„Mąż podstępem podsuwał mi papiery, w których stopniowo zrzekałam się naszego majątku. Potem wyskoczył z rozwodem”

Mąż chciał mnie zostawić bez grosza przy duszy fot. Adobe Stock, ronstik
Mój mąż z dnia na dzień chciał zostawić mnie samą i bez grosza przy duszy. Jak mogłam być taka naiwna! Dlaczego nie zauważyłam, że przestałam się liczyć dla mojego męża jako człowiek, a stałam się starą, ciążącą mu inwestycją. Rozpłakałam się.
/ 02.11.2021 11:24
Mąż chciał mnie zostawić bez grosza przy duszy fot. Adobe Stock, ronstik

Byłam kobietą jego życia. O rany, jak on się za mną uganiał! Odkąd się poznaliśmy, niemal nie spuszczał mnie z oka. Czekał pod uczelnią, aż skończę zajęcia, i grzecznie pytał, czy pozwolę się odprowadzić do domu. Pozwalałam, bo mi to pochlebiało, ale z mojej strony to nie była miłość tak szalona i desperacka, jak z jego.

Spotykaliśmy się na wykładach, koncertach, u znajomych. Paweł nie ukrywał, że stara się być blisko mnie, że zabiega o moją uwagę.

Wreszcie zaproponował mi wyjazd zagraniczny

W Hiszpanii mieliśmy pomagać przy wykopaliskach. Ta propozycja wydała mi się atrakcyjna: wolałam nieznany mi Półwysep Iberyjski od Helskiego, na którym wypoczywałam co roku. Pojechaliśmy w większej grupie studentów, ale jakoś tak wyszło, że od razu ja z Pawłem uchodziliśmy za parę.

I właśnie w Hiszpanii nią się staliśmy. Miałam tam licznych adoratorów, bo blondynki budzą w krajach śródziemnomorskich nieopisany entuzjazm. Zalecali się do mnie i naukowcy z wyprawy, i dostawcy pizzy, i sprzedawcy lodów. Paweł pilnował mnie, a jednocześnie pękał z dumy, niczym właściciel rodowodowego psa.

Po powrocie do Polski jakoś nam się nie układało. On mnie nudził, a ja go irytowałam swoim beztroskim zachowaniem, jak to określał. Ciągle miał pretensje, że wabię innych chłopaków i bał się, że lada moment go rzucę.

No i w końcu go rzuciłam

Nie mogłam już dłużej znieść tego ciągłego napięcia, niedomówień i podejrzliwości. Wkrótce zaczęłam się spotykać z kimś innym. Paweł też. Jednak zrządzeniem losu wylądowaliśmy w jednej grupie na praktykach studenckich i, nim się obejrzałam, znowu byłam dziewczyną Pawła.

Jak powiadają, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Ale my weszliśmy... Nasz powtórny związek był zupełnie inny. Dojrzalszy, bardziej serdeczny. Nie czułam się już jak trofeum Pawła, ale jak kobieta kochana i szanowana. Sama też dojrzałam.

Stwierdziłam, że Paweł wcale nie jest nudny, tylko rozsądny, nie jest zaborczy, tylko pragnie lojalności. Do tego nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiła się między nami szalona namiętność i nasze noce były takie, jak nigdy wcześniej.

Nie było nad czym się zastanawiać: zdecydowaliśmy się na ślub. Potem poszliśmy do pracy, zajęliśmy się zdobywaniem doświadczenia zawodowego.

Niespodziewanie Paweł postanowił robić karierę w dziedzinie zarządzania i zrezygnował z nauk historycznych.

– Ktoś musi być rozsądny i zarobić na dom – stwierdził.

Zgodziłam się z nim, ba: wręcz go podziwiałam, że jest taki dzielny i poświęca się dla rodziny. Ja przez jakiś czas uczyłam w szkole, a gdy zwolniło się miejsce w instytucie, wróciłam na uczelnię.

– Niezobowiązująca praca jest dobra dla kobiety – mówił Paweł.

Rozumiałam go: chodziło o to, żebym miała czas dla domu, dla niego i dla dzieci, które się pojawią. Był tylko jeden problem.

Dzieci się nie pojawiały

Nie martwiło to mnie zbytnio, bo przecież byliśmy jeszcze młodzi. Z czasem jednak zaczęłam myśleć, że to dziwne i że pewnie mam jakiś problem z płodnością, ale nie miałam ochoty chodzić po lekarzach i zgłębiać tego problemu. Myślałam, że sprawa sama się wyjaśni.

Paweł o dzieciach nie wspominał, więc i ja tego nie robiłam. Mój mąż robił zawrotną karierę, zarabiał coraz więcej pieniędzy. Zmienialiśmy mieszkania, potem Paweł kupił dom, a potem wybudował willę na dużej działce, z basenem, siłownią, pokojem kinowym. Dla mnie jednak najważniejsza była piękna otwarta kuchnia z salonem, biblioteka i ogród zimowy.

