Pamiętałam doskonale te jego wzniosłe sformułowania, mówiące o tym, że nasza wspólna podróż dobiegła końca, że także ja powinnam znaleźć swoją własną drogę i przebaczyć mu dla własnego dobra. A wybaczać bez wątpienia miałam co. Okazało się, że na swoją nową drogę wszedł jeszcze zanim zdecydował się ze mną rozstać. I to właśnie to stało się bezpośrednią przyczyną naszego rozwodu.
Nie potrafię się z tym pogodzić
To był ten moment, kiedy powinnam się w końcu przyznać. Moja równowaga wewnętrzna została zburzona. Poczułam się jak w sukience, która jest zdecydowanie za ciasna. Stało się ze mną to, co z samochodem, który odmawia posłuszeństwa na samym środku kompletnie pustej drogi. Bez wątpienia życie ostatnio nie było dla mnie łaskawe. Przy czym to ostatnio to nie kilka tygodni czy miesięcy, ale naprawdę długi czas.
Od rozwodu minęły już dwie pełne lata, a ja, pomimo uśmiechu na twarzy i zapewnień, że wszystko jest w porządku, wewnętrznie czuję, że nadal się z tym nie uporałam. Oczywiście świetnie znam te stereotypowe stwierdzenia, że nasza wspólna droga dobiegła końca, a on zdecydował się zacząć życie z inną kobietą, że ja również powinnam zacząć żyć na nowo, a jemu po prostu przebaczyć. Nie ulega wątpliwości, że miałam mu co wybaczać. Zdradzał mnie na długo przed tym, zanim romans ujrzał światło dzienne.
Mówi się, że czas leczy wszystkie rany, ale w moim przypadku to nie działa... Byliśmy świetnym małżeństwem, nie potrafiłam przestać myśleć, że jeśli odpowiednio wcześnie bym zareagowała i bardziej zaangażowała się, nadal bylibyśmy razem. Tak, zdaję sobie sprawę, mój terapeuta również podkreśla, że taki sposób myślenia prowadzi donikąd. Dlaczego? Ponieważ nawet jeżeli byłoby to prawdą, teraz to nie ma już absolutnie żadnego sensu. Nie mogę cofnąć czasu ani zmienić przebiegu wydarzeń. Takie myśli sprawiają tylko, że czuję się gorzej, uniemożliwiają mi pójście do przodu. Właśnie przez nie tkwię w miejscu.
Dni upływają, a ja nie wiem, co zrobić, aby poczuć się lepiej. Wspomnienia i uczucia nie straciły na mocy. Co więcej, ciągle wydaje mi się, że sytuacja pogarsza się. Nie w jakiś dramatyczny sposób, ale stopniowo, powoli, tracę wszelką nadzieję... Czego dzisiaj mogę oczekiwać? Jestem kobietą po pięćdziesiątce, która dodatkowo nie jest do końca samodzielna. Moje perspektywy zawodowe nie są imponująca, do tego mam córkę, która studiuje w dużym mieście. Czy jest tu miejsce na jakiekolwiek oczekiwania? Jak nie tęsknić za minionym życiem, jak uwierzyć, że coś jeszcze przede mną jest?
Wiem, że nie jestem jedyna
Jest wiele kobiet w podobnej sytuacji. Możemy je podzielić na dwie kategorie: te pełne nienawiści i chęci zemsty oraz te pełne uśmiechu i zadowolone ze swojego losu. Niestety, nie pasuję ani do jednej, ani do drugiej grupy. Dlatego tym bardziej nie wiem, jak sobie radzić, do kogo zwrócić się po radę, kto mógłby być moim wzorem.
Mój mąż odszedł, znalazł sobie inną i wydaje się, że jest szczęśliwy – a ja nie mogę ani go nienawidzić, ani przekonać się, że wcale nie pragnę, aby do mnie wrócił. Może właśnie z tego powodu chodzę już do trzeciego terapeuty, który robi wszystko, aby przekonać mnie, że pora ruszyć do przodu. Może ten ostatni naprawdę mi pomoże. Jest inny. Zamiast niewielkich zmian, małych kroków zaproponował mi rewolucję.
– Nie mówię o zmienianiu wyglądu ścian czy adopcji zwierzaka, ale o pełnej przemianie.
– Na przykład?
