„Mój mąż okradł rodzinę, u której sprzątałam. A mój pracodawca posądził o to swoją żonę. Musiałam się przyznać...”

Kobieta ma męża złodzieja fot. Adobe Stock
Po 30 latach okazało się, że nie znam swojego męża. To nałogowo grający w totolotka bezużyteczny złodziej przepuszczający pieniądze. Ja chciałam być tylko uczciwą sprzątaczką.
/ 01.02.2021 06:54
Kobieta ma męża złodzieja fot. Adobe Stock

Nie przez cały czas byłam sprzątaczką, nie. W młodości pracowałam jako sprzedawczyni w sklepie, byłam bileterką w teatrze. A nawet przez kilka lat prowadziłam z mężem kiosk. Nie wyszło. To wtedy zaczęłam pracować u ludzi jako gosposia. I tak od sześciu lat jestem u państwa W.

On jest biznesmenem w średnim wieku, zajmuje się handlem sprzętem elektronicznym. Ona jest jego drugą, niedawno poślubioną żoną, młodszą o 15 lat. Piękna kobieta. Kiedy zaczęłam u nich pracować, była w ciąży. Urodziła chłopaka, z którego pan Marcin jest strasznie dumny. Pani Kasia sama zajmowała się dzieckiem, zakupami, kuchnią.

W domu sprzątałam, prałam i prasowałam

Raz na miesiąc do willi przychodził mój mąż, który za dodatkową opłatą mył wszystkie okna. Pan W. mówił, że lubi, jak wszystko zostaje w rodzinie, bo ważne jest zaufanie. Od początku lubiłam moich pracodawców. Pan W. jest co prawda raptusem, ale nieszkodliwym. Ma krótki lont, wybucha o różne bzdury, ale są to wybuchy bardziej kapiszona niż dynamitu.

Pani Kasia jest miła, dość wymagająca, ale, co najważniejsze, nie chodzi za mną, przecierając palcem po meblach i wyciągając pajęczyny z zapomnianych kątów. Ciekawe, że jest to ulubione zajęcie wielu pań domu, które opłacają sprzątaczki. Zazwyczaj te panie nie pracują, i tak sobie czasem myślałam, że może byłoby lepiej dla ich własnego zdrowia psychicznego, żeby same sprzątały swoje domy.

Nuda i bezczynność naprawdę potrafią pomieszać w głowie i unieszczęśliwić. Ale moja pracodawczyni zawsze miała coś do zrobienia. Lubię też małego Patryka, który dzięki matce z każdym kolejnym rokiem swojego życia jest coraz lepiej wychowany. Innymi słowy – byłam bardzo zadowolona z tej pracy. I od początku się starałam, by jej nie stracić.

W końcu miałam już 56 lat, w tym wieku o pracę bardzo trudno. Więc gdy pewnego dnia mój Franek powiedział: „Nie bądź głupia, on nawet nie zauważy braku tych pieniędzy” – miałam ochotę wydrapać mu oczy.

Zaczęło się to miesiąc wcześniej

Jak zwykle kręciłam się po willi, wykonując moje obowiązki. Pan W. zazwyczaj o tej porze był poza domem, robiąc to, co zazwyczaj robią biznesmeni, ale tego dnia nagle wpadł do domu, pobiegł do gabinetu, a po kilku minutach znów wybiegł.
– Ostatnio goni w piętkę – powiedziała pani Kasia, która zeszła z piętra z Patrykiem.
– Zapomniał czegoś ważnego na spotkanie z kontrahentem – westchnęła i pokręciła głową.
– To nie pierwszy raz. Trzeba mu coś kupić na pamięć.
Ja myślę, że pan Marcin potrzebuje odpoczynku – powiedziałam. – Jak tu u państwa pracuję, to ile razy byliście na urlopie? Dwa razy? Raz przez tydzień, i raz przez dwa, na samym początku, jak jeszcze pani była w ciąży. Oboje potrzebujecie urlopu. Od dziecka też. Pani Kasia skończyła zakładać Patrykowi buciki i dopiero wtedy popatrzyła na mnie z ukosa.
– Ma pani rację, pani Reniu. Ale cóż, on zawsze mówi, że to nie jest odpowiedni czas na wakacje. Że za miesiąc, za pół roku… – pokręciła głową.

