„Moje idealne małżeństwo po latach zmieniło się w pole minowe. Każde słowo męża działa na mnie, jak płachta na byka"

Para w kłótni fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„Chciałam, żeby nasze wzajemne przywiązanie i szacunek z biegiem lat były tylko większe. Ale może dziadkowie mieli po prostu ogromne szczęście? Może w dzisiejszych czasach taka miłość jak ich nie ma szans na istnienie…”.
/ 10.05.2023 11:15
Para w kłótni fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Mój mąż znowu się ze mną pokłócił, a potem wyszedł z domu, trzaskając drzwiami. Żeby zapanować nad emocjami, po raz kolejny wróciłam myślami do odległych wspomnień…

Kiedy wychodziłam za mąż, a było to prawie 20 lat temu, przed oczami miałam szczęśliwe twarze dziadków. Wtedy jeszcze żyli, a ich miłość była dla mnie najlepszym dowodem na to, że prawdziwe uczucie nie mija.

Ja także chciałam tego doświadczyć w swoim związku. Chciałam, żeby nasze wzajemne przywiązanie i szacunek z biegiem lat były tylko większe. Ale może dziadkowie mieli po prostu ogromne szczęście? Może w dzisiejszych czasach taka miłość jak ich nie ma szans na istnienie…

Wszyscy na siebie warczą

Pamiętam z czasów dzieciństwa, jak przyjeżdżaliśmy do nich z wizytą. Babcia natychmiast wędrowała do kuchni po ciasto albo żeby przyszykować coś na ciepło. A dziadek siedział z nami i zabawiał nas rozmową. A jednak wiedziony jakąś tajemniczą intuicją zawsze wiedział, kiedy ma pójść do kuchni, żeby otworzyć słoik z przetworami, odlać ziemniaki czy przenieść na stół ciężką wazę z zupą.

Pamiętam też, jak babcia go wołała, a on wtedy odpowiadał: „Tak, serduszko, już lecę”. Nigdy nie powiedział: „Zaraz”, nie rzucił ze złością gazetą, którą akurat czytał, nie udawał, że nie słyszy. Nigdy też nie widziałam, by się kłócili czy chociaż odezwali do siebie jakoś ostro czy niegrzecznie. To mnie dziwiło najbardziej, bo na co dzień byłam świadkiem takich scen.

W szkole, na ulicy, u znajomych… A bywało, że i we własnym domu. Ludzie warczeli na siebie, czasem używali niecenzuralnych słów. Na tyle mnie to zastanawiało, że kiedyś zapytałam mamę, jak to jest z jej rodzicami. Czy oni nigdy się nie kłócą?

– Jak jeszcze z nimi mieszkałam, a oni byli młodzi, to zdarzały się nieporozumienia. –Nikt nie jest idealny – powiedziała, uśmiechając się do mnie. – Ale muszę przyznać, że nawet kiedy na siebie krzyczeli, to robili to z jakimś takim… szacunkiem.

– Co masz na myśli? – chciałam wiedzieć. – Jak to możliwe?

– Pamiętam, jak kiedyś tata wrócił z jakiejś imprezy. To było chyba służbowe spotkanie, w każdym razie mama się denerwowała, bo długo go nie było. W tamtych czasach nie mieliśmy telefonu, nie mógł jej powiadomić o spóźnieniu. No i trochę sobie wtedy popił… Niby rzadko mu się to zdarzało, tylko podczas imienin czy urodzin. Ale mama i tak się wściekła. Powiedziała mu, co myśli o takim nieodpowiedzialnym zachowaniu, i kazała mu się natychmiast umyć i iść spać do stołowego. Bo, jak stwierdziła, w oparach wódki to ona nie zaśnie. Ale potem, kiedy szłam do kuchni po picie, to widziałam, jak go troskliwie przykrywa kocem, a na szafce stawia butelkę wody i jakieś lekarstwo. Wiesz, córciu, ja myślę, że jak ludzie się kochają, to nawet gdy są na siebie źli, to i tak to uczucie sobie okazują.

– Tobie z tatą to nie zawsze wychodzi – zauważyłam wówczas.

– Masz rację! – roześmiała się mama, ale zaraz spoważniała. – Bo do takiego uczucia trzeba po prostu dorosnąć. Nie ma sensu kruszyć kopii o drobiazgi. Ja to wiem, tylko gdy przychodzi co do czego, często nie potrafię powstrzymać złości. Tata też. Chyba moi rodzice przez to, że dorastali w tak trudnych, wojennych i powojennych czasach, musieli wcześniej dojrzeć i dlatego teraz potrafią docenić to, co najważniejsze…

Po tamtej rozmowie z mamą postanowiłam, że zrobię wszystko, żeby moje małżeństwo tak właśnie wyglądało. Miałam 16 lat i zapisałam to sobie nawet w pamiętniku!

„Miłość to moi dziadkowie. Kiedy babcia podaje dziadkowi filiżankę herbaty, a on przykrywa jej nogi pledem, by nie zmarzła. To ich spacery, podczas których nadal trzymają się za ręce. I buzi na do widzenia, gdy jedno idzie do sklepu lub do lekarza”.