– To dotyczy twojego życia, nie mojego. Powiedz mi, co jako pierwsze przychodzi ci na myśl, kiedy zastanawiasz się nad dużą zmianą. Co byś zrobiła, gdybyś miała wystarczająco dużą odwagę?
– Odwagę?
– Tak. Ponieważ czasami to, co chcielibyśmy zrobić, jest hamowane nie przez innych ludzi, ale przez różnego rodzaju konwenanse, opory moralne, emocjonalne, strach przed komplikacjami, przed tym, że zmiana niekoniecznie musi oznaczać poprawę.
– Ponieważ nie ma takiej potrzeby. Sytuacja może się pogorszyć.
– Ale przecież zmiana to zmiana. Nie ma znaczenia czy poprawi się czy nie, ważne, że będzie inna. Czy to będzie lepsze, czy gorsze, czas pokaże. Niewiele osób jest entuzjastycznie nastawionych do dużych zmian, ale czy oznacza to, że będą ciągle zestresowane? Więc powiedz, co zrobiłabyś, gdybyś miała możliwość. Jeden, dwa, trzy...
– Zdecydowałabym się na sprzedaż domu.
Ręka moja sama sięgnęła do ust, otwartych zaskoczeniem.
– Cóż za odwaga... – uśmiechnął się terapeuta.
A ja, kiedy już wypowiedziałam to na głos, nie mogłam przestać o tym myśleć... Zdałam sobie sprawę, że nie mam żadnej innej opcji, tylko pójść naprzód. Ostatecznie – mimo wielu obaw – zdecydowałam się na sprzedaż domu.
Decyzja była niezwykle trudna
Czułam się naprawdę emocjonalnie związana z tym domem. Był częścią mojej rodziny od czasu, gdy miałam zaledwie dwa lata; wychowałam się w nim, podobnie jak i moja córka. Dzisiaj jednak mieszkanie w nim coraz mocniej mnie przygnębiało. Moje uczucia były naprawdę mieszane, miłość przeplatała się z poczuciem straty oraz samotności. Wspomnienia, w zasadzie tylko te dobre, ciągle ze mną były, powodując bezsenność.
W ciągu dnia snułam się jak duch po domu, który kiedyś tętnił życiem, otoczona ciszą, nawet gdy głośno grałą muzyka. Córka odwiedzała mnie od czasu do czasu, przyjeżdżała na weekendy, wakacje, święta, ale głównie byłam tutaj sama. Mimo strachu, zaczęłam zdawać sobie sprawę, że przeprowadzka to prawdziwa szansa na nowy początek. Nie pozostawało mi nic innego, jak pójść naprzód. Wykorzystując moment, zdecydowałam się skorzystać z usług agencji nieruchomości.
– Sprzedaż nie powinna zająć wiele czasu – uspokoiła mnie pośredniczka. – Dom jest wspaniały, w dobrym stanie, w odpowiedniej dzielnicy, szybko znajdzie nabywcę.
Była naprawdę mocno zaskoczona, że te informacje nie doprowadziły mnie do wybuchu radości. Bo to się naprawdę działo! Sprzedaję mój dom!
To miał być nowy początek
Pierwsze spotkanie z potencjalnymi nowymi właścicielami sprawiło, że poczułam silny strach. Byłam bliska rezygnacji. Prawie ich wyrzuciłam – tak bardzo nie mogłam znieść oznak zachwytu obcych ludzi nad moim domem. Później wcale nie było lepiej. Zamiast odczuwać radość z powodu zainteresowania, bałam się każdego dzwonka telefonu – bo znowu jakiś nieproszony gość chciał zobaczyć mój dom.
Na szczęście, z upływem czasu zaczęłam przyzwyczajać się do sytuacji, a moje myśli koncentrowały się na tym, co stanie się w przyszłości. Bo przecież, jeśli w końcu uda mi się sprzedać dom, gdzieś muszę mieszkać. Nie miałam jednak najmniejszego pojęcia, jakie powinno być moje nowe miejsce na ziemi. Nerwowo przeglądałam różne portale i ogłoszenia. Zaskoczyło mnie to, że w dzisiejszych czasach znalezienie nowego mieszkania wcale nie jest proste. Szok. Absurd. Serio, jak to możliwe?
Na rynku nie brakowało mieszkań i domów, ale były to oferty do wynajęcia albo możliwe do odebrania najwcześniej za rok, gdyż dopiero co powstają ich fundamenty. Znowu zaskoczyła mnie obecna rzeczywistość. Zakup mieszkania w sieci? Odbiór za dwa lata? O co tym ludziom chodzi? Jak nabyć lokal, który obecnie jest jedynie projektem? Co będzie widać z jego okien? Jak będę się w nim czuła?
