„Mąż podjął bardzo niebezpieczną pracę, a ja uczę się żyć ze strachem. Każdego dnia boję się, że zostanę wdową”

Bałam się, że mojemu mężowi stanie się krzywda fot. Adobe Stock, Africa Studio
„– Zbyszek, to nie jest dobry pomysł. Błagam, przemyśl to jeszcze! A jak coś ci się stanie? Pomyślałeś o mnie i dziewczynkach? Boję się o ciebie! – powiedziałam i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu".
/ 24.11.2022 10:10
Bałam się, że mojemu mężowi stanie się krzywda fot. Adobe Stock, Africa Studio

Za oknem rozległ się dźwięk syren. Wiedziałam, co to oznacza… Zbyszek, mój mąż, zerwał się na równe nogi, włożył buty, zarzucił kurtkę i tyle go widziałam.

– Kochanie, nie czekaj na mnie – rzucił tylko w drzwiach.

Jakby to było takie proste. Wiedziałam, że teraz będę czekała, aż wróci cały i zdrowy do domu.

Nie ma mowy, żebym położyła się spać

Mogę co najwyżej spróbować zająć się czymś innym, ale z doświadczenia wiem, że wychodzi mi to kiepsko. Gdy próbuję oglądać telewizję, łapię się na tym, że w połowie filmu nie znam jego fabuły, gotowanie kończy się oparzeniami, a próby szycia niemiłosiernie pokłutymi palcami. W głębi duszy liczę na to, że kiedyś uda mi się opanować ten paraliżujący lęk o męża, gdy ten wyrusza na akcję.

Bo Zbyszek jest strażakiem – ochotnikiem, z powołania. Co prawda dość późno to powołanie odkrył, ale poświęcił mu się całkowicie. Dobrze pamiętam dzień, w którym wszystko miało swój początek. Był piękny, słoneczny, zimowy poranek.

Wybraliśmy się w odwiedziny do moich rodziców. Jechaliśmy powoli, bo było ślisko, ale w pewnym momencie na drogę wyskoczył pies, Zbyszek chciał go ominąć, samochód wpadł w poślizg i… Nic więcej nie pamiętam. Ocknęłam się w szpitalu. Byłam obolała, na szczęście prócz wstrząśnienia mózgu i kilku złamanych żeber nic poważnego mi nie dolegało.

W przeciwieństwie do Zbyszka, który miał jedną nogę złamaną w dwóch miejscach, poważny uraz głowy i złamany obojczyk. Od policjantów dowiedzieliśmy się, że mieliśmy szczęście, że przeżyliśmy i, że jest to zasługa w dużej mierze Ochotniczej Straży Pożarnej, która przybyła na miejsce jako pierwsza.

Ja straciłam przytomność już w momencie wypadku, ale mój mąż był cały czas świadomy tego co się dzieje. Widział, że obydwoje jesteśmy uwięzieni w samochodzie, myślał, że mój stan jest dużo gorszy, niż był w rzeczywistości.

Podobno strasznie krzyczał na strażaków, żeby mnie ratowali. Panowie z OSP musieli rozcinać blachy, by nas wyciągnąć, a do tego jeszcze użerać się z moim rozhisteryzowanym mężem.

Na szczęście strażacy zachowali zimną krew i uratowali życie mojego męża. Podobno krwawienie z otwartego złamania nogi mogło się skończyć amputacją albo nawet śmiercią, ale panom udało się opanować sytuację do przyjazdu karetki. Po wypadku dość szybko doszłam do siebie, obojczyk się zagoił, siniaki zniknęły.

Ciało wydobrzało, gorzej z psychiką – jeszcze przez pół roku bałam się wsiąść do samochodu.

Mój mąż wracał do zdrowia dłużej niż ja

Szczególnie uciążliwe było to nieszczęsne złamanie, które goiło się kilka miesięcy. W tym czasie Zbyszek przebywał na zwolnieniu i miał czas na przemyślenia…

– Anetko, tak sobie pomyślałem, że musimy zrobić coś dobrego – zagadnął któregoś wieczoru przy kolacji.

– Co konkretnie masz na myśli? – zapytałam.

– Może wstąpię do OSP?

– Chryste, Zbyszek, przecież ty masz nogę w gipsie, a tam trzeba być naprawdę w dobrej formie, to nie przelewki. A przecież ty i przed wypadkiem nie byłeś typem sportowca.

– No właśnie, co ja robiłem? Pracowałem, zajmowałem się tobą, dzieciakami, żyłem z dnia na dzień. Nie myślałam o innych. Gdyby nie tacy ludzie jak chłopaki z OSP, nie rozmawialibyśmy teraz. Ty wiesz, że oni normalnie pracują, a służbą zajmują się po godzinach? I nikt im za to nie płaci! A przecież to jest bardzo niebezpieczna, ciężka robota.

– Zbyszek, ja rozumiem, że chcesz się odwdzięczyć, ale na Boga, nie w ten sposób – próbowałam mu wybić ten absurdalny pomysł z głowy.

