„Mąż pobił mnie pierwszy raz, bo... nie umyłam naczyń. Uciekłam i ukrywam się, aby chronić siebie i swoje dziecko”

Kobieta, którą bije mąż fot. Adobe Stock, AungMyo
Ależ byłam głupia. Postawiłam sobie za punkt honoru, że go zdobędę. Od początku imponowało mi w Robercie, że jest taki męski, pewny siebie, zdecydowany. Sama ściągnęłam na siebie kłopoty.
/ 30.05.2021 21:55
Kobieta, którą bije mąż fot. Adobe Stock, AungMyo

Zawsze podobali mi się tak zwani twardziele. Wiecie na pewno, co mam na myśli. Nie tacy, których teraz jest wszędzie pełno, co to nie wiadomo bez bliższego przyjrzenia, czy to chłop czy baba. Jeśli jakiś miał na mnie zrobić wrażenie, to musiał być męski.

A muszę przyznać, że przebierać to ja zawsze mogłam w chłopakach jak w ulęgałkach. Teraz tak sobie myślę, że na tym świecie to nie ma mądrych. Bo przecież tylu chciało mnie mieć, tylu chłopakom z naszych stron dałam kosza, a zakochałam się w takim…, w takim Robercie.

Po godzinie zalotów wpadł w moje sidła

Poznałam go na dyskotece. Zakochałam się w nim od razu, od pierwszej chwili, bez pamięci. Stał z kumplami przy barze, w białej, rozpiętej do połowy koszuli, z jakimś takim szykiem i nonszalancją, jakby cały ten nasz małomiasteczkowy światek niewiele go obchodził. Od razu wtedy pomyślałam: „Musi być mój!”.

Pamiętam, zapytałam nawet koleżanek, jakby od niechcenia, bo wiadomo jak to jest – baby są najbardziej łase na chłopa, który innej wpadł w oko:
– A ten tam elegancik w białej koszuli to kto?
A jedna moja koleżanka, Hanka, zdziwiła się, że nie wiem.
– To nowy. Pracę tu u nas zaczął. Niezłe ciacho, co? Tylko że jest nie do wyjęcia.
Zaśmiałam się wtedy szyderczo, bo człowiek przecież w końcu swoje lata miał i nie było mu straszne, że to może czyjś mąż albo narzeczony. Ale Hanka położyła palec na ustach i szepnęła:
– Mówią, że on trochę taki, wiesz… Inny jest. No i w policji pracuje. Tylko się za policjanta nie wydaj, Paulinka.

Nie powiem, zawahałam się przez krótką chwilę. Nic co prawda do policjantów nie miałam, ale jakoś nie umiałam sobie wyobrazić, że mój ewentualny chłopak miałby w pracy bandytów łapać. To taki zawód niecodzienny przecież. Z drugiej strony – jest nawet powiedzenie: „Za mundurem panny sznurem”. I chyba coś w tym musi być, bo jak tylko sobie tego Roberta wyobraziłam w mundurze, to aż mnie ciarki po plecach przeszły.

Wiedziałam, co muszę zrobić. Policjant nie policjant, Paulinie żaden się nie oprze. Faceci prości są. Wystarczy rzęsami zatrzepotać, co nieco ciała pokazać (ale nie za wiele, żeby się chłopak nie zraził), i już jest mój, jak to mówią. Tak też zrobiłam. Podeszłam, zagadałam, zatrzepotałam. Przez chwilę miałam wrażenie, że on patrzy na mnie z lekkim rozbawieniem, jakby niejedną już taką jak ja w życiu widział, ale po godzinie moich zalotów cel osiągnęłam, wpadł jak śliwka w kompot. Miałam go w sidłach, które na niego zastawiłam. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało. Pojęcia nie miałam, że to ja wpadłam w pułapkę – swojego własnego obrazu idealnego mężczyzny…

Po tym pierwszym spotkaniu szybko nastąpiły kolejne. Robert nie szczędził na mnie grosza. Zapraszał mnie do restauracji, do kina, gdzie tylko chciałam. Miał przy tym taką klasę, że nie czułam się jak biedna gąska przy bogatym panu. Ciągle słyszałam, jaka jestem wyjątkowa i jak bardzo na to wszystko, co Robert mi daje, zasługuję. Co tu kryć, w innych sprawach też było między nami idealnie. Robert był świetnym kochankiem, a ja czułam, jak przy nim rozkwitam. Moi bliscy cieszyli się moim szczęściem. Mówili, że chyba po raz pierwszy w życiu jestem naprawdę zakochana i czas już odkładać kasę na weselisko. Nie zaprzeczałam. W myślach widziałam już siebie przy ołtarzu u boku rewelacyjnego Roberta i ta myśl była jak marzenie, jak przepiękny sen...

