„Niemożliwe… Ja chyba jeszcze śnię. Po co ktoś by mnie śledził?” – myślałam, nie mogąc oderwać wzroku od wstecznego lusterka.
„Wymyślasz, Anka! Po prostu ktoś przypadkowo wybrał tę samą trasę, co ty. Nie wyprzedza cię od godziny, bo nie czuje się zbyt pewnie na śliskiej drodze, chociaż oprócz nas nie ma w tej głuszy nikogo. Jesteśmy zupełnie sami na asfaltówce wiodącej przez skąpany w deszczu las… Niewielu wie o tej drodze, ale może to jakiś starszy, niezbyt wprawny kierowca, który odruchowo skręcił za mną i teraz sam nie wie, co począć?”.
Pocieszałam się jednak daremnie. Ze zdenerwowania nie mogłam skupić się na prowadzeniu auta, a deszcz zacinał coraz mocniej.
– No i masz, dziewczyno, to swoje piękne słońce w weekend – westchnęłam, włączając radio.
Żeby dodać sobie otuchy, zadzwoniłam do męża. „Przepraszamy, ale numer, z którym próbujesz się połączyć jest obecnie poza zasięgiem” – wyjaśniła automatyczna sekretarka.
– Jak zwykle! – jęknęłam. – Dziękuję ci, że jesteś zawsze, gdy cię potrzebuję. Nie musisz się aż tak starać.
„Uspokój się, weź kilka głębszych oddechów i przestań panikować. Słyszysz? Pani w radiu tak pięknie opowiada o życiu w harmonii ze sobą… Za chwilę znajdziemy się na moście, a później wskoczymy na obwodnicę i na zawsze pożegnasz swój ogon, którym zapewne okaże się jakaś miła starsza pani. Jeszcze tylko kilka kilometrów… Co jest?! O cholera!”.
Zanim zdążyłam się zorientować, samochód jadący za mną z całej siły uderzył w tył mojego auta, a ja mocno wyrżnęłam czołem w kierownicę. Coś chrupnęło mi w karku.
– Co ty wyprawiasz, idioto! – wrzasnęłam, starając się zapanować nad maszyną. – Co ty, kurna, robisz?!
Piłam po raz pierwszy od dwóch lat
Miałam ochotę dodać gazu i uciec temu wariatowi, gdzie pieprz rośnie, ale okazał się szybszy, i nim się spostrzegłam, ponownie dodał gazu.
Dosłownie zdrętwiałam z przerażenia. „Ten człowiek chce mnie zabić!” – przebiegło mi natychmiast przez głowę, lecz wtedy jego rozpędzone auto straciło przyczepność, ledwie muskając bok mojego samochodu, po czym zakręciło bączka na śliskiej drodze i z impetem uderzyło w barierkę mostu, który właśnie mijaliśmy.
Samochód jeszcze chwilę dyszał zaczepiony tylnymi kołami na moście, po czym runął do rzeki.
– Nie! – krzyknęłam, gnając co sił w nogach w kierunku czegoś, co jeszcze niedawno było barierką.
Nogi ugięły się pode mną, kiedy zobaczyłam znikającą w nurcie rzeki maskę auta. Doznałam szoku.
– Boże… Kim byłeś, człowieku? – zastanawiałam się, wybierając drżącymi palcami numer alarmowy.
Byłam tak roztrzęsiona, że nawet nie pamiętałam, czy pierwsza przyjechała straż pożarna, policja, czy karetka. Nie mogłam skupić się na pytaniach funkcjonariuszy, więc odesłali mnie do domu. A ja przez cały czas próbowałam bezskutecznie dodzwonić się do męża. Jakby jedynie jego głos mógł mi przynieść ulgę w tej okropnej chwili. Nie odbierał.
W mieszkaniu też go nie zastałam. Żeby pozbierać myśli, otworzyłam wino i nalałam sobie kieliszek.
– Znowu pijesz? – zapytała mama, kiedy do niej zadzwoniłam.
Od razu to usłyszała w moim głosie.
– Musiałam…
– Czyżby? – syknęła z ironią.
– Nie przerywaj mi dobrze?! Wiem, że dziwne to zabrzmi, ale ktoś właśnie próbował mnie zabić! I jeszcze ten Marek. Od wczoraj nie mogę się do niego dodzwonić…
– Każda wymówka jest dla ciebie dobra – przerwała mi matka.
– Co ty mówisz?! – wściekłam się, ale rozłączyła się, nim ją zbeształam.
Wkurzona wtuliłam się w koc i dopiłam resztkę wina. „Nie pójdę dzisiaj do pracy. Nie dam rady. Zresztą i tak nikt nie uwierzy w powód mojego spóźnienia. Pijaczki są niewiarygodne, a ja jestem alkoholiczką. Nikogo nie obchodzi, że nie piłam od dwóch lat. Marek, gdzie ty się podziewasz?” – myślałam, sącząc ostatni kieliszek. Poszło mi tak szybko…
Zasypiając, zobaczyłam jeszcze na wyświetlaczu komórki migające imię mojej siostry. Pewnie Marta chciała się dowiedzieć czy dojechałam do domu, ale nie miałam siły na tę rozmowę.
Obudziłam się w nocy z niejasnym przeczuciem, że Markowi stało się coś złego. Krzyknęłam jego imię, lecz odpowiedziała mi jedynie cisza. Nigdy dotąd nie znikał na tak długo. Może nie byliśmy już sobie tak bliscy jak kiedyś, ale wciąż darzyliśmy się szacunkiem, a on był mężczyzną, przy którym chciałam się zestarzeć.
Spojrzałam na telefon. Kilkanaście nieodebranych połączeń od Marty i ani jednego od mojego męża. Żeby się czymś zająć, postanowiłam porozmawiać z siostrą. Wystukałam jej numer w komórce.
Co takiego?! To przecież niemożliwe...
– Nie spałam – odpowiedziała przytomnie, słysząc moje przeprosiny.
– Co się dzieje? Czemu nie dobierałaś? Mama mówiła mi, że…
– Mama kłamie – pośpiesznie ucięłam wątek mojego alkoholizmu. – Słuchaj Marta, stało się coś strasznego. Ktoś próbował mnie zabić. Nie wiem, może to był zbieg okoliczności, ale zachowywał się tak, jakby chciał mnie rozjechać na prostej drodze. Chciał mnie z niej zepchnąć… W dodatku wciąż nie ma Marka.
– Jak to nie ma? – zaniepokoiła się Marta i poprosiła, żebym wszystko jej dokładnie opowiedziała.
– Boże… – jęknęła. – Ten człowiek wpadł do rzeki…
– Tak, ale mnie nic nie jest, no może oprócz siniaka na czole.
– To dobrze… To bardzo dobrze. Naprawdę… Postaraj się zasnąć. Na pewno Marek wkrótce się odezwie, dobranoc Ania – zakończyła rozmowę dziwnym głosem.
Zrobiłam jak kazała, ale o świcie ze snu wyrwał mnie kolejny telefon.
– Marek, gdzie ty się podziewasz? – odezwałam się zaspana.
– Przepraszam tu sierżant Kapica. Może pani przyjechać na komisariat czy przysłać kogoś po panią? Wszystko pani wyjaśnimy na miejscu.
Obiecałam, że przyjadę najszybciej, jak tylko będę mogła. Pośpiesznie wskoczyłam pod prysznic, zapominając o kacu. W drodze na komisariat zadzwoniłam do szefowej, wytłumaczyłam jej swoją nieobecność i zadeklarowałam, że dzisiaj tylko odrobinę się spóźnię. Wkrótce jednak okazało się, że będę musiała wziąć dłuższy urlop…
– Proszę usiąść – sierżant wskazał mi krzesło po drugiej stronie biurka i spokojnym głosem mężczyzny, którego nic już nie zdziwi, wyjaśnił, że dwie godziny temu wyłowiono z rzeki auto, a wraz z nim mojego męża.
– Co?! To jakaś bzdura! Przecież tamten kierowca chciał mnie zabić!
– No właśnie, i o tym będziemy musieli porozmawiać – chrząknął.
Zszokowana nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Musiałam co prawda rozpoznać ciało Marka, ale nadal nie docierało do mnie, że ten zimny, szarawy trup to mój mąż.
– Zabezpieczyliśmy też jego telefon komórkowy, ale najpierw oddamy go do analizy. Proszę dobrze się zastanowić, dlaczego mąż mógłby chcieć panią zabić – powiedział sierżant, żegnając się ze mną tego dnia.
„Zabić? Marek?” – jakoś to wszystko nie mieściło mi się w głowie.
Po co miałby to robić, skoro tyle razy mógł odejść? Rozwieść się ze mną choćby wtedy, kiedy zaczęłam pić po kolejnym poronieniu. Tak bardzo pragnęłam dziecka, że byłam gotowa na największe poświęcenie, ale mimo pieniędzy i najlepszych specjalistów nie udało mi się zostać matką. Smutki topiłam w winie, a Marek długo nie chciał zaakceptować prawdy o mnie.
Siostra bardzo mnie wspierała
Sam kupował przednie trunki ze wszystkich stron świata, żartując, że jeśli ja mam problem z alkoholem, to on z pewnością ma podwójny. Zbywał moje kłopoty albo udawał przed samym sobą, że nie widzi, co się ze mną dzieje. Wyprowadzał tylnymi drzwiami z przyjęć, gdy ledwie trzymałam się na nogach, nie zaglądał wieczorami do sypialni, gdzie niby drzemałam po obiedzie, nie odmawiał mi zimą rozgrzewającego rumu do herbaty ani ciast z wódką. Kiedyś brałam jego zachowanie za troskę, ale teraz widziałam to inaczej.
Zbyt często podsuwał mi rozmaite trunki, zbyt ochoczo zabierał na degustacje i przywoził do domu drogie alkohole. Przestał dopiero, gdy pewnego razu moja mama, wpadając z niezapowiedzianą wizytą zastała mnie śpiącą we własnych wymiocinach na kanapie za 12 tys. zł. Bardziej zła niż przerażona wezwała pogotowie. Tamtego dnia stwierdzono u mnie prawie dwa promile alkoholu. Mam wysłała mnie na zamknięty odwyk. Broniłam się, błagałam, ale ona pozostała nieugięta. Nakazała Markowi odwiezienie mnie tam i zagroziła skandalem, jeśli jej nie posłucha, a tego baliśmy się jak ognia.
– Powinienem był wcześniej zauważyć, że masz problem – kajał się przed nią mój mąż.
– Powinieneś – stwierdziła jak zwykle kategorycznie mama.
– Jak mogłeś dopuścić, by ludzie widzieli ją w takim stanie? Moją córkę!
– Zostaw mnie! Odejdź – prosiłam go na oddziale, lecz nie poddawał się.
Po miesiącach terapii do pomocy przy mnie zaangażował moją młodszą siostrę. Byłam wdzięczna Marcie za okazane mi wsparcie. Nie spodziewałam się, że moja młodsza siostrzyczka okaże się tak odpowiedzialna i silna. A ona roztoczyła swoje opiekuńcze skrzydła nie tylko nade mną, ale i nad całym moim małżeństwem.
Dbała o Marka, kiedy byłam na odwyku i motywowała mnie do walki o siebie. Po moim powrocie na jakiś czas zamieszkała nawet z nami. Była dla mnie niczym matka. Karmiła, pilnowała, zabierała na spacery, zainteresowała sportem i literaturą. Zajęła się też Markiem. Nieraz widywałam ich pogrążonych w rozmowie. Cieszyła mnie ich zażyłość, bo widziałam, jak zmienia to mojego męża. Stał się wobec mnie bardziej czuły i troskliwy, już nie krył swoich uczuć. Był na każde zawołanie, spełniał zachcianki, wyręczał w wizytach u znienawidzonych specjalistów, woził na spotkania AA, kupował leki, bym mogła trwać w swojej abstynencji i skrupulatnie pilnował, żebym je brała.
– Co to były za lekarstwa? – zapytał mnie nagle sierżant.
Nie pamiętałam, ale odesłałam go do mojej siostry. Marta z pewnością wiedziała, co zażywałam.
Kres naszej sielance położyła mama. Pewnego dnia w swoim stylu stwierdziła oschle, że albo wrócę na leczenie, skoro wymagam ciągłej kontroli, albo stanę na nogi i zacznę być żoną dla swojego męża. Mimo protestów Marka i Marty, wyprowadziła ją z naszego domu, a wręczając mi jej zestaw kluczy dodała tylko, żebym przestała się użalać i pozwoliła swojej siostrze ułożyć sobie życie. Nie pozostawało mi nic innego, jak po raz kolejny sprostać jej oczekiwaniom.
Wzięłam się w garść. Odstawiłam lekarstwa, zaczęłam uprawiać sport i angażować się społecznie w pomoc ubogim dzieciom, a kiedy poczułam się silna, odeszłam z przedsiębiorstwa Marka i znalazłam pracę jako księgowa w innej firmie. Nie chciałam, żeby łączył nas biznes, a on tylko przyklasnął temu pomysłowi, bo świetnie sobie radził beze mnie. Było nam tak dobrze, że nieśmiało zaczęłam marzyć o adopcji. Ale wtedy przyszedł kryzys. Ludzie zaczęli oszczędzać, Marek stracił klientów, a kontrahenci przestali mu płacić.
Popadliśmy w kłopoty finansowe
Musieliśmy sprzedać nie tylko firmę, lecz i nasz wymarzony dom. Ku swojemu zaskoczeniu przyjęłam ten fakt z ulgą, bo od dawna nie mogłam się odnaleźć na dwustu metrach. Nam dwojgu wystarczyło o połowę mniejsze mieszkanie w bloku. Nie zasmuciło mnie też, że z licznego grona znajomych została nam tylko garstka starych przyjaciół i Marta.
Po roku zaciskania pasa, Marek zaczął powoli stawać na nogi. Miał coraz więcej pomysłów na biznes i coraz częściej znikał z domu, poszukując nowych wspólników. Planował odzyskanie posiadłości, stworzenie nowoczesnej, dużej firmy stawiającej na nowe technologie, a mnie całkowicie wystarczało to, co mieliśmy.
– Dzisiaj liczy się młodość – mawiał, wracając ze swoich wyjazdów opalony i zadbany. – Muszę tak wyglądać, żeby przekonać do siebie ludzi. Ty też powinnaś o siebie zadbać. Wyglądasz cudnie, ale wiesz… – niby dla żartu chwytał mnie za boczki, znikając pod prysznicem.
Wiem, że każda inna żona zaczęłaby podejrzewać męża o romans, ale ja nie zdążyłam pomyśleć o tej drugiej, gdy sama wplątałam się w dziwną historię. Nagle w moim życiu pojawił się inny mężczyzna. Dużo młodszy ode mnie, zabawny, ciekawy świata, elokwentny. Poznałam go przypadkowo na jednej z wielu konferencji i nie od razu mu uległam. Najpierw dużo rozmawialiśmy, powoli zbliżaliśmy się do siebie. No i w końcu stało się… Przespałam się z nim.
Zdrada spowodowała, że zaczęłam bardziej starać się o męża. Szykowałam obiadki, romantyczne kolacje, zmieniłam styl ubierania i sposób bycia na mniej nużący. Marek był mną oczarowany, a ja cieszyłam się, że wszystko, co złe, mamy już za sobą. Do czasu, gdy nie odezwał się mój kochanek. Dzwonił i pisał, że wciąż nie może o mnie zapomnieć, a żadna z poznanych kobiet nie jest w stanie zagłuszyć jego tęsknoty. Zbywałam go żartami, lecz pozostał nieugięty. A gdy kategorycznie kazałam mu zostawić mnie w spokoju, pojawił się pod naszym blokiem z bukietem kwiatów, gotów do walki o mnie, więc jeśli już kogoś spodziewałabym się na tej leśnej drodze, to raczej jego niż Marka.
A teraz ja, niedoszła ofiara męża, musiałam wyprawić mu pogrzeb.
– Pomogę ci zrobić porządek z jego firmą. Nie zostawię cię samej – przytuliła mnie moja siostra.
Byłam jej wdzięczna, że znowu chce mnie otoczyć opieką, a jednocześnie miałam wyrzuty sumienia, że zajmując się mną, nie będzie miała czasu dla siebie. Nigdy nie widziałam u jej boku żadnego mężczyzny, nie wspominała też o nikim. Mama miała rację. Marta powinna zająć się swoim życiem, a ja swoim, zwłaszcza że przybywało w nim tajemnic.
Podziękowałam więc grzecznie siostrze i odmówiłam jej pomocy. Czułam, że powinnam być teraz sama. Nie wiedziałam, czemu Marek postanowił się mnie pozbyć, ale jakoś nie umiałam przestać go kochać. Może dlatego, że to on leżał teraz przysypany ziemią, a nie ja?
Nagle zrozumiałam, czemu to się stało…
– Drań – powiedziała moja mama, gdy już zostałyśmy same. – Ciekawe od jak dawna to planował.
Mnie też nie dawało to spokoju. Mój alkoholizm, nasze oddalanie się od siebie. „Ale dlaczego? Dlaczego chciałeś to zrobić?” – pytałam w duchu, patrząc na stos wieńców.