„Mój mąż, który do naprawienia kranu ma dwie lewe ręce, miałby być strażakiem? Przecież on zrobi krzywdę sobie lub komuś” – myślałam.

Bo prawda była taka, że Zbyszek był wspaniałym facetem, pracował jako doradca finansowy i żyły sobie wypruwał, by niczego nam nie brakowało. Często też pomagał mi przy Oli i Ali, naszych bliźniaczkach, przy których zajęć nie brakowało, ale tężyzną fizyczną to on nie mógł się nigdy pochwalić.

– Anetko, zobaczysz, dam radę. Przemyślałem to i muszę coś zmienić w swoim życiu, robić coś pożytecznego i to jest najlepszy sposób na spłacenie mojego długu wobec losu – powiedział mój ślubny.

– Dobrze, już dobrze, najpierw wyzdrowiej – powiedziałam ugodowo, bo miałam nadzieję, że ten pomysł szybko wywietrzeje mu z głowy.

Myliłam się...

Nowy cel wyraźnie dodał mojemu mężowi skrzydeł, bo od razu po zdjęciu gipsu, zaczął się przykładać do rehabilitacji. Jego zapał był tak duży, że nawet rehabilitanci musieli go czasem hamować, żeby nie przesadził z ćwiczeniami. Efekt był taki, że Zbyszek nie tylko wrócił do starej formy, ale także stopniowo zaczął ją poprawiać.

Była to długa droga okupiona wielkim wysiłkiem, nigdy jeszcze nie widziałam, by mój mąż tak się zawziął. Siłownia, którą przed wypadkiem Zbyszek omijał szerokim łukiem, gdy wrócił do zdrowia, stała się jego drugim domem. Zapisał się też na kurs ratowniczy.

– Kochanie, rozmawiałem z chłopakami ze Straży, jak tylko skończę kurs, mogę wstąpić w ich szeregi. Obiecali, że chętnie mnie przyjmą i wszystkiego nauczą.

– Zbyszek, to nie jest dobry pomysł. Błagam, przemyśl to jeszcze! A jak coś ci się stanie? Pomyślałeś o mnie i dziewczynkach? Boję się o ciebie! – powiedziałam i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

– Kochanie, cały czas o tym myślę. Gdyby nie ludzie tacy jak strażacy, nie miałabyś już męża, a dziewczynki ojca. Chcę, by ludzi niosących pomoc innym było jak najwięcej, dlatego zacznę od siebie – powiedział Zbyszek i mnie przytulił.

Wiedziałam, że nie ma odwrotu

Mąż wstąpił do OSP, a ja uczę się żyć ze strachem. Zbyszek nadal pracuje zawodowo i nie zaniedbuje mnie ani dziewczynek, ale służba w straży zajęła ważne miejsce w jego życiu. Gdy wyją syreny wzywające na akcję, on od razu pędzi do remizy. Zawsze mam nadzieję, że to tylko fałszywy alarm, zwykłe wypalanie traw albo ściąganie kota z drzewa, bo i takie akcje się zdarzają.

Niejednokrotnie jednak są to wyjazdy do wypadków samochodowych albo naprawdę groźnych pożarów, gdzie chłopcy ratują życie innym, narażając własne. Nie dalej jak dwa tygodnie temu Zbyszek uczestniczył w akcji gaszenia domu jednorodzinnego. Kiedy myśleli, że wszystkich już ewakuowali, córka właścicieli rozpłakała się, i powiedziała, że przecież była u nich koleżanka, która nie wyszła z nimi z płonącego domu.

Zbyszek wraz z Jankiem, drugim strażakiem, ruszyli na pomoc. Na szczęście mała się znalazła, wylękniona i osmalona dymem, ale cała i zdrowa. Tyle tylko, że chłopcy długo jej szukali, podtruli się dwutlenkiem węgla i wylądowali w szpitalu. Nie muszę mówić, co czułam, gdy zadzwoniono do mnie z wiadomością, że mój mąż po akcji jest w szpitalu.

Gnałam tam na łeb na szyję, rozpaczliwie próbując nie poddawać się rosnącej z każdą chwilą panice. Na szczęście wystarczyła kilkudniowa hospitalizacja i Zbyszek wrócił do zdrowia. Skończyło się na strachu, ale nie ma pewności, że zawsze tak będzie.

Mam świadomość, że praca w OSP stała się dla mojego męża pasją, choć to takie niebezpieczne. Dlatego zawsze, gdy wyrusza na akcję, boję się tak jak teraz i czekam na niego z niepokojem. Dopiero gdy wraca cały i zdrowy, mogę spokojnie zasnąć.

Jednocześnie jestem z niego bardzo dumna, bo wiem, że ocalił już niejedno życie i zdrowie, poza tym zmężniał i nabrał pokory, mając do czynienia z żywiołem. Obydwoje zresztą, widząc tak wiele ludzkich tragedii, nauczyliśmy się odróżniać rzeczy błahe od istotnych i staramy się nauczyć tego nasze córki.

Wbrew swoim lękom myślę, że decyzja męża była słuszna, choć każde z nas płaci za nią swoją cenę. On naraża swoje życie, a ja już zawsze będę się o niego bała.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA