Zbyt pochopnie zgodziłam się dzielić życie z człowiekiem, którego znałam zaledwie dwa miesiące. Robert oczarował mnie do tego stopnia, że wyszłam za niego mimo sprzeciwu rodziców. Miałam zaledwie 18 lat, pstro w głowie i uważałam, że uczucie jest najważniejsze. Zawaliłam egzaminy na studia, bo zamiast się uczyć, poświęcałam cały swój wolny czas Robertowi.
Był starszy ode mnie o trzy lata, po zawodówce. Potrafił położyć płytki, znał się na hydraulice. Po pracy chodził na tak zwane fuchy. Zarabiał sporo. Mówił, że ja nie muszę brudzić sobie rąk. Wierzyłam w każde jego słowo.
– Nie spróbujesz zdawać na studia za rok? – zapytała Irena, moja siostra.
Choć młodsza ode mnie o dwa lata, była o wiele bardziej rozważna i dojrzała. Mną w dużej mierze kierowały emocje. Jej świat był poukładany, a każdy dzień zaplanowany.
– Dostanę się na architekturę, a po studiach wyjdę za mąż. Będę mieć dwoje dzieci, parterowy dom – mówiła Irena i swój plan zrealizowała w stu procentach.
Podziwiałam ją za to, że potrafi powściągnąć porywy serca, że łatwo jej przychodzi zdobywanie kolejnych celów. Architektura była jej pasją. Należała do bardzo zdolnych studentek. Już na czwartym roku zaproponowano jej pracę. Rodzice byli z niej dumni. Po ukończeniu studiów przedstawiła nam Andrzeja, prawnika. Po dwóch latach przykładnego narzeczeństwa pobrali się. Andrzej pracował w prywatnej kancelarii. Irena z koleżanką założyła firmę projektującą przydomowe ogrody. To był strzał w dziesiątkę. Dostawała mnóstwo zleceń, rozwinęła działalność i świetnie na niej zarabiała.
Wstydziłam się za niego
Nasze drogi zaczęły się rozchodzić. Ona pięła się w górę, a ja spadałam. Nie pracowałam, bo tak sobie życzył mój Robert. Mieliśmy troje dzieci, nie było nam łatwo. Mąż lubił wypić po robocie. Najpierw przychodził zawiany w piątkowe wieczory, potem zaczęło mu się to zdarzać częściej. W końcu zwolniono go z pracy dyscyplinarnie. Jeszcze dorabiał fuchami, ale zbyt mało, by nas utrzymać. Rodzice pomagali nam finansowo, ale i nie szczędzili gorzkich uwag.
– Mirka, za kogoś ty wyszła? Za pijusa? – pytał ojciec.
– To koledzy rozpili go w pracy – broniłam męża.
– Nie widziałaś wcześniej, że lubi wypić? – dolewała oliwy do ognia mama. – Popatrz na Irenę, z nią nigdy nie mieliśmy problemów.
W końcu przestałam prosić rodziców o pomoc. Żyliśmy z mężem bardzo skromnie, by nie rzec: biednie. Nigdy nie prosiłam też o nic siostry. Ona jednak, znając naszą sytuację materialną, zawsze pamiętała o urodzinach moich i dzieci, na święta obdarowywała nas drogimi prezentami. Nie były to drobiazgi. Na przykład na 35. urodziny dostałam nową pralkę. Nie chciałam jej przyjąć, bo wydawało mi się, że Irena daje mi ją z litości.
– Wiem od mamy, że stara wam się zepsuła. Bierz, jak dają. Cieszę się, że mogę sprawić ci przyjemność – powiedziała siostra bez emocji – jak zwykle opanowana, wyważona.
– Nie potrzebujemy jałmużny – odezwał się wtedy niegrzecznie mój mąż.
Wstydziłam się wtedy za niego. Niestety, znowu był podpity. Moja siostra jednak ignorowała jego słowa. Nie traktowała go z szacunkiem. Inna rzecz, że na szacunek nie zasługiwał. Ale był moim mężem i traktując go jak powietrze, obrażała także mnie. Odprowadziłam ją do drzwi. Na schodach zapytała mnie:
– Jak ty to wytrzymujesz?
– Kocham go – odparłam.
Pokręciła głową i poszła. Rzadko pojawiała się u nas, bo Robert nie życzył sobie jej wizyt. Ja też jej nie odwiedzałam. Stopniowo oddalałam się od rodziny, która bardzo nam pomagała.
Między mną a Robertem zaczęło dziać się źle. Mąż znikał na całe dnie, wracał wieczorami, podpity, ale regularnie przynosił pieniądze. Bałam się, że coś mu się stanie. Prosiłam go, by przestał pić.
– Mam odmówić, jak mi stawiają?! – krzyczał. – Nie wiesz, że wódki i kobiecie się nie odmawia?!
– Nie jesteś sam! Miej litość chociaż nad dziećmi!
Przez kilka dni chodził trzeźwy, potem znowu czuć było od niego alkohol. Rodzice i siostra mieli mi za złe, że wyszłam za Roberta. Uczyniłam to w porywie miłości. Teraz bardzo tego żałowałam…
Przepłakałam wiele nocy...