Na chwilę ten sen popsuł się w sylwestra. Pamiętam to jak dziś. To była nasza pierwsza kłótnia. Niby normalna sprawa – różnica zdań – zdarza się nawet w najlepszych związkach. Niby tak. Tylko że tutaj nic nie było normalne. Robert nie chciał nigdzie iść na sylwestra. Mieliśmy zaproszenie od mojej kuzynki, znałam pozostałych gości i wiedziałam, że będziemy się dobrze bawić. Robert jednak się uparł. Wcześniej miał dyżur i, jak się wyraził, chciał w końcu odpocząć. Pewnie gdyby to był inny dzień, to bym odpuściła. Z reguły tak między nami wtedy, na początku, było, że to Robert podejmował za nas oboje wszystkie decyzje, a ja się jeszcze cieszyłam, że jest taki zdecydowany. Tym razem jednak wyjątkowo mi zależało. Wiadomo – sylwester to data niecodzienna, a gdzieś tam w głębi serca tliła mi się też nadzieja, że właśnie ten dzień Robert wybierze na to, żeby mi się oświadczyć

Postanowiłam mu więc zrobić niespodziankę. Ubrałam się elegancko, umalowałam i poprosiłam męża kuzynki, żeby po nas przyjechał. Nie wyobrażałam sobie, żeby Robert nie zrobił tego dla mnie i nie zgodził się choć na godzinę czy dwie wstąpić na imprezę. Tymczasem on, kiedy zobaczył Krzyśka w samochodzie i zorientował się, co za plan wymyśliłam, wpadł w szał.

Zaczął na mnie krzyczeć, wyzywać mnie od najgorszych. Kompletnie nie przejmował się tym, że słyszy go Krzysiek. Zachowywał się, jakby był sam jeden na świecie. A ja… stałam wtedy przerażona, skulona i łzy ciekły mi po twarzy. Nigdy wcześniej Roberta takim nie widziałam. Przez chwilę nawet pomyślałam, że może on jest pod wpływem jakichś narkotyków. Alkoholu mój ukochany nie pił, bo – jak mi powiedział – jego ojciec był alkoholikiem i on doskonale wie, jakie to jest zło. To też bardzo mi imponowało.

Pojęcia nie miałam, że ludzie potrafią być bestiami także na trzeźwo

Szybko odrzuciłam absurdalną myśl o narkotykach, bo Robert był ich przeciwnikiem. Po kilkunastu minutach karczemnej awantury mój ukochany, nadal wściekły, wsiadł w samochód i odjechał. Zostałam w sylwestra sama, zapłakana, rozżalona, upokorzona

Teraz myślę sobie, że to wydarzenie powinno być dla mnie ostrzeżeniem. Oczywiście – nie było. Nie wyobrażałam sobie życia bez Roberta. Choć czułam się z tym fatalnie, po tygodniu milczenia z jego strony, to ja zadzwoniłam pierwsza.

Zadzwoniłam i... Zaczęłam przepraszać go za to, że go obraziłam. Teraz, jak o tym myślę, to po prostu mam wrażenie, że chyba musiałam zwariować. Niestety, tak właśnie to wyglądało. Robert „łaskawie” mi wybaczył. Znowu się spotykaliśmy i na pozór wszystko było jak dawniej. Żadne z nas nie wracało już do tematu tamtego fatalnego sylwestra. Wkrótce Robert poprosił mnie o rękę, a ja zgodziłam się zostać jego żoną.

Czy miałam przeczucie, że z tego nic dobrego nie wyniknie? Nie będę kłamać – tak. Ale zagłuszałam w sobie tę myśl. Chciałam być żoną, chciałam, żeby wszystkie dawne koleżanki mi zazdrościły, chciałam czuć się „panią Robertową”.