Odpowiedź dostałam następnego dnia. Od sierżanta Kapicy, który położył przede mną nie tylko telefon komórkowy męża, ale i stos jego billingów z ostatnich miesięcy.
– A to pewnie nie koniec – westchnął. – Nie uwierzy pani, z kim najczęściej rozmawiał pani mąż?
– Pewnie z moją siostrą – rzuciłam, nie rozumiejąc jeszcze sensu jego słów.
– No właśnie! – ucieszył się policjant.
– I co w tym dziwnego? Byliśmy sobie bliscy – żachnęłam się.
– Ale żeby aż tak? – przyjrzał mi się. – Żeby szwagierka pisała do szwagra „kochanie” albo „tęsknię za tobą” czy „bardzo cię pragnę”. Wie pani, to historia stara jak świat, a jednak ludzie wciąż się na nią nabierają.
„Firma!” – pomyślałam najpierw.
– Co pani tak zbladła? Chce pani szklankę wody? Może papierosa? Zaraz otworzę okno – poderwał się, ale go powstrzymałam.
– Nie trzeba, dziękuję za wszystko, muszę już iść – odpowiedziałam tonem swojej matki i pojechałam prosto do biura mojego męża.
Tak, jak się spodziewałam, zastałam w nim Martę. Szukała czegoś w dokumentach. Widząc mnie, udała niewiniątko, próbowała coś wyjaśniać, ale przerwałam jej mocnym ciosem w twarz. Dokończyłam kopniakiem, po czym chwyciłam ją za włosy i wyrzuciłam z gabinetu Marka. A kiedy już nieco ochłonęłam, zabrałam do domu wszystkie dokumenty firmy.
Po kilku godzinach analizy kont i przychodów, wiedziałam, że Marek wyprowadził pieniądze z poprzedniej firmy, która należała do nas obojga, na utworzone specjalnie konto. Zrobił to w czasie, gdy rozpijałam się samotnie w domu. Nawet nie pamiętałam, kiedy podsunął mi do podpisu dokument, w którym upoważniłam go do dysponowania naszymi finansami. Właścicielem konta była Marta. On nie miał nic. Mógł z czystym sercem udawać bankruta szukającego pomysłów na nowy biznes. Co ciekawe, mój opiekuńczy mąż wykupił dla mnie całkiem sporą polisę na życie…
– Siedzisz w tym po uszy – powiedziałam, stając w nocy w drzwiach siostry. – Chciałaś mnie zabić, zaplanowałaś sobie to wszystko…
– To nie tak… – jęknęła, za wszelką cenę starając się zasłonić własnym ciałem spakowane walizki.
– Może tak, a może inaczej, jakie to ma znaczenie? Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Oddasz mi każdą złotówkę, a przed sądem udasz głupią wplątaną w tę historię gąskę. Dostaniesz wyrok w zawieszeniu, a ja ci wybaczę. Potem znikniesz raz na zawsze z mojego życia.
Nie wiem, skąd wzięła się we mnie taka pewność siebie. Czułam, jakbym nie była sobą. Nie bałam się Marty. Nie zależało mi też na moim życiu. Chciałam jedynie sprawiedliwości. Mojej własnej, nie tej wymierzonej przez sąd. No i oczywiście pieniędzy.
Marta zrobiła, co chciałam, a później wyjechała. Ja odzyskane pieniądze zainwestowałam w firmę, a gdy tylko stanęłam na nogi, natychmiast złożyłam papiery adopcyjne. Nie, nie zakochałam się, nie zaufałam już żadnemu mężczyźnie. Historia z Markiem pokazała mi, że nikogo nie można być pewnym. Ale spełniłam swoje marzenie. Dałam miłość potrzebującym jej dzieciom, dwóm cudownym siostrzyczkom. I pomyśleć, że wszystko to zawdzięczam mojej mamie. Kobiecie bez serca, kierującej się jedynie opinią innych, która nieświadomie kilka razy uratowała mnie od śmierci.
Czytaj także:
„Mój facet zdradził mnie z moją siostrą. Byliśmy razem 7 lat i nawet się nie zająknął o ślubie, a ją od razu poprosił o rękę”
„Mąż zdradził mnie z moją siostrą. Na odchodne zwyzywał mnie i powiedział, że to ja wepchnęłam ją w jego ramiona”
„Sypiałam z chłopakiem siostry. Chciałam jej unikać, żeby się nie zdradzić, ale z nimi mieszkałam”