Mój ukochany wnuk przyszedł na świat dokładnie w moje urodziny. Skończyłam właśnie pięćdziesiąt lat, to był dla mnie najpiękniejszy prezent! Mój syn i jego dziewczyna też się cieszyli, przynajmniej sprawiali takie wrażenie, bo tydzień po porodzie zorganizowali u siebie wielkie przyjęcie dla znajomych. Był alkohol, papierosy, głośna muzyka i tańce, więc siłą rzeczy malutki wylądował u mnie; to był ten pierwszy raz.
Potem wnusio coraz częściej u mnie nocował, więc trzeba było kupić drugie łóżeczko i wszystko, co jest potrzebne dla niemowlęcia, a jeszcze później mój dom stał się jego właściwym domem. Rodzice Marka zdecydowali, że dla wszystkich tak będzie lepiej. Nie zaprotestowałam. Moja koleżanka twierdzi, że popełniłam błąd, który do dzisiaj ma swoje skutki, bo chłopiec traktuje mnie jak matkę, matkę jak siostrę, a ojca jak kolegę…
– Namieszaliście dzieciakowi w głowie i kto wie, czy to się da odkręcić – prorokuje Ada. – Dorośli ludzie, inteligentni, wykształceni, na stanowiskach, a tacy nieodpowiedzialni!
– Uważasz, że powinnam się zgodzić, żeby oddali dziecko jakiejś obcej opiekunce? – pytam. – Serce by mi pękło, gdyby jakaś baba miała go wychowywać zamiast mnie! Tyle się teraz słyszy strasznych historii o nianiach.
– Nie ty powinnaś być na stałe przy chłopcu, tylko jego mama – upiera się. – Ale tobie też było to na rękę. Po prostu ukradłaś młodym ich syna, bo prawdopodobnie poczułaś się przy nim młoda i potrzebna. Tak było?
Miała rację!
Chciałam być komuś potrzebna
Po tragicznej śmierci męża czułam pustkę, której nie umiałam niczym wypełnić. I dopiero ta kruszyna przywróciła mi chęć życia i nadała nowy sens wszystkiemu, co robiłam. Nie czułam zmęczenia, mogłam góry przenosić, znowu zaczęłam o siebie dbać, zrobiłam kompleksowe badania lekarskie, poszłam do dentysty, zdrowo jadłam. To wszystko po to, żeby mieć siłę dla mojego największego skarbu, dla wnuka, który zagarnął moje serce bez reszty. Młodym taki układ bardzo odpowiadał…
Muszę dodać, że jestem zamożną osobą. Nie żadną milionerką, ale dzięki mężowi, który był znanym adwokatem, żyję wygodnie i dostatnio. Dlatego mogłam zrezygnować z pracy zarobkowej i tylko od czasu do czasu, żeby nie wyjść z wprawy, przyjmować zlecenia zawodowe, które na szczęście da się wykonywać w domu. Za opiekę nad Mareczkiem nie przyjmowałam ani grosza, i sama ponosiłam koszty jego utrzymania. To wcale nie są małe kwoty, każdy, kto ma dziecko, doskonale o tym wie.
No więc ja wychowywałam Marka, a jego rodzice podróżowali po świecie. Taką mają pasję, że przynajmniej raz na pół roku muszą spakować walizki i lecieć gdzieś bardzo daleko. Oboje uprawiają wolne zawody, więc nie są związani żadnymi kontraktami i dowolnie dysponują swoim czasem. Do tego nie muszą się martwić o dziecko. Sami ciągle powtarzają, że u mnie ich syn ma jak w niebie!
Przywozili masę prezentów, ale wyraźnie było widać, że Marek ich nudzi. To brzmi okrutnie, jednak taka jest prawda. Oni woleli oglądać filmy nakręcone w dżungli albo w górach, zamiast się pobawić z własnym dzieckiem, posłuchać, co ma im do powiedzenia, czego się nauczył.
„Może gdyby Marek za nimi tęsknił, gdyby prosił, żeby nie wyjeżdżali albo zabrali go ze sobą, może gdyby tak było, oni też zachowywaliby się inaczej?” – myślałam sobie czasem. Ale Marek cieszył się z zabawek, a kiedy widział, że mama i tata nie bardzo na niego patrzą, odchodził do swojego pokoju i przestawał na nich zwracać uwagę. Moim wielkim błędem i grzechem było, że w skrytości ducha nawet się z tego cieszyłam, byłam o Marka zazdrosna!
Bałam się, że nadejdzie taki dzień, kiedy mi go zabiorą, a on chętnie z nimi pójdzie, zostawiając mnie znowu samą i nikomu niepotrzebną. Wtedy nie rozumiałam, jaką jestem egoistką i jaką krzywdę robię temu dziecku…
Jakoś sobie poradzę...
Marek rósł zdrowo, nie rozrabiał, miał dobre serduszko i stawał się coraz bardziej podobny do swojej mamy. Kiedy w rzadkich chwilach byli blisko siebie, wyglądali prawie identycznie. Mój wnuk był bardzo zdolny, więc zdecydowałam, że pójdzie do szkoły rok wcześniej. Ostatnie wolne, beztroskie wakacje postanowiliśmy spędzić nad polskim morzem. Oboje się bardzo z tego wyjazdu cieszyliśmy.
Przymierzałam plażową sukienkę na ramiączkach, kiedy coś mnie zaniepokoiło. Pod lewą pachą wyczułam wyraźne zgrubienie, twardy guzek wielkości ziarenka grochu. Nie bolał, ale był… Nie chciał zniknąć ani tego dnia, ani następnego, ani później. Nie czekałam. Badania, mammografia, USG, biopsja i decyzja lekarzy: operacja, jak się da najszybciej. Rodzice Marka byli właśnie w Polsce, więc do nich zadzwoniłam i poprosiłam, żeby przyjechali. Nawet się ucieszyli, bo oni też mieli do mnie jakąś sprawę.
– Ważną – powiedział syn. – Życiową. Trzeba to spokojnie omówić…
Poprosiłam Adę, żeby zabrała Marka na lody. Wnusio lubił tę przyszywaną ciocię, więc chętnie poszedł. Mieli wrócić dopiero wieczorem.
Może nie będzie tak źle, może jednak dam radę…
– Kto zaczyna? – zapytałam, kiedy rodzice Marka usiedli. – Może wy?
– Dobrze. Nawet tak wolimy – powiedział syn. – Mamy naprawdę nieprawdopodobnego farta, więc słuchaj uważnie, bo to dotyczy także ciebie. Myśleliśmy, że to się stanie może za rok, ale zdarzyło się już teraz. To nasza wielka szansa…
Okazało się, że dostali propozycję współpracy z redakcją znanej gazety o światowym zasięgu. Mieli podróżować po najtrudniejszych i najmniej odkrytych częściach naszej planety, robić dokumentację, filmować, fotografować i zamieszczać fotoreportaże na łamach pisma. Zaproponowano im roczny kontrakt; dobrze płatny i otwierający drzwi do międzynarodowej kariery dziennikarskiej. Byli w siódmym niebie!
– Jedyny kłopot, to Marek – powiedział mój syn. – Jest za mały na takie wyprawy, poza tym za mało z nami zżyty, nie będziemy ryzykowali…
– Nie przesadzacie przypadkiem? – zapytałam. – Znani podróżnicy zabierali ze sobą niemowlęta i nikomu włos z głowy nie spadł. Wszystko jest kwestią chęci i organizacji!
– Mamo, teraz wszędzie jest niespokojnie i nie bardzo bezpiecznie. Chyba oglądasz telewizję i słuchasz wiadomości? – wtrąciła się mama Marka. – Musimy się najpierw przekonać, jak nam samym wyjdzie, dopiero potem pomyślimy o nim… Chyba nie masz nic przeciwko temu, żeby nadal u ciebie mieszkał? Rok szybko zleci!
Zaczęli mówić jedno przez drugie, że drugi raz mogą nie dostać takiego prezentu od losu, że na ich miejsce czeka wielu chętnych, że marzyli o tym, i że chyba im tego nie zrobię, żeby się nie zająć wnukiem w tak niezwykłej i fantastycznej sytuacji!
– Mamo, chyba rozumiesz, jaka to dla nas szansa? – pytał syn. – Nie rzucisz nam kłody pod nogi, jeszcze raz pomożesz, prawda?
Ponieważ milczałam, myśląc, wiadomo o czym, mama Marka już wyraźnie zdenerwowana stwierdziła:
– Zresztą, to nie ma znaczenia, czy się zgodzisz, czy nie zgodzisz, bo my i tak pojedziemy! Najwyżej Markiem zajmą się moi krewni. Mieszkają na wsi, pod Lublinem, nie mają własnych dzieci, więc na pewno nie będą mieli nic przeciwko temu, żeby mały u nich trochę pomieszkał. Jakoś to będzie!
Nic ich nie obchodziło, że Marek tych ludzi nie zna, że go przerzucą w obce środowisko, do miejsc, które zobaczy po raz pierwszy w życiu. Byli zajęci wyłącznie swoimi sprawami!
No więc uznałam, że im nic nie powiem o swojej chorobie. Postanowiłam, że moja koleżanka pomoże mi w opiece nad Markiem, kiedy będę w szpitalu. Postaram się szybko wyzdrowieć, żeby miał jak najmniej stresów i zmartwień. Niech zostanie w swoim domu, niech ma kolegów, których polubił, niech będzie spokojny i bezpieczny. Muszę stanąć na nogi i się nie dać, bo Marek mnie potrzebuje jak nigdy dotąd! A gdyby jednak działo się ze mną coś niedobrego, gdybym się przeliczyła z siłami? Mam nadzieję, że tak się nie stanie, ale gdyby… To są samoloty, telefony, internet, jego rodzice zdążą wrócić. Może nawet zmądrzeją?
Czytaj także:
„Mąż zostawił mnie, gdy syn miał 6 miesięcy. Ten tchórz wrócił po 17 latach i uważa, że nic się nie stało”
„Muszę chować męża przed światem, bo kropelka alkoholu zmienia go w potwora. Staje się gnuśnym burakiem bez zahamowań”
„To nie moja wina, że mój kochanek ma żonę. To on zdradza, a jego głupia żonka wierzy w każde jego słowo”