„Mąż pomstuje na kolegę z pracy, bo postawił się szefowi i cała firma straciła. Ja tam go podziwiam. Stanął w obronie kobiety”

para, która się ze sobą nie zgadza fot. Adobe Stock, ty
„– Tak, Jacek z Martyną też będą… A właśnie, pamiętasz Marcina? Przyjedzie ze swoją nową panią, mogłybyście z Martynką trochę się nią zająć, żeby się czuła zaopiekowana – zachęcił mnie Rysiek. – Chłopak zadurzył się po uszy i wygląda na to, że ta Ola dołączy na stałe do towarzystwa”.
/ 01.02.2023 16:30
para, która się ze sobą nie zgadza fot. Adobe Stock, ty

Nie miałam serca odmówić mężowi, gdy się okazało, że jego szef znów zaprosił nas na weekend. Jakoś ścierpię buraka, obiecałam sobie.

– Marian nie jest zły – przekonywał Rysiek, widząc mój brak entuzjazmu.

– Gdybyś znała go wcześniej! Po rozwodzie zrobił się trochę przykry…

– Jesteśmy po ślubie trzy lata – policzyłam na palcach. – Żona odeszła od niego jakoś zaraz, gdy wróciliśmy z Włoch po miesiącu miodowym. Ileż można zwalać winę na kobietę?

– No wiesz, jak babka odchodzi z dnia na dzień bez uprzedzenia…

– Może zawsze był wredny, tylko ona go hamowała w towarzystwie? W końcu nie wytrzymała i spakowała manatki. Ta opcja też jest możliwa, nie?

Rysiek wzruszył ramionami.

Cóż mu po opcjach, skoro nie mógł odmówić, bo to zachwiałoby jego pozycją w firmie. Moim zdaniem, skoro szef nie lubił kobiet, a tak bardzo starał się zintegrować z pracownikami, mógł zapraszać samych facetów. Domek nad jeziorem, męska wyprawa na ryby i wódeczkę – po diabła urządzać najmniej dwa razy do roku rodzinne spędy, gdy się jest samotnym? No nic, jakoś przecierpię.

Szef był jak zwykle „uroczy”...

– Jacek będzie z Martyną? – upewniłam się. – Chciałabym mieć przynajmniej z kim pogadać.

– Tak, też będą… A właśnie, pamiętasz Marcina? Przyjedzie ze swoją nową panią, mogłybyście z Martynką trochę się nią zająć, żeby się czuła zaopiekowana – zachęcił mnie Rysiek. – Chłopak zadurzył się po uszy i wygląda na to, że ta Ola dołączy na stałe do towarzystwa.

Marcin? No nieźle, do tej pory nigdy nie pokazywał się na firmowych spędach ze swoimi zdobyczami, już wątpiłyśmy z Martyną, że są czymś więcej niż wytworami jego fantazji. Facet ciacho, trzeba przyznać, ale jakiś za mało zainteresowany się wydawał, by nie podejrzewać go o zgoła inne preferencje. Zmarnuję weekend, ale przynajmniej zaspokoję ciekawość, pocieszyłam się.

Kiedy przyjechaliśmy z Ryśkiem w sobotę, wszyscy już byli na miejscu.

– Mam nadzieję, że przywieźliście dobrą pogodę z tej swojej pipidówy – powitał nas szef męża. – Przez cały tydzień zdychałem z gorąca na budowie, a teraz, oczywiście, piździ… Zawsze wiatr w oczy.

To się odwróć, pomyślałam, będzie ci w zadek wiał.

Bądź dzielna – poprosił Rysiek szeptem, gdy zobaczył moją minę.

– Spoko, skarbie – zapewniłam. – Nie zapominaj, że na co dzień jestem weterynarką, nie z takimi bydlętami mam do czynienia.

Jak dla mnie pogoda była w sam raz. Nikt nawet nie wspominał o kąpieli, co oznaczało, że stary lubieżnik nie napasie oczu wdziękami cudzych żon, rzucając niesmaczne komentarze czy sugestie. Nawet Martyna to zauważyła i ukradkiem szepnęła do ucha, że Marian „czuje się stratny”, bo właśnie wypomniał gościom, że mogliby raz przywieźć jakieś porządne wędliny, a nie tylko fikuśne sałatki. Potem, niczym natrętna mucha przyssał się do Marcina, pytając, gdzie zapoznał swoją ślicznotkę.

