej i studenckiej młodzieży. Oczywiście informacje na temat miejsca naszej zabawy otrzymałam od Wiki, bo ja nigdy w swoim dorosłym życiu dobrowolnie na dyskotekę się nie wybrałam.
Wyobrażałam sobie, że gdy już przyjdziemy do tego klubu, to usiądziemy gdzieś z boku, może wypijemy jakieś piwo, zatańczymy kilka razy i wrócimy do domu. Nic bardziej mylnego. Wiktoria dopiero tam pokazała, co to znaczy szaleństwo.
– Ta pani ma dzisiaj urodziny! – wrzasnęła od razu na wejście do barmana. – Proszę ją jakoś specjalnie potraktować!
Myślałam, że się ze wstydu pod ziemię zapadnę. Jak można rzucać takimi tekstami do obcych ludzi?! Dobrze przynajmniej, że młody chłopak za barem był na tyle taktowny, że nie zapytał: „A właściwie które?”. Wtedy na pewno bym uciekła.
Usiłowałam jakoś powstrzymać Wiktorię, lecz ona wprost tryskała energią i nie dało się jej okiełznać. Ani się obejrzałam, a wirowałyśmy już w kółeczku, potem piłyśmy jakieś drinki, znowu tańczyłyśmy i znowu piłyśmy… Po dwóch godzinach poczułam, że nieźle kręci mi się w głowie.
– To jest zabawa, co?! A nie jakieś tam siedzenie w domu przed telewizorem! – krzyknęła mi jeszcze do ucha Wiktoria.
Bez przekonania pokiwałam głową, bo czułam, że ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę, to uczestniczyć w tym wzajemnym przekrzykiwaniu się.
– Wyjdę na chwilę się przewietrzyć – powiedziałam kilka chwil później.
– Iść z tobą? – Wika, jak na troskliwą przyjaciółkę przystało, natychmiast gotowa była spieszyć mi z pomocą.
– Nie, naprawdę. Potrzebuję tylko odrobinę spokoju. Zaraz będę z powrotem – zapewniłam ją z uśmiechem, jednocześnie lustrując wzrokiem przystojnego mężczyznę, który od dobrych kilku minut nie opuszczał jej nawet na krok.
„Jak ona to robi, że faceci na nią lecą?” – przebiegło mi przez głowę i w tym momencie poczułam lekkie ukłucie zazdrości. Dlaczego mnie nikt nie próbował podrywać? Co było ze mną nie tak? Miałam czterdzieści lat i wszystko wskazywało na to, że już do końca swoich dni będę sama. Nagle, zupełnie niespodziewanie dla samej siebie, poczułam dojmujący smutek.
W tym samym momencie zobaczyłam tamtego mężczyznę. Wyglądał jak nie z tej bajki. Flanelowa koszula, stare, niemodne spodnie (niewątpliwie nie był na zakupach z taką znawczynią mody jak Wika!). Ale za to te oczy! Spokojne, ciepłe, łagodne. Takie zwyczajnie mądre. „Dlaczego na przykład taki gość nie chce się ze mną ożenić?”
– pomyślałam, po czym zganiłam się:
– Co ty pleciesz, Zuza, nie pij już więcej!
– Mnie też zdarza się czasem mówić do siebie – uśmiechnął się mężczyzna.
Dłuższą chwilę trwało, zanim dotarło do mnie, że on odezwał się do mnie. Do mnie! A więc najwyraźniej ostatnie zdanie powiedziałam na głos! Przez Wikę i jej pomysły robiłam z siebie coraz większą idiotkę…
– Przepraszam – zaczerwieniłam się po czubki uszu. – To przez moją przyjaciółkę.
Co ja plotę?! Co przez przyjaciółkę?! Pogrążałam się coraz bardziej. Nic dziwnego, że ten mężczyzna patrzył na mnie z lekko ironicznym wyrazem twarzy. Miałam ochotę schować się do mysiej dziury.
– Chyba naprawdę nie powinna pani już pić… – dodał dobrotliwie.
No tak, więc naprawdę zachowywałam się jak pijana, zdesperowana czterdziestolatka! Musiałam czym prędzej uciekać! Chciałam iść do Wiki i wytłumaczyć jej, że nie mogę zostać tu ani chwili dłużej, ale jak na złość nigdzie nie mogłam znaleźć mojej przyjaciółki. Wyjęłam z torebki telefon. No ładnie! Wysłała mi esemesa: „Poszłam na krótki spacer. Baw się dobrze”.
Widać jej przystojniak nie tracił czasu… Westchnęłam. Jak mogłam w tej sytuacji bawić się dobrze? I to jeszcze w takich butach?! Boże, ale bolały mnie nogi!
