„Mąż przyrósł do fotela jak grzyb, a ja potrzebowałam wichrów namiętności. Przystojny Janusz obudził we mnie żądze”

Kobieta w lesie fot. iStock by GettyImages, Zorica Nastasic
„Całe życie robiłam wszystko, jak należy - ślub z porządnym człowiekiem, dzieci odchowane. Problem pojawił się, gdy dzieci wyszły z domu. Okazało się, że nie mamy z mężem nic wspólnego. Z letargu wyrwał mnie na samotnym urlopie przystojny Janusz”.
/ 29.08.2023 20:15
Kobieta w lesie fot. iStock by GettyImages, Zorica Nastasic

Nie mogę powiedzieć, żeby moje małżeństwo kiedykolwiek było pełne ognia. Właściwie to nawet nie wiedziałam, że takie powinno być, gdy szłam do ołtarza. Moi rodzice nigdy nie rozmawiali ze mną o sprawach damsko-męskich. Bardzo długo byłam więc przekonana, że zbliżenia to nic więcej jak moja małżeńska powinność.

Na pewno nic przyjemnego

Chodziłam do katolickiej szkoły, a więc i większość moich koleżanek pochodziła z konserwatywnych domów. Wiedzę czerpałam więc tylko z ich opowieści: z tego, czego same się dowiedziały od matek, sióstr czy innych osób. A opowieści nie napawały optymizmem.

To też były nieco inne czasy: lata osiemdziesiąte w małej polskiej mieścince były dalekie od postępowości. Łóżko służyło tylko do poczynania dzieci i sprawiania przyjemności mężowi, niczego więcej.

Marka, swojego męża, poznałam, gdy miałam osiemnaście lat. Był nieco starszy, pochodził z dobrego domu, kończył studia ekonomiczne, wydawał się być miły. To były wszystkie kryteria, które zaszczepili mi w głowie rodzice przy poszukiwaniach męża. Nie miałam pojęcia, czego jeszcze wymagać, więc byłam zadowolona. Wyszłam za Marka tuż po skończeniu liceum. Przez chwilę mieszkaliśmy z jego rodzicami, a później przenieśliśmy się do mieszkania, które nam kupili.

Noc poślubną długo wspominałam miło, choć nie była zbyt przyjemna, ale nie miałam do Marka żadnych pretensji. Był uprzejmy i delikatny. To mi wystarczyło, żeby uznać się za największą szczęściarę i chwalić koleżankom: „Słuchajcie, nie umarłam! Dałam radę!”. Jak mówiłam, wszystkie traktowałyśmy pożycie raczej jak przykry obowiązek do odhaczenia. Marek nie należał do szczególnie rozerotyzowanych facetów, co było mi bardzo na rękę.

Im rzadziej inicjował zbliżenia, tym lepiej

Przynajmniej tak myślałam. Żyło nam się razem dobrze, w sumie dosyć zgodnie i spokojnie. Dziś rozumiem, że to była zwyczajna nuda. Prawie nic nas nie łączyło: ani chemia, ani wielkie uczucie, jedynie szacunek i jako takie przywiązanie. Faktycznie, współżycie z mężem przestało być nieprzyjemne, ale nie powiem, żeby mnie jakoś szczególnie ekscytowało.

Trwaliśmy tak w tym przewidywalnym, pozbawionym fajerwerków związku przez kolejne dwadzieścia pięć lat. Doczekaliśmy się dwójki dzieci, które zdążyły się już wyprowadzić. Miałam poczucie spełnionego obowiązku, ale dopiero po odejściu dzieci zadałam sobie pytanie: „No i co teraz? Co dalej z moim życiem?”. Dzieci odchowane, do czego mi jeszcze mąż?

Marka chyba zawsze traktowałam podobnie jak intymność. Ma swój określony cel, ma dać mi dzieci i tyle. Myśl, że mamy ze sobą razem spędzić jeszcze kolejne trzydzieści lat, we dwójkę, nieco mnie przeraziła.

Zaczęłam gorączkowo kombinować, co by tu zrobić, żeby się do siebie zbliżyć. Niestety, na lichym fundamencie nawet namiotu się nie postawi, a co dopiero zamek. Okazaliśmy się być na tyle różni pod względem charakterów, że nie potrafiłam nawiązać z mężem żadnej wspólnej więzi.

