Nigdy nie planowałam tego, że w wieku 35 lat będę mieszkać z siostrą i jej rodziną. Myślałam, że skończę fizjoterapię, będę najpierw pracować w jakiejś przychodni rehabilitacyjnej, a potem otworzę własny gabinet. Miałam świetnie zarabiać, mieć piękne życie, pomagać ludziom i uśmierzać ból. Zamiast tego miałam niesprawną lewą rękę, byłam na rencie i ledwie było mnie stać na leki i jedzenie. Gdyby nie moja młodsza siostra, byłabym pewnie bezdomna.
Siostra mnie zaskoczyła
Boże drogi, jak ja się cieszyłam, kiedy Martyna zaczęła spotykać się z Olgierdem… Był taki energiczny, obrotny, miał tysiące pomysłów na biznes, no i bardzo kochał moją siostrę. Byłam wtedy półtora roku po wypadku. Wciąż nie umiałam się przystosować do nowego, okropnego życia bez sprawnej ręki i perspektyw.
– Oli zrobił ten biznes, o którym ci mówiłam! – siostra była podekscytowana wszystkim, co robił narzeczony. – Zarobili na nim półtora miliona na rządowym kontrakcie! Wyobrażasz to sobie? Kupujemy dom! I… – zrobiła pauzę – chcemy, żebyś z nami zamieszkała!
Zaniemówiłam ze wzruszenia, a potem uściskałam siostrę z płaczem. Powiedziała, że to nic takiego, bo zawsze ja się nią opiekowałam, nie pozwoliłam nas rozdzielić, kiedy tułałyśmy się po domach dziecka i rodzinach zastępczych.
– Opiekowałaś się mną przez całe życie, teraz moja kolej – powiedziała. – Olgierd mówi, że będziesz mieć własne wejście, już ma na oku taki dom, że będzie go można przebudować.
Pojechaliśmy go oglądać w trójkę. Był piękny. Biały, z oknami od podłogi do sufitu, kutymi balustradami na balkonach. Ktoś go zaczął budować w środku lasu, ale nie skończył i teraz Olgierd odkupił go w dobrej cenie. Jasne, trzeba było go wykończyć, ale jako że przyszły szwagier prowadził firmę budowlaną, całość miała się udać jeszcze przed ślubem.
I udało się. Dostałam nie jeden, lecz dwa pokoje z łazienką i osobnym wejściem prosto z garażu. Mogłam korzystać z kuchni połączonej z wielkim salonem, ale szybko zaczęłam wybierać szybkie odgrzewanie posiłków i jedzenie ich w swojej części domu. Dlaczego? Bo musiałam schodzić z drogi Olgierdowi.
Olgierd pokazał drugą twarz
Z kolejnymi dniami i tygodniami obserwowałam, jak mężczyzna, który ślubował mojej siostrze dozgonną miłość, zamienia się w domowego tyrana, niszczącego jej poczucie własnej wartości, zaufanie do własnych osądów i osobowość, którą tak kochałam.
Złościłam się, kiedy słyszałam, jak krzyczy na nią, że jest głupia i ma się nie odzywać przy jego wspólnikach, bo przynosi mu wstyd, ledwie otworzy usta. Albo kiedy nazywał ją świnią, bo nie zmieściła się w jakąś sukienkę, którą on jej kupił. To się zresztą powtarzało, ciągle przynosił jej markowe ubrania, które były na nią za ciasne, i wyżywał się na niej, że o siebie nie dba i się obżera. Martyna zaczęła się odchudzać, biegać tak ostro, że raz straciła przytomność.
O dziwo, mnie szwagier nie robił nic. Nigdy nie zasugerował, że jestem niemile widziana w jego domu, odnosił się do mnie z milion razy większym szacunkiem niż do żony. Nie miał jednak oporów, by przy mnie nazywać ją kurzym móżdżkiem, czy mówić jej, że jest warta tyle, ile zapłacił za jej sztuczne cycki.
Broniła go
Robiła to zawsze. Kiedy powiedziałam jej, że nie przypadkiem mąż zrzucił jej ukochaną porcelanową figurkę aniołka, jedyną rzecz, jaką miałyśmy z rodzinnego domu. Kiedy mówiłam, że specjalnie przytrzasnął jej dłoń drzwiami samochodu, a potem jeszcze obwiniał ją, że płacze z bólu i przez to „on się źle czuje”. Kiedy zasugerowałam, że kociak, którego Martyna znalazła na ulicy i przygarnęła, a potem pokochała, wcale nie uciekł…
Zawsze słyszałam to bezradne, błagalne „przestań…”. I przestawałam, patrząc, jak moja siostrzyczka zmienia się z pełnej życia dziewczyny o wielkim sercu w zastraszoną ofiarę.
O siniakach dowiedziałam się późno i przez przypadek. Olgierd dbał, żeby brzydkie wybroczyny nie szpeciły ciała jego żony w widocznych miejscach. I zawsze jakoś umiał ją przekonać, że nie zrobił jej krzywdy specjalnie.
