„Mąż przeliczał czas z rodziną na pieniądze. Mówił, że nie opłaca mu się przyjeżdżać do dzieci, bo szkoda benzyny”

Mężowi było szkoda paliwa na wizyty w domu fot. Adobe Stock, luckybusiness
„– Nie opłaca mi się przyjeżdżać do Polski na weekend. Wiesz, ile to byłoby benzyny? – Nie mam pojęcia, ile to by było benzyny, ale wiem, ile czasu mógłbyś spędzić z dziećmi! – mąż coraz częściej przeliczał czas z nami na zarabiane pieniądze”.
/ 14.05.2022 09:37
Mężowi było szkoda paliwa na wizyty w domu fot. Adobe Stock, luckybusiness

Rozwodząc się z Jackiem, miałam poczucie totalnej klęski. Nasza miłość, która tak pięknie się zaczęła wiele lat temu, nie przetrwała próby czasu. Czułego, i wrażliwego faceta, w którym się zakochałam, już nie było. Zmienił się w gościa, który myślał tylko o kasie. Zamiast poświęcać wolny czas rodzinie, całymi tygodniami pracował za kółkiem ciężarówki i stał się gościem w domu!

Brał więcej godzin niż ktokolwiek inny w całej firmie i powtarzał wciąż tylko, że robi to dla nas, bo chce zapewnić nam godną przyszłość.

Zapewnij nam teraźniejszość! – prosiłam i zaklinałam. – Nie ma cię z nami, Jacek! Po co dzieciom te pieniądze, skoro nie mają ojca w domu? Nie rozumiesz, że jesteś nam tu potrzebny!? – powtarzałam za każdym razem, gdy wracał.

Jednak mąż – odkąd zaczął pracować dla niemieckiej firmy – zupełnie sfiksował na punkcie euro na koncie. Wcześniej był kierowcą miejskiego autobusu, lecz kolega namówił go na zmianę pracodawcy.

Początkowo ja także byłam zachwycona

Śmiałam się, że po siedmiu chudych latach, czeka nas teraz w końcu siedem tłustych. Pierwszych kilka miesięcy było naprawdę przyjemnych. Pojechaliśmy na pierwsze rodzinne wakacje od lat, kupiliśmy dzieciom trochę nowych ubrań i wyremontowaliśmy kuchnię.

W najgorszych snach nie przypuszczałam, że pieniądze tak go zmienią. Najpierw wracał po pięciu dniach, później po dziesięciu, a w końcu nie było go prawie wcale. Mało tego! Każdy nasz wspólny rodzinny wyjazd, podczas którego nie zarabiał, tylko wydawał, uważał za stratę czasu. Zupełnie już nie miał nastroju na wakacje czy choćby wspólne sobotnie wyjścia.

– Nie opłaca mi się przyjeżdżać do Polski na weekend, ponieważ od poniedziałku ruszam dalej. Wiesz, ile to byłoby benzyny? – zapytał pewnego razu.

– Nie mam pojęcia, ile to by było benzyny, ale wiem, ile czasu mógłbyś spędzić z dziećmi! – próbowałam przemówić Jackowi do rozsądku.

Niestety bezskutecznie. Takie sytuacje powtarzały się coraz częściej. W końcu, kiedy nawet przyjeżdżał, zaczął się czuć w domu nieswojo. A to nie podobało mu się, że kupiliśmy jakiś nowy mebel, a to jak dzieciaki ubierają się do szkoły. Narzekał, że wciąż grają na tabletach i mają gorsze stopnie z matematyki. Zamiast cieszyć się wspólnym czasem, urządzał nam awantury albo wciąż czepiał się o coś dzieci.

– Odrabiasz lekcje z zaległego ojcostwa? – zapytałam. – Gdybyś był na miejscu, wiedziałbyś, że Franek ma kłopoty z matematyką, a Ania lubi metal i dlatego tak się teraz ubiera. Nie wpadaj jak burza do poukładanego świata i nie rozwalaj wszystkiego, co jakoś bez ciebie ułożyliśmy! – wygarnęłam mu w końcu.

Wiedziałam, że skończy się to karczemną awanturą, ale miałam dosyć.

– Chcesz powiedzieć, że nie jestem już wam potrzebny?! – wrzasnął Jacek.

– Chcę powiedzieć, że wykluczyłeś się z tej rodziny na własną prośbę, więc nie masz teraz prawa, by się nas czepiać na każdym kroku – wycedziłam przez zęby, wściekła na to, że zepsuł kolejny weekend.

Te kłótnie wracały do nas niczym bumerang

W końcu zagroziłam, że jeśli nie zmieni pracy, może już wcale nie wracać. Liczyłam na to, że jeśli postawię sprawę na ostrzu noża, Jacek przeniesie się do Polski. Tak się jednak nie stało.

– Od początku wiedziałem, że o to ci chodzi! – wypalił. – Robię dla was tyle, a ty tego nie doceniasz! Skoro chcesz rozwodu, nie ma sprawy. Dam ci go! – wrzasnął.

Nie chciałam powtarzać po raz setny, że te zarobki mają bardzo wysoki koszt, którym jest jego brak w domu! Nieraz przy nim mówiłam, że czuję się, jakbym była samotną matką, ale najwyraźniej nie robiło to na nim wrażenia. Nasz związek stracił rację bytu. Uznaliśmy, że rozwód będzie jedynym sensownym rozwiązaniem. W czasie decydującej rozmowy z Jackiem zachowywałam kamienną twarz, ale później przepłakałam w poduszkę wiele nocy. Przed dziećmi udawałam, że sobie radzę, lecz prawda była zupełnie inna. I nie chodziło o pieniądze ani o urażoną dumę. Byłam strasznie zawiedziona.

Wierzyłam, że on wbrew wszystkiemu nadal mnie kocha. Okazało się, że tylko się łudziłam. W głębi duszy uważałam, że Jacek chce dobrze dla nas i jeśli się nim potrząśnie, to zrozumie, że nie tędy droga. Do sądu szłam załamana, licząc na to, że może nie stawi się na rozprawie albo będzie mnie przepraszał i prosił o to, żebym zmieniła zdanie. Sama miałam ochotę powiedzieć, żeby się opamiętał, spojrzał na mnie i przypomniał sobie tę dziewczynę, którą przecież bardzo kochał. Niestety, Jacek na pytanie sędziego, czy nasze małżeństwo uległo całkowitemu rozpadowi, odpowiedział, że tak.

To akurat była prawda, choć ja żyłam w przeświadczeniu, że nasz związek udałoby się jeszcze uratować, gdyby Jacek tylko chciał zmienić pracę. Sędzia orzekł o rozwodzie na pierwszej rozprawie i wróciłam do domu już sama.

To był straszny cios!

Gdyby nie dzieci, pewnie bym się załamała. Musiałam jednak jakoś podnosić się każdego dnia i dbać o to, żeby choć ich świat pozostał bez większych zmian. Ania była w bardzo buntowniczym wieku i choć starałam się, by spotykali się z Jackiem zawsze, kiedy tylko był w Polsce, ona wolała spędzać weekendy ze swoimi znajomymi i chłopakiem. Franek o wiele chętniej widywał się z tatą, ale jemu dla odmiany tych spotkań było wciąż za mało.

– Dlaczego nie może po prostu z nami zamieszkać? – pytał, a ja nie wiedziałam, jak mu odpowiedzieć.

W któryś weekend Ania wyszła z chłopakiem i znajomymi z klasy na imprezę. Prosiłam, by wróciła przed północą, ale tego nie zrobiła. Siedziałam jak na szpilkach do 2 w nocy. Napisałam do niej, ale nie odpowiedziała. W końcu zaczęłam dzwonić, ale telefon nadal nie odpowiadał. Wystraszyłam się nie na żarty. Wyobraźnia podsuwała mi najstraszniejsze scenariusze i postanowiłam w końcu, że muszę coś zrobić. W pierwszym odruchu sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do Jacka. Był środek nocy, ale odebrał.

– Co się dzieje? – zapytał.

– Ania pojechała na imprezę i nie wraca. Miała być 3 godziny temu.

– Już jadę – oświadczył bez chwili namysłu.

To było właśnie to, czego najbardziej mi brakowało – wsparcia i gotowości do wszelkich poświęceń dla rodziny. Nie przeszkadzało mu, że jest 3 w nocy i że proszę go o pomoc. Zareagował od razu. Wkrótce przyjechał po mnie, a ja powiedziałam mu, gdzie odbywała się impreza.

Podjechaliśmy pod dom, a ja zadzwoniłam domofonem. Nikt nie odbierał. W mieszkaniu na drugim piętrze było ciemno. Miałam wrażenie, że nie ma tam żadnej imprezy. Jacek już szykował się, żeby włamać się do środka, kiedy nagle usłyszeliśmy szloch dobiegający zza drzwi. Szarpnęłam za klamkę, ale było zamknięte. Zawołałam córkę po imieniu i po chwili drzwi otworzyła nam Ania.

