Dotąd zawsze uważałam swojego męża za ostoję solidności, kogoś, kto nie wystawi rodziny do wiatru, nawet jeśli nie będzie między nami zbyt dobrze. A nie było. Już przed przyjściem na świat młodszego dziecka nasze życie intymne przypominało przypadkowe spotkania znajomych w parku – było przelotne i nijakie. Drugi synek, Sylwek, urodził się tak zwanym rzutem na taśmę. To znaczy ja bardzo chciałam, żeby Adaś miał rodzeństwo, a mój mąż zgodził się na to. Brzmi okropnie? Pewnie tak. I kiedy teraz na to patrzę z dystansu, aż mnie dreszcz przechodzi.
Zawsze był nieco zimny...
Jednak wówczas przyjmowałam życie takim, jakim jest, starałam się być zadowolona z tego, co mam, rejestrować tylko te dobre chwile. Krzysztof był zawsze wyważonym, spokojnym mężczyzną, rzadko mu się zdarzały jakieś wybuchy złości, a jeśli nawet, nigdy nie kierował agresji w stronę dzieci czy moją. Wyjąwszy naturalnie kłótnie, ale to były tylko pyskówki, nic więcej.
Kiedy zaczął mnie zaniedbywać, dosłownie parę lat po ślubie, z początku myślałam, że kogoś sobie znalazł. Wstyd się przyznać, ale zaczęłam Krzyśka obserwować, nawet śledzić. Jednak nie przyłapałam go na dwuznacznych kontaktach z kobietami. Jechał do pracy, potem wracał prosto do domu, jeśli musiał dłużej zostać, dzwonił, ale rzeczywiście był w biurze, bo sprawdzałam, parę razy nawet wpadłam niespodziewanie pod pretekstem przyniesienia mu kanapek.
Pogodziłam się z losem. Są w życiu ważniejsze sprawy niż seks, zwłaszcza gdy ma się dzieci. Ale nie powiem, żeby mi nie brakowało bliskości. Jednak wszelkie rozmowy schodzące na ten temat mój mąż zbywał, robił uniki, a w ostateczności się złościł. „Trudno – powiedziałam więc sobie – masz w końcu całkiem niezłe życie, bywają o wiele gorsze sytuacje niż oziębłość partnera”.
Mógł chociaż trochę się postarać, wysilić dla dzieci
Potem urodził się Sylwek i nie miałam czasu na rozważania. Przez ładnych parę lat nie myślałam o tym bardziej niż przelotnie. Aż do chwili, kiedy Krzysiek w ogóle zaczął mnie unikać i ignorować.
– Musimy wreszcie porozmawiać – oznajmiłam pewnego dnia. To była kolejna próba z mojej strony.
– Nie mam teraz ochoty na rozmowy – odparł opryskliwie.
– A kiedy będziesz miał?
– Na pewno nie dzisiaj – padła ta sama odpowiedź, co zwykle. – Nie rozumiesz, że przeżywam kryzys? Daj mi trochę czasu…
– Ile go potrzebujesz? – spytałam równie nieprzyjemnym tonem co on. – Miesiąc? Rok? Dziesięć lat?
– Błagam cię, daj mi spokój.
I tak to wyglądało. Pamiętam tamte święta Bożego Narodzenia… Taki koszmar trudno zapomnieć. Miałam wrażenie, że przebywam w domu z obcym, w dodatku wrogo nastawionym człowiekiem. Nie robił awantur, niby wszystko było jak zwykle – kupił choinkę, pomagał przy robieniu porządków, nawet przy lepieniu uszek. Ale widziałam, że myślami jest gdzie indziej. I zerkał bardzo często na komórkę. W ogóle przez ostatnie dwa miesiące używał jej częściej niż kiedyś. Pewnie powinnam była sprawdzić, z kim pisze i do kogo dzwoni, ale uważałam, że to poniżej mojej godności. Trudno, to jego sumienie. Nie potrafiłam tylko pogodzić się z tym, że zepsuł nam święta.
Dałam mu ultimatum
Dzieci też czuły, że coś jest nie tak, Wigilia okazała się totalną klapą, miałam wrażenie, że jesteśmy na stypie.
