Dzieciństwo spędziłam głównie z babcią. Jedna jej mądrość pozostała ze mną na zawsze.
– Droga życia jest kręta – mówiła ni to do mnie, ni to do siebie. – A najgorsze, że co jakiś czas stajesz na rozstajach i musisz zdecydować, w którą stronę pójdziesz. Jak wybierzesz jedną drogę, to nigdy nie dowiesz się, co jest na końcu tej drugiej.
Wiele razy wspominałam to powiedzenie, kiedy przychodziło mi podjąć ważną decyzję. Tak też było, gdy mąż wpadł w długi.
Ciągnęły mnie cyferki
Zaczęło się już przy wyborze szkoły. Mama namawiała mnie na handlówkę, żebym mogła w przyszłości zostać księgową, tak jak ona. Ja marzyłam o krawiectwie. Jednym i drugim nie mogłam być. Trzeba było wybrać. No to mam swoje pierwsze rozstaje – myślałam.
Ostatecznie zostałam księgową. Na początku nie było za wesoło. Dużo pracy, od cyferek kręciło się w głowie. Komputery ułatwiły pracę, ale siedzenie godzinami przed migającym cyferkami ekranem było zabójcze dla oczu. Pracując w księgowości dużej firmy badawczo-rozwojowej czułam się maleńkim, nic nie znaczącym trybikiem.
Byłam już nieźle sfrustrowana, kiedy dostałam propozycję pracy w biurze rachunkowym. Tam czułam się dużo lepiej. Jedną z obsługiwanych przeze mnie firm był serwis komputerowy. Zawsze dostarczali dokumenty na czas, ale raz zdarzyło się, że minęła połowa miesiąca i nawet nie było od nich telefonu. Próbowałam się skontaktować z tą firmą, ale bezskutecznie.
– Anka – wezwała mnie do siebie szefowa – przejedź się na Węgrowską i zobacz, co się tam dzieje. Chyba nie przestali istnieć.
Firma mieściła się w lokalu, do którego prowadziły zewnętrzne schodki. Dokoła leżały jakieś kartony, papiery, folie.
„Sądząc po uporządkowanych dokumentach, nigdy nie pomyślałabym, że tacy z nich bałaganiarze” – zastanawiałam się, lawirując między tym śmietniskiem.
Służbowa wizyta
Pukanie do drzwi nie zakończyło się zaproszeniem do środka. Okazało się, że nie były zamknięte, więc weszłam. Wewnątrz kręciło się kilku młodych ludzi, coś ustawiali, skręcali szafki czy biurka. Nikt nie zwracał na mnie uwagi.
– Dzień dobry – powtórzyłam kilka razy, robiąc to coraz głośniej.
– A, pani z ubezpieczenia – ucieszył się jeden z chłopaków. – Umawialiśmy się, że wpadnę jutro podpisać resztę dokumentów, ale skoro pani się fatygowała, to proszę – szybkim ruchem zrzucił stertę kartonów z biurka i rozejrzał się za wolnym krzesłem.
– Chyba jednak będzie pan musiał jutro się tam pofatygować – przerwałam – bo ja jestem z biura rachunkowego.
Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem.
– Który dziś jest? – zapytał, jakby dopiero co spadł z księżyca.
– Szesnasty – odpowiedziałam uprzejmie – a państwo nie dostarczyliście nam dokumentów do rozliczenia z poprzedniego miesiąca.
– Rany boskie! – złapał się za głowę. – Wszystko przez to zalanie.
Sąsiad z góry wyjechał na tydzień i zostawił odkręcony kran. Tego dnia nie było wody. Niestety, następnego już była i to w nadmiernych ilościach – opowiadał.
– Byliście ubezpieczeni… – raczej stwierdziłam, niż zapytałam.
– Tak, ale… sama pani widzi – rozejrzał się bezradnie dokoła. – No i przez to wszystko zupełnie zapomniałem o rozliczeniu.
– A wie pan przynajmniej, gdzie są te dokumenty? – zapytałam, widząc, jak rozgląda się po przykrytych folią szafkach.
– Dobrze, zróbmy tak – ożywił się, jakby wpadł nagle na wspaniały pomysł. – Pani poczeka, a ja ich poszukam.
Na dobrą sprawę nie wyglądało na to, że jest w stanie znaleźć je do końca roku. Żal mi się go jednak zrobiło i zgodziłam się poczekać.
– To ja wyjdę na papierosa – zlitowałam się nad miotającym się między szafkami, w gruncie rzeczy miłym facetem.