I chyba wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że być może w stolicy, w wielkiej i majestatycznej Warszawie, wybór będzie o wiele szerszy. Jakiś czas temu kupiliśmy tam mieszkanie córce. Wprawdzie wachlarz ofert nie był wyjątkowo imponujący, ale naprawdę było w czym wybierać. Na początku jednak były to nieśmiałe przemyślenia. Dochodziłam do wniosku, że wyjazd do Warszawy nie może się udać.
Dlaczego? Cóż, po prostu to jest niezrozumiałe, tyle! Ludzie natychmiast powiedzą: przecież całe swoje życie spędziła w jednym miejscu, a teraz nagle, nie dość, że sprzedała swój dom, to jeszcze przeprowadziła się do stolicy. Wszyscy będą się zastanawiać, czy oszalałam! Przecież nie mam dwudziestu lat. Długie godziny przekonywałam samą siebie, że to tylko urojenia. Coś zmieniło się po ostatniej wizycie u mojej córki.
– Mamo, dlaczego uważasz, że to zły pomysł? Co tam na ciebie czeka? Co cię obchodzi zdanie innych? Czy taty? Już nie musisz brać pod uwagę ich opinii...
To prawda. Nie chodzi o to, żeby robić komuś na złość. Po prostu czułam, że Warszawa to dobry wybór. To miasto, do którego przez dużą część mojego życia żywiłam szczere uprzedzenia, nagle wydawało mi się piękne. I poczułam, że w tym gwarze, wśród tłumu obcych ludzi mogłabym rozpocząć coś nowego. Przejeżdżałam samochodem po zatłoczonych ulicach i nie miałam ochoty stamtąd wyjeżdżać. Wiedziałam, że do realizacji mojego pomysłu potrzeba jeszcze trochę czasu, ale decyzję już podjęłam.
Nareszcie porzucę moje dawne miejsce
Tak bardzo chciałam, żeby nikt mnie nie znał! Czułam równocześnie ekscytację i lęk. Mimo obaw wiedziałam, że wreszcie zmierzam w dobrym kierunku. Pomysł na odmianę życia. Moje – pozbawione byłego męża i jego obecnej partnerki, bez znajomych, którzy i tak stopniowo znikali, bez dawnych zakątków i sklepów, w których sprzedawczynie mnie rozpoznawały, bez sąsiadów, którzy wiedzieli o mnie wszystko.
Chciałam zachować anonimowość. Nie byłam pewna co do przyszłej pracy, ale gdzie szukać zatrudnienia, jeśli nie w największym ośrodku miejskim w naszym kraju? Dodatkowym atutem była obecność mojej córki. Obiecałam, że kupię mieszkanie w odpowiedniej od niej odległości, co oznaczało ani zbyt blisko, ani zbyt daleko. Byłam dumna z tego, że jest samodzielna i niezależna, nie chciałam ingerować w jej życie.
Właśnie tego pragnęłam dla siebie. Ja i mój dom czekamy z niecierpliwością na nabywcę. Mam przeczucie, że wkrótce pojawi się ktoś odpowiedni. Nikt poza moją córką nie jest świadomy moich planów przeniesienia się do stolicy. Nie chcę rad, opinii, komentarzy, czy straszenia tym, co mnie w wielkim mieście rzekomo czeka. To moje życie i chcę w końcu zrobić coś tak, jak ja to zaplanowałam. Czy nadal się boję? Jak diabli! Ale równocześnie odczuwam radość, adrenalinę i szybsze bicie serca. Wreszcie pojawiła się nadzieja. Nadzieja, że jeszcze wiele dobrego czeka na mnie. Warszawo, już nadchodzę!
Czytaj także:
„Ludzie wytykają mnie palcami, bo jestem żoną pastora. Sądzą, że jesteśmy uwstecznieni, bo nie mamy nawet Facebooka”
„Syn zerwał z nami kontakt na 5 lat. Jak gdyby nigdy nic zapukał do nas w Wigilię i zapytał, czy jest ryba po grecku”
„Teściowa nie zostawiała na mnie suchej nitki. Wszystkiego się czepia. Drugą synową uwielbiała i wychwalała pod niebiosa”