– Koniec! – powiedziałam następnego ranka, kiedy spotkaliśmy się z Krzyśkiem w kuchni. – Albo zaczniesz się zachowywać normalnie, albo się wyprowadź, skoro tak potrzebujesz spokoju!
Oczywiście udawał, że nie ma pojęcia, o co chodzi. Przecież nic nie zrobił. A właśnie to mnie tak bolało – że nie zrobił nic, aby ten magiczny czas upłynął nam wszystkim chociaż w miarę przyjemnie.
– Masz pieniądze – burknęłam, kiedy usłyszałam dokładnie to, czego mogłam się spodziewać. – Wynajmij sobie kawalerkę, zamieszkaj sam, przemyśl wszystko…
I tego też powinnam się spodziewać – rozmowa się urwała. A mnie czekał jeszcze koszmar nocy sylwestrowej, podczas której siedzieliśmy oboje w domu, niby razem, ale osobno.
Miałam tego wszystkiego naprawdę dość, niestety, najgorsze miało dopiero nadejść… Pewnego wiosennego dnia po południu stałam przy oknie w kuchni i paliłam papierosa. Wróciłam do nałogu po dziesięciu latach przerwy – po prostu to, co się działo w domu, przechodziło moją wytrzymałość. Dałam Krzysztofowi czas. Dałam mu ponad pół roku, ale nic się nie zmieniło. Było nawet jeszcze gorzej.
W tym dniu wszystko miało się rozstrzygnąć. To znaczy moje wciąż jeszcze w miarę bezpieczne, choć już dość smutne, życie legło w gruzach. Tym razem mąż poprosił o rozmowę, a mnie – głupiej – zabiło żywiej serce w nadziei, że coś się rozwiąże. Tylko nie takiego rozwiązania się spodziewałam.
– Jest ktoś, z kim chciałbym być – powiedział Krzysiek. – Ktoś inny…
W pierwszej chwili nie zrozumiałam.
– Co? Jak to jest ktoś – zamilkłam, gdy do mnie dotarło. – A jednak masz kogoś? – wysyczałam. – To nie żaden kryzys, żadne kłopoty! Masz kogoś, ty… ty gnoju!
Nie potrafiłam się powstrzymać przed inwektywą. Moje skołatane nerwy nie pozwalały na inną reakcję.
Ufałam mu, myślałam, że łączy nas chociaż przyjaźń
– Mam – przyznał. Nie patrzył mi w oczy, lecz w okno. Też wyjął papierosa. I on zaczął palić jakiś czas temu. – Mam kogoś i chcę z tym kimś być do końca życia.
Aż mnie wszystko w środku zabolało. Z jednej strony, powinnam się czegoś takiego spodziewać, bo przecież nikt się nie zachowuje tak podle bez powodu, ale z drugiej, wciąż miałam w pamięci naszą rozmowę z lutego, kiedy zapewniał, że nie łączy go żaden romans z kobietą. Uwierzyłam. Powiedział, że może mi przysiąc i dać słowo honoru. A wiedziałam, że co jak co, ale honor jest dla Krzysztofa bardzo ważny. Myliłam się, jak widać.
– A kim jest ta szczęśliwa dama? – spytałam zjadliwie. Nie mam pojęcia, skąd się brał u mnie ten spokój.
– A co za różnica? – Krzysiek wzruszył ramionami. I wtedy mnie trafił jasny szlag. Patrzyłam na człowieka, z którym spędziłam siedemnaście lat życia, i nie poznawałam go!
– Co za różnica? Co za różnica?! – krzyknęłam. – Chciałabym wiedzieć, kim jest ta, dla której mnie rzucasz! Dla której chcesz rozbić rodzinę! Chcę wiedzieć, w czym jest ode mnie lepsza! To takie dziwne?!
Zapewne to, co wtedy mówiłam, było bardziej chaotyczne, bo w szoku człowiek miewa problem z doborem słów, ale taki był ich sens. Najpierw przybiegł do kuchni Adaś, potem przytuptał Sylwek.
– Mamo, co się stało?
– Tato od was odchodzi – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Od nas wszystkich. Odchodzi! – wrzasnęłam, nie panując już nad sobą.
– Przestań! – zawołał Krzysztof. – Przestań. Nie porzucam dzieci…
– Odchodzisz do kogoś, tak?! No to porzucasz. Porzucasz rodzinę.
