– Nie wiem, po co tu jestem – oświadczył Tomasz, siadając na kozetce. – To Marlena uparła się na terapię, uległem wyłącznie dla świętego spokoju.
Gdyby wiedział, jak wielu mężczyzn przed nim wypowiadało te słowa, wierząc, że są oryginalni. Małżeńska terapia była im niepotrzebna, przyszli, bo zostali zmuszeni – przez żonę, okoliczności, teścia, który trzymał kasę – powodów była długa lista. Nie można było zarzucić im kłamstwa, oni rzeczywiście nie zdawali sobie sprawy, co się dzieje w ich związku, wiedzieli, że jest źle, ale przecież nie z ich winy.
Nie wybielali się, naprawdę tak myśleli
Nie potrafili obiektywnie ocenić sytuacji. Od tego byłam ja, musiałam przeprowadzić zwaśnionych małżonków przez proces odkrywania ich błędów i oczekiwań, być mediatorem i nauczycielką. Czasem szło łatwo, innym razem trudniej, z Tomaszem czekała mnie orka na ugorze. Obok niego, w pozie, która zdradzała niepewność, przycupnęła Marlena.
„Z nią też nie będzie łatwo” – pomyślałam. – „Zahukane kobiety często starają się wytłumaczyć postępowanie męża, nie wiedzą też, że ich bierna postawa irytuje przedsiębiorczego partnera”.
Ledwie dokonałam wstępnej oceny, niezbyt profesjonalnej i wyłącznie na własny użytek, Marlena zaskoczyła mnie. Usiadła głębiej i założyła nogę na nogę. Niepewność zniknęła, teraz siedziała przede mną kobieta, która wie, czego chce, i jest gotowa o to walczyć.
– Jesteśmy dobrym małżeństwem – odezwał się Tomasz. – Ja pracuję, żona zajmuje się domem i dziećmi.
– Ja też pracuję – wtrąciła Marlena.
Tomasz skinął potwierdzająco głową, jednocześnie lekko wzruszając ramionami. Doskonale zrozumiałam, co chciał powiedzieć: „To ja zarabiam na dom, twoja pensja idzie na waciki, ale OK, niech tak będzie, nie mam pretensji”.
– Rozwijam karierę dla rodziny, żeby nam wszystkim było lepiej – ciągnął Tomasz – ale znajduję też czas dla dzieci i żony. Prawda?
Z pytaniem zwrócił się do Marleny, a ona potwierdziła:
– Jest dobrym ojcem, stara się, jak może.
– Mówiłem? Niepotrzebnie tu przyszliśmy – Tomasz lekko się uniósł, jakby chciał się ewakuować z kozetki.
– Potrzebnie – zatrzymała go Marlena. – Chodzi o pieniądze.
Tomasz poczerwieniał gwałtownie.
– A ty ciągle o jednym! Kasa i kasa, jakby szmal był najważniejszy. Pieniądze szczęścia nie dają, nie słyszałaś o tym?
– Dają, jeżeli trzeba zapłacić rachunki – głos Marleny lekko zadrżał, ale pozostał spokojny. – Jak to dramatycznie brzmi, myślałby kto, że zalegamy z opłatami, a nasze dzieci chodzą boso.
– Rachunki płacę w terminie ze swojej pensji, tym, co zostaje, gospodaruję rozsądnie, czekając na przelew od ciebie. Który nie nadchodzi.
– Nie macie państwo wspólnego konta? – zainteresowałam się.
– Mamy. Wpływa na nie moja pensja i to, co przeleje mi mąż – odparła Marlena. – Układ byłby idealny, gdyby Tomasz wywiązywał się z tego obowiązku, niestety, tak nie jest. Przypominam mu jak matka dziecku, chodzę za nim i proszę: przelej kasę, bo nie mam za co kupić dzieciom kurtek, opłacić tego czy tamtego, na zakupy też już nie starcza. On obiecuje, że za chwilę to zrobi, sprawdzam nerwowo stan konta i co? Przelew nie nadchodzi. Więc znowu proszę i przypominam, czując się jak petent. Ile można prosić o pieniądze? Czuję się z tym okropnie, jak interesowna harpia, a prawda jest taka, że Tomasz miga się od obowiązku łożenia na rodzinę. Co miesiąc zmuszam go do zrobienia przelewu, bez przerwy mówię i myślę o pieniądzach, które powinnam od niego dostać. Nie chcę tak żyć, dłużej już nie wytrzymam.
– To przestań w kółko nadawać o kasie – warknął wyprowadzony z równowagi Tomasz. – Czy ja jestem bankomatem? Tak mnie traktujesz. Daj, przelej, gdzie są pieniądze. Tylko to słyszę i skóra mi cierpnie na karku. Czy inne małżeństwa rozmawiają bez przerwy o pieniądzach? My tak. Dlatego zastanawiam się, kim dla ciebie jestem, wypchanym portfelem?
– Przecież wiesz, że to nie tak – szepnęła bezradnie Marlena.
– Uwierzyłbym, gdybym ciągle nie słyszał o zrobieniu przelewu.
– Przypominam ci, bo go nie robisz – Marlena podniosła głos. – Wydaje ci się, że możemy żyć tylko z mojej pensji?
– Nie dalibyśmy rady, za mało zarabiasz – uśmiechnął się Tomasz. – Co wskazuje na to, że jednak dokładam się do życia.
– Z opóźnieniem i wyłącznie dlatego, że suszę ci głowę – odcięła się Marlena. – Nie chcę tego dłużej robić, chcę mieć partnera, który wie, że rodzina to obowiązek.
– W dodatku bardzo kosztowny – zażartował Tomasz.
Marlena nie znalazła na to odpowiedzi, zamilkła
Mnie też opadłyby ręce, gdybym miała do czynienia z facetem, u którego trzeba wybłagać jałmużnę na życie. Pracowali i zarabiali oboje, jej pensja w całości szła na potrzeby domu, on się tylko „dokładał”, „pomagał” finansowo, zamiast wziąć połowę odpowiedzialności na własne barki. W dodatku robił to niechętnie, co wskazywało, że nie rozumie, co to znaczy być mężem i ojcem. W duchu pozostał singlem, pieniądze uważał za swoje kieszonkowe, wyłączną własność, którą zarobił uczciwą pracą. Nic nikomu do jego finansów, a już szczególnie żonie. Przelewy na wspólne konto robił, ale uważał je za rozdawnictwo, chociaż nigdy by się do tego głośno nie przyznał. I co z takim zrobić? Jak mu wytłumaczyć, że stawia żonę w niezręcznej sytuacji? Musiała co miesiąc prosić go o pieniądze, o których zapewne wolałaby nie mówić.
– Marlena robi z igły widły, spóźnię się z przelewem kilka dni, a ona już histeryzuje – odezwał się Tomasz.
– Można ustawić przelew automatyczny, o którym nie trzeba pamiętać – zarzuciłam haczyk. – Pieniądze będą przychodziły na wspólne konto w terminie i żona będzie zadowolona.
– Szczególnie jeśli karta nie zostanie odrzucona przez terminal z powodu braku środków, co już mi się kilka razy zdarzyło w spożywczaku – dodała Marlena.
– Może kiedyś tak zrobię – odparł Tomasz wymijająco.
– Dlaczego nie zaraz? – nacisnęłam go, ciekawa, jak zareaguje.
– Bo to wyłącznie moja sprawa, co robię z tym, co zarabiam, nikt mi nie będzie rozkazywał – zdenerwował się Tomasz.
Byłam ciekawa, czy słyszał o wspólnocie majątkowej, spytałam go o to.
– Czyli uważa pani, że to, co ja zarabiam jest również własnością Marleny? Z jakiej racji?
– Tak stanowi prawo – poinformowałam go. – Wyjaśnię to panu inaczej. Żona przeznacza swoje zarobki w całości na utrzymanie rodziny, nie robi oszczędności, co więcej, brakuje jej do pierwszego. Pan powinien dołożyć drugie tyle do budżetu, co pan robi, acz niechętnie i z opóźnieniem, monitowany przez żonę, która spełnia rolę komornika. Wisi panu nad głową i prosi o pieniądze. Wolałaby tego nie robić, ale prowadzi dom, z którego pan również korzysta, spełnia potrzeby dzieci, które jak rozumiem, są również pańskie?
– No raczej – obruszył się Tomasz.
– Pan czuje się jak bankomat, bo podświadomie uważa, że najbliżsi to pijawki wysysające pańskie w pocie czoła zarobione pieniądze. Teoretycznie pan wie, że za darmo żyć się nie da, ale od teorii do praktyki droga daleka. Wolałby pan zachować pieniądze dla siebie. Nie, nie posądzam pana o skąpstwo, chętnie kupi pan dzieciom rower czy rolki, żonie podaruje naszyjnik, ale na własnych warunkach. Kiedy będzie pan chciał. A to tak nie działa. Małżeństwo jest jak rower tandem, pedałować muszą oboje, żeby dojechać do celu. U was pedały naciska pani Marlena, krzycząc do zachrypnięcia, żeby pan się przyłączył. W końcu pan to robi, ale dopiero kiedy droga prowadzi pod górę, a terminal płatniczy odrzuca kartę podczas zakupów. Żona jest u kresu wytrzymałości psychicznej, pan tego nie rozumie i ma pretensje, że zmusiła pana do wysiłku. Jest pan zniecierpliwiony jej namolnością, ma pan za złe ciągłe żebranie o pieniądze. Czuje się pan jak bankomat, wciąż tylko daj i daj…
– Bo tak jest – przyznał. – Nie lubię, jak damskie paluszki grzebią w moim portfelu, nawet jeśli należą do żony.
– Jest na to prosty sposób, proszę ustawić stały przelew na wspólne konto. A przy okazji chciałabym, byście państwo omówili przeznaczenie oszczędności, które zapewne pan uzbierał. Dobre gospodarowanie i zaufanie to podstawa małżeństwa, prawda?
Tomasz nie był przekonany, a Marlena wyglądała na przygaszoną i zrezygnowaną, pomyślałam, że moje rady trafiły w próżnię. Na kolejnym spotkaniu dowiedziałam się, że sprawy nie ruszyły z miejsca, Tomasz nadal fanaberyjnie bierze udział w finansowaniu rodziny, zostawiając troskę o zakupy na głowie żony. Wspomniał mimochodem, że Marlena za mało zarabia, nie stara się tak jak on, co uznał za niesprawiedliwe, na co ona wybuchła, przypominając mu o dzieciach.
On uznał to za szantaż
Co tylko pokazało, jak mało ceni wkład żony wychowującej jego synów. Nie wiedział, lub nie chciał wiedzieć, że trudno jest rozwijać karierę mając w głowie grafik zajęć dzieci. Odebrać z przedszkola, ze szkoły, zaprowadzić na zajęcia sportowe, po drodze przypilnować odrabiania lekcji. Wizyty u ortodonty, kupno butów, katar, angina, kolejne L–4 wzięte z powodu choroby dziecka. Marlena nie mogła w tej sytuacji myśleć o lepszej pracy, a poza tym jej dzieci miały ojca, który dobrze zarabiał i miał wobec nich obowiązki. Smutno jest, kiedy rodzina staje się obowiązkiem, jeszcze smutniej, kiedy chodzi o pieniądze.
Tomasz okopał się i nie zamierzał oddać reduty, zaczęłam podejrzewać, że za jego postawą kryje się nie tylko niedojrzałość. Nie był w stanie zaakceptować pełnego udziału Marleny w jego życiu, dla niego wspólnota oznaczała niebezpieczeństwo i wyzysk. Podobnie odbierał małżeństwo, jeśli miałoby oznaczać dzielenie się stanem posiadania. Nie był przecież bankomatem, prawda? Nie mogłam mu pomóc, zaproponowałam przepracowanie tego problemu ze specjalistą, ale odrzucił pomysł jako niedorzeczny. Uważał, że jest dobrym mężem, a wszystkie kłopoty biorą się z pazerności i niecierpliwości żony, dla której najważniejsze są pieniądze. Jego pieniądze. Poddałam się.