Mimo próśb moich i mojej rodziny wzięliśmy tylko ślub cywilny. Robert nie jest wierzący i żadna siła nie mogła go zaciągnąć do ołtarza. Robiłam więc dobrą minę do złej gry i udawałam, że mnie też taka ceremonia wystarcza. Po ślubie zamieszkaliśmy w jego małym, służbowym mieszkanku.

Wtedy dopiero zaczął się mój koszmar…

Wiele razy usiłowałam przypomnieć sobie ten pierwszy raz, gdy mój mąż mnie pobił. Było to niedługo po ślubie. Pamiętam, że była jakaś awaria wody i nie miałam jak pozmywać naczyń.

Robert przyszedł z pracy nabuzowany, taki zresztą bywał często. Praca wywoływała w nim skrajne emocje – z jednej strony ją kochał, z drugiej czasami nie potrafił sobie poradzić z napięciem. Niektórzy z jego kolegów, z tego co mi opowiadał, uciekali w używki. On wybrał inną, bardziej perfidną drogę. Wtedy, tamtego feralnego dnia, wszedł do kuchni i jego wzrok od razu padł na niepozmywane naczynia.
– Coś ty robiła przez cały dzień, k...?! – krzyknął.

Skuliłam się w sobie. Zaczęłam tłumaczyć, że awaria, że woda, ale Robert tak naprawdę chyba wcale nie chciał znać odpowiedzi. Chciał się po prostu na kimś wyładować, a ja byłam pod ręką. Pierwszy cios był lekki, obliczony bardziej na to, żeby mnie przestraszyć, niż naprawdę zranić. Potem było już uderzenie, od którego mnie zamroczyło z bólu. Dalej już nic nie pamiętam.

W szpitalu dowiedziałam się, że mam złamany nos. To Robert mnie tam zawiózł. Wmówił lekarzowi, że przestraszył bandziora, który mnie pobił. Opatrzono mnie, spisano protokół… W roli sprawcy wystąpił nieznany kryminalista, którego ścigać obiecał… mój mąż.

Teraz oczywiście wiem, że już wtedy powinnam zawiadomić policję poza miejscem swojego zamieszkania. Moja bierność tylko zachęciła męża do dalszego znęcania się nade mną. Już na samym początku naszej znajomości trochę dziwne wydawało mi się, że Robert nigdzie nie rusza się bez służbowej broni. Wiedziałam, że jego koledzy po służbie oddają pistolety do depozytu. Robert nigdy tak nie robił. Gdy kiedyś zapytałam go o to wprost, odpowiedział, że on chce bronić miasta nawet po służbie, bo bandziory nie śpią. Teraz wiem, że to nie była prawda. Pistolet dawał Robertowi poczucie władzy. Szybko na celowniku znalazłam się ja.

To było w drugim roku naszego małżeństwa. Robert wprawdzie już nie pobił mnie do tego stopnia, bym wylądowała w szpitalu, ale na porządku dziennym były wyzwiska, szarpanie, kopanie… Mimo tego, zdecydowałam się na dziecko. Liczyłam naiwnie na to, że może ono uspokoi mojego męża. Przeliczyłam się…

Robert wrócił z pracy wściekły. Zaczęła się przepychanka słowna. W pewnej chwili Robert krzyknął:
Skąd ja mogę wiedzieć, czyjego ty bachora nosisz. Jak coś będzie nie tak, to…
Poczułam zimny dotyk pistoletu przy twarzy. Zastygłam. Znałam Roberta na tyle, żeby wiedzieć, że zdolny jest do wszystkiego. To była kropla, która przelała czarę goryczy.

Następnego dnia, gdy Robert był w pracy, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, zabrałam trochę pieniędzy i uciekłam na drugi koniec Polski. Wiem, że mąż mnie szuka. Tu, gdzie się ukrywam, docierają do mnie informacje o jego groźbach. Tym bardziej jestem pewna, że moja córeczka będzie się wychowywać z dala od takiego ojca.

Ostatnio spotkałam koleżankę. Pamiętam, jak opowiadała mi kiedyś, że jej chłopak piecze ciasta. Śmiałam się wtedy: Ciasta. Jakie to niemęskie. Teraz ta dziewczyna jest szczęśliwa. I pewnie mąż dalej piecze dla niej ciasta. A ja, co przyszło mi z poszukiwań macho?! Muszę się ukrywać, być może do końca życia.

Czytaj także:Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubuMoja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziłaNieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii

Redakcja poleca

REKLAMA