Miło było być żoną prezesa

Jeździliśmy po świecie, na wszystko nas było stać. Nawet nie zauważyłam, kiedy nasze drogi z Pawłem zaczęły się rozchodzić. Myślałam, że dobrze się uzupełniamy. W dwudziestą rocznicę ślubu trudno być tak samo zakochanym jak w pierwszą, ale to nie znaczy, że zaraz będzie rozwód.

Jednak u nas tak właśnie się stało. Paweł często przychodził do domu z teczkami dokumentów. Czasem podsuwał mi coś do podpisania, jakieś zgody, czy upoważnienia, a potem okazywało się, że mam udziały w jakiejś firmie, czy jestem członkiem fundacji dobroczynnej. Toteż nie zdziwiło mnie, gdy niespodziewanie musiałam podpisać kilka papierów.

Zrobiłam to bez namysłu i poszłam oglądać ciekawy film w naszym kinie domowym. Nie zdawałam sobie sprawy, że podpisałam na siebie wyrok. Otóż po pewnym czasie Paweł powiedział, że musimy poważnie porozmawiać. Kilka razy wspominał o konieczności rozmowy, ale jakoś nic z tego nie wychodziło.

Wreszcie zdobył się na odwagę. Myłam truskawki, a on nagle wyrósł przede mną jak spod ziemi.

– Mario... – zaczął.

Drgnęłam, bo nigdy tak oficjalnie się do mnie nie zwracał.

– Mario, musisz wiedzieć, że nasze małżeństwo to już zamknięty rozdział, przeszłość. Nie denerwuj się, nie płacz. Tak musi być...

Nie denerwowałam się i nie płakałam, bo po prostu osłupiałam.

– Nie angażowałaś się w nasz związek. Sam musiałem walczyć o niego latami – ciągnął mój mąż. – Już nie mam siły. Zadbam, żeby niczego ci nie brakowało – dodał pospiesznie.

– Ale… Dlaczego? – wybełkotałam bez ładu i składu, bo wciąż byłam w szoku.

– Jestem kimś innym niż wtedy, kiedy mnie poznałaś. Wiem już, od mojego psychologa, że mogę być szczęśliwy i że nie muszę martwić się o ciebie. Możesz robić, co chcesz. Wcale nie jestem zaborczy, co mi latami zarzucałaś.

– Co ty gadasz? Masz kogoś? – spytałam, bo nie chciałam, żeby Paweł mącił mi w głowie jakimiś bredniami o psychologii.

– Nie, ale mam prawo mieć – powiedział wykrętnie. – Zresztą, nie mamy dzieci, więc każdy sąd da nam z miejsca rozwód. Jak zechcę, to załatwię sobie też unieważnienie małżeństwa w kościele – krzyknął.

Następne tygodnie to był koszmar

Miałam wrażenie, że Paweł mnie unika, a jak już znaleźliśmy się w jednym pomieszczeniu, to nawet na mnie nie patrzył, nie wspominając o jakiejkolwiek rozmowie. Byłam załamana. Chciałam z nim porozmawiać o podziale majątku, ale mnie zbywał. W końcu wprost zapytałam, czy coś kręci. Zaprzeczył.

– Sprawa rozwodowa to jedno, a podział majątku to drugie. Nie trzeba tego łączyć, bo ewentualne spory, jakie mogą wyniknąć przy podziale nieruchomości, sprawią, że się nie rozwiedziemy tak szybko, jakbym chciał. Zależy mi na czasie – wyjaśnił.

Przyznam, że nic z tego nie rozumiałam.

„Chce szybkiego rozwodu, chociaż nikogo nie ma. Nie chce podziału majątku, a przecież znam go i wiem, jak bardzo zależy mu na pieniądzach. O co chodzi?” – zastanawiałam się.

Wkrótce miałam się dowiedzieć...

Stanęliśmy przed sądem. Zadawano nam okropne pytania, między innymi o sprawy intymne. Zwróciłam uwagę, że Paweł w czarnych barwach odmalowuje nasze życie.

„Dziwne, przecież nie sprzeciwiłam się rozwodowi, więc po co?” – myślałam.

Miałam wrażenie, że mój mąż zachowuje się tak, jakby chciał mnie ukarać. Tylko za co? Co ja mu takiego zrobiłam? Wyszliśmy z gmachu sądu rozwiedzeni. Na schodach zapytałam Pawła, co z podziałem majątku.

– Na razie mieszkaj w naszym domu aż do sprzedaży. Zresztą, przyślę do ciebie prawnika – powiedział i szybko odszedł.

Nie zamierzałam handlować naszym domem, więc sprzedaży na razie nie było, a prawnik Pawła się nie pojawiał. Koleżanka z pracy namawiała mnie jednak, żebym wynajęła mecenasa.

