Dobrze pamiętam tamtą niedzielę. Była taka piękna pogoda! Każdy myślał tylko o tym, żeby wyrwać się gdzieś za miasto, odpocząć, złapać trochę słońca. Felek i ja też pojechaliśmy na działkę, ale musieliśmy wrócić wcześniej, bo był jakiś ważny mecz, a w naszym letniskowym domku nie ma telewizora. O osiemnastej byliśmy już prawie z powrotem, akurat zdążyliśmy wjechać do miasta przed korkami.
– Kurczę, coś mi wpadło do oka! – Feliks nagle szarpnął kierownicą, aż zarzuciło mnie na boczną szybę.
– Cholera, nic nie widzę! – jedną ręką próbował kierować, ale drugą gwałtownie tarł oko. Samochód zaczął jechać lekkim slalomem.
– Zatrzymaj się. Tu, na chodniku – starałam się zachować spokój.
Felek wcisnął hamulec i auto zatrzymało się ze zgrzytem skrzyni biegów. Mąż nawet nie wyłączył silnika, tylko od razu zaczął grzebać w oku oboma rękami, przybliżając twarz do lusterka wstecznego.
– Czekaj, zobaczę to – zaproponowałam, wyjmując z torebki chusteczkę. – Oj, faktycznie, to jakaś mała muszka. Musiała wlecieć przez otwarte okno. Bardzo cię boli?
– No, trochę – Feliks usiłował być dzielny, ale jego spojówka była cała zaczerwieniona, a od tarcia dodatkowo zaogniła się powieka.
– Nie możesz teraz prowadzić, musimy trochę odczekać… – oceniłam. – Zdaje się, że czymś zatarłeś to oko, chyba zaczyna puchnąć…
– Za piętnaście minut zaczyna się mecz! – zaprotestował. – Musimy zdążyć! Dam radę, już wyjęłaś tę muchę.
– Przecież ty ledwo widzisz na lewe oko – pokręciłam głową. – A na ulicach robi się coraz ciaśniej. Poczekajmy jeszcze trochę. Chodź, przemyjemy ci oko wodą mineralną.
Wysiadłam z samochodu, żeby wyjąć butelkę z bagażnika, ale zaraz powstrzymał mnie podniesiony głos męża. Nie chciał „tracić czasu na pierdoły”, jak krzyczał. Kazał mi wsiadać z powrotem i zapiąć pas. Jego zdaniem i tak już byliśmy spóźnieni na pierwszą połowę i musiał docisnąć gaz, żeby nie przegapić meczu. Protestowałam, ale czy ktoś kiedykolwiek wygrał z mężczyzną, którego ulubiona drużyna właśnie wchodzi na murawę, by grać o mistrzostwo? To była z góry przegrana walka…
Mąż po prostu jej nie zauważył
– Proszę cię, jedź wolniej – westchnęłam błagalnie, kiedy przyspieszył przed skrzyżowaniem, żeby zdążyć, zanim ktoś go przyblokuje.
– Za cztery minuty początek meczu – prawie na mnie warknął.
Jego lewe oko naprawdę było zatarte, bo kiedy patrzył w prawo, widziałam, że jest spuchnięte. Wątpiłam, czy w ogóle coś na nie widzi.
Nie zauważyłam, co to było… Zarejestrowałam tylko ruch z lewej strony i odgłos uderzenia, kiedy coś huknęło w bok samochodu, a potem gwałtownie przetoczyło się przez maskę… Felek zahamował, ale auto stanęło dopiero kilkanaście metrów dalej. Przez chwilę siedziałam jak sparaliżowana, dopiero po dłuższej chwili mechanicznym gestem odpięłam pas, otworzyłam drzwi i wyszłam.
– Chryste! – krzyknęłam na widok ludzkiej postaci leżącej nieruchomo na poboczu. – Felek, ty kogoś przejechałeś! Boże mój drogi!
Dobiegłam do ofiary pierwsza. To była młoda kobieta, właściwie dziewczyna. Miała na głowie kask, więc odruchowo rozejrzałam się za rowerem. Leżał kilkadziesiąt metrów dalej i bardziej przypominał kupę poskręcanych rurek niż damkę. Przednie koło roweru wciąż kręciło się zanikającym, wolnym ruchem…
– Proszę pani! – krzyknęłam, klękając obok, ale nie zareagowała.