Myślałam, że te kłopoty – osobiste i finansowe – są powodem pogarszającego się stanu mojego zdrowia. Bo faktem było, że coraz gorzej się czułam. Puchły mi nogi, bolała głowa, wciąż byłam zmęczona. Lekarz stwierdził, że cierpię na kłębuszkowe zapalenie nerek. Dostałam leki, zostałam pouczona, co jeść. Gdy objawy minęły, odstawiłam leki, zapomniałam o diecie i o chorobie…
Jednak po roku dolegliwości wróciły. Odkładałam wizytę u specjalisty. Uważałam, że ważniejszy jest problem alkoholowy męża, że ważniejsze są dzieci. I to był błąd. Pewnego dnia obudziłam się opuchnięta na całym ciele.
– Co ci jest? – zapytał mąż.
– Nic. Zaraz się zbiorę – powiedziałam, ale mimo wysiłku nie udało mi się podnieść z łóżka.
Mąż wezwał pogotowie. Zawieziono mnie do szpitala. Tam okazało się, że przestały pracować moje nerki.
– Będziemy panią dializować – usłyszałam od ordynatora.
Bardzo szybko okazało się, że niezbędny jest przeszczep. Zostałam wpisana na listę oczekujących. Bardzo długą…
W szpitalu odwiedzały mnie dzieci. Mąż też przychodził codziennie po pracy i siedział do późnego wieczora. Nie czułam już od niego alkoholu. Był wystraszony. Bał się, że mnie straci.
– Mirunia, co ja bez ciebie zrobię? – całował mnie po rękach. – Musisz wyzdrowieć! Jak mam ci pomóc?
Cieszyłam się, że wreszcie wyrwał się z nałogu. A jednocześnie martwiłam, że nie mogę wesprzeć moich bliskich i leżę jak kłoda, nieprzydatna. Dzieci nie były już takie małe – Ela miała 15 lat, Piotruś 13 i Janka 12 – ale były zdane tylko na ojca. Ile ja nocy przepłakałam!
Zapłakaną i załamaną widzieli mnie rodzice i siostra. Rozmawiali z ordynatorem. Pytali, jak mogliby mi pomóc. Mówił im o możliwości przeprowadzenia przeszczepu rodzinnego, a więc od dawcy spokrewnionego. Rodzice zgłosili chęć podarowania mi nerki. Niestety, ze względu na wiek i choroby nie mogli zostać dawcami. Ogarnęła mnie rozpacz. Bałam się, że umrę, a Robert wróci do nałogu, zostawiając na pastwę losu nasze dzieci.
Moja choroba przyniosła wiele dobrego
Leżałam na oddziale już drugi miesiąc, bez nadziei na szybką poprawę. Dużo się modliłam, prosiłam Boga o ratunek. Pewnego dnia do sali wpadła podekscytowana Irena.
– Mirka! Zrobiłam badania. Moja nerka jest dla ciebie w sam raz!
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, co ona powiedziała – że pragnie ofiarować mi cząstkę siebie… Nie mogłam przyjąć tego daru.
– Masz dzieci, męża, nie powinnaś ryzykować – odwodziłam ją od pomysłu.
– Mirka, już zdecydowałam. Teraz trzeba tylko, żebyś ty się zgodziła…
Po raz pierwszy od wielu lat padłyśmy sobie w ramiona. Tak się cieszyłam! Ale jednocześnie targały mną obawy, że jeśli się nie uda…
– Przestań krakać! – Irena przywoływała mnie do porządku. – Już postanowiłam, a wiesz, że jak ja coś zaplanuję, to ma tak być!
Miała rację…
Operacja przebiegła pomyślnie. Po przebudzeniu zapytałam, co z moją siostrą. Ona podobno zachowała się tak samo. Tak się o nią martwiłam! A ona o mnie… To moja choroba tak nas do siebie zbliżyła.
Żyję z nerką siostry już trzeci rok. Robert znalazł stałą pracę, jest abstynentem. Zmienił swój stosunek do Ireny.
– Szwagierko, kochana, będę ci wdzięczny do końca życia – zawsze powtarza, gdy tylko Irena nas odwiedza.
Siostra zatrudniła mnie w biurze swojej firmy. Pracuję w cieple i pod dachem. To bardzo ważne dla mojej nowej nerki. Choć moja choroba przyniosła nam wiele cierpienia, to jednak sprawiła, że Robert stał się lepszym mężem i ojcem. Kocham go też inaczej niż kiedyś. Od siostry nauczyłam się bardziej panować nad emocjami. Tak się cieszę, że mogę teraz z nią przebywać niemal codziennie! Wiem, że charaktery mamy całkiem inne, ale łączą nas więzy krwi – no i organ w kształcie fasoli. Najcudowniejszy dowód siostrzanej miłości!
Czytaj także:
„Pasierb nękał mojego syna. Ukochany wiecznie usprawiedliwiał swoje dziecko i wypominał mi, że nie jestem u siebie”
„Ojciec twierdził, że kobieta, którą kocham jest moją siostrą. Byłem pewien, że kłamie, by rozbić mój związek”
„Rodzice upokarzali mnie od dziecka. Kiedy tata trafił do szpitala, matka wykrzyczała, że to wszystko przeze mnie”