– Leczyła mi gardło – odpowiedział  chłopak, też cały w nerwach, że dziad spłoszy mu dziewczynę.

Też bym miała obawy, bo szefunio już drążył, co jeszcze Ola leczy.

Chyba obalił kilka piw jeszcze przed imprezą

– Przejdziesz się z nami nad jezioro? – Martyna zaproponowała Oli.

– A można?

– Nawet trzeba – puściłam do niej oko. – Dopóki żarcie nie będzie gotowe, i tak będą gadać tylko o robocie, nic tu po nas.

Pospacerowałyśmy po brzegu, trochę popływałyśmy łódką, potem chłopcy zawołali, że grill już gotowy, więc ruszyłyśmy z powrotem.

Już z daleka dobiegł nas głos Mariana, który najwyraźniej zamiast wyluzować, coraz bardziej się nakręcał. Coś mi się zdawało, że zdążył już obalić kilka piw, zanim impreza na dobre się rozpoczęła.

– Cieszę się, że was poznałam, dziewczyny – powiedziała Ola, odchodząc w stronę Marcina.

Nie czuje się tu, biedaczka, zbyt pewnie – skomentowała Martyna.

– Ja, jak przyjechałam pierwszy raz, miałam chęć zanurkować i więcej się nie wynurzyć.

– Ja się schowałam za porzeczką – wyznałam. – Marian ją wyciął, pewnie, żeby udaremnić podobne próby.

Roześmiałyśmy się.

– Mówię wam, że nas wygryzą – perorował Marian. – Żrą trawę, byle maksymalnie obniżyć stawki i wykończyć konkurencję! Żeby to chociaż umiało coś zrobić, ale syf i dziadostwo.

– Nie przesadzaj – tonował mój Rysiek. – Klient nie jest idiotą, partaczom nie da zarobić.

– Znawca rynku się znalazł – zarechotał Marian. – Cena się liczy, koszty! Zanim klient się skapnie, co i jak, ty już będziesz ulotki rozdawał na ulicy albo wciskał ludziom polisy przez telefon. Ja bym wszystkich chłopów ciupasem wy…, sruuu! Tylko baby bym zostawił, bo się chętnie pukają.

Jeden cios i nasz gospodarz padł w trawę

Rysiek spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem, mąż Martyny zwiesił głowę, Marcin siedział pobladły, zaciskając pięści.

Darmozjady! – prychnął Marian.

– Kto? – zapytała Ola.

– Imigranci, przecież o nich mówię – wyjaśnił jej łaskawie szef. – Pazerne prymitywy.

Ja jestem Imigrantką – rzuciła Ola.

– Chcesz, żebym cię puknął czy co? – burknął Marian. – Nie wtrącaj się!

– Ola jest naprawdę imigrantką, szefie. Przyjechała zza wschodniej granicy... – Marcin stanął obok swojej dziewczyny. – Chyba cię trochę poniosło i powinieneś przeprosić.

– To już żadna Polka nie chciała ci dać? – brnął Marian z głupkowatym uśmieszkiem. – Czy faktycznie one są takie dobre w te klocki?

– Przeproś albo od poniedziałku zostajesz bez elektryka – powiedział zimno Marcin.

– Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz!

Zdążyłam tylko zarejestrować ruch Marcinowej ręki, a potem już stary leżał na trawie z papierową tacką na twarzy, a ketchup spływał mu po szyi jak krew. I było po imprezie. A dziś okazało się, że chłopakom przeszedł przetarg koło nosa, bo bez elektryka nie mają szans.

– Kretyn – stwierdził Rysiek. – Musiał grać rycerza? Przecież wie, że stary zawsze miele ozorem bez sensu!

Czytaj także:
„Jeden z klientów dyskontu naskoczył na Bogu ducha winną kasjerkę. Bohaterski starszy pan zrobił z burakiem porządek”
„Kumpel szefa rzuca do mnie obleśnymi tekstami, a ja milczę i przyjmuję bicze. Wylecę na zbity pysk, jeżeli się postawię”
„Tomek to obcesowy burak, który sypał uwagami na temat mojego wyglądu. Gdy mu się odcięłam, szefowa mnie zrugała”

Redakcja poleca

REKLAMA