Kątem oka widziałam, jak Feliks staje nad nami i gestem kompletnej bezradności łapie się za głowę.
– Dzwoń po pogotowie! Natychmiast! – krzyknęłam do niego. – I zatrzymaj jakiś samochód! Ja się nie znam na pierwszej pomocy!
Karetka przyjechała po kilkunastu minutach. Felek szczęśliwie zatrzymał jakieś auto, z którego wypadło młode małżeństwo. Zbiegiem okoliczności kobieta była lekarką i rozpoczęła reanimację. Mimo to, ofiarę zabrano w stanie krytycznym…
Dziewczyna miała dwadzieścia dwa lata i jechała zgodnie z przepisami. Na skrzyżowaniu miała pierwszeństwo, była na ścieżce rowerowej po naszej prawej stronie. Dopiero po fakcie przypomniałam sobie obraz, jaki zatrzymał się przed moimi oczami ułamek sekundy przed zderzeniem: postać na rowerze przejeżdżająca przez jezdnię, już na lewym pasie. Obie nogi na pedałach. Feliks po prostu jej nie zauważył, bo wtedy widział już praktycznie tylko jednym okiem – prawym. Jego wina była całkowita i niepodważalna, a jednak, na widok policjanta zmierzającego w naszym kierunku, zaczął mnie błagać, żebym nic nie mówiła o jego oku.
– To bez znaczenia – szeptał gorączkowo. – A pogorszy moją sytuację…
Policjant spisał nasze zeznania, zrobił Felkowi test alkomatem, obfotografował uszkodzony z lekka samochód i kazał mężowi stawić się na komisariacie następnego dnia. Poskręcany żałośnie rower funkcjonariusze zabrali jako dowód w sprawie… Zostaliśmy sami ze sobą?
Tego wieczoru mąż nie obejrzał meczu, na którym tak mu zależało. Ledwie weszliśmy do domu, rzucił się na butelkę wódki. Widziałam, że cały się trzęsie, w jego oczach błyszczą łzy.
– Co ja teraz zrobię? – jęczał żałośnie. – Oskarżą mnie! Pójdę siedzieć! Grażyna, musimy coś wymyślić!
W nocy nie mogłam zmrużyć oka
Popatrzyłam na niego z odrazą. Nie mogłam uwierzyć, że w takiej chwili martwi się o siebie! Ta dziewczyna właśnie walczyła o życia w szpitalu! Jedyne, na czym mogłam się skupić, to na myśli, czy dowieźli ją tam żywą. Byłam jedynym świadkiem wypadku i policja chciała mnie przesłuchać.
– Pamiętaj, nie mów im nic o oku! – ścisnął mnie za ramię, nim wyszedł na komisariat. Mnie jeszcze nie wzywano, miałam więc zostać w domu. – Ten gliniarz wczoraj mi się przyglądał, ale jakby co, to powiem, że się uderzyłem o szybę podczas zderzenia. Ty masz to potwierdzić!
Prawie go nie słuchałam. Dowiedziałam się, że Aneta – tak się nazywała ofiara – jest w śpiączce. Miała wielokrotne złamania kończyn i uszkodzenia narządów wewnętrznych. Technicy policyjni jakoś obliczyli, że Feliks jechał z dozwoloną prędkością, chociaż nie zwolnił przed skrzyżowaniem na widok rowerzystki. Pytanie brzmiało: dlaczego? Znałam odpowiedź: ponieważ jej nie widział na jedno oko. I ponieważ myślał o meczu i się spieszył.
Ale Feliks zeznał inaczej. Jego wersja była taka, że widział dziewczynę z daleka, jak stała na wysepce, dając mu wolny przejazd. Jechał więc, nie zmieniając prędkości. Jednak ona nagle zmieniła zdanie i ruszyła mu prosto pod koła. Nie miał najmniejszych szans zahamować ani jej ominąć. Summa summarum, to była jej wina. Wprowadziła go w błąd co do swojego zamiaru. Najpierw stała, potem nagle wtargnęła na jezdnię…
– Musisz zeznać dokładnie to samo – rozkazał mi, gdy z nim skończyli. – Wezwą cię za kilka dni na świadka.
W nocy nie mogłam spać. Leżałam koło męża, który prawie zabił młodą niewinną kobietę i myślałam. Zastanawiałam się nad tym, jak będę mogła żyć po złożeniu fałszywych zeznań, by go chronić. Wiedziałam, że Felek nie zasypiał gruszek w popiele. Kuzyn jego kolegi był adwokatem i to właśnie on kazał mu tak przedstawić sytuację.