Po drugiej stronie był skwer z ławeczkami. Usiadłam na jednej z nich i przyglądałam się wiewiórce, która była wyraźnie zaciekawiona moją obecnością, ale nie na tyle odważna, żeby podejść.
Zaintrygował mnie
– Mam, mam! – machał papierową teczką rozradowany komputerowiec. – Okazało się, że Marzenka wszystko przygotowała i włożyła do swojego biurka. A potem w tym rozgardiaszu wszyscy o tym zapomnieliśmy – tłumaczył. – Dzisiaj jej nie ma, ale mój detektywistyczny nos podpowiedział, gdzie tych papierów szukać – zaśmiał się. – Janek jestem – przedstawił się.
– A, to pan jest właścicielem firmy.
– Tak, i pani dłużnikiem. Nie wiem, czy kawa wystarczy – zaproponował niepewnie.
– Na początek tak – uśmiechnęłam się.
– Ale nie teraz, bo muszę wracać do biura.
– To o piątej? – zapytał. – W tej kawiarni koło waszego biura…
– Będę kwadrans po, bo do piątej to ja pracuję – zgodziłam się na tę niespodziewaną propozycję.
Wbrew moim obawom spędziłam wspaniałe popołudnie. Janek okazał się sympatycznym, pełnym poczucia humoru facetem. Nasza znajomość szybko przerodziła się w coś więcej. Spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Okazało się, że Janek traktuje nasz związek bardzo poważnie i pewnego dnia poprosił mnie o rękę. Byłam zaskoczona, bo nie myślałam o nim w kategoriach przyszłego męża.
A potem został moim mężem
Do domu wróciłam zupełnie skołowana. Lubię go, ale chyba raczej nie kocham. Z drugiej strony to przyzwoity człowiek i pewnie będzie dobrym mężem, podpowiadał głos rozsądku. Jak się teraz nie zdecyduję, to mogę zostać sama. Mam prawie trzydziestkę i wolnych facetów w moim przedziale wiekowym jest coraz mniej.
– Zgadzam się – powiedziałam Jankowi, kiedy spotkaliśmy się następnego dnia.
Po ślubie wiele razy cieszyłam się, że to był dobry wybór. Janek okazał się cudownym mężem. Naprawdę go pokochałam. Na początku nie było nam łatwo. Janek rozwinął swoją firmę i coraz więcej czasu spędzał poza domem. Kiedy urodziła się Marysia, właściwie byłam zdana tylko na siebie. Ale coś za coś. Powodziło nam się coraz lepiej, na brak pieniędzy nie mogliśmy narzekać.
Janek cieszył się, że jego firma ma coraz lepszą opinię na rynku. Już nie musiał zabiegać o klientów. To oni starali się o współpracę z nim.
Klient jak żyła złota
Sukces jest jak narkotyk, osłabia czujność. Tak było i tym razem. Firma deweloperska, która kończyła budowę biurowca, zleciła firmie Janka całkowite skomputeryzowanie budynku.
– Na takie zlecenie czeka się latami, będziemy ustawieni do końca życia – cieszył się jak dziecko.
– Jesteś pewien, że to dobra decyzja?
– Kochanie, zawsze mówiłaś, że na rozstajach trzeba się zdecydować na jedną z dróg – przekonywał. – To jest właśnie ten moment. Szansa, jaka drugi raz może się nie trafić – mówił podekscytowany.
– Przecież nie masz aż takich pieniędzy – tłumaczyłam. – Zanim zarobisz, trzeba będzie wyłożyć mnóstwo własnej kasy.
– Wezmę kredyt – powiedział. – Jak skończę zlecenie, od razu go oddam.
– A jak coś pójdzie nie tak? – niepokoiłam się.
Niestety, moje obawy się potwierdziły. Po dwóch miesiącach Janek wystawił klientowi fakturę za pierwszy etap prac i zaczęły się schody. Klient zwodził, kombinował, obiecywał przelew jutro, ale pieniędzy nie było. A najgorsze miało dopiero przyjść. Minął miesiąc i trzeba było zapłacić podatki od wystawionej faktury. Pieniądze z kredytu topniały w zastraszającym tempie. Janek chodził jak struty. Zamiast przewidywanych zysków były kolosalne długi.
Wreszcie okazało się, że deweloper splajtował i zniknął.
– Muszę jak najszybciej znaleźć jakieś nowe, duże zlecenie – Janek przechadzał się nerwowo po pokoju. – Pieniędzy z kredytu wystarczy jeszcze na zapłacenie dwóch rat, a co potem? Jak przestanę spłacać, bank rzuci mi się do gardła.
