Tamtego dnia obudziłam się z potwornym bólem głowy. Pulsowało mi w skroniach tak, że aż mi było niedobrze. Od razu wzięłam tabletkę, która ani trochę mi nie pomogła. Marzyłam tylko o jednym, aby się położyć do łóżka i w zaciemnionym pokoju przespać cały dzień. Ale, oczywiście, o czymś takim mogłam sobie tylko pomarzyć.
Rzeczywistość była o wiele mniej różowa
Czekała mnie praca przez osiem godzin przy biurku, a potem „drugi etat” w domu. Kilka rzeczy mogłam sobie odpuścić, choćby pranie. Ale były takie zajęcia, które wymagały mojego zaangażowania, jak na przykład odwiezienie syna na dodatkowy angielski. Dzisiaj była moja kolej, więc zabierałam nie tylko jego, ale i dwóch kolegów z osiedla.
Mieszkam kawałek za miastem i nie jest stąd tak ławo dostać się „do cywilizacji”. Razem z kilkoma mamami dzieci w wieku mojego Franka zorganizowałyśmy się tak, że każda z nas w kolejnym tygodniu pełni „dyżur”, dowożąc dzieciaki na dodatkowe zajęcia. Przez cały dzień głowa nie przestawała mnie łupać! Wypiłam dwie kawy, które wcale nie polepszyły sprawy, bo spowodowały tylko, że stałam się rozedrgana. To oczywiście natychmiast powodowało zawroty głowy. Dlatego w ciągu dnia starałam się prawie nie ruszać zza biurka, a nawet lekko przy nim przysypiałam, wykorzystując fakt, że jest ustawione za szafkami z aktami i zupełnie mnie zza nich nie widać. Równo z wybiciem szesnastej wyszłam z biura. Musiałam jeszcze zrobić zakupy, bo w domu lodówka świeciła pustkami. Nie miałam siły jechać do marketu, postanowiłam więc najpotrzebniejsze rzeczy kupić w osiedlowym sklepiku. Jest wprawdzie droższy, ale tego dnia to nie pieniądze były dla mnie najważniejsze. Dzięki temu miałam niebywałe szczęście, bo spotkałam mamę jednego z kolegów Franka. Ona także robiła jakieś zakupy „z zapomnienia”. Przyjrzała się uważnie mojej ściągniętej bólem twarzy i od razu z niepokojem zapytała, czy coś mi się stało. Poskarżyłam się na potworny ból głowy, a ona wyraziła współczucie, po czym nieoczekiwanie zaproponowała:
– To może dzisiaj ja zawiozę chłopaków na ten angielski? Ale odebrać będziesz ich musiała sama, bo ja nie dam rady. Potem jadę na drugą zmianę do pracy.
Byłam jej ogromnie wdzięczna!
Pomyślałam od razu, że zaoszczędzony czas wykorzystam na to, by się przespać. Może wtedy przejdzie mi ten koszmarny ból. Tymczasem w domu odkryłam, że Krzysiek, mój mąż, tego dnia wcześniej wrócił z pracy.
– Wygonili nas do domu, bo była awaria sieci komputerowej – uśmiechną się pełen szczęścia.
– To świetnie! Zatem odbierzesz Franka i chłopaków z angielskiego! – ucieszyłam się. – A ja się kładę, jestem nieprzytomna…
– Głowa? Zrobić ci okład? – zapytał ze współczuciem.
– Nie trzeba. Tutaj masz kluczyki do samochodu – położyłam mu je przed nosem na stoliku i poszłam do sypialni, gdzie od razu padłam na łóżko.
Obudziłam się równie nieprzytomna jak wtedy, gdy się kładłam. Za to z poczuciem, że czegoś zapomniałam zrobić… Spojrzałam na zegarek. Wyświetlał godzinę 18.25.
„Za pięć minut powinnam odebrać chłopców z angielskiego! – przebiegło mi przez głowę. „Zaraz, zaraz, przecież pojechał po nich Wojtek” – przypomniałam sobie. „Kurczę, jeśli tak, to dlaczego nadal słyszę ryczący w salonie telewizor? Zapomniał o dzieciach!” – dotarło nagle do mnie z całą oczywistością.