– Dziewczyna jest w śpiączce, nawet jeśli się obudzi, to wątpliwe, by pamiętała zdarzenia tuż sprzed wypadku. Zresztą nawet jeśli będzie zeznawać inaczej, to was jest dwoje, a ona jedna. Wtargnęła na jezdnię i koniec. Jej wina. W najgorszym razie dostaniesz wyrok w zawiasach i grzywnę – miał mu obiecać ten adwokat. – Ale może się uda i sąd uzna, że cała wina jest po stronie rowerzystki. Grunt, żeby wasze zeznania były spójne: ona tam stała, aż nagle, w ostatniej chwili zmieniła zdanie i z impetem wjechała na rowerze na ulicę. Oboje musicie zeznać dokładnie to samo.
– Ona wcale nie wtargnęła… – powiedziałam do męża nad ranem.
Nie mogłam zmrużyć oka i denerwowało mnie, że on mocno i zdrowo śpi. Obudziłam go specjalnie po to, by powiedzieć, co mnie dręczy.
– Nie widziałeś jej, bo nie przemyłeś oka, tak jak ci proponowałam! Miałeś ograniczone pole widzenia, dlatego nie zauważyłeś, że ona jedzie tą ścieżką! Była w ruchu! Już na jezdni! A ty się spieszyłeś na ten pieprzony mecz! I teraz każesz mi kłamać na policji i oskarżać ofiarę!
W odpowiedzi ziewnął i spojrzał wymownie na budzik. Potem się ogarnął i zapewnił, że jest mu strasznie przykro z powodu tego wypadku. Jednocześnie stwierdził, że przecież to w niczym jej nie pomoże, jeśli on trafi do więzienia. I tak już mu zabrano prawo jazdy. A potem przytulił mnie i powiedział, że wszystko będzie dobrze, tylko mam zeznać tak, jak ustaliliśmy.
Problem w tym, że ja niczego z nikim nie ustalałam. W chwili wypadku patrzyłam przez przednią szybę i myślałam, że Felek jedzie za szybko. I o tym, że tak na mnie naskoczył, kiedy chciałam mu przemyć oko. Dotarło do mnie, że gdyby tak się nie spieszył, i poświęcił dwie minuty na to, o co prosiłam, ta dziewczyna byłaby cała i zdrowa!
Od tego ma się żonę, prawda?
Byłam wściekła na męża. Brzydziłam się manipulowaniem faktami i zrzucaniem winy na ofiarę, przerażało mnie składanie fałszywych zeznań. A przede wszystkim strasznie cierpiałam, myśląc o Anecie. Nie mamy z Felkiem dzieci, ale gdybym nie poroniła dwadzieścia trzy lata temu, nasze dziecko – może nawet córka – byłoby w wieku ofiary… Czy zniosłabym myśl, że leży w sterylnej sali, walcząc o życie, bo jakiś facet spieszył się na mecz i zignorował zanik widzenia w jednym oku?
Jej rodzina pozwoliła mi na wizyty. Dostałam kontakt do jej matki. Była młodsza ode mnie, ale po tych kilku dniach wyglądała jak staruszka…
– Jest lepiej? – spytałam, zaczepiając ją pod salą. – Co mówią lekarze?
– Że ma duże szanse się obudzić, ale… – tu kobietą wstrząsnął niekontrolowany szloch – nie są w stanie ocenić zakresu uszkodzeń mózgu… Ona może już nigdy nie być taka sama, jak dawniej…
To, że ta nieszczęśliwa kobieta mnie nie obwiniała, było dodatkowym ciosem prosto w serce. Dowiedziała się od policji o zeznaniu Felka i uwierzyła w nie bez żadnych, nawet najmniejszych zastrzeżeń. Aneta nie zachowała ostrożności, więc miała wypadek – tak jej to przedstawiono.
– Zawsze się bałam, kiedy zakładała kask i brała rower – wyznała mi w szpitalnym barku. – Zawsze czułam, że stanie się coś złego… Że nie tak skręci albo nie zauważy samochodu… – kręciła głową, a grube, ciężkie łzy rozpryskiwały się o laminowany blat brudnego stolika.