Kilka minut później wyszła z małym Patrykiem i psem na spacer do parku. Zostałam sama. Skończyłam myć podłogę w holu i weszłam do gabinetu. Kiedy ścierałam kurz z biurka, zobaczyłam coś dziwnego. Nie wiedziałam, że część blatu można wysunąć, i wtedy ma się dostęp do płytkiej szuflady.

Pomyślałam, że to może taki schowek. Chciałam ją zasunąć, ale jakby coś ją blokowało. W tej szufladzie był cienki notes, który opierał się o brzeg. Przesunęłam go na środek, i wtedy zobaczyłam przylepioną do dna tajnej szufladki kartkę z ciągiem cyfr. Zasunęłam szufladkę, usłyszałam cichy klik, i było po sprawie.

– To na pewno był szyfr do jego domowego sejfu – powiedział wieczorem Franek – w którym trzyma kupę kasy. Sama mówiłaś.

Zawsze uważałam się za osobę, która nie plotkuje

Nawet własnej siostrze nie mówiłam o tym, co dzieje się w moim domu, czego nigdy nie mogła mi wybaczyć. Marysia potrafiła godzinami roztrząsać każdy grzech swojego męża czy dzieci (o jej kolegach z pracy i szefach nawet nie wspomnę), a mnie po prostu nie przechodziło to przez gardło.

Nie jej sprawa, mówiło we mnie to coś, co trzymało słowa na uwięzi. Ale mąż to zupełnie co innego, prawda? To jak moja druga połowa, a przed sobą samą nie będę przecież trzymała żadnych tajemnic. Poza tym, jednak chciałam z kimś porozmawiać, podzielić się myślami, spostrzeżeniami. A mój Franek był dobrym słuchaczem.

Więc zazwyczaj opowiadałam mu o tym, co ciekawego działo się w mojej pracy. Na przykład, że weszłam do gabinetu, bo pan W. kazał mi sprzątnąć talerze z biurka. A na ścianie obok odsunięty był obraz, a za nim sejf otwarty na oścież. A w sejfie pakunki z pieniędzmi, jakieś pudełka, skoroszyty. Gdybyś nie kupował tylu kuponów, miałbyś kasę! – Ile tam było? – spytał wtedy Franek. Policzki miał zaróżowione, oczy płonęły ciekawością. Dawno już go takiego nie widziałam. Odmłodniał nagle.

– Nie wiem, nie liczyłam.
– Ale ile kupek tych banknotów? Zamknij oczy i spróbuj sobie przypomnieć.
– Nie wiem… pięć czy sześć
– A jakie nominały? – nie ustępował.
– Nie mam pojęcia, nie przyglądałam się.
No to następnym razem przyjrzyj się – nakazał mi Franek z wyraźnym rozczarowaniem w głosie.
– A daj ty mi spokój! – zdenerwowałam się wtedy. – Co ja będę obcym ludziom kasę liczyła i do sejfu zaglądała. Jakbyś nie grał nałogowo w totolotka, też byś miał pieniądze. Teraz mąż się zdenerwował.
– Dla ciebie gram! – powiedział ze wzburzeniem. – Żeby zabrać cię na wczasy na Majorkę. Jak ci w narzeczeństwie obiecywałem. To było prawie trzydzieści lat wcześniej.

Już nie chciałam mu tego wypominać, ale nie mogłam pozostać dłużna.

– Już dawno byś mnie zabrał, gdybyś odkładał to wszystko, co wydajesz na kupony. Nie odpowiedział, i jak zwykle udał, że bardzo interesuje go program w telewizji. Właściwie to był jedyny temat naszych kłótni, bo generalnie się dogadywaliśmy. Ale wiedziałam, że jestem na straconej pozycji; Franek nie miał innych nałogów jak ten totolotek. Wydawał na niego wszystkie wolne pieniądze.

Tamtego dnia...

Po powrocie z pracy powiedziałam mężowi o tym, że pan W. jest już tak zakręcony, że zapomina zamknąć nawet tajne miejsce. Franek mnie zapytał, gdzie ono było i co w nim widziałam. I chyba miał rację z tym szyfrem do sejfu. Wyrzuciłam to zdarzenie z głowy. Trzy tygodnie później Franek przyniósł do domu nowy telewizor. Kosztował ze dwa tysiące. Na pytanie, skąd wziął pieniądze, powiedział, że wygrał.

