„Mąż poślubił mnie, żeby odgryźć się na byłej żonie. Żyłam w jej cieniu, skazana na pogardę całej rodziny”

Kobieta, którą oszukał mąż fot. Adobe Stock, Руслан Галиуллин
„Wszyscy mieli jedną wspólną cechę: oceniali mnie i porównywali do poprzedniej żony. Pod każdym względem mnie konfrontowali: urody, figury, biustu, tego jak się ubieram, gotuję, śmieję, opowiadam kawały… Czułam się jak w ukrytej kamerze!”.
/ 21.01.2022 09:02
Kobieta, którą oszukał mąż fot. Adobe Stock, Руслан Галиуллин

– Wyrzuć ten ślubny bukiet! – mówi moja kuzynka. – Suszki łapią kurz i źle wróżą!

Jej zdaniem nie powinno się trzymać w domu muszli, badyli, kamieni, zepsutych zegarów… Niczego, w czym nie ma życia? „A z sercem co zrobić?” – myślę. „Jest jak suchy strączek… Też mam je wyrzucić na śmieci?”

– Nie wychodź za rozwodnika – słyszałam. – Będziesz jak ciuchcia, do której podoczepiają nowe wagoniki. Ledwo sapiesz, ledwo zipiesz, a tu musisz ciągnąć teściów pamiętających byłą synową i gotowych do porównań, dzieci z poprzedniego związku, z reguły niechętne i wredne, kolegów, znajomych i kumpli, którzy tamtą lubili i dadzą ci popalić.

– Najważniejsi jesteśmy przecież my – upierałam się. – Cała reszta się nie liczy!

– Klituś bajduś – mówili. – Jak się zaczniesz przykrywać taką kołdrą, pozszywaną z rozmaitych kawałków, to się przekonasz… Jeden drapie, inny chłodzi, następny grzeje… od Sasa do lasa!

– Patchworki są modne!

– Do dekoracji – owszem. W życiu się nie sprawdzają!

Pamiętam naszą pierwszą, jeszcze narzeczeńską Wigilię... Jak ja się narobiłam! Wszystko było tip-top; ogromna choinka, grzybowa z łazankami i czerwony barszcz do malusieńkich, delikatnych uszek, postne pierogi, śledzie w oleju i śmietanie, karp i sandacz, a na deser kutia, makowiec i sernik.

Wszędzie były świąteczne dekoracje, dom lśnił od czystości, kupiłam drogie prezenty, chciałam, żeby było miło, dostatnio i rodzinnie! Teściowa przyszła z grobową miną: usiadła bez słowa i zaczęła głośno wzdychać, tak, jakby tym sapaniem chciała gasić gromnice! Wreszcie zajęczała…

– Oj, synek, synek… Taki mam ciężar na sercu! W oczach mi stoi, jak to było w ubiegłym roku. Cała rodzina w komplecie! Tak mi żal!

Odezwała się jeszcze tylko raz, kiedy odsuwając od siebie talerz z pierogami, powiedziała:

– Za twarde ciasto! I słone, aż w język pali… To nie mój smak!

Już wtedy wiedziałam, że będziemy na noże

Wkurzały mnie te jej chytre oczka i nadęta mina. Swojego prezentu nawet nie obejrzała.

– Po co mi to? – mruknęła. – Ty wiesz, synek, co dla mnie byłoby najlepszym prezentem...

Teść zachowywał się przyjaźniej, ale on też dał plamę podczas łamania się opłatkiem.

– Nie wiem, czego pani życzyć? – stwierdził, podchodząc do mnie.

– Dlaczego?

– Bo, jeśli pani będzie szczęśliwa, to inni będą nieszczęśliwi… Moja synowa, wnuki, drudzy teściowie by mi nie wybaczyli, gdybym tego nie uwzględnił!

– Od razu wiedziałaś, w co się pakujesz – podsumowała moja kuzynka. – Teraz nie marudź!

W drugim wagoniku siedziały dzieci mojego męża. Dwie niechętne mi, naburmuszone nastolatki mające tylko jeden cel: dokopać mi tak, żebym się wywaliła i żeby można było wytrzeć we mnie zabłocone kapcie!

One się nie szczypały! Oświadczyły, że nie mają zamiaru dzielić się ze mną swoim ojcem, nie lubią mnie, uważają, że rozbiłam ich rodzinę i jestem przyczyną wszelkiego zła, jakie się u nich zdarzyło.

– Przecież wasz tata już od dawna był w separacji z waszą mamą! – tłumaczyłam. – Ja go poznałam, kiedy był już po pierwszej sprawie rozwodowej!

– Ale jeszcze była szansa, że się zejdą! – krzyczały. – Wtedy pojawiłaś się ty i to był koniec. Nigdy cię nie zaakceptujemy!

Im bardziej się starałam, tym bardziej mnie niszczyły. W końcu przestałam walczyć, poddałam się i ciągnęłam ten ciężar bez krzty nadziei, że kiedyś będzie mi lżej. Następne wagoniki zajmowali kumple męża: z pracy, z wojska, z podwórka… Mili i niemili, pijący mało i za dużo, hałaśliwi i mrukowaci, różni.