W końcu przyszedł dzień, kiedy miałam złożyć pierwsze z szeregu zeznań. Najpierw na posterunku policji, potem w sądzie, po drodze pewnie w kancelarii adwokackiej, bo kuzyn kolegi Felka już mu obiecał zniżkę. Pierwszy dzień długiego maratonu po salach i gabinetach urzędników. Pierwsze ogniwo w łańcuchu niekończących się kłamstw…
Do komisariatu wchodziłam jak do celi śmierci. Wiedziałam, że moje słowa, jako żony sprawcy, nie są traktowane jako obiektywne, ale z braku innych świadków, policja musiała wziąć je pod uwagę. Mogłam albo kłamać, by chronić mojego tchórzliwego męża, albo powiedzieć prawdę. Tylko że ta prawda mogła kosztować go wolność.
– Grażyna, musisz skłamać, żeby mnie ocalić – przytulił mnie i wyszeptał mi do ucha nim wyszłam; jego oddech był gorący, a uścisk zbyt mocny. – Od tego ma się żonę, prawda?
Zesztywniałam, uwolniłam się z jego objęć i wyszłam z domu bez słowa.
– Dobrze się pani czuje? – policjant spojrzał na mnie zza biurka. – Jest pani zdenerwowana. Zaraz… chwileczkę… – podniósł słuchawkę służbowego telefonu. – Kiedy? – rzucił stłumionym głosem. – Rozumiem.
– Ofiara wypadku właśnie zmarła – powiedział głucho. – Mamy więc spowodowanie wypadku w ruchu drogowym ze skutkiem śmiertelnym z pani mężem jako sprawcą. Musimy poznać prawdę. Proszę opowiedzieć o zdarzeniu.
Teraz zwyczajnie mu współczuję...
Nie wiem, co powiedziałabym, gdyby nie wiadomość o śmierci Anety. Pewnie chroniłabym męża, i do końca życia patrzyła z pogardą na niego i swoje odbicie w lustrze. Pewnie nie mogłabym dalej z nim żyć i wpadłabym w depresję albo alkoholizm. Powiedziałam jednak:
– Jako żona oskarżonego korzystam z prawa do odmowy składania zeznań w tej sprawie.
Nie nagabywano mnie i nie manipulowano mną, bym jednak złożyła zeznania. Policja przyjęła moją odmowę, choć na pewno dało im to do myślenia. Tę samą sentencję powtórzyłam jeszcze kilka razy w toku postępowania i rozprawy sądowej.
Feliks odpowiadał z kodeksu karnego. Policja przyłożyła się do pracy i prokurator zdołał przekonać sąd, że Aneta była w ruchu, kiedy uderzyła ją nasza skoda. Wtedy Feliks sam przyznał się do tego, że nie widział na jedno oko, chyba sądził, że to będzie dla niego okolicznością łagodzącą…
Mój mąż został skazany na dwa lata pozbawienia wolności. Adwokat, mówi, że wyjdzie góra po roku. Na razie minęło siedem miesięcy.
W zakładzie karnym więźniowie nie mają nic prócz czasu. Feliks też.
– Ciągle myślę o tamtym dniu – powiedział mi. – Nie wiesz, jak żałuję, że cię nie posłuchałem i nie przemyłem tego oka, nie poczekałem, aż zacznę dobrze widzieć… Nie wiem, jak mogłem być takim kretynem i egocentrykiem, by ryzykować życie własne, twoje i innych dla jakiegoś meczu! Przepraszam… Tak strasznie, strasznie przepraszam… I za to, że kazałem ci kłamać też… Wybaczysz mi kiedykolwiek?
Wybaczyłam. Czekam spokojnie, aż Felek wyjdzie z więzienia i będziemy mogli zacząć wszystko od nowa. Wiem, że gdybym dla niego okłamała policję i sąd, znienawidziłabym go na zawsze. A tak po prostu mu współczuję. I wspieram go w tym trudnym czasie. W końcu od tego ma się żonę, prawda?
Czytaj także:
„Mój mąż miał wypadek, gdy jechał z kochanką. Tak dowiedziałam się o trwającym 2 lata romansie”
„Mąż wolał imprezować niż mi pomagać. Zawsze będę pamiętać, że to przez niego spowodowałam wypadek ze zmęczenia”
„Sąsiad spowodował wypadek. 2 osoby straciły życie, a 1 zdrowie. Co za diabeł go podkusił, żeby po pijaku wsiadać za kółko?”