Nie miałam serca odmówić mężowi, gdy się okazało, że jego szef znów zaprosił nas na weekend. Jakoś ścierpię buraka, obiecałam sobie.
– Marian nie jest zły – przekonywał Rysiek, widząc mój brak entuzjazmu.
– Gdybyś znała go wcześniej! Po rozwodzie zrobił się trochę przykry…
– Jesteśmy po ślubie trzy lata – policzyłam na palcach. – Żona odeszła od niego jakoś zaraz, gdy wróciliśmy z Włoch po miesiącu miodowym. Ileż można zwalać winę na kobietę?
– No wiesz, jak babka odchodzi z dnia na dzień bez uprzedzenia…
– Może zawsze był wredny, tylko ona go hamowała w towarzystwie? W końcu nie wytrzymała i spakowała manatki. Ta opcja też jest możliwa, nie?
Rysiek wzruszył ramionami.
Cóż mu po opcjach, skoro nie mógł odmówić, bo to zachwiałoby jego pozycją w firmie. Moim zdaniem, skoro szef nie lubił kobiet, a tak bardzo starał się zintegrować z pracownikami, mógł zapraszać samych facetów. Domek nad jeziorem, męska wyprawa na ryby i wódeczkę – po diabła urządzać najmniej dwa razy do roku rodzinne spędy, gdy się jest samotnym? No nic, jakoś przecierpię.
Szef był jak zwykle „uroczy”...
– Jacek będzie z Martyną? – upewniłam się. – Chciałabym mieć przynajmniej z kim pogadać.
– Tak, też będą… A właśnie, pamiętasz Marcina? Przyjedzie ze swoją nową panią, mogłybyście z Martynką trochę się nią zająć, żeby się czuła zaopiekowana – zachęcił mnie Rysiek. – Chłopak zadurzył się po uszy i wygląda na to, że ta Ola dołączy na stałe do towarzystwa.
Marcin? No nieźle, do tej pory nigdy nie pokazywał się na firmowych spędach ze swoimi zdobyczami, już wątpiłyśmy z Martyną, że są czymś więcej niż wytworami jego fantazji. Facet ciacho, trzeba przyznać, ale jakiś za mało zainteresowany się wydawał, by nie podejrzewać go o zgoła inne preferencje. Zmarnuję weekend, ale przynajmniej zaspokoję ciekawość, pocieszyłam się.
Kiedy przyjechaliśmy z Ryśkiem w sobotę, wszyscy już byli na miejscu.
– Mam nadzieję, że przywieźliście dobrą pogodę z tej swojej pipidówy – powitał nas szef męża. – Przez cały tydzień zdychałem z gorąca na budowie, a teraz, oczywiście, piździ… Zawsze wiatr w oczy.
To się odwróć, pomyślałam, będzie ci w zadek wiał.
– Bądź dzielna – poprosił Rysiek szeptem, gdy zobaczył moją minę.
– Spoko, skarbie – zapewniłam. – Nie zapominaj, że na co dzień jestem weterynarką, nie z takimi bydlętami mam do czynienia.
Jak dla mnie pogoda była w sam raz. Nikt nawet nie wspominał o kąpieli, co oznaczało, że stary lubieżnik nie napasie oczu wdziękami cudzych żon, rzucając niesmaczne komentarze czy sugestie. Nawet Martyna to zauważyła i ukradkiem szepnęła do ucha, że Marian „czuje się stratny”, bo właśnie wypomniał gościom, że mogliby raz przywieźć jakieś porządne wędliny, a nie tylko fikuśne sałatki. Potem, niczym natrętna mucha przyssał się do Marcina, pytając, gdzie zapoznał swoją ślicznotkę.
– Leczyła mi gardło – odpowiedział chłopak, też cały w nerwach, że dziad spłoszy mu dziewczynę.
Też bym miała obawy, bo szefunio już drążył, co jeszcze Ola leczy.
Chyba obalił kilka piw jeszcze przed imprezą
– Przejdziesz się z nami nad jezioro? – Martyna zaproponowała Oli.
– A można?
– Nawet trzeba – puściłam do niej oko. – Dopóki żarcie nie będzie gotowe, i tak będą gadać tylko o robocie, nic tu po nas.
Pospacerowałyśmy po brzegu, trochę popływałyśmy łódką, potem chłopcy zawołali, że grill już gotowy, więc ruszyłyśmy z powrotem.
Już z daleka dobiegł nas głos Mariana, który najwyraźniej zamiast wyluzować, coraz bardziej się nakręcał. Coś mi się zdawało, że zdążył już obalić kilka piw, zanim impreza na dobre się rozpoczęła.
– Cieszę się, że was poznałam, dziewczyny – powiedziała Ola, odchodząc w stronę Marcina.
– Nie czuje się tu, biedaczka, zbyt pewnie – skomentowała Martyna.
– Ja, jak przyjechałam pierwszy raz, miałam chęć zanurkować i więcej się nie wynurzyć.
– Ja się schowałam za porzeczką – wyznałam. – Marian ją wyciął, pewnie, żeby udaremnić podobne próby.
Roześmiałyśmy się.
– Mówię wam, że nas wygryzą – perorował Marian. – Żrą trawę, byle maksymalnie obniżyć stawki i wykończyć konkurencję! Żeby to chociaż umiało coś zrobić, ale syf i dziadostwo.
– Nie przesadzaj – tonował mój Rysiek. – Klient nie jest idiotą, partaczom nie da zarobić.
– Znawca rynku się znalazł – zarechotał Marian. – Cena się liczy, koszty! Zanim klient się skapnie, co i jak, ty już będziesz ulotki rozdawał na ulicy albo wciskał ludziom polisy przez telefon. Ja bym wszystkich chłopów ciupasem wy…, sruuu! Tylko baby bym zostawił, bo się chętnie pukają.
Jeden cios i nasz gospodarz padł w trawę
Rysiek spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem, mąż Martyny zwiesił głowę, Marcin siedział pobladły, zaciskając pięści.
– Darmozjady! – prychnął Marian.
– Kto? – zapytała Ola.
– Imigranci, przecież o nich mówię – wyjaśnił jej łaskawie szef. – Pazerne prymitywy.
– Ja jestem Imigrantką – rzuciła Ola.
– Chcesz, żebym cię puknął czy co? – burknął Marian. – Nie wtrącaj się!
– Ola jest naprawdę imigrantką, szefie. Przyjechała zza wschodniej granicy... – Marcin stanął obok swojej dziewczyny. – Chyba cię trochę poniosło i powinieneś przeprosić.
– To już żadna Polka nie chciała ci dać? – brnął Marian z głupkowatym uśmieszkiem. – Czy faktycznie one są takie dobre w te klocki?
– Przeproś albo od poniedziałku zostajesz bez elektryka – powiedział zimno Marcin.
– Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz!
Zdążyłam tylko zarejestrować ruch Marcinowej ręki, a potem już stary leżał na trawie z papierową tacką na twarzy, a ketchup spływał mu po szyi jak krew. I było po imprezie. A dziś okazało się, że chłopakom przeszedł przetarg koło nosa, bo bez elektryka nie mają szans.
– Kretyn – stwierdził Rysiek. – Musiał grać rycerza? Przecież wie, że stary zawsze miele ozorem bez sensu!
Czytaj także:
„Jeden z klientów dyskontu naskoczył na Bogu ducha winną kasjerkę. Bohaterski starszy pan zrobił z burakiem porządek”
„Kumpel szefa rzuca do mnie obleśnymi tekstami, a ja milczę i przyjmuję bicze. Wylecę na zbity pysk, jeżeli się postawię”
„Tomek to obcesowy burak, który sypał uwagami na temat mojego wyglądu. Gdy mu się odcięłam, szefowa mnie zrugała”