– Całe lata narzekałaś, że wyrzucam kasę w błoto, a tu proszę, cierpliwość się opłaciła – puszył się, dumny. – Trzy tysiące wygrałem, za piątkę. Mój system zaczyna się sprawdzać. Jeszcze pojedziemy na tę twoją Majorkę. W następnym tygodniu, kiedy brałam marynarkę męża do czyszczenia, z wewnętrznej kieszeni wyciągnęłam plik kuponów lotto. Już na pierwszy rzut oka widać było, że kosztowały z kilkaset złotych. Pokręciłam tylko głową.

Byliśmy małżeństwem prawie 30 lat, i do tej pory nigdy się na mężu nie zawiodłam. Więc nie przyszło mi do głowy, że coś jest nie w porządku. Nie skojarzyłam. Dopiero dwa dni później strzelił we mnie grom.

Kiedy w willi czyściłam łazienkę na piętrze, usłyszałam kłótnię między państwem W.
– To, że jesteś moją żoną i wszystko mamy wspólne, nie oznacza, że możesz brać kasę, nic mi o tym nie mówiąc – klarował sztywnym tonem pan Marcin.
A ja ci mówię po raz kolejny, że nie wzięłam tych pieniędzy – w głosie pani Kasi była jeszcze większa sztywność; wyraźnie była mocno dotknięta oskarżeniami.
– Rozumiem, że potrzebowałaś je na coś – pan Marcin jakby nie słyszał słów żony.
– Trzeba mi było o tym powiedzieć. Czy ja ci kiedykolwiek odmówiłem?
– Nie, i dlatego gdybym potrzebowała, tobym ci o tym powiedziała.
Więc dlaczego ukra… wzięłaś pieniądze z sejfu? Na co ci było potrzebnych siedem tysięcy złotych? I powyciągałaś banknoty z kilku paczek, żebym się nie zorientował?
– Czy ty słyszysz, co mówisz? – głos pani Kasi wibrował w złości.
– Dlaczego miałabym ci kraść pieniądze?
– Nie wiem – mężczyzna już podniósł głos.
– Ale tylko ty znasz kod do sejfu!
– Skoro uważasz, że jestem złodziejką, to… to… udław się. I usłyszałam trzask drzwi.

Pani Kasia zabrała Patryka i wyprowadziła się do matki. Wróciłam do domu i naskoczyłam na męża:

– Ukradłeś pieniądze z sejfu, tak? Siedem tysięcy. Telewizor, kupony… Ile ci zostało? Oddawaj! Z siedmiu tysięcy zostały mu tylko trzy… W życiu nie byłam tak wściekła. Zraniona. Przerażona. Miałam tak ściśnięte szczęki, że słowa ledwie wychodziły mi z ust. Franek popatrzył na mnie znad gazety i powiedział:
– Spokojnie. Nie zorientuje się.
– Już się zorientował. Oskarżył żonę.
– No i dobrze – Franek skinął głową, nieporuszony, i wrócił do czytania. Patrzyłam na niego jak na wariata.
– Zrobiłeś to, kiedy myłeś okna w gabinecie… – domyśliłam się. – Mówiłam ci o tym wszystkim, bo ci ufałam. Nie wiedziałam, że wyszłam za złodzieja. To go ruszyło.
– Zaraz złodziej. Nie jestem złodziejem, tylko… skorzystałem z okazji. Daj spokój, Renata. Harujesz jak wół, czyszcząc ich kible, i ile z tego masz? Trzy patole na rękę na miesiąc. A oni tarzają się w kasie. I jestem pewien, że on też kradnie. Wszyscy bogaci kradną. A uczciwi żyją jak my…– popatrzył wokół z wyraźnym obrzydzeniem. – Nam też się coś od życia należy. Sam los tak uważa, skoro podrzucił ci te znaki.
– Znaki? – nie wierzyłam w to, co słyszałam.
– No, najpierw otwarty sejf, a teraz ta kombinacja – Franek wstał i podszedł do mnie. Przytulił do siebie.
– Zostały trzy tysiące, wystarczy na tydzień na Majorce. Już zadatkowałem, chciałem ci zrobić niespodziankę na majówkę, kiedy będziesz miała wolne. Jak widzisz, wszystko robię dla nas. Trzeba sobie jakoś radzić. Kiedy tak stałam sztywno w jego objęciach, usłyszałam echo z przeszłości. Byliśmy wtedy bardzo młodzi, dopiero po ślubie. Jeden z kuzynów Franka użyczył nam na kilka miesięcy pokoju w swoim starym rodzinnym domu, zanim znajdziemy sobie własne lokum. Pokój był na strychu. W jednej ze ścian była urządzona biblioteczka.