Kolejne dni to była walka z czasem. Firma działała w miarę normalnie, ale dochody nie wystarczały na wszystko. Janek musiał zwolnić trzech pracowników. Bałam się, że to początek drogi na dno.
Wróciłam do pracy
Siedzenie w domu dobijało mnie psychicznie. Marysia cały dzień spędzała w przedszkolu, Janek w pracy.
– Tak dalej być nie może – zdecydowałam. – Wracam do pracy.
Następnego dnia zadzwoniłam do szefowej biura, w którym pracowałam przed urlopem wychowawczym. Umówiłyśmy się na kawę jeszcze tego samego dnia.
– Jak już wygrzebałaś się z domowych pieleszy – zaczęła – to rozumiem, że chcesz wrócić do pracy.
– Chciałabym – przytaknęłam niepewnie. – Tylko nie wiem, czy znajdzie się dla mnie miejsce.
– Dziewczyno, z nieba mi spadasz. Mamy coraz więcej klientów, a niełatwo znaleźć kompetentnych pracowników – ucieszyła się.
– To kiedy mogę zacząć? – odetchnęłam z ulgą.
– Jak dla mnie to nawet dziś – zażartowała.
Wieczorem powiedziałam Jankowi o swojej decyzji.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – zastanawiał się wyraźnie niezadowolony.
– Zobaczysz, że najlepszy – powiedziałam z optymizmem.
To była szansa dla nas
Po tygodniu pracy dostałam nowego klienta. To był taki nieduży przedsiębiorca. Pan Marian okazał się sympatycznym człowiekiem z dużym poczuciem humoru. Sam przywoził dokumenty do rozliczenia i zazwyczaj spędzał w naszym biurze znacznie więcej czasu, niż tego wymagały służbowe sprawy. Pewnego dnia zaczął mi opowiadać o swoim koledze, który tak jak on prowadzi własną firmę i ma kłopot.
– Oni się bardzo rozwinęli i ich cała infrastruktura informatyczna za tym nie nadąża – tłumaczył. – Wynajęli jakąś firmę komputerową, ale okazało się, że nie tylko nic nie ulepszyli, ale jeszcze schrzanili to, co było.
– Powinni wynająć fachowców, a nie jakichś partaczy –podsumowałam.
– Ale skąd można wiedzieć, czy to akurat będą fachowcy – uśmiechnął się smętnie.
– Może będę mogła pomóc w tej sprawie – powiedziałam tajemniczo.
– Proszę do mnie jutro zadzwonić.
Kiedy wieczorem opowiedziałam Jankowi tę historię, specjalnie się tym nie zainteresował. Miałam wrażenie, że mnie nawet zbyt uważnie nie słucha.
– Kochanie – potrząsnęłam go za ramię – obudź się. To może być dla ciebie szansa. Dobry kontrakt z zakorzenioną na rynku firmą jest chyba nie do pogardzenia.
Długo rozmawialiśmy na ten temat. Janek nie był przekonany do tego pomysłu. Nie dziwię się, po poprzedniej wpadce był sceptycznie nastawiony do złotych interesów. Ale ja czułam, że tym razem się uda. Było już dobrze po północy, kiedy wreszcie zgodził się na spotkanie z ewentualnym klientem.
Pan Marian skontaktował Janka z prezesem tamtej firmy i potem wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie. Janek podpisał umowę, którą tym razem przygotował dobry prawnik, zabezpieczając w kontrakcie interesy jego firmy.
Szybko okazało się, że wybraliśmy właściwą drogę. Firma Janka szybko uporała się ze zleceniem i dostała pełną obsługę i serwis całego systemu w wydawnictwie.
Powoli wychodzimy z długów. Lwią część kredytu Janek spłacił pieniędzmi z nowego kontraktu. Firma znowu dobrze prosperuje, ma coraz więcej klientów. Janek nie tylko na nowo zatrudnił zwolnionych pracowników, ale jeszcze powiększył personel. Patrzymy w przyszłość z optymizmem. Aż do następnego rozwidlenia życiowej drogi.
– Kiedy następnym razem trzeba będzie wybrać drogę, którą pójdziemy, to ty zadecydujesz – powiedział Janek, przytulając mnie mocno. – Masz zdecydowanie lepszą intuicję.
Czytaj także: „Brakowało mi powietrza, on podniósł mi ciśnienie. Dla niego polubiłam aktywność fizyczną, czekam na tę łóżkową”
„Ojciec był dla mnie wzorem, a po jego śmierci okazało się, że to oszust, który dorobił się cudzym kosztem”
„Z sanatorium przywiozłem lepszą kondycję i miłość. Znów czuję się jak młodziak, a myślałem, że będę już sam jak palec”