– To nieprawda! – Sylwek zaczął płakać. – Tatuś nie odejdzie!
Adaś obrzucił ojca morderczym spojrzeniem, a potem wziął młodszego brata za rękę.
– Chodź, mały – powiedział. – Niech sobie sami wrzeszczą. W takich sytuacjach dzieci często mają pretensje do obojga rodziców…
Rozwód nastąpił już na drugiej sprawie. Krzysztof, jak to sam określił, „nie wierzgał”, wziął całą winę na siebie, więc nie trzeba było prać brudów przed sądem, jak to się zdarza. Tutaj przynajmniej zachował się jak należy. No i podpisał oświadczenie, że nie rości sobie pretensji do swojej części nieruchomości, to znaczy naszego mieszkania. To też było dla mnie spore ułatwienie, bo musiałabym brać kredyt, żeby go spłacić. Niemniej, uważałam, że zrujnował mi życie. Jedyne, co mi pozostało, to zapewnić dzieciom wychowanie i godną egzystencję.
Zdrada to zdrada, a rozbita rodzina to… rozbita rodzina
Były mąż wyprowadził się trzysta kilometrów dalej. Z dziećmi widywał się raz albo dwa razy w miesiącu. Nocował wtedy u swoich rodziców mieszkających pod miastem. Sylwek cieszył się na te spotkania, ale Adam często odmawiał. Nie zamierzałam Krzyśkowi niczego ułatwiać, zostawiałam decyzję chłopakowi. Trudno, jego ojciec sam wybrał.
Pewnego dnia, jakieś pół roku po rozwodzie, Adaś przyszedł do mnie czerwony jak burak.
– Co się, stało, synku? – spytałam.
– Chodź, coś ci pokażę w kompie – powiedział. – Ojciec właśnie zmienił swój status związku. Nie bardzo rozumiałam, o co chodzi, dopóki nie zobaczyłam profilu Krzyśka na portalu społecznościowym. Rzeczywiście miał wpisaną informację o tym, że jest w związku. Ale nie małżeńskim… Po prostu w związku. A może nie tak po prostu. Natychmiast chwyciłam za telefon, wybrałam numer byłego.
– Słuchaj no – powiedziałam, kiedy się odezwał; nie wiedziałam, czy jestem bardziej zszokowana, czy wściekła. – Rozwiodłeś się ze mną i zostawiłeś rodzinę dla… dla… – przełknęłam ślinę, zanim dokończyłam. – Dla mężczyzny?!
Jego milczenie tylko potwierdziło to, czego się dowiedziałam.
– To dlatego byłeś kiedyś gotowy dawać słowo honoru, że nie ma w twoim życiu innej kobiety – wysyczałam. Nie miałam siły dłużej z nim rozmawiać, rozłączyłam się. Dzwonił jeszcze do mnie tego dnia i następnego, lecz nie odbierałam.
Rozumiem wszystko. Mamy inne czasy. Tolerancję. Równość… Jasne. Ale muszę powiedzieć, że dziwnie mi jest ze świadomością, że ojciec moich dzieci okazał się homoseksualistą. Nie rozumiem tego i nie muszę rozumieć. Czuję się naprawdę dziwnie.
I wcale nie jestem pewna, czy to lepiej, niż gdyby odszedł do jakiejś kobiety. Bo, jeśli się nad tym głębiej zastanowić – jaka to różnica? Zdrada pozostaje zdradą, a rozbita rodzina jest tak samo rozbita, niezależnie od wszystkiego. Tak przynajmniej powiedział Adam, i trudno mu odmówić racji. A kilka dni temu mój prawie dorosły syn na wspomnienie o ojcu zauważył: – Nie powinnaś się tak bardzo przejmować, mamo. Ojcem i… w ogóle. Możesz jeszcze ułożyć sobie życie. Przecież nie umarłaś. A poza tym jesteś całkiem w porządku. To „jesteś całkiem w porządku” powinnam chyba uznać za największy możliwy komplement w ustach nastoletniego dziecka.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mój mąż miał raka płuc, więc zostałam z nim z obowiązku
Dobrze nam się układało, ale po 15 latach małżeństwa stałam się nagle tylko... kumplem
Zabiłam męża dla pieniędzy z ubezpieczenia, bo chciałam opłacać młodego kochanka