Były tam stare książki, w większości chłam. Ale Franek zorientował się, że jest tam trochę dość cennych pozycji. Więc zaczął wyprzedawać je w antykwariatach. Gdy spytałam, czy to w porządku wobec kuzyna, powiedział: „On i tak nie wie, co ma. Trzeba sobie radzić, korzystać z okazji. Inaczej ciągle będziemy siedzieć na samym dnie i wszyscy będą srać nam na głowy”.

Byłam młoda, zapatrzona w męża starszego o cztery lata, więc choć czułam się niewygodnie, nie zaprotestowałam. Tego wieczoru, gdy leżałam już w łóżku, nagle usłyszałam głos Franka:

– Przestań się martwić. Nikt nie będzie ciebie podejrzewał. Tylko uważaj, żeby ci się nie wymknęło, że wiesz, gdzie jest szyfr do sejfu. Bo wsadzą cię do mamra.

Mnie wsadzą? Bo niby to ja okradłam moich pracodawców? I to ma być moja druga połówka? On kompletnie mnie nie rozumiał. A ja… ja tak naprawdę nie znałam własnego męża. Choć powinnam była wiedzieć, choćby po tych książkach. Albo po jego komentarzach, że wszyscy kradną, i chodzi tylko o to, by się nie dać złapać. Nie spałam całą noc, bijąc się z myślami.

Rano pojechałam do pracy

Czułam się strasznie. I wciąż nie wiedziałam, co robić. Bałam się policji, więzienia. Wstydu. Pan W. siedział w domu. Czuć było przetrawionym alkoholem, a w gabinecie widziałam opróżnioną butelkę wódki. Był nieszczęśliwy. Pani Kasia nie przyjechała od matki. Wiedziałam, że to małżeństwo jest na krawędzi rozpadu.

On przestał ufać jej, że mówi prawdę, ona jest urażona, że mąż nie daje jej wiary. Nadszarpnięte zaufanie – najgorsza zbrodnia przeciw miłości. I to była moja wina. Więc zrobiłam to, co do mnie należało. Najpierw podgrzałam obiad panu Marcinowi i zaniosłam do gabinetu. Nie jest zdrowo pić na pusty żołądek. A potem obok talerza położyłam klucze do wilii.
– Co to? – spytał i popatrzył na mnie przekrwionymi oczami. Też w nocy nie spał.

– To moja wina – powiedziałam. Czułam, że cała się trzęsę.
– Te pieniądze ukradł mój mąż. Ale to przeze mnie… – i opowiedziałam mu wszystko.
– Jestem gotowa odpowiedzieć za ten czyn. Ale… jeśli da mi pan szansę, to będę pracować i spłacę te pieniądze. Wezmę kredyt… nie wiem. Czułam, jak po twarzy spływają mi łzy. On patrzył na mnie bez słowa. Więc wyszłam z willi i wróciłam do domu. Przez następne dwa dni czekałam, aż przyjedzie policja. Franek zrobił mi awanturę, a potem spakował się i wyjechał do kumpla gdzieś w góry, nie zostawiając adresu. Uciekł. Nie trafiłam do więzienia. Państwo W. uznali, że w gruncie rzeczy przeszłam test uczciwości.
– Tak trudno znaleźć pracownika, któremu można zaufać – powiedziała pani Kasia. – Chcielibyśmy, żeby pani z nami została, pani Reniu. No i Patryk się do pani przyzwyczaił. Nie poinformowałam Franka o takiej odmianie losu. Niech siedzi na połoninie i się boi. Co dalej z nami będzie, nie wiem. Ale wiem, że już nigdy mu nie zaufam.

Zobacz więcej historii:
„Żona mojego brata podtruwała go bromkiem, żeby nie namawiał jej na seks. O mały włos chłopa nie zabiła!”
„Tajemniczy mściciel odebrał życie gwałcicielowi i mordercy dziewczynek. Okazało się, że sprawca miał bardzo solidny motyw”
„Byłam zakochana w Szymonie. Kiedy na jaw wyszły jego romanse, namówiłam kolegę by doprowadził do jego śmierci”

Redakcja poleca

REKLAMA