Pobraliśmy się z wielkiej miłości. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Wojtek po pracy przyjeżdżał do mnie i zostawał do późna. Ja, jeśli tylko mogłam, urywałam się z wykładów i gnałam na stancję, żeby ugotować mu coś pysznego. To była trochę taka zabawa w dom. Po ślubie zamieszkaliśmy z moją mamą i młodszą siostrą. Na początek zagospodarowaliśmy pokój i część korytarza, gdzie Wojtek zrobił aneks kuchenny.
Wkrótce okazało się, że jestem w ciąży, więc będziemy potrzebowali więcej miejsca dla naszej rodziny. Choć odkładaliśmy każdy grosz, a teściowie obiecali nam pomagać, to na rozpoczęcie budowy domu wciąż było za mało. Wtedy mąż zaczął przebąkiwać o wyjeździe do Anglii. Jakiś czas wcześniej odnowił kontakt z kolegą z wojska, który od dwóch lat pracował w Anglii i był bardzo zadowolony. Ja nie chciałam w ogóle o niczym słyszeć, ale kiedy pojawiła się na świecie nasza Kingusia, a my nadal gnieździliśmy się kątem u mojej mamy, powoli zaczęłam oswajać się z myślą o wyjeździe Wojtka.
Z czasem dzwonił coraz rzadziej...
Z góry było wiadomo, że ja z nim nie pojadę, bo raz, że nadal nie skończyłam studiów, dwa – moja mama dość poważnie zachorowała i trzeba było się nią zaopiekować, trzy – córcia powinna wychowywać się w kraju. Poza tym mieliśmy nadzieję, że najpóźniej za dwa lata nasza rozłąka się skończy. Oczywiście mąż obiecał dzwonić, pisać, no i obowiązkowo przyjeżdżać na każde święta, a jeśli się da, to nawet częściej. I tak zostałam słomianą wdową.
Początkowo źle znosiłam rozstanie. Wojtek rzeczywiście dzwonił, pisał e-maile, przysyłał paczki i pieniądze, ale to nie mogło wynagrodzić mi jego fizycznej nieobecności. Pamiętam, jak zwierzał mi się z trudów nowego życia; pisał, że tęskni „do normalności”, a ja mu odpisywałam, że moja tęsknota jest większa. Dopiero teraz, kilka lat później, rozumiem, jak egoistyczne było moje myślenie. Ja przecież wcale nie zostałam sama! Miałam córkę, rodzinę, przyjaciół. A Wojtek nie miał w Anglii nikogo.
Kiedy pierwszy raz przyjechał na Boże Narodzenie, snuliśmy plany budowy wymarzonego gniazdka. Ani się obejrzeliśmy, jak nadszedł czas wyjazdu. To rozstanie było dla mnie już mniej bolesne. Miałam przed oczami wizję przyszłości i zajmowało mnie rozważanie, czy lepszy będzie budynek dwupoziomowy, z kilkoma sypialniami, czy zdecydować się na coś mniejszego.
Po dwóch miesiącach od wyjazdu Wojtka okazało się, że znów jestem w ciąży. Miałam nadzieję, że uda mi się obronić choć licencjat, bo później, wiadomo, dzieci zajmą mi cały wolny czas. Do tego mama wciąż jeszcze nie wydobrzała po udarze. Całe szczęście, że przynajmniej o pieniądze nie musiałam się martwić. Kiedy urodziłam Dominika, Wojtek płakał przez telefon. Mówił, że się strasznie cieszy, a jeszcze bardziej żałuje, że nie ma go przy nas. Mnie też było przykro, gdy zamiast męża odbierała mnie ze szpitala siostra.
Dwa lata po wyjeździe męża zaczęła się budowa. Byłam tak szczęśliwa, że nawet nie zauważyłam, jak malał optymizm Wojtka. Dzwonił coraz rzadziej, rozmowa się nie kleiła. Kiedy przyjeżdżał, Kasi z trudem przychodziło słowo „tata”. Dominik, który bał się obcych, w pierwszych dniach pobytu męża po prostu się przed nim chował!
Muszę szybko ratować co się da
Kiedy parter domu był już urządzony, przeprowadziłam się tam. Mój mąż miał przyjechać na Wielkanoc. Jednak tydzień przed świętami zadzwonił, że nie dostał wolnego. Może przeszłabym nad tym do porządku dziennego, gdyby nie to, co przydarzyło się mojej sąsiadce. Jej mąż po długiej nieobecności (pracował w Irlandii) przyjechał na któreś święta i… poprosił ją o rozwód. Jego domem stała się Irlandia. Znalazł tam inną kobietę...
Przez dwa dni świąt stałam się strzępkiem nerwów. Wciąż myślałam o Wojtku i o tym, co stało się z naszym małżeństwem.
Zaraz po Wielkanocy kupiłam bilet do Anglii. Nie uprzedziłam męża, że przyjeżdżam. Wojtek, kiedy mnie zobaczył, oniemiał.
Przez kilka dni razem wiele sobie wyjaśniliśmy. Właściwie to głównie mówiłam ja: przekonywałam go, żeby wrócił. Bo on nie bardzo miał na to ochotę. Mówił, że w Polsce tyle nie zarobi... Domyśliłam się, że kogoś ma. Postawiłam sprawę na ostrzu noża.
– Wojtek, wracaj. Tak dalej nie da się żyć – oznajmiłam mu.
Użyłam wszystkich możliwych argumentów, żeby go przekonać. W końcu mi się udało. Obiecał, że jak tylko ureguluje sprawy, które tutaj pozaczynał, wróci do nas.
Od tamtych wydarzeń minął rok. Tę Wielkanoc spędziliśmy już razem. Nigdy nie pytałam go o tamtą kobietę. Wybaczyłam mu, bo go kocham i rozumiem, że czuł się samotny na obczyźnie. I wiem, że on też mnie kocha.
Czytaj także:
„Chorzy gaśli z dnia na dzień. Okazało się, że krewni płacili za ich podtruwanie. Dla spadku lub świętego spokoju”
„Pożyczyłam kasę przyjaciółce, a ona zwiała bez wyjaśnienia. Teraz zamiast operować żylaki, muszę biegać po sądach”
„Synowa zemściła się za zdradę męża i odebrała mi wnuki. Nic nie rozumiem, to nie ja wskoczyłam obcej babie do łóżka”