„Mąż przy teściowej zmienia się w cierpiętnika, a ze mnie robi leniwą klabzdrę. Mamusia pierze mu nawet gacie”

załamana kobieta fot. iStock, fizkes
„Nie poznaję go. Gdy tylko w naszym mieszkaniu pojawiają się jego rodzice, ten silny, stanowczy mężczyzna zmienia się w nieporadnego dzieciaka. Zastanawiam się, gdzie podział się facet, którego pokochałam?”.
/ 13.10.2023 14:30
załamana kobieta fot. iStock, fizkes

Podobno kobieta na zawsze pozostaje córeczką tatusia, a mężczyzna – syneczkiem mamusi. Ja nie wierzę, a właściwie nie wierzyłam w takie stereotypy. Pewnie dlatego, że z dorastałam w rodzinie zastępczej.

Wychowywali mnie wspaniali ludzie, którym zawdzięczam wszystko, co mam. Wiem, że mnie kochają, ale nigdy nie zaznałam prawdziwej rodzicielskiej miłości. Nie zrozumcie mnie źle. Do końca życia będę wdzięczna moim opiekunom za ich starania i poświęcenie, jednak więź łącząca dzieci z ich biologicznymi rodzicami jest mi obca, tym bardziej że pod ich dach trafiłam już jako nastolatka. Nie oznacza to jednak, że nie potrafię odróżnić zdrowej miłości od chorobliwej. Jedno od drugiego nauczył mnie odróżniać mój mąż.

Nie miałam łatwego startu w życiu

Przeszłości nie zmienię, ale moi rodzice zastępczy nauczyli mnie, że tylko ja mam wpływ na własną przyszłość. „Los nie rozdaje równo, ale tylko ty decydujesz, jak potoczy się twoje życie” – powtarzała mi mama. Jej słowa, czyny i gesty ukształtowały mój charakter. Trafiłam do nich jako sprawiająca problemy nastolatka, a ona wraz z tatą wychowali mnie na silną i niezależną kobietę. Dziękuję wam za to.

W szkole nie interesowałam się swoimi rówieśnikami. Widziałam w nich niedojrzałych smarkaczy, którym w głowie tylko zabawa. Sprawdzali się jako koledzy, ale żaden nie miał szans na to, by zostać moim chłopakiem. Z czasem zaczęłam myśleć, że pisany jest mi los singielki. Nie rozpaczałam z tego powodu. W końcu iść przez życie samotnie, niż dzielić życie z kimś, z kim nie ma się nic wspólnego. „Najwyżej adoptuję kota” – żartowałam sobie w myślach.

Tak to już bywa, że miłość dopada nas niespodziewanie. To był pierwszy semestr studiach. Zimne listopadowe popołudnie, z nieba lał się deszcz, a moja toyota właśnie wtedy postanowiła odmówić posłuszeństwa. Na domiar złego, rozładowała mi się bateria w telefonie. „Po prostu wspaniale!” – wykrzyczałam i ze złością kopnęłam w koło. Z wściekłości byłam bliska płaczu, gdy nagle poczułam dłoń na ramieniu.

– Nie zapala? Nie martw się, za chwilę coś na to poradzimy – usłyszałam.

Odwróciłam się i zobaczyłam Kacpra

Znałam go już z wykładów i ćwiczeń, ale tak jakoś wyszło, że do teraz nie zamieniliśmy nawet jednego słowa.

– Daj mi swoje kluczyki i wejdź do mojego auta, bo całkowicie przemokniesz – nakazał.  Po chwili zajął miejsce obok mnie. – Padł ci rozrusznik. Masz AC?

Zdążyłam tylko pokręcić przecząco głową. Nie czekając, aż coś powiem, Kacper od razu wyjął telefon. Po chwili miał już na linii człowieka, który miał rozwiązać mój mały problem.

– Przyślij lawetę pod uniwersytet, moja koleżanka potrzebuje holowania do warsztatu. Zamów od razu rozrusznik do toyoty yaris, naprawa musi być wykonana na jutro.

Poczułam wtedy dziwną mieszankę złości i wdzięczności. Byłam pod niesamowitym wrażeniem. Wiem, że to nie była żadna trudna sytuacja, ale ja, zamiast coś zrobić, wolałam kopać w koło, jakby to miało przywrócić sprawność mojemu autu. On za to od razu zabrał się do działania i po kilku minutach zdołał rozwiązać mój problem. Z drugiej strony podjął decyzję za mnie, nie dopuszczając mnie nawet do głosu.

– Miło, że mi pomagasz, ale właśnie postawiłeś mnie w kłopotliwej sytuacji. Ja po prostu nie mam pieniędzy na holowanie i naprawę. Pomyślałeś o tym?

– Nie musisz się niczym przejmować. Zadzwoniłem do szwagra. Za transport do swojego warsztatu nie policzy ci nawet złotówki, a naprawę wykona po kosztach – zapewnił.