– Mówię ci, nie bądź głupia. Niech zawodowiec popatrzy w papiery, które Paweł tak kolekcjonował. Będziesz miała pewność, że Paweł nie ukrył przed tobą majątku. Ja przy rozwodzie o to nie zadbałam i mój eks mnie nieźle wykołował – przestrzegała.

Tak mi gadała, tak marudziła, że w końcu umówiłam się z poleconym przez nią prawnikiem. Podałam mu nazwę biura maklerskiego, z którym współpracował mąż, adresy nieruchomości w kraju i za granicą, nazwy banków, w których mieliśmy lokaty.

Po kilku dniach prawnik zaskoczył mnie telefonem.

– Czy jest coś o czym pani mi nie powiedziała? – spytał.

– Niby co? – nie rozumiałam, o co mu chodzi.

Czy pani ma wspólnotę majątkową z mężem, czy nie? – dopytywał.

– Oczywiście, że mam.

– W papierach znalazłem coś dziwnego. Muszę się z panią zobaczyć.

Okazało się, że podpisując ostatnie dokumenty, które Paweł tak pospiesznie mi podsuwał, praktycznie zrzekłam się majątku! Jak mogłam być taka naiwna! Dlaczego nie zauważyłam, że przestałam się liczyć dla mojego męża jako człowiek, a stałam się starą, ciążącą mu inwestycją. Rozpłakałam się.

– A więc nie dość, że jestem bezdzietną rozwódką, to jeszcze do tego bankrutką! – płakałam.

– Nie ma co płakać – stwierdził prawnik. – Trzeba o to wszystko powalczyć. To nie będzie proste, bo pani mąż na pewno wynajmie asów palestry, ale nie odpuścimy.

– A może dać sobie spokój? – wychlipałam pełna wątpliwości.

– Nie – prawnik pokręcił głową. – Pani została bez niczego, tego nie można odpuścić. Są szanse na wygraną, choć druga strona na pewno też będzie walczyć.

Umówiłam się z mecenasem za dwa dni w sądzie, żeby wspólnie przejrzeć dokumenty firm i nieruchomości. Weszłam do czytelni akt bardzo zdenerwowana. Trudno o spokój na myśl, że będąc kobietą w średnim wieku, przyzwyczajoną do pewnego standardu, nagle muszę pogodzić się z wizją, że resztę życia przyjdzie mi spędzić w ubóstwie.

Rozejrzałam się po sali.

Mecenas już na mnie czekał

– Dobrze, zaczynajmy. Tu jest pani podpis, że się pani zrzeka domu na korzyść męża, tu, że letni dom w Hiszpanii przechodzi na niego i ten na Mazurach...

Aż przysiadłam z wrażenia. Nie miałam nadziei, że odzyskam choćby część majątku. Należał mi się, bo chociaż to Paweł zarabiał więcej, to jednak byliśmy małżeństwem, ja dbałam o niego, o dom, gotowałam. Kochałam Pawła. A on tak mi odpłacił. Nagle zadzwonił telefon prawnika.

– Proszę wyłączyć aparat! – syknęła pani z obsługi czytelni.

– Przepraszam, już wyłączam – rzekł mecenas, coś szepnął do słuchawki, posłuchał chwilę rozmówcy i rozłączył się.

Przez chwilę zamyślony patrzył w okno.

– Panie mecenasie! – powiedziałam, przywołując go do realnego świata.

– Tak, przepraszam. Dziwna sprawa, takiej jeszcze nie miałem – odparł. – Dziękuję za akta, proszę je odłożyć, przyjdę jutro – powiedział do nadzorującej salę i wyciągnął mnie na korytarz.

– Wie pani, co się stało? – krzyknął, gdy wyszliśmy na ulicę.

Widać było, że nerwy mu puściły.

– Co za rzadki przypadek! Otóż pani mąż miał wypadek. Jechał porsche. Zginął na miejscu.

– To niemożliwe. To nie mój mąż, tylko były mąż, a poza tym on nie miał porsche – zaprzeczyłam.

– To na pewno on. I co więcej. To wcale nie jest pani eksmąż, tylko po prostu mąż, bo wyrok sądu o państwa rozwodzie jeszcze się nie uprawomocnił. W chwili śmierci pani męża, nadal byliście małżeństwem w świetle prawa. Jest pani wdową, a nie rozwódką i dziedziczy pani wszystko, co miał pani mąż.

Kręciło mi się w głowie. W jednej chwili byłam bogata, w drugiej biedna, raz rozwódka, raz wdowa. Co za sytuacja!

– Gdyby pani mąż zmarł dwa dni później, nie dostałaby pani nic – dodał.

Straciłam serce do Pawła za to, jak mnie potraktował, ale jakoś trudno mi się cieszyć z jego śmierci. A chyba powinnam. Zawsze był taki akuratny, to i umarł w porę. Dla mnie: w porę. Dla siebie raczej nie... 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA