Właśnie porządkowałam stare dokumenty, zastanawiając się, jak długo należy przechowywać faktury, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Nieco zdziwiona, bo nikogo nie oczekiwałam, poszłam otworzyć. Na progu stała moja przyjaciółka.
– Izka! – ucieszyłam się. – Wchodź. Czemu nie zadzwoniłaś, że przyjeżdżasz? Przygotowałabym do twojej wizyty, a tak… – wskazałam na rozłożone na stole szpargały.
– Przepraszam, że tak nagle, po prostu musiałam z tobą pogadać. Jeśli przeszkadzam… – zawahała się.
– Skąd! – odebrałam od niej płaszcz i niewielki neseser. – Naprawdę się cieszę, że sobie o mnie przypomniałaś. Nie odzywałaś się od wieków.
– Tak wyszło – westchnęła. – Wiesz, kłopoty, kłopoty, kłopoty…
Zasiadłyśmy na kanapie.
– Coś poważnego?
Nie spodziewałam się aż tak szczerej, bezpośredniej odpowiedzi.
– Janusz chyba zwariował, ja już tego nie wytrzymuję – poprawiając nerwowym gestem włosy, otarła spływającą po policzku łzę. – Z każdym dniem jest gorzej…
Przyglądałam się jej ze współczuciem
Od czasu, kiedy widziałyśmy się ostatnio, mocno schudła i jakby wewnętrznie oklapła. Niewiele w niej teraz zostało z kobiety, którą znałam i podziwiałam za siłę charakteru i poczucie humoru. Tej, która stanowiła dla mnie wzór, jak radzić sobie z trudnościami, i która jedną celną uwagą potrafiła postawić mnie do pionu.
Teraz ona potrzebowała wsparcia. Już to, że zjawiła się u mnie po prawie rocznej przerwie, bez wcześniejszego uprzedzenia, dawało do myślenia. Zaparzyłam dzbanek herbaty, szykując się na długą rozmowę.
– Opowiedz mi na spokojnie, co się dzieje – ustawiałam imbryk na podgrzewaczu. – Bo jak na razie wiem tyle, że Janusz zwariował i że mu się pogarsza. A na czym konkretnie polega jego szaleństwo?
– Dobra, zacznę od początku… – wzięła głęboki oddech. – Sama wiesz, że zawsze ceniłam w Januszu to, że nie jest obojętny. Urzekała mnie pasja, z jaką zapalał się do nowych pomysłów, ta jego walka o to, żeby było lepiej. Potrafił przekonać mnie do swoich poglądów, wierzyłam, że jego działania mają sens. Chciałam razem z nim zmieniać świat na lepsze… Teraz po ośmiu wspólnych latach zastanawiam się, gdzie ja wtedy rozum miałam… – pociągnęła większy łyk herbaty, zapominając, że jest gorąca. Zasyczała z bólu.
Bez słowa wstałam i poszłam do kuchni. Przygotowałam tacę z wodą mineralną, sokiem i szklankami, i już miałam zanieść do pokoju, kiedy Iza pojawiła się obok mnie.
– Zostańmy tutaj – zaproponowała. – W kuchni jakoś łatwiej się gada.
Racja, kuchnie mają w sobie coś z przytulnej, intymnej kobiecej magii.
– No więc krótko mówiąc, Januszowi pasja została, tylko problem się zmienił. Teraz jest zajadłym ekologiem.
– To szlachetne, o przyrodę i środowisko powinno się dbać – bąknęłam, nie bardzo wiedząc, gdzie tu powód do ucieczki z domu. – Ale chyba nie przykuwa się do zagrożonych wycinką drzew czy coś? – jakoś nie mogłam sobie wyobrazić korpulentnego Janusza wiszącego niczym koala czy leniwiec na jakimś konarze. – I co ci w tym tak przeszkadza, że nie wytrzymujesz?
– A niechby się przykuwał… – machnęła ręką, dając do zrozumienia, że taka forma protestów byłby do przyjęcia. – On jest, niestety, ekologiem od całego środowiska i na tym tle całkiem mu odbiło. Większość mieszkańców naszego osiedla już ze mną nie rozmawia, bo Janusz najpierw robił im wykłady o szkodliwości palenia byle czym w piecach i kominkach, a jak ich nie przekonał, to donosy zaczął pisać…
– Faktycznie przegiął – przyznałam.
Ostracyzm w małych miastach to coś strasznego
Nie da się uciec ani schować, gdy sytuacja się zaogni, może skończyć się wojną podjazdową, a jak będziesz potrzebować pomocy, nikt ci nie poda ręki. Na prowincji i przedmieściach trzeba dobrze żyć z sąsiadami, bo poniekąd jest się od nich zależnym.
– To dopiero początek – Iza łyknęła wody prosto z butelki, ignorując stojącą obok szklankę. – Kolejnym punktem zapalnym stały się śmieci. Janusz uważa, że w ogóle nie powinno ich być. I oręduje, orędownik jeden, cholera jasna, że trzeba tak żyć, aby nie pozostawiać po sobie bezużytecznych resztek.
Popatrzyłam na nią pytająco. Nikt nie przepada za śmieciami, ale jak to zrobić, żeby ich wcale nie produkować?
– Przecież tak się nie da… Owszem, rozumiem segregację, ograniczenie konsumpcji, recykling i tak dalej. Ale całkiem bez śmieci? Chyba w filmie science fiction.
– Właśnie. Dlatego moje życie zmieniło się w koszmar. Każdy zakup jest dokładnie oglądany i komentowany. „Pasta do zębów w pudełku? Wiesz, ile drewna trzeba, żeby to wyprodukować? Ile wody zużywa się przy jego produkcji? Jak mogłaś kupić coś takiego?” – pyta i patrzy na mnie oskarżycielsko, jakbym osobiście ścięła to drzewo, własnoręcznie wyprodukowała opakowanie i wepchnęła do niego tubkę z pastą. I zupełnie nie przyjmuje do wiadomości, że innych past nie było.
– Oj, może trochę go poniosło – zabawiłam się w adwokata diabła. – Miał chłop zły humor i wyżył się na pudełku.
– Nie wiesz, co mówisz – Iza skrzywiła się. – On jest taki bez względu na humor i pogodę. Myślałam poważnie o dziecku, ale gdy sobie wyobraziłam, że albo przy każdym pampersie będę musiała wysłuchiwać, jak bardzo szkodliwy jest dla środowiska, albo prać codziennie stosy pieluch tetrowych, jak moja matka, to na razie postanowiłam się zabezpieczać.
– Pranie też jest szkodliwe – zauważyłam. – Wodę się zużywa, no i detergenty, więc wychodzi na to, że dzieci są bardzo nieekologiczne.
Poklepałam ją pocieszająco po dłoni
– Popatrz, o tym w ogóle nie pomyślałam. – spojrzała na mnie z uznaniem. – Czyli jak zapragnę zostać mamusią, muszę się rozejrzeć za innym tatusiem.
– Może najpierw spróbuj dojść z Januszem do ładu i porozumienia – poradziłam. – To w końcu myślący, inteligentny człowiek, w końcu zrozumie, że przegina…
– Próbowałam – wzruszyła ramionami. – Tłumaczyłam, że mój kręgosłup nie daje rady dźwigać szklanych butelek z wodą, że nie mogę jeździć do pracy na rowerze, bo mam za daleko, i tysiące innych spraw, ale jak grochem o ścianę. I śmie twierdzić, że to ja jestem uparta! I samolubna. No i że nie rozumiem wagi problemu, czyli na dokładkę jestem głupia. No, odbiło mu. A ja cierpię… – znowu poprawiła włosy, przy okazji ocierając oczy.
– Czemu się tym wszystkim tak stresujesz? Jak chce, niech sobie zasuwa na rowerze i pije wodę ze szklanych butelek, najlepiej napełnianych gdzieś w wiejskiej studni. To jego przekonania, nie twoje, nie musisz się im podporządkowywać.
Znowu ciężko westchnęła, mało okno w kuchni nie zaparowało.
– Bo naprawdę jestem głupia, a on potrafi tak sprawę przedstawić, że czuję się winna, jakby to właśnie moje postępowanie gubiło planetę. A ja już naprawdę zrobiłam wszystko, co mogłam. Po zakupy chodzę z materiałową siatką, ograniczyłam zużycie prądu i wody, nie kupuję próżniowo pakowanych produktów, eliminuję plastik z mojego otoczenia – wyliczała mi swoje ekologiczne osiągnięcia.
– Od kiedy on taki się zrobił? – miałam nadzieję, że to jakaś chwilowa mania, zachłyśniecie się nową modą, zapał neofity, który szybko zgaśnie.
– Co do dnia ci nie powiem – uśmiechnęła się kpiąco. – Zaczęło się chyba od czasu wprowadzenia segregacji śmieci. Już wtedy burczał na mnie, że nie oddzielam nakrętek od butelek i kartonu od folii, i narzekał, gdy kupiłam nowy ciuch. Jego zdaniem powinnam ubierać się w lumpeksach.
– O, i jak z tego wybrnęłaś? – zainteresowałam się.
Janusz dzwonił codziennie, mówił, że tęskni
– Nauczyłam się go oszukiwać – wyznała bezwstydnie. – Jak sobie coś kupiłam, to odrywałam metkę i mówiłam, że wymieniłam się z koleżanką na coś innego. Po kryjomu wynosiłam na śmietnik rzeczy, które mi się znudziły, choć raz omal na tym nie wpadłam…
– Bo?
– Bo wyniosłam na śmieci starą torebkę. I wyobraź sobie moją minę, gdy wieczorem przytargał ją z powrotem, mówiąc, że znalazł coś w moim stylu. Mało trupem nie padłam! Nie mogłam powiedzieć, że to moja i sama ją wyrzuciłam. Zapytałam tylko, skąd ją ma, a on bez żenady przyznał, że znalazł na śmietniku. I wyglądał tak, jakby oczekiwał pochwał!
Choć problem był poważny, nie wytrzymałam i zachichotałam. Chichot musiał być zaraźliwy, bo Iza, mimo swego przygnębienia, też parsknęła śmiechem.
– No tak, bywało zabawnie. Czasem więc się śmiałam, czasem odpyskowałam, czasem ukrywałam to i owo. Bagatelizowałam sprawę, tłumacząc sobie, że ideałów nie ma, że każdy ma jakiegoś bzika… Jednak to się nasila. Co dzień robi mi awanturę.
– Krzyczy na ciebie? Nie mów, że cię też…? – pytanie o to, czy posuwa się do rękoczynów, zawisło mi na ustach.
Izka gwałtownie zaprzeczyła.
– Nie, no coś ty! Może jest wariatem, ale nie idiotą ani samobójcą. Niechby spróbował mnie uderzyć… Zapewniam, że nie pozostałabym mu dłużna. Źle się wyraziłam. Nie awanturuje się, tylko bez przerwy marudzi, wytyka błędy i robi mi wykłady. Jestem u granic wytrzymałości. Gdzie się podział ten facet, w którym się zakochałam?
Nie wiedziałam, co poradzić przyjaciółce
– No, zawsze był facetem z pasją – przypomniałam jej.
– Pasja, zgoda. Ale nie obsesja! Nie masz pojęcia, jak teraz wygląda nasz dom. Zamiast trawnika chwasty po pas, które on nazywa łąką kwietną. Wszędzie pełno plastikowych opakowań, bo mogą się jeszcze przydać. Wstyd mi przed ludźmi, bo z wszystkimi się pokłócił…
– A co na to rodzice, znajomi?
– Traktują go jak nieszkodliwego wariata, no ale oni znają tylko wycinek problemu. Nie muszą z tym żyć na co dzień.
Siedziałam w milczeniu. Nie wiedziałam, co poradzić przyjaciółce. Nikogo bym nie zachęcała do rozwodu, ale…
– Przepraszam cię, musiałam się przed kimś wygadać. I wiem, co powiesz.
– Tak?
– Że nie muszę z nim być. Ale…
– Ale nadal go kochasz – weszłam jej w słowo – i zastanawiasz się, co mogłabyś zmienić, nie uciekając się do ostatecznych rozwiązań.
– Wiedziałam, że mnie zrozumiesz. Muszę sobie to jakoś poukładać, z dala od niego.
– Więc zostań u mnie kilka dni – zaproponowałam. – Nabierzesz dystansu.
– Mogę? Naprawdę?
– Jasne! I przez te parę dni będziemy żyły nieekologicznie. Musisz odreagować.
Czas wykorzystałyśmy do ostatniej sekundy. Iza cieszyła się z najprostszych rzeczy, takich jak kąpiel w wannie pełnej piany, zakupy w normalnych sklepach, „śmieciowe” jedzenie, wizyta u fryzjera i kosmetyczki. Wydawało się, że wręcz zachłystuje się tą normalnością. Co ciekawe i znamienne, jej wakacje na gigancie wywołały u Janusza pewien niepokój. Dzwonił codziennie, pytał ją o samopoczucie, mówił, że tęskni i czeka na jej powrót.
Potrzebował terapii szokowej
Kiedy Izka postanowiła wrócić, wyglądała o niebo lepiej niż po przyjeździe. Uściskała mnie na pożegnanie i wyszeptała:
– Dzięki, potrzebowałam tego bardziej niż myślałam.
– Daj znać, jak dojedziesz. I pamiętaj, że jakby co, zawsze możemy te twoje wagary powtórzyć – uśmiechnęłam się krzepiąco.
Zadzwoniła dopiero po paru dniach.
– Wreszcie porozmawiałam z Januszem – zameldowała zaraz po powitaniu. – Pod moją nieobecność, kiedy sam musiał borykać się z swoim przesadnymi wymaganiami, chyba coś zrozumiał. Przegadaliśmy kilka wieczorów i wypracowaliśmy rozsądny konsensus. Jak na razie wszystko jest w porządku – słysząc jej radosny głos, odetchnęłam z ulgą.
Potem znowu nie odzywała się do mnie przez kilka miesięcy, aż niespodziewanie ze skrzynki pocztowej wyciągnęłam kolorową pocztówkę. „Serdeczne pozdrowienia z Neapolu przesyłają Iza i Janusz”, przeczytałam na odwrocie.
To chyba rzeczywiście dobrze się między nimi ułożyło, skoro pojechali na romantyczny wypad do Włoch, pomyślałam, oglądając widoczek ruin Pompei z Wezuwiuszem w tle. Uspokojona, zajęłam się swoimi sprawami. Pochłonęły mnie na tyle, że nawet nie zauważyłam, iż od naszego ostatniego kontaktu minęło pół roku. Uświadomiłam to sobie, gdy przypadkiem natknęłam się na przysłaną przez nią kartkę.
Ha, trzeba kontrolnie zadzwonić do Izy i sprawdzić, co u niej.
– Fajnie, że dzwonisz. Myślałam o tobie, ale wiesz, jak jest…
– No nie wiem – choć nie mogła tego zobaczyć, uśmiechnęłam się przekornie. – Dlatego dzwonię, żeby się dowiedzieć. Co u was? Jest Janusz? Możesz mówić swobodnie?
– Jasne, że mogę. Janusza nie ma. Poszedł na jakieś zebranie.
– Ekologów?
Udało się, podczas kolacji kolega nie spuszczał ze mnie wzroku
Chciałam wyglądać olśniewająco
– Nie, coś ty, ekologia to już przebrzmiała sprawa. Teraz zaangażował się w działania grupy ratującej zabytki. Tak go naszło po naszym wyjeździe do Włoch. Ma nadzieję, że uda mu się przeforsować projekt odbudowy tutejszego pałacu. Na razie zbierają podpisy, potem będą się starać o dotacje, sponsorów i tak dalej. Zapowiada się, że na parę lat będzie miał zajęcie, a ja spokój – paplała beztrosko.
– Czyli dobrze się z tym czujesz? – zapytałam ostrożnie.
– Super! Zamiast plastikowych nakrętek zbiera teraz albumy o sztuce.
Pogadałyśmy jeszcze chwilę, ale nie długo, bo tego wieczoru miałam pierwszą randkę z kolegą z pracy i musiałam się wyszykować. Chciałam wyglądać olśniewająco. Najwyraźniej osiągnęłam pożądany efekt, bo podczas kolacji kolega nie spuszczał ze mnie wzroku.
– Może dasz się namówić na przejażdżkę starym saabem – zagadnął mnie przy deserze. – Jeszcze ci nie mówiłem, ale stare samochody to mój konik. Uwielbiam je reperować, przywracać im dawne piękno i sprawność. Mówię ci, ten, którego teraz zrobiłem, to prawdziwe cacuszko. Najeździłem się po kraju, szukając części do niego, ale warto było. Sama się przekonasz. Motor mruczy basowo… – opowiadał.
W jego oczach zapalały się coraz jaśniejsze błyski. Nadal na mnie patrzył, ale już mnie nie widział, już co innego go ekscytowało… Kolejny pasjonat, pomyślałam w popłochu. O, nie!
Czytaj także:„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”