– Martyna, on cię katuje – powiedziałam ze zgrozą.
– Nie… Ta herbata wylała się przez przypadek, po prostu za gwałtownie wstał… – mówiła i, co budziło największą zgrozę, chyba sama w to wierzyła.
I tak było cały czas.
A potem zaszła w ciążę
Wiedziałam, że przez tych dziewięć miesięcy Olgierd nie robił jej fizycznej krzywdy. Miał się za prawdziwego faceta. Chciał mieć syna i niemal obraził się na Martynę, że to będzie dziewczynka. Ale kiedy urodziła się Arleta, nagle mu się odmieniło. Zaczął niewiarygodnie rozpieszczać córkę, kupować jej ubranka od projektantów, drogie zabawki i gadżety.
Dla Martyny był jeszcze gorszy niż wcześniej. Poniżał ją, krytykował i żądał od niej, żeby opiekowała się dzieckiem tak, jak on sobie tego życzył.
– Nie jesteś opiekunką Ari, tylko jej mamą – mówiłam jej, a ona tylko coraz bardziej zapadała się w sobie.
Olgierd sprowadził żonę do roli służącej i niańki. Nie pozwalał jej decydować nawet o tym, co Ari jadła czy gdzie przebywała. Kiedy mała trochę podrosła i już mówiła, zaczął zabierać ją na wycieczki a to do Mikołaja do Laponii, a to do Legolandu. Martyna uważała, że to za wcześnie i te podróże tylko męczą dziecko, ale była wtedy nazywana kretynką, a Ari budzono o czwartej rano, żeby mogła jechać na lotnisko i spędzić intensywny dzień zaplanowany przez ojca.
Robiłam, co mogłam, żeby wspierać siostrę, ale czułam, że widzi swoją sytuację jako beznadziejną. Była całkowicie uzależniona od potwora, który traktował ją jak niewolnicę, i nie widziała szansy ucieczki. Bała się mu sprzeciwić, żeby nie zaczął wyżywać się na Ari. Potulnie robiła, co chciał, bała się nawet już płakać.
Wystraszyła mnie
Któregoś dnia, kiedy Olgierd znowu wyjechał gdzieś z córką, przyszła do mojego pokoju blada, z poważną miną.
– Beata, obiecaj mi coś – poprosiła, a mnie stanęło serce. – Gdyby coś się stało, zajmiesz się Ari tak, jak zawsze zajmowałaś się mną. Proszę, przyrzeknij mi.
Czułam, że to nie tylko mówienie „na wszelki wypadek” i przeraziłam się, że Martyna chce odebrać sobie życie. Mówiłam jej wtedy, że wszystko można zmienić, naszą sytuację też. Że może zostawić tego sukinsyna, możemy wyjechać i…
– Przestań! – tym razem nie westchnęła bezradnie, tylko wręcz krzyknęła. – Wiesz, że on całkowicie panuje nad moim życiem! A przez to i nad twoim! I nad Ari! Jeśli ja odejdę, ty stracisz dach nad głową! A Ari… Jak ja ją utrzymam? Co ja jej zaoferuję…? Ojciec daje jej wszystko, ona go kocha. Jeśli nie będę go wkurzać, jeśli będzie zadowolony, to ty i Ari będziecie miały dobre życie. Nie, Beata, nie mam wyjścia, muszę z nim być tak długo, jak on tego chce. A ty musisz mi obiecać, że zawsze będziesz przy Ari. On cię szanuje, wie, że pomożesz mu przy dziecku.
Zaczęłam krzyczeć. Chciałam, żeby mi powiedziała, co planuje, ale zamknęła się w sobie.
– Jeszcze wytrzymuję… – szepnęła cicho. – Wytrzymam tak długo, jak mogę…
Ta rozmowa mnie przeraziła. Zrozumiałam, że nie mam szans, by pomóc siostrze. Potwór, za którego wyszła, miał nad nią całkowitą władzę.
Dziecko stawało się takie jak on
Do tego zaczął kształtować Ari na swoją wypaczoną modłę. Z bólem patrzyłam, jak dziewczynka zwraca się do matki z lekceważeniem, a ona nie może jej w żaden sposób zdyscyplinować, bo Olgierd dostałby szału. Ari robiła się coraz gorsza. Ze słodkiego malucha stawała się powoli roszczeniowym, niedobrym potworkiem nieszanującym żadnych granic ani zasad. Wiedziałam, że to nie była jej wina.
Dziewczynka miała cztery lata, co mogła wiedzieć o tym, czym jest dobro i zło? To ojciec uczył ją, że jej matka ma spełniać wszystkie jego polecenia, pokazywał małej, że jeśli nie spodoba jej się cokolwiek, co mama powie lub zrobi, może przyjść do niego, a on sprowadzi Martynę do parteru. Robił to przy córce i obie z Martyną wiedziałyśmy, że za kilka lat Ari będzie mogła ją bezkarnie spoliczkować czy kopnąć i nikt z tym nic nie zrobi.