Wszyscy mieli jedną wspólną cechę: oceniali mnie i porównywali do poprzedniej żony. Pod każdym względem mnie konfrontowali: urody, figury, biustu, tego jak się ubieram, gotuję, śmieję, opowiadam kawały… Czułam się jak w ukrytej kamerze!

Większość z nich miała partnerki: żony, narzeczone i kochanki. Żony mnie nie znosiły, narzeczone i kochanki obserwowały i plotkowały. Wagonik z tym towarzystwem naprawdę ważył parę ton!

Niektóre z tamtych dziewczyn kolegowały się z byłą żoną Krzysztofa. Przy okazji i bez okazji opowiadały, jak oni się kiedyś kochali, jak Krzysztof był w tamtą zapatrzony, jak szalał z zazdrości, bo ona była ładna i seksowna, i jak się wszyscy dziwili, że ten związek się rozpadł.

– Po cholerę oni się w ogóle rozwodzili? – dziwiła się jedna z nich.

– Krzysiek był o nią zazdrosny do szaleństwa. Coś sobie ubzdurał, że go zdradza i się uniósł ambicją. Chciał się zemścić i pokazać, na co go stać. Tak bryknął po prostu, stanął dęba! A ona go nie zatrzymywała…

– Ja sobie dam rękę uciąć, że się jeszcze pogodzą – zapewniała następna. – To kwestia czasu! Krzysiek poszumi, poszaleje, spróbuje innego miodu i wróci!

Tak gadały, jakby mnie tam nie było. Specjalnie, żeby zabolało. Siedziałam obok, słuchałam, udawałam spokój, choć serce mi waliło i chciało mi się ryczeć. Miałam tym wredotom pokazać, że celnie trafiają? Nigdy w życiu! Potem płakałam całe godziny, ale przy nich udawałam, że mnie nic nie rusza.

Wesele wspominam jak koszmar!

Wyszliśmy z urzędu, zaczęły się życzenia, a potem goście zawołali: „rzuć bukiet!”. Więc odwróciłam się i wyrzuciłam kwiaty za siebie. Moja wiązanka konwalii poszybowała w niebo… Zaskoczyła mnie nagła cisza. Odwróciłam się i zobaczyłam, że trzyma ją była żona mojego Krzysia!

Czy sama złapała kwiaty, czy ktoś jej podał – nie wiem… W tej ciszy podeszła do mnie i głośno powiedziała:

– Udław się tym zielskiem, głupia krowo.

Potem zrobiła krok w stronę Krzysia i zarzuciła mu ręce na szyję. Jej pocałunek w usta był długi i tak namiętny, że zrobiło mi się słabo.

– Życzę ci, żebyś zmądrzał – usłyszałam. – Ja zawsze będę w twoim życiu. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo!

Miała rację. O każdej porze dnia i nocy mój Krzyś był pod telefonem. Albo któraś z córek miała katar, albo klasówkę z matmy i trzeba jej było pomóc, albo była małżonka potrzebowała hydraulika, elektryka, stolarza i tak dalej… Krzysiek jest złotą rączką, i ona wydzwaniała do niego bez przerwy!

– Wybacz, kochanie – mówił. – Wiedziałaś, za kogo wychodzisz. Mam rodzinę, nie mogę odmówić.

– Ja też jestem rodziną – protestowałam. – Nie chcę znowu siedzieć sama. Ty właściwie tam mieszkasz!

Nawet urlop skróciliśmy, bo druga córka była w młodzieńczej depresji i mamusia nie umiała sobie z nią poradzić. Więc zrezygnowaliśmy z fantastycznych wczasów, z cudownej pogody i bliskości po to, żeby łagodzić fochy jakiejś dziewuchy. Płakałam, ale Krzysiek gnał jak szalony, od czasu do czasu mówiąc:

– Nie rób histerii! Jesteś dorosła, powinnaś zrozumieć dzieciaka!

– Jakiego dzieciaka? Twoja córka skończyła siedemnaście lat!

– No, właśnie. Jest jeszcze dzieckiem. Potrzebuje ojca!

Chciałam powiedzieć: „to trzeba się było nie rozwodzić”, ale się bałam, że Krzysio się obrazi na mnie i zniechęci, że mu obrzydnę, że przestanie mnie kochać i wróci do żony!

Jednak najgorsze przyszło, kiedy wspomniałam o dziecku…​

– Nie mówiłaś, że chcesz być mamą – zdenerwował się.

– Co w tym dziwnego? Prawie każda kobieta tego chce!

– Prawie czyni wielką różnicę! Do tej pory nic nie mówiłaś. Zresztą, ja mam już dzieci!

– Ale ja nie mam!

– Masz. Co moje, to twoje. Pomyśl o moich dziewczynkach przyjaźniej, to może je polubisz i zaczniesz traktować jak swoje.

Ale najcięższy okazał się wagonik z marzeniami!

Załadowałam do niego nie tylko zawiedzione pragnienie bycia mamą, ale i potrzebę spokoju, bezpieczeństwa, radości, szczerości, przyjaciół i przede wszystkim – miłości!

Zastanawiałam się, po co Krzysiek się ze mną żenił i dochodziłam do smutnego wniosku, że chyba tylko po to, żeby udowodnić swojej byłej, że szybko go stać na nowy związek. Tamte babki miały rację. Ja się w tym układzie w ogóle nie liczyłam!

Pamiętam, jak przyszedł do mnie bardzo zdenerwowany i oświadczył:

– Moja była żona myśli, że bez niej zginę! A ja udowodnię i jej, i całemu światu, jak bardzo się myli. Może byśmy się pobrali?

Byłam szczęśliwa i zachwycona, ale zapytałam:

– Czemu tak nagle? Ja bardzo chcę, ale może to za szybko… Niedawno się przecież rozwiodłeś.

– No właśnie – powiedział. – Życie nie znosi pustki. Niech ona wie, że mnie nie wolno zdradzać bezkarnie!

Co ja wtedy miałam w głowie? Zamiast spokojnie i logicznie się zastanowić, rozważyć za i przeciw, poleciałam do urzędu stanu cywilnego jak głodny pies do miski! Kiedy pierwszy raz Krzysztof nie wrócił na noc, o mało nie zwariowałam… Byłam pewna, że coś się stało, wydzwaniałam co chwilę, ale jego telefon milczał.

Nad ranem dostałam MMS-a: Krzysztof roześmiany, na luzie, w domowych kapciach prawie leżał na kanapie, a obok siedziała jego była. Coś popijali z wysokich kieliszków… Na drugiej fotce byli we czwórkę: Krzyś, jego była, córki, a nawet kot, zresztą piękny, czarny, lśniący…

Potem mi tłumaczył, że się zasiedział, wypił kieliszek szampana, więc nie mógł usiąść za kierownicą, zresztą dziewczynki tak prosiły, żeby został!

– Przecież nic się nie stało – bagatelizował sprawę. – Nie masz chyba pretensji o takie głupstwo?

To było rok po naszym ślubie

Musiał minąć jeszcze jeden rok, żebym wreszcie się zbuntowała i zrobiła awanturę o coraz częstsze nocowanie poza domem, o weekendy spędzane z byłą rodziną, podczas, gdy ja siedziałam w domu sama.

Kiedy wyjechał na święta Bożego Narodzenia i przedłużył pobyt do sylwestra, kazałam mu się wynosić. Strasznie cierpiałam, ale nie było innego wyjścia! Nie protestował, niczego nie tłumaczył, nie przepraszał. Chyłkiem spakował swoje graty i dosłownie uciekł.  Od razu wrócił do byłej żony. Po miesiącu dostałam papiery rozwodowe.

Rozpaczałam, wypłakiwałam oczy, nie wyłaziłam z ciężkiego doła, aż wreszcie kiedyś pomyślałam: DOSYĆ! Postawiłam przed sobą duże lustro. Zapaliłam lampę z mocną żarówką. Zmyłam makijaż i dokładnie się sobie przyjrzałam.

Nie było się z czego cieszyć, ale nie było także powodów do rozpaczy. Wyglądałam na babkę mocno zmęczoną, bo wzięłam na siebie za dużo i nie dałam rady robić za przeciążoną ciuchcię.

Teraz poodczepiałam wagoniki i miałam zamiar zdecydować się na generalny remont. Dieta, siłownia, SPA, kosmetyczka, fryzjer, zmiana garderoby, dentysta, psycholog… Wiedziałam, czego mi potrzeba!

Zaczęłam od wywalenia zeschniętego bukietu ślubnego! Dalej do kosza poszły muszelki, kamyki z plaży i wszelkie śmieci, jakie mogłyby mnie denerwować albo psychicznie rozkładać.

Musiałam posprzątać, żeby zacząć normalnie żyć!

– Nic nowego nie przyjdzie, jeśli nie zrobisz miejsca – powtarzała moja kuzynka. – Daj sobie szansę… wpuść do swojego życia świeże powietrze. W tym zaduchu po Krzysztofie ty także zwiędniesz, jak te twoje ślubne konwalie!

– A z sercem co robić? Ledwo pika!

– Dotlenić je trzeba; wyjść do ludzi, pooglądać piękne widoki, posłuchać muzyki, wypić i zjeść coś dobrego, poćwiczyć, zmęczyć się, ale mądrze, pod kontrolą… Wtedy się obudzi. Sama poczujesz, że jest znowu silne i gotowe.

– Na co?

– Na miłość, moja droga. Na miłość!

Czytaj także:
„Maciek miał zajmować się synami, ale podczas gdy oni spali, on z pasją zajmował się kochanką”
Mój syn wpadł w szpony nałogu. Mam ochotę drzeć się na niego do skutku, aż zrozumie, że rujnuje sobie życie”
„Przystojny Beduin chciał kupić mnie za 10 wielbłądów. Mogłam zacząć życie gdzieś indziej, na nowo”

Redakcja poleca

REKLAMA