Tomasz nie zamierzał niczego budować z Marleną, nie miał do niej zaufania, nie chciał jej dopuścić do swoich spraw, nie mówiąc o koncie. Stworzył rodzinę wyłącznie na piśmie, odrzucając fundament małżeństwa, jakim jest wspólnota. Można i tak, różnie ludzie żyją, o ile im to nie przeszkadza. Znam kobiety, którym mąż wydziela codziennie skromny datek na zakupy, kładąc pieniądze bez słowa na kuchennym stole.
Marlena do nich nie należała
Nie chciała dłużej walczyć z mężem, czuła, że nie ma w nim oparcia, i powoli wycofywała się ze związku. Najpierw przestała przypominać mu o przelewach. Pożyczyła raz i drugi pieniądze od siostry i czekała, aż Tomasz się zreflektuje. Owszem, przypomniał sobie pod koniec miesiąca, że nie dał kasy, naprawił błąd, ale zrobił to tylko raz. Potem skorzystał z okazji i przestał dokładać się do wspólnego konta. Wtedy Marlena wystąpiła o rozwód i zabezpieczenie alimentów. Tomasz musiał się zdziwić, kiedy zasądzono mu na potrzeby dzieci sumę znacznie wyższą niż ta, której zapominał ostatnio przelewać na małżeńskie konto. Zżymał się, ale płacił, wiedząc, że komornik nie ujmie się honorem jak żona i nie zrezygnuje z egzekwowania alimentów.
Prawo zafundowało mu przyspieszony kurs dorastania, z którego zresztą nie skorzystał. Nadal czuł się ofiarą systemu, porównywał się do bankomatu, z którego każdy może wybrać banknoty. Uważał, że jest ofiarą Marleny, która nie dość, że rozwaliła ich małżeństwo, to jeszcze okazała się pazerna. Bo Marlena, wspomagana przez prawnika, wystąpiła o podział małżeńskiego majątku, chcąc zabezpieczyć najbliższą przyszłość rodziny, dopóki nie rozkręci kariery po latach zastoju. Nie spodziewała się, że uzyska tak dużą sumę, okazało się, że jej mąż zgromadził spory fundusz, o którym nie miała pojęcia. Teraz pieniądze zostały ujawnione i mogę się założyć, że Tomasz pluł sobie w brodę. Gdyby w terminie dawał żonie pieniądze na życie, wykpiłby się nędzną sumką, a gruby portfel, ukrywany przed Marleną, pozostałby nietknięty…
Oboje układają sobie życie na nowo
Marlena znalazła ciekawszą pracę, Tomasz związał się z kobietą, ale na zupełnie innych zasadach. Nie ukrywa, również przed Marleną, że po przejściach, które mu zafundowała, stał się ostrożniejszy i nie ma zamiaru powtórzyć dawnych błędów. Z nową partnerką żyje w luźnym związku, z doskoku, na odległość i dwa osobne gospodarstwa.
Jego podejście się nie zmieniło. Nadal uważa, że obdarzenie bliskiej osoby zaufaniem grozi nieprzyjemnymi konsekwencjami, głównie finansowymi. Pełne konto zapewnia mu bezpieczeństwo, ale czy to wszystko, czego Tomasz potrzebuje? Czas pokaże. Jednego nie można mu odmówić, jest dobrym ojcem, dzieciaki go uwielbiają. Byłby również dobrym mężem, gdyby nie wiecznie drążące go podejrzenie, że jest traktowany jak bankomat.
Jak ze wszystkimi pacjentkami, które wyszły z toksycznych związków i przestały korzystać z moich usług, i z Marleną prędzej czy później się zaprzyjaźniłam. Wspaniale jest oglądać, jak rozkwita w odpowiedniej relacji.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”