– Co ty wyprawiasz, dziecko? Czemu siedzisz sama na klatce?

– Tato? A co ty tu robisz? – powiedziała, ocierając łzy. – Mama? Wy razem?

– Wystraszyłam się, że cię nie ma. Co się stało, córeczko? – zapytałam.

– Maciek ze mną zerwał! – odparła, a ja dopiero zauważyłam, że trzyma w ręce nadpitą butelkę wina.

– Jaki Maciek? – zapytał Jacek.

– Jej chłopak Maciek! – odpowiedziałam oburzona.

Ania chodziła z nim od roku, a Jacek nawet nie miał o tym pojęcia. Przytuliłam córkę, zabrałam jej wino i pogłaskałam ją po włosach. W zasadzie niewiele go wypiła. Jacek odwiózł nas do domu i uścisnął nas obie, a ja czując jego znajomy zapach, zatęskniłam za nim jeszcze bardziej.

Wróciłam do domu z Anią

– Idź już spać, skarbie. Jutro pogadamy – powiedziałam.

Ania przebrała się w piżamę i przyszła jeszcze raz do mojej sypialni.

– Mamo, a czy wy z tatą… To coś znaczy? – zapytała z nadzieją.

– Nie, skarbie. Po prostu się o ciebie martwiliśmy – powiedziałam, choć jej słowa bardzo mnie poruszyły.

Wiedziałam, że i ona tęskni za tatą. Następnego dnia Jacek zadzwonił, żeby zapytać o samopoczucie Ani. Zapewniłam go, że wszystko dobrze i córka szybko dojdzie do siebie, a on zapytał, czy mielibyśmy coś przeciwko, gdyby wpadł na kawę. Nie mogłam uwierzyć.

Od naszego rozwodu minął rok. Nie płakałam już co noc, ale wciąż do siebie jeszcze nie doszłam. Nie potrafiłam udawać, że wszystko jest dobrze, ale nie umiałam mu odmówić. Jacek przyszedł w ładnej koszuli i usiadł przy stole, przy którym kiedyś często siadywaliśmy razem i jedliśmy całą rodziną posiłki. Kiedy dzieciaki usiadły z nami i zaczęły z przejęciem rozmawiać z tatą, nie mogłam powstrzymać łez. Nie chciałam, żeby widział, jak płaczę, więc wyszłam do kuchni zaparzyć herbaty. Kiedy się odwróciłam, Jacek stał przy mnie.

– Byłem taki głupi. Nie wiem, jak mogłem nie widzieć tego, że masz rację. Straciłem kilka pięknych lat z życia naszych dzieci – wyciągnął przed siebie rękę i dotknął mojej dłoni, a mnie łzy poleciały już niepohamowanym potokiem. – Agnieszko, kompletnie nie mam pojęcia, jak zareagujesz, ale muszę cię o to zapytać. Czy nie przyjęłabyś mnie z powrotem? – wypalił znienacka.

– Nie wiem… Nie umiem ci odpowiedzieć. Boję się – odpowiedziałam.

Odsunął się ode mnie i spojrzał na mnie, tak jak liczyłam, że spojrzy w dniu rozwodu – z miłością i tęsknotą. Zapewnił, że nie wróci do Niemiec. Ale po tym wszystkim, co przeszliśmy, nie potrafiłam przyjąć go z otwartymi ramionami.

Potrzebowałam czasu, żeby odbudować zaufanie.

Jacek faktycznie zmienił pracę

Dostał zatrudnienie w miejscowej fabryce mebli, do której dowoził drewno z tartaków. Pieniądze były mniejsze, ale w końcu miał czas dla dzieci. Poznał chłopaka Ani, który po kilku tygodniach wrócił do niej, prosząc o wybaczenie. Nie miałam siły opierać się dłużej uczuciu.

Dokładnie półtora roku od rozwodu, wzięliśmy ponownie ślub! Teraz staramy się oboje dużo bardziej i czasem mam wrażenie, jakbyśmy na nowo się w sobie zakochali. Nie możemy się nacieszyć tym, że znów jesteśmy razem. Kiedy ludzie słyszą, że wzięłam dwa razy ślub z tym samym mężczyzną, nie mogą się nadziwić. Tymczasem ja nie mogę zrozumieć, dlaczego musiało w ogóle dojść do rozwodu, żebyśmy zrozumieli, że największe szczęście to być razem.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA