– Tylko zobacz, co ten facet wyprawia. Jak on jedzie! Kto mu dał prawo jazdy! – zżymał się mąż.
Nie zwracałam na to większej uwagi, bo dobrze znałam te zachowania. Jacek zawsze miał wiele do powiedzenia za kółkiem na temat umiejętności innych kierowców.
– No przecież to się nadaje do wrzucenia do sieci! Takich bałwanów to trzeba nagrywać ku przestrodze. Są zagrożeniem na drodze dla wszystkich – wściekał się.
Tylko udawałam, że tego słucham, a tak naprawdę starałam się wyłączyć i chociaż przez chwilę wypocząć. Już pora na urlop – przebiegło mi przez myśl, gdy nagle z zamyślenia wyrwało mnie to, co powiedział Jacek.
– Mówię, że myślę o kupieniu kamery…
– Jakiej kamery? – w pierwszej chwili nie zrozumiałam.
– Takiej, która rejestruje to, co się dzieje przed samochodem.
– I po co ci ona? Chcesz nagrywać innych kierowców i wrzucać te filmy do internetu, nie daj Boże? – zdumiałam się.
– A dlaczego nie? Wiele osób tak robi.
– Jak dla mnie to jest beznadziejny pomysł – zaprotestowałam. – Chcesz prowadzić swoją prywatną wojnę z nieudolnymi kierowcami?
– To nie tylko służy do tego… Taki film może być dowodem dla policji w razie jakiejś kolizji… – zaczął Jacek, ale mu przerwałam:
– Lepiej skup się na drodze zamiast myśleć o nagrywaniu innych – wypaliłam.
Musieliśmy pojechać objazdem
Jacek zamilkł urażony i nie odzywał się do mnie przez resztę drogi. W domu jeszcze próbował wrócić do kwestii wideorejestratora, lecz ja stanowczo sprzeciwiłam się takiemu wydatkowi.
– Pieniądze nie wiszą na drzewie, przypominam! Mamy inne wydatki, chociażby wakacje. A tobie w głowie tylko jakieś gadżety.
– Te wiedorejestartory nie są wcale takie drogie… – mąż próbował negocjować, ale się zacięłam i w końcu zamilkł.
Potem już więcej nie wspominał o tej głupiej kamerce. I dobrze!
Wiem, że byłam może niego zbyt obcesowa, ale naprawdę czułam się zmęczona. W biurze było dużo pracy, bo dwie koleżanki z pięciu, które są w naszym dziale, poszły na urlop macierzyński i musiałyśmy jakoś podzielić między siebie wszelkie obowiązki. Marzył mi się urlop i tylko na niego czekałam.
W końcu nadszedł ten upragniony dzień. Spakowani po sufit wyjechaliśmy wczesnym rankiem, co niestety, nie uchroniło nas przed staniem w korku. Wyglądało na to, że cała Polska tego dnia jechała nad morze.
– Gdzieś musiał być jakiś wypadek, bo to niemożliwe, żeby jechać w takim tempie – denerwował się Jacek.
Droga była prosta jak drut i przebywaliśmy ją po raz chyba setny w życiu, więc nie włączył nawigacji. W końcu jednak odpalił GPS, aby poszukać objazdu.
– No dobra, za dwa kilometry powinniśmy skręcić w lewo – powiedział.
– Jesteś pewny? Może tutaj w końcu się coś rozładuje, a jazda przez wioski zawsze jest kłopotliwe – zaprotestowałam, ale nieśmiało, bo mnie także nie uśmiechało się stanie w korku. Tym bardziej że kiedy nie jechaliśmy, to klimatyzacja przestawała działać, a upał był niemiłosierny.
Jacek w odpowiedzi tylko pokazał znacząco na ekran GPS. Najwyraźniej zaoszczędzimy godzinę jadąc według jego wskazówek. No dobrze… Mąż zjechał z głównej drogi i ruszyliśmy przez wioski. Musiałam, przyznać, że malownicze. W pewnym momencie zaczęłam czerpać prawdziwą przyjemność z podziwiania zadbanych domów i malw w ogródkach. Słońce prażyło przyjemnie przez szybę. Poczułam, że głowa robi mi się ciężka. Na moment przymknęłam oczy. Wtedy nagle…
– Jasny gwint! – wrzasnął Jacek i gwałtownie wcisnął hamulec.
Poczułam, jak napina się mój pas bezpieczeństwa. W tym samym momencie rozległo się głuche uderzenie.
– Co się stało? – zapytałam Jacka, który zatrzymał auto na poboczu.
– Chyba potrąciłem rowerzystę. Ale wyjechał mi z posesji prosto pod koła… Nie patrzył na nic! – jęknął.
– Zabiłeś człowieka? – wydukałam.
Trzeba było kupić tę kamerkę...
Jacek spojrzał na mnie i zobaczyłam łzy w jego oczach.
– Tatusiu? – odezwał się płaczliwym tonem nasz ośmioletni syn z tylnego siedzenia.
– Nic się nie dzieje, tata tylko… – zaczął mąż i głos mu się załamał.
Zapatrzył się przed siebie, potem spojrzał w lusterko i jego twarz rozświetliła się.
– Wstaje! Nic mu się nie stało! – krzyknął.
Niestety, chociaż facet w zasadzie nie ucierpiał, bo miał zaledwie kilka stłuczeń i zadrapań, to jego rower został kompletnie zniszczony. I mimo że to on wjechał nam pod koła, zaczął twierdzić, że najechaliśmy na niego, gdy spokojnie przemieszczał się poboczem. Zażądał od nas tysiąca złotych zadośćuczynienia. Mąż go wyśmiał i wtedy ten mężczyzna wyjął komórkę i wezwał policję.
Kiedy funkcjonariusze przyjechali, z przykrością stwierdziliśmy, że na nic się nie zdają nasze wyjaśnienia. Facet wyraźnie znał się z policjantami, którzy natychmiast dali wiarę jego wersji. Byliśmy na straconej pozycji. Biedniejsi o mandat i ze świadomością, że to nie koniec kłopotów – bo facet pewnie faktycznie będzie domagał się od nas odszkodowania w sądzie – dojechaliśmy na kwaterę prawie ciemną nocą.
– Wiesz, jak wrócimy do domu, to trzeba będzie kupić jednak ten wideorejestrator – powiedziałam do męża skruszonym tonem.
Gdybyśmy go mieli, moglibyśmy udowodnić, że wina leżała po stronie rowerzysty. A tak zapłaciliśmy słono za jego brak dowodów. Strasznie żałowałam swojego uporu.
Czytaj także:
„Wpadłam ze szkolnym podrywaczem. Wiedziałam, że marny z niego materiał na tatusia, ale chciałam przeżyć przygodę”
„Dopiero po śmierci mamy dowiedziałam się, że jestem owocem romansu z księdzem. On nawet nie wie, że istnieję”
„Własny ojciec mnie brzydził. Przy kolegach traktował mnie jak pudla na wystawie. Za późno pojęłam, że to oznaka miłości”