Ja po czterdziestce odkryłam w sobie miłość do natury i podróżowania, a Marek potrafił przesiedzieć cały dzień w fotelu czytając książkę lub oglądając serial. Na moje namolne próby wyciągnięcia go na świeże powietrze reagował tylko znużonym: „Nieee, nie chce mi się”. Wtedy wydawał mi się jeszcze mniej atrakcyjny niż zwykle. Taki zgrzybiały i stary... Chodziłam więc sama.

W Bieszczadach spotkałam Janusza

Wyruszyliśmy o tej samej porze z jednego schroniska, więc postanowiliśmy towarzyszyć sobie w wycieczce. Och, jaki on był ciekawy i zabawny, a przez to... niesamowicie seksowny. Pierwszy raz w życiu poczułam podobne zainteresowanie mężczyzną. Pierwszy raz mężczyzna spowodował u mnie przyspieszone bicie serca i rumieńce.

Przegadaliśmy całą drogę, a po zejściu ze szlaku poszliśmy na kolację. Czuliśmy się, jakbyśmy znali się od lat. Nie było między nami żadnego wstydu ani nieśmiałości. Po prostu coś kliknęło – jak na filmach. Po kilku drinkach zaczęliśmy się przed sobą otwierać, a jeszcze godzinę później – flirtować.

Czy czułam się winna? Nie. Bardziej oszukana: przez świat i mojego męża, choć on nie był tu właściwie niczemu winien. Miałam wrażenie, że świat ukrywał przede mną prawdę, że ominęło mnie w życiu coś niesamowitego i nawet nie miałam o tym pojęcia. Już wiedziałam, że tę noc spędzę z Januszem.

Kolację zakończyliśmy w jego pokoju w schronisku. To pełne napięcia oczekiwanie, te wiszące w powietrzu sugestie... Jak mogłam nie przeżyć tego wszystkiego z własnym mężem, a mogę z obcym facetem pierwszego dnia znajomości?!

Gdy Janusz w końcu mnie pocałował, szczęście uderzyło mi do głowy jak szampan. W takiej ekstazie nie byłam nawet w wieku nastoletnim. Rozgrzani całym wieczorem subtelnej gry wstępnej, bardzo szybko przeszliśmy do rzeczy. I po raz pierwszy dotarło do mnie, dlaczego ludzie mają taką obsesję na temat erotyki.

To była najpiękniejsza noc mojego życia

Janusz wyzwalał we mnie pokłady seksualności, o których nie miałam pojęcia. Dopiero w jego ramionach zrozumiałam co to znaczy być pożądaną i kobiecą. Spędzaliśmy ze sobą każdą noc aż do końca wyjazdu, a ostatniego dnia wymieniliśmy się numerami.

Gdy wróciłam do domu, mój mąż siedział (a jakże) w fotelu przed telewizorem. Nawet nie odwrócił wzroku od ekranu, gdy pytał czy dobrze się bawiłam. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że dobrze. Pokusiłam się nawet o stwierdzenie, że mi go brakowało i że następnym razem mógłby pojechać ze mną.

– Nie wydaje mi się – uśmiechnął się delikatnie. – Nie musimy przecież wszystkiego robić razem.

„No nie, wszystkiego nie musimy. Ale moglibyśmy cokolwiek...” – pomyślałam złośliwie i wyszłam z salonu. Zamknęłam się w sypialni, rozpięłam plecak i wyjęłam piżamę, która nadal pachniała Januszem...

Czy mój mąż w ogóle by się przejął, gdyby wiedział, co robiłam na samotnym wyjeździe? Czy byłby zazdrosny? Wściekły? Zażądałby rozwodu? Właściwie to w to wątpiłam. Oczami wyobraźni widziałam jak przyjmuje tę wiadomość nie odrywając oczu od książki i mówi: „Zdradziłaś mnie? Aha... No cóż. Trudno”.

Ze złością zerwałam się z łóżka, na którym przysiadłam i sięgnęłam po telefon. Natychmiast wybrałam numer Janusza.
– Cześć, tu Ela. Nie chciałbyś wybrać się w Karkonosze w następny weekend?

Czytaj także:
„Chciałam się zemścić, bo mąż zdradził mnie z młodą lalą. Wyjazd z przyjaciółką był świetną okazją, by zrealizować plan”
„Romansuję z żonatymi facetami. Sama kiedyś zostałam zdradzona, więc to moja zemsta za to, ile przecierpiałam”
„Przyjaciółka na starość zupełnie straciła głowę i chce ciągać mnie po jakichś sektach. Czy ta baba zapomniała, ile mamy lat?”

Redakcja poleca

REKLAMA