Naskoczyłam na niego, a on wyświadczył mi wielką przysługę. Nagle zrobiło mi się głupio, ale szybko doszłam do siebie i przejęłam inicjatywę.

– Więc należy ci się za to wielka kawa. Pozwolę ci nawet wybrać lokal – powiedziałam, tym razem bez cienia złości, za to z wdzięcznością w głosie.

Chyba właśnie wtedy pomyślałam sobie, że albo ten, albo żaden.

Poślubiłam zwykłego maminsynka!

Mój pierwszy „facet na poważnie” okazał się również ostatnim w moim dotychczasowym życiu. Spotykaliśmy się przez cały okres studiów. Układało się nam świetnie. Kacper był uosobieniem prawdziwego mężczyzny. Imponował mi swoim intelektem, niezależnością i stanowczością. Nie potrafiłam wyobrazić sobie sytuacji, w której nie mógłby się odnaleźć. Ktoś, kto go nie znał, mógł uznać, że jest apodyktyczny, ale on po prostu był urodzonym liderem.

Po studiach oboje stwierdziliśmy, że czas na następny krok. Zamieszkaliśmy razem. Żyło się nam wspaniale. Ja zaczęłam pracę w banku, on założył swoją firmę consultingową. Dwa lata później byliśmy już małżeństwem. Wkrótce miałam przekonać się, że mój wymarzony facet nosi maskę, pod którą skrywa się maminsynek.

Rodziców Kacpra poznałam jeszcze na studiach. Wspaniali ludzie, choć od początku uważałam, ze jego mama jest nieco nadopiekuńcza i nie może pogodzić się z tym, że jej pisklę wkrótce wyfrunie z gniazda. Nie przejmowałam się tym, tym bardziej, że zdawałam sobie sprawę, że nie mogę obiektywnie ocenić tej sytuacji.

Po ślubie zaczęłam rozumieć, że relacja łącząca go z mamą nie jest normalna.

– Dziś wpadną do nas rodzice. Możesz po drodze kupić ulubioną herbatę mamy? – przeczytałam we wiadomości, którą do mnie wysłał.

Cieszyłam się na tę wizytę, bo naprawdę lubiłam ich towarzystwo. Zrobiłam zakupy i nie zapomniałam o herbacie, którą pije moja teściowa. Na obiad przygotowałam pieczeń. Tego dnia Kacper pokazał swoją prawdziwą twarz.

– Musicie wpadać częściej, bo gdy tylko mamy gości, mam szansę zjeść prawdziwy domowy obiad – stwierdził mój mąż.

– Iga, czyżbyś zaniedbywała mojego synka? – zapytała mnie teściowa z teatralnym oburzeniem.

Zgrabnie obróciłam to w żart i wyjaśniłam, że oboje najczęściej jemy obiady w pracy, co zresztą było zgodne z prawdą. To nie tak, że trzymam się z dala od kuchni. Po prostu, oboje wracamy do domu późno i gdybym miała jeszcze gotować, obiad trafiałby na stół dopiero wieczorem.

Wierzcie lub nie, ale to była dopiera pierwsza z wielu takich sytuacji. Przy następnym spotkaniu poprosił mamę, by wyprasowała mu koszule, bo ja nie chcę tego robić. Wyobrażacie sobie? Dorosły facet, który zachowuje się jak sześciolatek! Innym razem zapytał, czy mama może umówić mu dentystę, bo ja na pewno nie znajdę na to czasu, a wypowiadając te słowa, wyraźnie zasugerował, że nie chce mi się tego robić.

Nie poznaję go

Gdy tylko w naszym mieszkaniu pojawiają się jego rodzice, ten silny, stanowczy facet zmienia się w nieporadnego dzieciaka i cierpiętnika, a ze mnie robi leniwą klabzdrę, która po pracy najchętniej wylegiwałaby się przed ekranem telewizora. Rozmawiałam z nim o tym, ale on nie dostrzega problemu. Twierdzi, że to przecież jego mama. A ja zastanawiam się, gdzie podział się facet, którego pokochałam.

Mam ogromny mętlik w głowie. Nie wiem, co będzie z nami dalej. Nie potrafię już patrzeć na niego tak, jak kiedyś. Cały czas mam przed oczyma obraz Kacpra szukającego wsparcia u mamy. Bez wątpienia mamy sporo do przepracowania, a do tego potrzebna jest nam pomoc specjalisty. Chyba zacznę nalegać na terapię małżeńską. Mam tylko nadzieję, że on nie uzależni swojej decyzji od opinii mamusi. 

Czytaj także:
„Wpadłem w pachnące drogimi perfumami bagno pożądania. Ta kobieta bawiła się mną i czułem, że to nie przypadek”
„Przyjaciółka chciała zajść ze mną w ciążę, by spełnić marzenie o dziecku. Nie wiedziałem, że to ma drugie dno”
„Szybko wpuściłam go do swojego łoża i równie prędko tego pożałowałam. To był najlepszy pomysł na zrujnowanie życia”

Redakcja poleca

REKLAMA