A potem… Potem dorosłam i przejrzałam na oczy. Wyszłam za mąż i szybko się okazało, że choćbym nie wiem jak się starała, to rutyna i troski dnia codziennego i tak w końcu zapanują nad romantycznymi ideami. Nie potrafiłam nie kłócić się i nie robić awantur o byle drobiazg. Nagromadzenie tych drobiazgów doprowadzało mnie do szału. Chwilami czułam, że mam dość. I krzyczałam z powodu brudnej szklanki na stole…

A jednak brakowało mi tego, co tak mnie zachwyciło jako nastolatkę. Dlatego zawsze, gdy ja i Tomek się pokłóciliśmy, szłam sama lub z dziećmi na spacer, do dziadków. Tu szukałam spokoju i znajdowałam azyl. Napawałam się widokiem ich uczucia, które nie gasło. W przeciwieństwie do nich.

Dziadkowie byli coraz coraz starsi i coraz słabsi. Tym bardziej wzruszało mnie, gdy patrzyłam na ich miłość.

Dbali o siebie. To mnie bardzo rozczulało!

Pamiętam, jak pewnego dnia przyszłam do nich ze starszą córką, Madzią. Babcia akurat smażyła kotlety, ale natychmiast przybiegła się z nami przywitać i zapomniała o patelni. Kotlety wysmażyły się na podeszwę, a ona zaczęła się zamartwiać, jak ona i dziadek je pogryzą, bo przecież własnych zębów już nie mieli.

Kolety były w sumie cztery – dwa wcześniej usmażone, „normalne”, i dwa spalone. Jednego z tych lepszych babcia położyła na talerzu Madzi, drugiego dała dziadkowi. A on, gdy babcia wróciła do kuchni po sztućce, zamienił kotlety i babci się dostał ten miękki.

Raz ukroiła, zorientowała się, w czym rzecz, szybko zlustrowała wszystkie talerze i… poprosiła dziadka, by podał jej trochę wody. On się odwrócił, a wtedy ona myk – i znów przerzuciła kotlety. Dziadek oczywiście dojrzał szachrajstwo i zaczął narzekać, że on coś apetytu nie ma, więc odda swój kotlet babci.

No powiedzcie, czy to nie słodkie?! Innym razem wszyscy zostaliśmy zaproszeni do ciotki. To była duża rodzinna impreza, ciotka kończyła 70 lat, organizowała obiad w restauracji. A dziadek nie lubił takich spędów, nie znosił jedzenia na mieście…
W dodatku, o czym się później dowiedziałam, cierpiał wówczas na jakieś kłopoty gastryczne. Co było, oczywiście, mocno kłopotliwe.

Jednak dziadek udawał zadowolonego. Wiedział, że babcia z ciotką bardzo się lubią i zależy jej na tym spotkaniu, siedział więc, zaciskał zęby i robił dobrą minę do złej gry. Babcia się zorientowała, w czym rzecz, bo nieoczekiwanie w połowie drugiego dania oznajmiła, że bardzo źle się poczuła i przeprasza wszystkich, ale chce iść do domu. Z mężem, naturalnie, bo ktoś się musi nią zaopiekować…

Zadzwoniłam do nich później, mocno zaniepokojona, ale dowiedziałam się, że babcia ma się znakomicie i nic jej nie dolega. Dopiero po kilku dniach przyznała się do szachrajstwa. Niestety, to jeden z ostatnich takich radosnych obrazów, jakie znajduję
w swojej pamięci. Potem dziadek zachorował i babcia go pielęgnowała. Miał wylew i, niestety, nie odzyskał pełniej sprawności.

Trzeba było mu pomagać jeść i pić, jeździł na wózku inwalidzkim. Babcia codziennie wychodziła z nim na spacer, a on, żeby jej ulżyć, próbował niesprawnymi rękami popychać koła. Do końca byli ze sobą, wspierali się, szanowali i kochali. I właściwie razem odeszli – babcia przeżyła dziadka o dwa miesiące.

Trzeba dorosnąć do miłości

Z westchnieniem spojrzałam na zegarek i aż się zdziwiłam – na wspomnieniach spędziłam prawie trzy godziny! A mój mąż jeszcze nie wrócił… Zaczęłam się niepokoić. Za oknami było już ciemno, w mojej głowie powstawały różne, coraz bardziej dramatyczne scenariusze… Sięgnęłam po komórkę i zadzwoniłam do niego, ale telefon odezwał się z komody. No tak. Wybiegł wzburzony i nie wziął komórki. Teraz już się naprawdę zaniepokoiłam. Gdzie on się podział?! Nagle – zgrzyt klucza w zamku. Wybiegłam do przedpokoju.

– Martwiłam się o ciebie! Dlaczego nie… – zaczęłam i odebrało mi mowę. Stał w progu z bukietem róż.

– Przepraszam, kochanie – powiedział, wręczając mi kwiaty. – Strasznie się wkurzyłem, wsiadłem w samochód i pojechałem przed siebie. I wiesz, dokąd mnie poniosło? Pod dom twoich dziadków. Zatrzymałem się tam i próbowałem ochłonąć. I pomyślałem sobie, że… chciałbym żyć tak jak oni. To nie może być bardzo trudne. Bo przecież o co my się tak właściwie pokłóciliśmy? O jakąś głupotę, o której za trzy dni nie będziemy pamiętać.

– Masz rację, to była bzdura – odparłam. – Ja też cię przepraszam.

Pomyślałam, że może jednak zaczynamy dorastać do miłości…

Czytaj także:
„Mam ponad 50 lat, a zakochałam się na wakacjach jak nastolatka! Czy to w ogóle wypada w tym wieku?”
„Zakochałem się w dziewczynie poznanej na plaży. Robiłem wszystko, żeby się z nią umówić, ale ona skrywała tajemnicę"
„Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, jak w filmie. Zobaczyłam go na ulicy i wiedziałam, że będzie moim mężem”

Redakcja poleca

REKLAMA