Jak oparzona poderwałam się z łóżka, a ból w skroniach omal nie rozsadził mi czaszki. Wpadłam do salonu a tam… Wojtek siedział sobie z sąsiadem i obaj pili piwo! W dodatku najwyraźniej nie było to ich pierwsze. Gdyby mój wzrok umiał zabijać, to mąż padłby trupem! Wyczuł to natychmiast, bo stanął prawie na baczność przy kanapie, po czym jęknął:
– Zapomniałem…
– Pogadamy o tym później! – stwierdziłam wściekła.
Po czym porwałam ze stolika kluczyki leżące tuż obok jednej z pustych puszek i wybiegłam z mieszkania. Pięć minut później mało brakowało, abym już nigdy nie porozmawiała z mężem… Pamiętam tylko, że wyjeżdżałam z osiedlowej uliczki i ten pędzący samochód, a potem wielki huk!
Właśnie mijają dwa lata od wypadku
Miałam mnóstwo szczęścia, przeżyłam, choć tamten samochód wpakował mi się w drzwi od strony kierowcy z prędkością 80 kilometrów na godzinę. Jechał za szybko, ale to ja powinnam była go zobaczyć. I w normalny dzień na sto procent poczekałabym aż przejedzie. Ale to nie był normalny dzień, tylko dzień pod znakiem koszmarnej migreny… Oszołomiona nią, i tym, że przed chwilą jeszcze spałam, nie zauważyłam tamtego auta. Podobno kiedy we mnie uderzyło, huk był taki, że słychać go było na całym osiedlu! Moje auto jakimś cudem nie dachowało, tylko przeleciało na drugą stronę ulicy i zatrzymało się na poboczu, silnik zgasł. Od razu zbiegli się ludzie, ktoś próbował otworzyć drzwi, ale były zakleszczone. Ściśnięta między nimi a kierownicą nie mogłam oddychać. Łapałam spazmatycznie powietrze ustami. Ktoś otworzył drzwi od strony pasażera i przesadził mnie na fotel obok. Tam było mi wygodniej, ale dzisiaj myślę sobie, że to nie była dobra decyzja, bo co by było, gdybym miała uszkodzony kręgosłup?
Kręgosłup na szczęście był cały, ale miałam wiele innych obrażeń. Karetka przyjechała dość szybko, wcześniej pojawił się zawiadomiony przez sąsiadów mój mąż. W życiu nie zapomnę wyrazu jego twarzy – przerażonej i pełnej winy. Bo był winny! Tak, oskarżam mojego męża o to, że miałam wtedy wypadek! Przecież wyraźnie powiedziałam mu, że się źle czuję i poprosiłam, aby pojechał po chłopaków. Specjalnie zostawiłam mu na wierzchu kluczyki do samochodu! Ale on wolał pić i gadać z sąsiadem, niż zająć się synem i ulżyć cierpiącej żonie. W szpitalu od razu zawieźli mnie na salę operacyjną. Ordynator powiedział mi potem, że jestem urodzona pod szczęśliwą gwiazdą, bo po takim wypadku obrażenia powinny być większe. Sądzono, że będę sparaliżowana i w ogóle nie stanę na nogi.
Ale ja walczyłam...
Rok mi zabrała rehabilitacja. Byłam na zwolnieniu lekarskim i codziennie chodziłam do przychodni na zajęcia. Myślałam tylko o jednym – co zrobić, aby jak najszybciej pozbyć się kul. Ćwiczyłam bardzo sumiennie, a lekarz i rehabilitant byli zachwyceni moimi postępami. Dzisiaj już chodzę normalnie, a nawet odważyłam się wsiąść do samochodu. Prowadzę, choć może mniej pewnie niż kiedyś. O wypadku przypomina mi nie tylko lęk przed wyjeżdżaniem z podporządkowanej ulicy, ale i blizny na brzuchu, które będę miała już do końca życia. Nie dla mnie już kuse topy. Tego także nie mogę wybaczyć Wojtkowi. Że przez niego zostałam oszpecona. Wiem, powinnam się cieszyć, że żyję. I cieszę się! Naprawdę jestem wdzięczna losowi, że w ostatniej chwili postanowił mnie oszczędzić, chociażby po to, aby Franek miał matkę. Ale nie doszłoby do tej sytuacji, gdyby mój mąż był bardziej odpowiedzialny i zrobił tamtego wieczoru to, co do niego należało.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”