Olgierd wciąż chciał być „prawdziwym mężczyzną”. Zaczął zabierać pięcioletnią Ari na ryby, potem wpadło mu do głowy, że opłaci jej jazdy konne, chociaż Martyna była przerażona tym pomysłem.
– Ty sikasz pod siebie ze strachu na wszystko – rzucił do niej, kiedy powiedziała, że to może być niebezpieczny sport dla tak małego dziecka. – Nie wychowam mojej córki na taką ciamajdę jak ty. Rzygać mi się chce, jak widzę te twoje załzawione oczy, ten wykrzywiony ze strachu ryjek.
Widziałam, jak się powstrzymuje od płaczu, którym tak gardził jej sadystyczny mąż, i jak jej to nie wychodzi.
– Twoja siostra jest tak żałosna, że jakbym kopnął ją w pysk, toby mi buta wylizała – rzucił do mnie, wychodząc.
Chciałam się na nim zemścić
Poczułam wtedy, że w głębi mnie rodzi się coś potwornie mrocznego.
Tamtej nocy ubłagałam Martynę, żeby spała w mojej części domu. Chciałam mieć ją na oku, bo czułam, że żaden człowiek nie wytrzyma takiego okrucieństwa.
– Ari cię potrzebuje – mówiłam jej. – Musimy odejść dla niej. Nie możesz jej mu oddać, on ją zniszczy, będzie taka sama jak on.
Kiedy nie powiedziała nawet „przestań”, zrozumiałam, że za chwilę może być za późno. Martyna już była martwa w środku, już pogodziła się z utratą córeczki… Co jeszcze mogło ją powstrzymać?
Musiałam jej jakoś pomóc. Trzeba było działać, zanim stanie się nieszczęście, którego nie da się zapudrować i cofnąć. Obmyślałam plan zemsty. Może podsunąć mu jakąś kochankę, podrobić dowody zdrady, żeby puścić go z torbami? To nie będzie łatwe, ale miało sens.
Nie mogłam w to uwierzyć
W kolejnym tygodniu miałyśmy spokój. Olgierd pojechał w dłuższą delegację i siostra lekko odżyła. Nigdy nie dzwonił do niej z podróży, często nawet nie mówił, kiedy wróci. Po prostu wchodził do domu i zasypywał prezentami Ari. Dlatego kiedy ktoś zadzwonił z Amsterdamu, Martyna nawet nie wiedziała, że właśnie tam poleciał jej mąż.
– Olgierd nie żyje! – usłyszałam jej krzyk.
Okazało się, że samolot, którym wracał, rozbił się tuż po starcie. Przeżyli nieliczni, ale nie było wśród nich Olgierda.
Martyna wpadła w stupor. Nie docierało do niej, że jego już nie ma, a jej gehenna dobiegła końca. Wiedziałam, że trzeba dużo czasu, żeby przestała się czuć jak ofiara i kulić na każdy głośniejszy odgłos. A ja czułam, że los tak chciał, bo źli ludzie zawsze powinni dostać karę. Ja nie zdążyłam wymierzyć Olgierdowi swojej, ale to co się stało, nie wzbudziło we mnie cienia żalu. Będzie nam lepiej bez niego.
Nowe spokojne życie
Po śmierci męża siostra dostała dom, samochód i udziały w firmie. Jest bogata i szczęśliwa. Dla Ari, na szczęście, nie było za późno, udało się odkręcić cały ten syf, który ojciec włożył jej do głowy. Jest normalną dziewczynką, która kocha swoją mamę i oczywiście tęskni za tatą, bo przecież z jej punktu widzenia to był najfajniejszy tata na świecie. Ale lubi też Miłosza, człowieka, który pojawił się w życiu jej i jej mamy pół roku temu i wygląda na to, że zostanie w nim na dłużej.
Martyna po jakimś czasie sprzedała udziały w firmie po mężu i kupiła mi mieszkanie w mieście. Powiedziałam jej, że to zbyt hojny prezent i nie mogę go przyjąć, ale tylko mnie bardzo mocno przytuliła.
– Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić po tym wszystkim, co ty zrobiłaś dla mnie – szepnęła. – Dziękuję, że zawsze byłaś i chciałaś mi pomóc, nawet kiedy ja nie chciałam tej pomocy.
Czytaj także: „Okradł mnie jakiś młody chłystek. Nabrał skrupułów, kiedy się zorientował, że jestem niewidoma”
„Matka całe życie trzymała mnie pod kloszem i nie pozwalała żyć po swojemu. Poznałam przyczynę, gdy uciekłam z domu”
„Wyjazd do leśnej głuszy nie jest w moim typie. Mąż miał chrapkę na mizianie na mchu, ale się przeliczył”