Dlaczego ja muszę się aż tak kompromitować?
Byłam zdesperowana. Zdjęłam szpilki i ze złością cisnęłam je pod stolik. A co tam! Kto na mnie będzie patrzył?! Przecież wszyscy interesują się takimi kobietami jak Wika! To je zapraszają na spacer, to z nimi chcą rozmawiać. Ja jestem tylko tłem…
– O, widzę, że znowu się spotykamy – usłyszałam nad głową męski głos.
O nie! Tego już za wiele! Znowu ten gość! A ja? Najpierw mówię sama do siebie, potem plotę głupoty, a teraz jeszcze rzucam butami pod stolik jak jakaś menelka! Ten człowiek ma pełne prawo pomyśleć, że jestem kompletną wariatką… Z rozpaczy poczułam napływające mi do oczu łzy. Czemu się tak kompromituję?!
– Przepraszam, to przez…
– Wiem, przez pani przyjaciółkę – teraz mężczyzna śmiał się już całkiem otwarcie.
Dawno nie czułam takiego upokorzenia!
– W zasadzie to tak – westchnęłam.
– Chciałam jej powiedzieć, że wychodzę. Ale jej nie ma i… Te buty…
– Są nowe? – zainteresował się nagle, poważniejąc, zajrzał pod stolik i uważnie zlustrował moje nieszczęsne szpilki.
– Tak – przyznałam. – Nigdy nie włożyłabym ich z własnej woli… Znaczy… To naprawdę przez moją przyjaciółkę.
A potem, sama nie wiem dlaczego, opowiedziałam temu kompletnie nieznanemu mi człowiekowi o pomyśle Wiki, o nowych ciuchach, o męczących przebierankach, no i o tym, że mam urodziny.
– Czterdzieste – sprecyzowałam nawet.
Oczywiście w duchu natychmiast się za to zganiłam, lecz było już za późno.
– Nie wygląda pani – uśmiechnął się nieznajomy. – I muszę powiedzieć, że to naprawdę fajna historia. Odetchnąłem z ulgą, że jest pani zupełnie inna niż te wszystkie wymalowane damy, które tu widzę. Jedna w drugą takie same! Toczka w toczkę!
– Moja babcia tak mówiła – ucieszyłam się, słysząc znajome powiedzenie. – To chyba dla mnie nauczka, że nie warto udawać kogoś, kim się nie jest.
Tu zerknęłam ponuro w stronę butów.
Ja też jestem budżetówka
– Co nie znaczy, że nie możemy próbować stać się na chwilę inną wersją samego siebie. I chyba o to chodziło pani przyjaciółce – powiedział. – Jestem Kuba Z.
– Zuza D. – przedstawiłam się. – A co ty tutaj robisz? – od razu przeszłam na „ty”. Nie wyglądasz mi na bywalca dyskotek.
– Ja tu tylko sprzątam – oznajmił tak naturalnie, że nie mogłam się nie roześmiać.
Jak się później okazało, mówił prawdę!
Podobno życie zaczyna się po czterdziestce. Wierzę w to! Kuba, tak jak podejrzewałam, nie znosił tłumów ani głośnej muzyki i nie bawił się
w żadnym klubie od dobrych dwudziestu lat. Znalazł się w tym miejscu tylko dlatego, że dorabiał sobie na pół etatu, zmywając i sprzątając w kuchni.
– Tak normalnie to pracuję w biurze. Ale to żadne kokosy. Wiesz, budżetówka – uśmiechnął się nieco zawstydzony. – Teraz jednak planuję kupić małe autko, więc chwytam wszystko, co podleci.
– Ja też jestem budżetówka – odwzajemniłam jego uśmiech. – I też żadne kokosy… – dodałam jeszcze i zobaczyłam, że oczy Kuby świecą niczym dwie gwiazdy.
– Wiesz, w zasadzie to na dziś już skończyłem, właśnie przyszedł mój zmiennik. Może wybrałabyś się ze mną na spacer? – zaproponował nagle mój nowy znajomy.
– Ale co ja powiem Wice? – nie byłam pewna, czy to dobry pomysł.
– Może to samo co ona tobie? – podpowiedział mi, a ja roześmiałam się.
Czytaj także:
„Zakochałam się w chłopaku niewiele starszym od syna. Muszę podjąć decyzję. Albo zostawię Michała, albo powiem prawdę Oskarowi"
„Syn zakochał się w kobiecie w moim wieku, a ja nie mogę tego znieść. Tak marzyłam o młodziutkiej synowej i wnukach”
„Sąsiedzi wyzywali mnie od bezwstydnych i rozwiązłych, bo miałam czelność zakochać się po 50-tce. Paskudni obłudnicy”